Co wspólnego mają seledyn i kokosy z kampanią prezydencką w USA?

Gdy brytyjska gwiazdka muzyki pop Charli XCX ogłosiła w społecznościowych mediach, że „Kamala IS brat”, młodych w internecie ogarnęło szaleństwo. Był wieczór 21 lipca i Joe Biden ogłosił, że wycofuje się z wyścigu prezydenckiego. W ciągu kilkunastu godzin platformy zalało tsunami seledynowych (nawiązanie do koloru okładki najnowszej płyty Charli XCX) memów z kokosami i śmiejącą się Kamalą Harris.

Memy są wzorowane na filmiku studenta Uniwersytetu Delaware Ryana Longa, który wrzucił go do sieci kilka tygodni wcześniej. To obrazki tańczącej z dziećmi Harris, w tle leci piosenka Charli XCX „Von Dutch” ze słowami „To jest właśnie moje życie”, są też fragmenty z publicznych wystąpień Harris, słychać także jej słowa: „Myślisz, że urwałeś się z kokosa?”.

Nie wstydzę się przyznać, że do 21 lipca należałam do grupy, której słowo „brat” kojarzyło się wyłącznie słownikowo – to slangowe określenie używane najczęściej w stosunku do rozpuszczonego dziecka. O płycie Charli XCX „Brat” też nie słyszałam. Przypinanie amerykańskiej wiceprezydentce etykietki „brat” wzbudziło we mnie mieszane uczucia.

Zakodowany entuzjazm

A był to dopiero początek lawiny dziwnych treści, które zalały sieć, a które są jak kawałki dziwacznego szyfru. Po chwili okazało się, że Harris jest nie tylko brat; że to, co dzieje się wokół niej w internecie, to efekt działania generacji TikToka, która wzięła na tapet właśnie ją i nader swobodnie sobie z nią poczyna. Ja, boomerka, wciąż nie łapałam, o co z tymi memami chodzi, ale było jasne, że nie o bekę. Przeciwnie – zakodowane w memach przesłania były dowodem na to, że młodzi czują z Harris rodzaj organicznej więzi („Kamala IS organic”), jakiej dawno nie mieli z żadnym politykiem.

Dowód na to otrzymaliśmy następnego dnia. 22 lipca padł rekord politycznego fundraisingu w USA. W zaledwie 24 godziny na wyborczym koncie Harris przybyło 80 mln dol., zaś do końca lipca – kolejne 230 mln. Pieniądze to rzecz w tutejszej polityce niebywale istotna, bowiem w systemie, w którym koszty prowadzenia kampanii biją rekordy (wyścig prezydencki w 2020 r. kosztował 14,4 mld dol.), kandydaci od dawna nie korzystają z opcji finansowania partyjnego i to właśnie wysokość datków, jakie zdołają uzbierać, staje się najważniejszym probierzem ich popularności i szans na wygraną.

Ale na rosnącą sympatię dla Harris wskazują także sondaże. Gdy na początku lipca ośrodek SocialSphere przeprowadził badania wśród wyborców w wieku 18–29 lat z trzech stanów swingujących (żadna z partii nie ma w nich przewagi, raz głosują one na demokratów, raz na republikanów) – tych, które przesądzą o wyniku wyborów: Michigan, Wisconsin i Pensylwanii – na prowadzeniu wciąż był Donald Trump: 48 do 44. Jednak już 3 sierpnia, niecałe dwa tygodnie po wycofaniu się Bidena, faworytką w tej grupie wiekowej była już Harris: 50–46 (SocialSphere 3–5 sierpnia 2024).

Jeśli popatrzymy na postawę wyborców poniżej 35. roku życia w całej Ameryce, to skala zmiany okazuje się kolosalna. Młodzi co prawda od początku popierali Bidena, ale wyprzedzał on w tej grupie Trumpa tylko o 7–9 pkt proc. Harris bije dziś miliardera na głowę – ma prawie 20-punktową przewagę. I co ważne: mocno też młodych mobilizuje. Liczba wyborców deklarujących, że czują się „wysoce zmotywowani” do głosowania, podniosła się z 68 do 78 proc., na stronę Harris przeszło również prawie 70 proc. „podwójnych sceptyków”, niepopierających wcześniej ani Bidena, ani Trumpa (NextGen America/Impact Research, 30 lipca 2024).

