Zatrzymanie Durowa może być elementem hazardowej rozgrywki Paryża. Gdyby szef Telegrama poszedł na współpracę, Francja uzyskałaby dostęp do nieprzebranych pokładów tajemnej wiedzy.
Z Telegrama korzysta na co dzień niemal miliard ludzi i wiele instytucji na świecie. Cieszy się szczególną popularnością w Rosji i krajach dawnego Związku Radzieckiego, ale chętnie używają go też grupy opozycyjne w innych zakątkach globu. Platformę stworzyli bracia Nikołaj i Paweł Durowowie niedługo po tym, jak w 2014 r. władze Federacji Rosyjskiej zmusiły ich do sprzedaży poprzedniego przedsięwzięcia – komunikatora VKontakte (obecnie VK). Uczynili to już na emigracji, legitymując się paszportami karaibskiego mikropaństewka Saint Kitts i Nevis, a potem także Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nikołaj, starszy z braci, to wybitny matematyk, stojący przede wszystkim za stroną informatyczno-techniczną przedsięwzięcia; Paweł wyspecjalizował się w marketingu i biznesie.
W różnych krajach pojawiały się w ostatnich latach poważne obawy, że Telegram jest wykorzystywany do nielegalnych celów przy wyjątkowo biernej (delikatnie mówiąc) postawie kierownictwa firmy. W Brazylii był nawet przejściowo zakazany, a w zeszłym roku szef ukraińskiego wywiadu wojskowego gen. Kyryło Budanow apelował o to samo do rządu w Kijowie. Za to w Rosji, gdzie surowe represje i administracyjne zakazy seryjnie spadają na platformy społecznościowe, gigantyczny interes „opozycyjnego liberała”, za którego uchodzi Paweł Durow, nie tylko hula bez przeszkód, ale wręcz stanowi alternatywny kanał komunikacji w armii i w części administracji, a także narzędzie sprzyjających Kremlowi blogerów. I to pomimo odmowy udostępniania służbom bezpieczeństwa wielu żądanych danych oraz lekceważenia wezwań do zamykania kont niewygodnych dla władz czy to Federacji Rosyjskiej, czy np. Chińskiej Republiki Ludowej.
Wielu klasycznych liberałów czy libertarian na całym świecie chce widzieć w Durowie swego ideowego sprzymierzeńca, a nawet ważnego sojusznika w walce przeciwko opresyjnym państwom i ich aparatowi cenzury (domniemanej i realnej). Z kolei ci, którzy zamiast na tradycyjnej osi lewica–prawica wolą identyfikować się po prostu jako przeciwnicy reżimu Putina, mówią, że założyciel Telegrama wygląda na sprytnie i długofalowo „zalegendowanego” agenta rosyjskiego wywiadu oddelegowanego na front mediów społecznościowych. Poszlakami przemawiającymi za tą wersją mogą być liczne podróże Durowa do Moskwy i Petersburga już po jego emigracji (ok. 50, głównie w latach 2015–2017, jak ujawnił niedawno jeden z opozycyjnych portali rosyjskich, powołując się na zhakowane bazy danych Federalnej Służby Bezpieczeństwa).
Durow urodził się w 1984 r. w Leningradzie, ale niemal całe dzieciństwo spędził w Turynie, gdzie jego ojciec, znany filolog klasyczny, przez wiele lat pracował na uniwersytecie. Znając historyczne realia, nietrudno się domyślić, jakiego rodzaju „wujkowie” mogli odwiedzać ich włoski dom, a potem podtrzymywać kontakty z młodym, uzdolnionym człowiekiem. Po drodze Durow angażował się dość intensywnie w projekty kryptowalutowe, które służą interesom Chin, Rosji oraz organizacji terrorystycznych i przestępczych, bo podważają „oficjalny” system finansowy świata zdominowany przez USA.
Paradoks polega na tym, że zarówno wyznawcy wersji o heroicznym rycerzu wolności, jak i sceptycy mogą mieć częściowo rację. Te domysły wcale nie muszą się wykluczać. Ostatnie wydarzenia mogą spowodować, że część tajemnic związanych z Telegramem i jego założycielami zostanie wyjaśniona. Ale nie miejmy złudzeń – z pewnością nie wszystkie.
