Dave Rubin, Benny Johnson i Tim Pool może nie są komentatorami znanymi widzom tradycyjnych telewizji, ale w świecie altprawicowych mediów mają status gwiazd. Szczycą się głoszeniem bezkompromisowych poglądów, ukazywaniem rzeczywistości bez filtra i odsłanianiem głęboko ukrytych mechanizmów władzy. Ich marka to permanentne oburzenie na rzeczywistość. Tropią lewackie ekscesy w polityce energetycznej i uskarżają się na dyktaturę szczepień, dopingując Donalda Trumpa, aby zrobił porządek z tymi nadużyciami Waszyngtonu. Są śmietanką konserwatywnych influencerów, bez których wojny kulturowe Ameryki pewnie nie wdarłyby się tak śmiało do szkół i urzędów, a wielu republikanów starszej daty nie usłyszałoby o „ideologii woke”. Ich kanały na YouTubie śledzi łącznie ponad 6 mln osób. Na platformach, które tworzą klimat przyjazny teoriom spiskowym – jak Telegram czy Gab – ich wpisy o bezdzietnych kociarach i dyskryminacji mężczyzn krążą z taką samą intensywnością jak diagnozy stanu świata Fareeda Zakarii w liberalnym mainstreamie.
Mimo że tak jak wszyscy celebryci skrajnej prawicy Rubin, Johnson i Pool nie mogą liczyć na umowy sponsorskie z popularnymi markami, to jednak zgromadzili niemałe fortuny dzięki datkom od wiernych fanów i wsparciu patriotycznego biznesu. Krytycy próbowali rzucać podejrzenia na ich finanse, zwracając uwagę, że jak na wyznawców filozofii lansują opinie, które wydają się zadziwiająco zbieżne z interesami Rosji – zaczynając od sprzeciwu wobec pomocy USA dla broniącej się Ukrainy. Jednak żadne dowody nie stały za tymi analogiami. Dlatego influencerzy musieli się gęsto tłumaczyć, gdy wyszło na jaw, że zarabiali na zleceniach od firmy medialnej sterowanej przez agentów Kremla. W ubiegłym tygodniu prokuratorzy Departamentu Sprawiedliwości podali, że Rubin, Johnson i Pool wyprodukowali serię materiałów wideo zgodnych z linią ideologiczną Moskwy, które na TikToku, X czy Instagramie ściągnęły wielomilionowe odsłony. Za swoje usługi zgarnęli razem co najmniej 8,7 mln dol. Według ustaleń śledczych żaden nie wiedział, kto był ich faktycznym mocodawcą. Podobno słyszeli pogłoski, że projekt finansuje belgijski bankier troszczący się o wolność słowa, niejaki Eduard Grigoriann. Dopiero prokuratura uzmysłowiła im, że to postać zmyślona przez emisariuszy Kremla. „Ja i inni komentatorzy jesteśmy ofiarami w tym procederze” – zapewnił na X Dave Rubin.
Za wciągnięcie prawicowych influencerów w rozsiewanie prokremlowskiej dezinformacji odpowiadała dwójka Rosjan pracujących dla telewizji RT (dawniej Russia Today). Prokuratura, która zaocznie oskarżyła ich o działalność spiskową i pranie pieniędzy, dowodzi, że był to element szerszej kampanii obliczonej na zmanipulowanie amerykańskiej opinii publicznej. Kolejny to fejkowe media. Śledczy federalni zajęli 32 domeny internetowe forsujące rosyjską propagandę, które udawały autentyczne portale informacyjne. Firmy i osoby zaangażowane w ich tworzenie trafiły na listę podmiotów objętych sankcjami.
Cele rosyjskich zabiegów nie są dla nikogo tajemnicą. Chodzi o doprowadzenie do pożądanego wyniku wyborów prezydenckich w USA oraz osłabienie zachodniego poparcia dla rządu w Kijowie. – Ukryte próby siania niezgody i podstępne karmienie Amerykanów propagandą to atak na naszą demokrację – powiedział dyrektor FBI Christopher Wray.