Swojska i zdrowa

Pierwsze, co przychodzi do głowy na widok tego pospolitego ruszenia zetek (pokolenie urodzone po 1995 r.) ku Harris, to myśl, że młodzi dają upust ogromnej uldze. Nie jest tajemnicą, że od początku kampanii deklarowali minimalne zainteresowanie którymkolwiek z kandydatów, a influencerzy z TikToka przekonywali, że woleliby zagłosować na żabę, byleby tylko była młodsza (Biden ma 81 lat, Trump – 78), potrafiła formułować pełne zdania (w przeciwieństwie do Bidena), a na pytania nie odpowiadała krzykiem (jak Trump). Ponad połowa zetek i młodszych milenialsów (51 proc.) wahała się w pierwszych miesiącach tego roku, czy pójść do urn (Har vard Youth Poll, 2023). Dla porównania: po zakończeniu prawyborów w 2020 r. gotowość do głosowania potwierdzało 57 proc. najmłodszego elektoratu, a jego poparcie okazało się kluczowe dla późniejszego zwycięstwa Bidena.

Prawica ma na temat tego zjawiska inne zdanie. Z uporem promuje argument, że Harris jest w oczach młodych kandydatką DEI (Diversity, Equity, Inclusion; Różnorodność, Równość, Inkluzywność). Ta opinia łączy się z forsowaną przez konserwatystów już od kilku lat narracją, że rosnące sympatie dla niebiałych polityków to efekt publicznej edukacji, która indoktrynuje dzieci i młodzież krytyczną teorią rasy, a już na pewno przesadza z polityczną poprawnością.

Ani jedno, ani drugie tłumaczenie nie oddaje jednak istoty zjawiska, z jakim mamy do czynienia. W 2024 r. Ameryka znajduje się w środku przełomu, dokonującego się w obrębie wszystkich sfer życia. Internetowe wirale i zawarte w nich słowa klucze, na których młodzi zbudowali platformę poparcia dla Harris, świetnie tę zmianę opisują.

Zacznijmy od ich zdekodowania. W tym celu nie musiałam daleko szukać, bo mam w domu 20-letnią zetkę mocno zaangażowaną w tegoroczne wybory. – Oczywiście myśmy od razu wszystko załapali – odpowiedziała, gdy zapytałam ją o post Charli XCX. – Płyta „Brat” ukazała się w czerwcu, więc „brat summer” trwa już od jakiegoś czasu. „Brat”, czyli jeden/jedna z nas. „Brat”, czyli wybory i wyzwania stojące przed kobietą. Ale przede wszystkim akceptacja siebie samego. Nigdy nie da się wszystkich zadowolić, dlatego trzeba robić swoje i tyle – zaprezentowała mi w pigułce przesłanie piosenki „Brat”.

Ze słowem „organic” (organiczny, ekologiczny) było trochę więcej zachodu, bo ono w politycznym sztambuchu młodych oznacza kilka rzeczy. – Tutaj chodzi głównie o to, że memy, które zaczęły dla nas symbolizować kandydaturę Harris, pojawiły się spontanicznie, że sztab Harris nie miał z nimi nic wspólnego – wyjaśniła mi córka. – To był ruch oddolny, można rzec niczym „niepryskany”, taka zdrowa plantacja. A Kamala zdrowo, organicznie, na niego odpowiedziała, bo bez żadnych ruchów, że chce przejąć inicjatywę. Tym zapunktowała, bo memowe wirale, które są dla mojego pokolenia sposobem wyrażania opinii, pozostały dalej nasze. Nie zrozumiała tego kiedyś Hillary Clinton, podłączając się na siłę pod niektóre treści publikowane w mediach społecznościowych, a i Bidenowi z jego memem „Dark Brandon” też nie do końca to wyszło – zakończyła wywód córka.