Polityka niepolityczna
W środę prokuratura poinformowała, że Paweł Durow usłyszał serię zarzutów związanych z zarządzaniem platformą. Chodzi m.in. o umożliwianie przeprowadzania na niej nielegalnych transakcji grupom zorganizowanym, rozpowszechnianie pornografii dziecięcej, handel narkotykami, oszustwa, pranie pieniędzy, świadczenie usług kryptograficznych przestępcom oraz odmowę przekazania informacji żądanych przez władze. Nakazy zatrzymania obydwu braci Durowów wystawiono już w marcu, a wedle niektórych źródeł inwigilowano ich już wcześniej.
Prezydent Emmanuel Macron oświadczył, że działanie prokuratury i służb nie miało motywu politycznego („wbrew wielu fałszywym komentarzom w internecie”), a Francja „pozostaje głęboko oddana wolności słowa”. Jeśli kogoś zdziwiłaby taka aktywność głowy państwa w tej sprawie – jakkolwiek by było „tylko” kryminalnej – warto przypomnieć, że Durow nie jest w tym kraju zwykłym biznesmenem. Nie tylko z racji majątku szacowanego na ponad 15 mld dol. ani zasięgu Telegrama. Trzy lata temu, a więc dopiero kilka lat po opuszczeniu Rosji, uzyskał on paszport V Republiki dzięki specjalnej, rzadko wykorzystywanej procedurze (rocznie rozpatrywanych jest w ten sposób zaledwie kilkanaście spraw), która zwalnia z obowiązku spełniania zwykłych wymogów prawnych, np. zamieszkiwania w kraju przez co najmniej pięć lat. Rząd może ją zastosować wobec osób, które „poprzez swoją wybitną pracę” przyczyniły się do zwiększenia znaczenia Francji i jej dobrobytu. Formalnie decyduje o tym ministerstwo spraw zagranicznych, ale wnioski są konsultowane z pałacem prezydenckim. We francuskiej praktyce państwowej jest rzeczą oczywistą, że swoje trzy grosze muszą też – na różnych etapach – wtrącić służby specjalne.
W tle sprawy Durowa jest całokształt francuskiej polityki wobec Rosji, przez lata traktowanej jako kraj użyteczny z punktu widzenia zarabiania dużych pieniędzy i balansowania wpływów USA
Zatrzymanie Durowa może faktycznie wynikać wyłącznie z motywacji prawnych, a nie politycznych. Ale niezależnie od tego, ma to konsekwencje dla polityki i bezpieczeństwa na trzech płaszczyznach. Po pierwsze, Rosja puszy się i grozi bliżej nieokreślonymi konsekwencjami („relacje francusko-rosyjskie osiągnęły punkt krytyczny” – to słowa Siergieja Ławrowa). Swoją drogą, zabawne jest obserwowanie kremlowskich funkcjonariuszy w roli orędowników wolności słowa, praw człowieka i swobody działalności gospodarczej. Pamiętajmy jednak, że są na świecie miejsca i środowiska, w których taka bezczelność nie szokuje ani nie śmieszy. Przeciwnie, zostanie wzięta za dobrą monetę. Nie jest przypadkiem, że do szarży w obronie Durowa dołączył np. niesławny amerykański prezenter Tucker Carlson (ten od wiernopoddańczego „wywiadu” z Putinem), a na naszym podwórku m.in. Janusz Korwin-Mikke.
Po drugie – gra dotyczy niezbyt przejrzystych mechanizmów funkcjonowania V Republiki, na styku polityki, biznesu i służb specjalnych. W tak gorącym sezonie nad Sekwaną nawet jakiś kompromitujący lub kontrowersyjny drobiazg ujawniony niechcący szerokiej publice może nagle urosnąć do rozmiarów Mont Blanc i spowodować zawalenie koalicyjnej układanki, mozolnie kleconej pod egidą Macrona. Notabene: prezydent spotkał się z Pawłem Durowem i innymi liderami firm technologicznych na półoficjalnym lunchu jeszcze w 2018 r. Wkrótce zaczął też używać Telegrama do komunikacji ze swoimi współpracownikami.