Metody tego ataku są dziś bardziej zaawansowane niż w kampanii z 2016 r., w której kandydaturę Donalda Trumpa pompowały farmy trolli i ordynarne reklamy na Facebooku. Przedstawiciele agencji wywiadowczych ostrzegają, że teraz Moskwa coraz częściej wciąga amerykańskie osobowości medialne do prania jej propagandy. Wyspecjalizowane agencje marketingowe i PR-owskie, które służą jako podwykonawcy tej operacji, na dużą skalę używają też narzędzi opartych na sztucznej inteligencji do generowania i szerzenia treści, a także docierania z przekazem do najbardziej newralgicznych wyborców. Dzięki temu ludziom Putina udaje się skuteczniej zacierać ślady. – Niezależnie, czy w grę wchodzą firmy przykrywki, fałszywe profile czy tajne siatki dystrybucji treści, przekaz nie jest istotą sprawy. Jest nim ukryta ręka rosyjskiego rządu, mamiąca Amerykanów, że czerpią informacje z amerykańskich źródeł – podkreślał Wray.
Influencerzy do prania
„Mieszkają u nas nieustraszone głosy” – takim sloganem reklamuje się zarejestrowana w stanie Tennessee firma Tenet Media, która specjalizuje się w produkowaniu materiałów wideo promujących skrajnie prawicowe narracje. Jej założyciele Lauren Chen i Liam Donovan, małżeństwo influencerów z Kanady, są mocno zakorzenieni w konserwatywnym ekosystemie medialnym. Szczególnie Chen, która nagrywała podcasty pod szyldem The Blaze, weterana ruchu Glenna Becka, czy pisała opinie dla wpływowej na skrajnym skrzydle organizacji Turning Point USA. Po ujawnieniu aktu oskarżenia jej nazwisko znikło z obu platform. W przeszłości – nawet po wybuchu wojny w Ukrainie – Chen dostarczała też treści rosyjskiej telewizji RT i występowała na jej antenie jako komentatorka. Para opisuje misję Tenet Media jako „wspieranie twórców kwestionujących instytucje, które uważają, że kwestionowaniu nie podlegają”. I przekonuje, że „wszelkie sprawy zasługują na poważną, uczciwą debatę, jeśli chce się dotrzeć do prawdy”.
Spółka startuje z kanałami pod własną marką w listopadzie 2023 r., chwaląc się, że namówiła na współpracę czołowe głosy niepokornej publicystyki. Za oryginalny kontent wynagradza ich bardziej niż hojnie. Dave Rubin dostaje 400 tys. dol. za nagranie 16 materiałów wideo miesięcznie, a do tego premie za nadprogramowe odsłony. Podobnie zarabiają Tim Pool i Benny Johnson. Stawki znacząco odbiegają od honorariów rynkowych, ale influencerzy nie zadają zbyt wielu pytań. Choć od początku nie brakuje sygnałów ostrzegawczych. Kiedy przed podpisaniem umowy jeden z twórców internetowych prosi małżeństwo biznesmenów o przesłanie mu jakichś materiałów na temat tajemniczego inwestora Eduarda Grigorianna, w odpowiedzi otrzymuje CV z chmarą błędów językowych (nawet w nazwisku), ozdobione wygenerowanym przez AI zdjęciem przystojnego czterdziestoparolatka w prywatnym odrzutowcu. Dał się przekonać do projektu po krótkich negocjacjach.