Dla wyjaśnienia dodam, że Harris odpowiedziała na post Charli XCX, zmieniając oficjalne logo swojej kampanii w mediach społecznościowych na seledynowe z napisem Kamala HQ.

Siła demografii

Wyjaśnijmy jeszcze, co najmłodsi wyborcy mają na myśli, mówiąc, że Harris jest „jedną z nich”. Odpowiedź najprostsza – bo najłatwiejsza do zauważenia – jest taka, że dwie dekady młodsza od Bidena oraz Trumpa ciemnoskóra polityczka o wielorasowym pochodzeniu to po prostu oni sami i świat wokół nich.

W ostatnim ćwierćwieczu Ameryka przechodzi ogromną przemianę demograficzną. Jej twarz mocno zbrązowiała, a odsetek ludności określającej się jako „wielorasowa” mocno poszedł w górę, głównie na skutek napływu Latynosów. W Kalifornii, z której Harris pochodzi, a także w Teksasie i w Nowym Meksyku, biali już od prawie 10 lat nie są większością. Spis ludności z 2020 r. wykazał, że za „wielorasowych” uznaje się już 40 proc. społeczeństwa. Ponad 50 proc. w grupie dzieci, wśród młodzieży i zetek latynoskie korzenie ma co czwarta osoba. Demograf związany z Instytutem Brookingsa William Frey przewiduje, że biali staną się w Ameryce jedną z wielu mniejszości najpóźniej do 2044 r.: „Eksplozja różnorodności, której doświadczamy, sprokuruje ogromne zmiany w postępowaniu jednostki, w funkcjonowaniu instytucji i w naturze naszej polityki. (…) Ta zmiana ma charakter generacyjny (…)” – pisał już dekadę temu w książce „Diversity Explosion: How New Racial Demographics are Remaking America”, (Eksplozja różnorodności. Jak nowa demografia rasy przeobraża Amerykę).

O tym, że Ameryka wchodzi w erę „postrasową”, po raz pierwszy zrobiło się głośno wraz z objęciem prezydentury przez Baracka Obamę. Jako że kadencja Trumpa przyniosła wzrost zachowań rasistowskich, wielu ekspertów przyjęło to za dowód, że szumne hasło zostało wypowiedziane na wyrost. Tymczasem niewykluczone, że w istocie mieliśmy do czynienia z sytuacją podręcznikową. Po wstrząsie, który przypieczętował zmiany w obrębie relacji społecznych, nastąpił (niewykluczone, że jeszcze długo będzie) szereg reakcyjnych wstrząsów wtórnych. Potwierdzają to badania.

Najnowszy raport na temat miejsca rasy w życiu Amerykanów ukazał się w lipcu 2024 r., przygotował go zespół socjologów z Uniwersytetu Harwarda – nosi tytuł: „Changing Opportunity: Sociological Mechanisms Underlying Growing Class Gaps and Shrinking Race Gaps in Economic Mobility” (Odwrócenie szans. Rosnące znaczenie różnic klasowych przy malejącym znaczeniu różnic rasowych w ekonomicznej mobilności). W raporcie możemy przeczytać: „W obrębie zaledwie dwóch pokoleń możliwości awansu do klasy średniej w Ameryce znacząco się zmieniły. Ten awans coraz mniej zależy od rasy, a coraz bardziej od klasy ekonomicznej, z której człowiek się wywodzi. To wyjściowy status ekonomiczny jest dziś czynnikiem decydującym”.

Siła biografii

Rzecz kolejna, bardzo dla młodych istotna – i aż dziwne, jak mizernie w przeszłości eksploatowana w kontekście kulturowego odbioru kandydatury Harris w jej poprzednich kampaniach politycznych – to biografia wiceprezydentki. Harris jest córką migrantów: Hinduski i Jamajczyka. W dzisiejszej Ameryce zagranicznych rodziców miał lub ma co dziesiąty dorosły Amerykanin i aż co czwarta osoba w wieku poniżej lat 25 (Spis powszechny, 2020).