Po trzecie – ta sprawa ma kontekst znacznie szerszy. Wpisuje się ona w światowy trend ograniczania samodzielności wielkich platform społecznościowych i poddawania ich kontroli rządów. Widać go zarówno w krajach autorytarnych (co jasne), jak i w liberalnych demokracjach. Choć casus Telegrama i braci Durowów jest jakościowo odmienny np. od infoimperium Elona Muska, to zapewne i tak wpłynie na globalne rozstrzygnięcia. Musk o tym dobrze wie. Raczej nie broni założyciela Telegrama dlatego, że leży mu na sercu wolność słowa, ani dlatego, że sam jest – jak się niektórym wydaje – zakonspirowanym sojusznikiem Putina. W tej sprawie walczy w pierwszym rzędzie o własny biznes i jego strategiczne perspektywy. A przy okazji korzysta z okazji do rozkołysania sceny politycznej w USA i osłabienia przyszłej administracji amerykańskiej, jakakolwiek by ona była, względem wielkich, komercyjnych potęg technologicznych.
Dwie pierwsze ze wskazanych płaszczyzn mocno się przenikają. W tle jest zaś całokształt francuskiej polityki wobec Rosji, przez lata traktowanej jako kraj niezagrażający fundamentalnym aspektom bezpieczeństwa V Republiki, za to użyteczny z punktu widzenia zarabiania dużych pieniędzy i balansowania wpływów amerykańskich. Skutkiem ubocznym takiego podejścia było patrzenie przez palce na rosyjską infiltrację wywiadowczą, instalowanie przez Moskwę niemal jawnych agentów wpływu, a także korupcjogenne układy polityczno-biznesowe angażujące prominentne postacie francuskiej sceny lub ich krewnych.
Francja versus Rosja
W takiej atmosferze wyobrażalna była sytuacja, że nad Sekwaną przyjmuje się jak VIP-a i naturalizuje człowieka, który wprawdzie ma ewidentne związki z reżimem Putina, ale daje nadzieje na wykorzystanie części oferowanego potencjału na rzecz Francji. Naturalnie w tamtych okolicznościach w sposób niesprzeczny z interesami rosyjskimi. Taki układ mógł mieć charakter win-win.
Potem nastąpiła inwazja Rosji na Ukrainę, a Francja z różnych powodów stawała się coraz większym jastrzębiem wśród krajów NATO i Unii Europejskiej. Mniej istotne, co było tu skutkiem, a co przyczyną, ale Moskwa zaczęła równocześnie coraz wyraźniej uderzać w strategiczne interesy Republiki: od zwiększania presji migracyjnej komplikującej politykę wewnętrzną, poprzez agresywne zachowania w Lewancie i próby ingerowania w wybory, aż po ofensywę w Afryce, demolującą wpływy Paryża w krajach tradycyjnie frankofońskich. Rachuby na szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie i powrót do business as usual malały z każdym dniem. Krach niemieckiej polityki wschodniej i europejskiej, w znacznym stopniu opartej na tanim rosyjskim gazie, niespodziewanie otworzył zaś nowe perspektywy dla francuskiego atomu i francuskich aspiracji, by ukształtować Unię wedle swoich gustów i potrzeb.
Zatrzymanie Durowa – interpretowane w takim kontekście – może być elementem hazardowej rozgrywki Paryża. Gdyby postawiony pod ścianą szef Tele grama poszedł na współpracę, Francja uzyskałaby dostęp do nieprzebranych pokładów tajemnej wiedzy. Owszem, wymagałoby to zaawansowanych narzędzi selekcji i analizy – ale to jest do przejścia. Durowowie raczej zadbali o to, by mieć możliwość odpowiedniego agregowania danych, więc jeśli nie będzie innego wyjścia, to podzielą się tymi instrumentami z kimś, kto ma ich w garści. To tłumaczyłoby panikę w Moskwie. Złamanie starego układu przez Paryż oznacza zarówno kłopoty na froncie, jak i zakłócenia w propagandzie, a co najgorsze – wypływ straszliwych haków na członków elity władzy, którzy mieli konta na Telegramie. A jak nie oni sami, to ich bliscy, sekretarki… Co więcej, Francuzi mogliby tym złotem handlować z Ukraińcami, z Brytyjczykami, z Amerykanami. W zamian za korzyści biznesowe lub strategiczne. Nowi właściciele tajemnych kompromatów zapewne rychło zrobiliby z nich użytek.