W ciągu niespełna roku na youtube’owym kanale Tenet Media pojawia się prawie 2 tys. filmików, które zbierają ponad 16 mln wyświetleń. Zdarza się, że goszczą w nim prominentne postacie skrajnego skrzydła republikanów, jak były kandydat do Białego Domu Vivek Ramaswamy, szefowa komitetu krajowego partii i synowa eksprezydenta Lara Trump oraz doradzający ojcu Donald Trump jr. Zgodnie z zapowiedziami influencerzy nie stronią od lansowania kontrowersyjnych opinii. Komentarze polityczne mieszają się z teoriami spiskowymi o oszustwach wyborczych, pandemii i nielegalnych imigrantach. Wprawdzie nie ma tam jednoznacznie prokremlowskiego przekazu, ale jak zaznacza prokuratura, „tematyka i treść wideo są często zbieżne z celem rosyjskiego rządu, którym jest wyolbrzymianie podziałów w USA”, żeby pod kopać politykę administracji Joego Bidena wobec Kijowa. Gdy prokuratura ujawniła aferę, YouTube skasował kanał Tenet Media i autorskie konto Lauren Chen, które subskrybowało 570 tys. użytkowników.
Małżeństwo nie usłyszało zarzutów (przynajmniej na razie), choć nie ma wątpliwości, że wiedziało, kto im płaci. Prywatnie Donovan i Chen mówią o swoich sponsorach po prostu „Rosjanie”. Czy mieli świadomość, że ich projekt biznesowy jest narzędziem operacji dyrygowanej przez Kreml? To pozostaje nadal w sferze domysłów. Rosjanie, z którymi najbliższej współpracuje Tenet Media, to Kostiantin Kałasznikow i Jelena Afanasjewa, mieszkający w Moskwie pracownicy państwowej telewizji RT. Przedstawiają się jako specjaliści od marketingu wynajęci na życzenie inwestora. Ale używają też fałszywych tożsamości, podając się w mailach za partnerów biznesowych Kałasznikowa i Afanasjewy. Sponsorzy często wtrącają sugestie, jakie wątki i narracje trzeba poruszać na kanałach. Po marcowym zamachu w hali koncertowej w Krasnogorsku Afanasjewa domaga się, aby wprost obwinić o niego Ukraińców i Amerykanów (do ataku przyznał się jeden z odłamów ISIS). Innym razem namawia, aby zamieścić na platformach nagranie, na którym Tucker Carlson, były gwiazdor Fox News, zachwyca się pełnymi półkami w moskiewskim supermarkecie.
Jak wynika z aktu oskarżenia, w ostatnim roku Tenet Media zarabia na zleceniach od Rosjan 10 mln dol. – to 90 proc. dochodów spółki. Przemycenie takiej sumy z konta Kremla na rachunek bankowy w Nowym Jorku nie jest prostą operacją. Do wyprania pieniędzy Kałasznikow i Afanasjewa wykorzystują sieć spółek wydmuszek pod adresami porozrzucanymi od Budapesztu i Stambułu po Dubaj i Mauritius. W tytułach przelewów zwykle wpisują: „zakup iPhonów”.
„Ten przypadek to nic innego jak operacja tworzenia przykrywki medialnej – dość stare podejście, tyle że teraz najskuteczniejszymi pożytecznymi idiotami nie są już dziennikarze, ale influencerzy” – napisała na platformie Threads badaczka dezinformacji Renée DiResta. „Kupowanie prawdziwych influencerów to dużo lepsze wykorzystanie pieniędzy niż tworzenie fejkowych person internetowych, bo ci pierwsi mają za sobą zaufaną publiczność”.
„Amerykanie to takie szuje!”
Kiedy w marcu 2022 r. Unia Europejska i Wielka Brytania zakazały RT nadawania na ich terytorium, a dystrybutorzy z USA zerwali ze stacją umowy, z Kremla płynęły przechwałki, że to wcale nie przeszkodzi zalewać Zachód rosyjskimi narracjami. Napuszczenie na jego społeczeństwa kolejnych brygad wulgarnych trolli może wywołałoby zamęt, ale Amerykanie czy Francuzi byli już zbyt obyci z taką cybertaktyką, żeby dać się nabrać. Zwłaszcza że służby nauczyły się coraz skuteczniej ją zwalczać. Spece od propagandy koncypowali, że aby osłabić zaufanie mieszkańców Zachodu do demokracji i wpłynąć na ich decyzje przy urnach, trzeba się poruszać subtelniej: zaciemniać fakty, wzbudzać dezorientację. I działać bezpośrednio na podwórku wroga. Idea jest taka, aby ludzie nawet się nie połapali, że łykają manipulacje. Nowa kampania stosuje więc bardziej wyrafinowane metody: tworzenie klonów stron internetowych istniejących mediów i fałszywych portali. Do kolportowania linków z propagandą w społecznościówkach zaprzęga profile fejkowych Amerykanów, a nawet autentycznych użytkowników. Na Kremlu mówią o tym: operacja Doppelgänger. Nadzór nad projektem sprawuje Siergiej Kirijenko, pierwszy zastępca szefa administracji prezydenckiej i bliski współpracownik Putina, który trzyma pod butem media i internet.