Młodzi znajdują też wiele punktów wspólnych z wiceprezydentką, przyglądając się doświadczeniom z jej życia. Harris wraz z siostrą wzrastały w rodzinie z tylko jednym rodzicem – matką, bo ojciec odszedł od nich, zanim jeszcze poszły do szkoły. Gdy się ponownie ożenił, przyszła pora na rodzinę patchworkową. Jak wykazały już dwa ostatnie spisy powszechne, z lat 2010 i 2020, w domach z jednym rodzicem lub z nowym partnerem rodzica wychowuje się obecnie w USA co drugie dziecko. Nadto już jako osoba dorosła Harris sama stała się macochą dla córek swojego męża. Wątek rodziny patchworkowej wciąż więc jest w jej życiu obecny, a zdaniem jej pasierbic podobno sprawdza się w roli macochy znakomicie.

Wreszcie młodym podoba się entuzjastyczny i zwykle pełen humoru związek, jaki Harris ma ze swoim dziedzictwem kulturowym. O nie zresztą chodziło w wiralowym pytaniu o „urywanie się z kokosa”. Klip z wypowiadającą je i śmiejącą się z niego Harris pochodzi z 2023 r., to fragment jednego z jej publicznych wystąpień. W internecie umieścili go wcześniej republikańscy stratedzy jako dowód na to, że Harris jest niepoważna i pokazuje się publicznie w stanie nietrzeźwym. Ryan Long i rzesze jego naśladowców zdyskredytowali ten argument, pokazując w swoich memach pełen kontekst tamtej wypowiedzi – de facto parafrazy ulubionego pytania matki Harris, która w ten sposób reagowała na wygłupy swoich córek. Abstrakcyjne pytanie było więc w istocie jak hołd złożony jednocześnie matce, Shymalai Gopalan, o której Harris powtarza, że to najważniejsza mentorka w jej życiu, i hinduskiej kulturze. Powszechne w Indiach kokosy często występują tam bowiem w mowie potocznej w kontekstach podobnych do tych, w których my wskazujemy na „drzewo” (np. urwałeś się z choinki).

Duchowa i biograficzna wspólnota, jaką najmłodsi wyborcy odczuwają wobec Kamali Harris, nie byłaby możliwa ani z Trumpem, ani z Bidenem. Miałby na nią ewentualnie szanse J.D. Vance, kandydat Trumpa na wiceprezydenta, który też wyrósł w biedzie i był wychowywany przez matkę, do tego narkomankę. Sęk w tym, że Vance od początku nazbyt pachniał dla młodych karierowiczostwem i hipokryzją. Zarówno on, jak i jego żona to adwokaci z dyplomami liberalnego Uniwersytetu Yale. Usha Vance przez wiele lat pracowała w kancelarii znanej z polityki inkluzywności, a przestała głosować na kandydatów demokratycznych wtedy, gdy jej mąż wystartował ze swoją kampanią do senatu w 2022 r. Sam J.D. Vance jeszcze osiem lat temu, gdy promował swoją bestsellerową książkę „Elegia dla bidoków”, zarzekał się, że choć Trumpa rozumie, nigdy nie oddałby na niego głosu. Prywatnie porównywał go nawet do Hitlera.

Siła nowych wartości

Ostatnia rzecz, którą warto zrozumieć, przyglądając się wiwatującym na cześć Harris młodym, to przeorujące oblicze Ameryki zmiany obyczajowych norm. Jeżeli Obama wygrał, bo ówczesne młode pokolenie gotowe było wejść wraz z nim w „erę postrasową”, wygląda na to, że dzisiejsi młodzi dają Harris bardzo podobną szansę. Kulturowe przewartościowania mają znaczenie zwłaszcza dla młodych kobiet, liderek rewolucji przemeblowywania przestrzeni publicznej w erze post#MeToo.

24-letnia Deja Foxx, blogerka polityczna, tak to wyjaśniła w wywiadzie z radiem NPR (25 lipca 2024 r.). – Każde wideo uploadowane (na TikToka – red.) przez młodą dziewczynę może błyskawicznie dotrzeć do miliona odbiorców, generując miliony reakcji i komentarzy na temat ubrania, wyglądu, zachowania. Ponieważ funkcjonujemy na bardzo wizualnych platformach, czujemy „bratowe”, instynktowne połączenie z ludźmi, którzy też żyją niczym na niekończącej się wystawie (…), oczekujemy od nich, że pokażą nam, jak żyć i jak przetrwać w przestrzeni publicznej.