Szantaż ze strony Paryża miałby w takiej sytuacji sporą siłę rażenia i mógłby wymusić znaczące ograniczenie antyfrancuskiej działalności ze strony Kremla. Ba, Francuzi dostaliby jeszcze szansę, by wytargować inne informacje – choćby te dotyczące infiltracji przez Rosję instytucji unijnych, niemieckich lub innych państw. To też polityczne złoto dla dyplomacji i wywiadu.
Ale z hazardem wiadomo, jak bywa. Można dużo wygrać, można i przegrać. A potencjalny sukces Paryża w tej ryzykanckiej rozgrywce zmartwiłby nie tylko Kreml, lecz także stolice niektórych państw NATO i UE.
Mieszane uczucia
Dlatego na francuskie śledztwo skierowane są oczy wielu polityków i (zapewne) szpiegów. Mamy dzisiaj ciche wróżby z fusów: jeśli Francuzi wypuścili Durowa za kaucją, to pewnie znaczy, że wstępnie się z nim dogadali. Ale przecież zawsze ktoś może mu złożyć lepszą ofertę (czytaj: jeszcze bardziej nie do odrzucenia). Gdy Durow wróci pod klucz, to będzie sygnał, że negocjacje trwają, ale się skomplikowały. A dopóki piłka w grze, to można pokrzyżować plany Francuzom, choćby poprzez mobilizowanie demokratycznej opinii publicznej przeciwko sekowaniu niewinnego człowieka.
Tu z punktu widzenia prawdziwych przyjaciół wolności słowa sprawa robi się mocno niejednoznaczna. Z jednej strony jest oczywiste, że platformy internetowe i komunikatory sprzyjają wielu patologiom. Ale nadmiar kontroli rządowej służy zamykaniu ust i skazaniu ludzkości na niejawne układy między premierami, dyktatorami i lobbystami wielkiego biznesu. Gra na tej płaszczyźnie toczy się nie tylko we Francji i nie tylko wokół Pawła Durowa. W USA i w skali globalnej – wokół warunków, na jakich mogą działać podmioty związane z Elonem Muskiem; w Iranie, Chinach, Rosji i innych państwach zaawansowanych w kwestii kontroli internetu; w Korei Południowej po zatrzymaniu szefa Telegrama prezydent Yoon Suk-yeol zaapelował do polityków o pilne wprowadzenie regulacji zapobiegających stosowaniu sztucznej inteligencji do tworzenia deep fake’ów, zwłaszcza o charakterze seksualnym.
Durow może sobie być rosyjskim agentem albo (co bardziej prawdopodobne) dawnym rosyjskim agentem, który w międzyczasie poluzował smycz i nawiązał układy z Francuzami, służbami ZEA lub jeszcze kimś innym, próbując wybić się na niezależność. Gdyby mu się udało, to mógłby rozbudowywać narzędzie, które może pozwala złym ludziom handlować narkotykami lub rozpowszechniać pornografię dziecięcą, ale jednocześnie tworzy przestrzeń niezbędną dysydentom z Kaukazu, Hongkongu lub Iranu. Coś za coś.
Dlatego warto być ostrożnym w ferowaniu wyroków, a przede wszystkim unikać założeń uwarunkowanych naszymi sympatiami i antypatiami. Ideowi przeciwnicy wszechwładnego „Kapitana Państwo” ryzykują dziś tym, że w imię absolutyzowanej wolności w praktyce pomogą szczwanym i realnym zamordystom. Ci, którym marzy się pełna kontrola rządów nad wszystkimi dziedzinami życia w imię bezpieczeństwa, powinni zaś zdawać sobie sprawę, że Wielki Brat będzie udawał dbałość o ich prywatne interesy tylko tak długo, jak musi się liczyć z ich opiniami. Potem radośnie weźmie ich za twarz, ze skutkami boleśniejszymi niż uboczne patologie wynikające z funkcjonowania wolnego rynku informacyjnego.
Obserwujmy więc czujnie ciąg dalszy. I ćwiczmy zwracanie uwagi na nieoczywiste aspekty i półcienie. ©Ⓟ