Kołem zamachowym są trzy firmy informatyczno-marketingowe: Social Design Agency (SDA), Structura i ANO Dialog. Dwie pierwsze budowały fejkowe portale imitujące strony „Washington Post”, Fox News, „Le Monde”, „Guardiana”, „Der Spiegiel” i innych czołowych mediów Zachodu. Podrabiały też witryny ministerstw i innych instytucji państwowych państw UE (m.in. Francji i Polski). Niewprawne oko mogło od razu nie wychwycić, że coś nie gra w nazwach domen (washingtonpost.pm, foxnews.in, lemonde.ltd, spiegel.pro itp.). Fejkowe strony miały łudząco podobny layout i szatę graficzną do oryginałów, niemal identyczne logo i hasła. Widniały na nich nawet zdjęcia i biogramy dziennikarzy faktycznie pracujących w tytułach, które udają. Tyle że obok stały artykuły propagandowe, których nie napisali – spreparowali je zleceniobiorcy Moskwy. „Czas, aby nasi przywódcy uznali, że dalsze wspieranie Ukrainy jest błędem. To stracone życia i pieniądze, a twierdzenie, że jest inaczej, oznacza tylko więcej zniszczeń. Dla dobra wszystkich zaangażowanych w wojnę administracja Bidena powinna przygotować porozumienie pokojowe i iść dalej” – dowodził autor tekstu „Błędna kalkulacja Białego Domu: Konflikt z Ukrainą wzmacnia Rosję”, rzekomo reporter „Washington Post”. Rzeczywistym autorem wielu treści na stronach klonach jest AI.
Trzecia firma, ANO Dialog, specjalizuje się w kreowaniu nowych marek medialnych – z podobnym przekazem, tylko w jeszcze paskudniejszym wydaniu. Jedna z nich to Reliable Recent News, która w mediach społecznościowych rozsiewała kłamstwa m.in. o tym, że Ukraińcy wyreżyserowali zbrodnię w Buczy. Kolejna to strona „demaskująca” fake newsy – War on Fakes. Na jej profilach wrzucano np. podrobione dokumenty i deepfaki.
Materiały, które trafiły w ręce amerykańskich śledczych, zawierają pełno szczegółowych instrukcji dla autorów postów. Na przykład kreślą profil „typowego Amerykanina z małego miasteczka”, w którego imieniu mają pisać. „Jego zdaniem Stany Zjednoczone zabrnęły za daleko i tracą pozycję światowego lidera. Jest przekonany, że Waszyngton musi odbudować swoje wpływy w Ameryce Łacińskiej i Afryce, a nie pomagać Ukrainie. Nie postrzega Rosji jako wroga”. W innym zwraca się uwagę, aby wpisy wywoływały u odbiorców „zarówno racjonalne reakcje (takie jak: „rzeczywiście, czy my musimy pomagać Ukraińcom?”), jak i emocjonalne (np. „Amerykanie to takie szuje!”).