Nadto, zdaniem Foxx, młodzi kierują się w swoich ocenach kryteriami, które dla starszych pokoleń być może nawet nie istnieją. – Jeśli jesteś 18- czy 20-latkiem, to znaczy, że doświadczyłeś ruchu #MeToo. I choć nie przyniósł on jakiejś gigazmiany w przestrzeni publicznej, to jednak nam, młodym, niebywale wyostrzył zdolność percepcji. Jesteśmy w stanie natychmiast wychwycić każdy podtekst seksistowski czy mizoginistyczny i tym samym prawdziwą dynamikę siły w jakimś zjawisku – wyjaśniła Foxx.

Jak to przetłumaczyć z „bratowego” na nasze? Mamy do czynienia z generacją, która ma zamiar punktować polityków wyłącznie za to, jak chcą rozwiązywać konkretne kwestie społeczne, kulturowe, polityczne i ekonomiczne. Ci, którzy zakładają, że ich płeć czy kolor skóry automatycznie stawiają ich na pozycji uprzywilejowanej, będą bezkompromisowo przywoływani do porządku, nawet tępieni. Mamy już na to dowody. Gdy po wkroczeniu Harris do wyścigu Trump zaczął naśmiewać się z jej wielorasowości, uruchomił tym dla siebie sondażową spiralę śmierci, z której, jak na razie, nie udało mu się wydostać. Promujący „tradwife’ową” (traditional wife, kobieta identyfikująca się z konserwatywnym modelem małżeństwa i rodziny) wizję świata Vance traci poparcie nawet wśród republikanów. Wystrzeliły za to w górę notowania demokratycznego kandydata na wiceprezydenta Tima Walza, gdy nazwał on republikańskich rywali „dziwnymi”, sugerując, że to ich światopogląd nie wpisuje się w dzisiejszy mainstream.

Gdy zapytałam Kyle’a Kondika, szefa centrum sondażowego Crystal Ball przy Uniwersytecie Wirginii, czego ewentualnie najmłodszym wyborcom w Kamali Harris brakuje, odpowiedział. – Niewiele, bo politycznie i kulturowo stoi ona jeszcze bardziej na lewo od Bidena i to się młodym bardzo podoba. Na jej niekorzyść mogą jednak zagrać dwie rzeczy. Pierwsza, to jej związek z obecną administracją, która w tej grupie wiekowej nigdy nie cieszyła się przesadną popularnością. A druga może się pojawić wtedy, jeśli Harris zdecyduje się przesunąć swoje stanowisko bardziej ku centrum. Co nie jest wykluczone, wszak walczy o wszystkich wyborców.

Na razie fandom Kamalotu może spać spokojnie. Nic nie wskazuje na to, że Harris będzie chciała stonować swoje przesłanie walki o prawa reprodukcyjne, które już w 2022 r. bardzo pomogły demokratom w wyborach uzupełniających. Przemawia za tym również fakt, że aż dwie trzecie Amerykanów chciałoby z powrotem widzieć ich zapis w ustawo dawstwie federalnym (Pew Research Center, 13 maja 2024 r.), Wizja Ameryki zaprezentowana przez Harris na niedawnej konwencji demokratycznej też jest mocno progresywna – określiła się jako kandydatka społecznego postępu, obywatelskiej równości i inkluzywności.

Grupa wyborców w wieku 18–34 lata nie jest tak liczna jak boomerów: to 40 mln do 70 mln uprawnionych do głosowania. Ale jest to już co szósty wyborca, siła, która bez wątpienia może przesądzić o tym, kto zostanie 47. prezydentem USA. A w niedalekiej przyszłości będzie siłą coraz mocniej naciskającą na system, by stawał się adekwatnie reprezentatywny dla poglądów i interesów wyborców, którym służy. ©Ⓟ