Jak tłumaczył na łamach DGP prof. Darren Linville, badacz dezinformacji z Clemson University, Rosjanom chodzi nie tyle o to, żeby ludzie odwiedzali fejkowe strony, ile o to, aby prezentowane tam narracje roznosiły się w mediach społecznościowych i angażowały użytkowników. – Jak? Poprzez prawdziwych ludzi. Rosjanie płacą np. influencerom za kolportowanie linków z dezinformacją. Albo korzystają z pomocy swoich bardziej tradycyjnych sprzymierzeńców – zachodnich rusofilów, którzy popierają politykę Kremla: anglojęzycznych, francuskojęzycznych, niemieckojęzycznych itd. To m.in. ludzie, którzy pracują dla RT, mający grono obserwujących na platformach społecznościowych. Jak opublikują jakąś kłamliwą historię, a użytkownicy ją podchwycą i rozpowszechnią, to szybko może ona zacząć żyć w internecie własnym życiem, „oczyszczając się” z rosyjskich śladów z każdym kolejnym udostępnieniem – mówił prof. Linville.
Guerrilla w społecznościówkach
Późnym latem 2023 r. rosyjscy specjaliści od dezinformacji zaczynają poważnie się przymierzać do większych akcji wymierzonych w wybory prezydenckie w USA. Z inicjatywą wychodzi Ilya Gambashidze, założyciel SDA, a obecnie prezes Structury, uwikłany w operacje wpływu niemal w każdym zakątku świata, którymi dorobił się pozycji na liście sankcyjnej Stanów Zjednoczonych i UE. Niektórzy uważają wręcz, że w działce cyberpropagandy stopniowo wypełnia miejsce zwolnione przez Jewgienija Prigożina, właściciela Agencji Badań Internetowych, czyli niesławnej farmy trolli z Olgino. Jeden z planów Gambashidzego, nazwany „Good Old USA Project”, kładzie się mocny nacisk na to, by zaszczepić u Amerykanów myśl, że „rząd powinien się skupić na rozwiązywaniu problemów w kraju, zamiast marnotrawić pieniądze w Ukrainie”. Strategia zakłada, aby na mieszkańców „wahających się” stanów zrzucić lawinę postów, wątków, memów i targetowanych reklam.
Inny projekt Gambashidzego już w nazwie zapowiada, że nie bawi się w subtelności: Guerrilla Media Campaign. Ani nie ukrywa, jaki rezultat wyborczy jest pożądany. Autor koncepcji pisze wprost, że zwolennicy Partii Demokratycznej to „skrajnie lewicowi globaliści, którzy opowiadają się za spaczeniem tradycyjnych wartości moralnych i religijnych”, zaś wyborcy Partii Republikańskiej to „normalni ludzie, których priorytetem jest zachowanie tradycji amerykańskiego sposobu życia”. Chce pogłębiać tę polaryzację poprzez nakręcanie obaw i frustracji białych Amerykanów z klasy średniej i niższej. Jak? Podsuwać im w mediach społecznościowych wątki odwołujące się do stereotypów rasowych i teorii spiskowych. I prezentuje listę: powszechne ubożenie społeczeństwa, uprzywilejowanie mniejszości i osób niepełnosprawnych, odwrotna dyskryminacja, przestępczość migrantów, nadmierne wydatki na politykę zagraniczną kosztem (białych) obywateli.
Jak wynika z wrześniowego raportu wywiadu, im bliżej 2 listopada, tym bardziej Rosja zwiększa nasycenie dezinformacji w internecie. Ponieważ zhakowanie wyborów na szerszą skalę jest praktycznie niemożliwe, agenci Moskwy próbują zasiewać wątpliwości co do uczciwości przebiegu głosowania albo twierdzą, że już zakłócili prezydencką kampanię, aby ludzie nabrali podejrzeń, że wynik będzie zmanipulowany (taktykę tę określa się „hakowaniem percepcji”). ©Ⓟ
Swojska i zdrowa
Gdy brytyjska gwiazdka muzyki pop Charli XCX ogłosiła w społecznościowych mediach, że „Kamala IS brat”, młodych w internecie ogarnęło szaleństwo. Był wieczór 21 lipca i Joe Biden ogłosił, że wycofuje się z wyścigu prezydenckiego. W ciągu kilkunastu godzin platformy zalało tsunami seledynowych (nawiązanie do koloru okładki najnowszej płyty Charli XCX) memów z kokosami i śmiejącą się Kamalą Harris. ©Ⓟ