Duży może więcej. Ale jak dużo więcej? Na to pytanie spróbowali odpowiedzieć ekonomiści Jason Choi, Rishabh Kirpalani i Diego Perez w pierwszej – znanej mi – próbie oszacowania, ile wart jest „galaktyczny przywilej” (exorbitant privilege) Stanów Zjednoczonych.

Pojęcie tego przywileju pojawia się w literaturze ekonomicznej nierzadko także we francuskojęzycznej wersji (privilège exorbitant). To przez zazdrosnych Francuzów, których późniejszy prezydent Valéry Giscard d’Estaing pomstował już w latach 60. XX w. na specjalną pozycję oraz możliwości amerykańskiej ekonomii politycznej. Wtedy jeszcze w roli ministra finansów V Republiki.

Giscardowi chodziło o wyjątkowość, jaką zapewniał powojennej Ameryce dolar. Sytuacja była wtedy jeszcze inna, bo – zgodnie z ustaleniami poczynionymi w Bretton Woods w 1944 r. – dolar stał się oficjalną walutą rezerwową świata wymienialną na złoto. Pozostałe zaś waluty miały być „przypięte” właśnie do dolara. Cały ten system dolarowo -złoty zakończył się w sierpniu 1971 r., gdy prezydent Nixon jednostronnie dolara od złota odciął. Tak zaczął się wykluwać nowy system kursów płynnych, gdzie to dolar (a nie złoto) jest rodzajem latarni, na którą pozostałe władze monetarne świata próbują się (mniej lub bardziej) orientować.

W nowym systemie dolar także cieszy się „galaktycznym przywilejem”. Zdaniem trójki ekonomistów jego dzisiejsza pozycja wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze, dolar jest największą walutą rezerwową świata trzymaną przez obce rządy, korporacje oraz zwykłych ludzi. Choć ma wielu konkurentów, to wciąż jest preferowany z powodu olbrzymiej płynności (dolary można w dowolnej chwili i bez najmniejszego problemu sprzedać), a także dlatego, że amerykańska waluta jest powszechnie akceptowana jako zabezpieczenie każdej transakcji. Po drugie, ta wyjątkowa pozycja dolara pozwala rządowi w Waszyngtonie emitować papiery dłużne, które są uważane za superpewne. W efekcie Ameryka ma w zasadzie nieograniczone możliwości pożyczkowe. A temat deficytu i długu dotyczy Stanów Zjednoczonych tylko pod warunkiem, że tak to będzie widziała tamtejsza klasa polityczna.

W swojej najnowszej pracy Choi, Kirpalani i Perez idą jednak o krok dalej. Ich ambicją jest oszacowanie, o ile więcej może wynieść dług publiczny Stanów Zjednoczonych właśnie dzięki „galaktycznemu przywilejowi”. Aby to ustalić, stworzyli model, z którego wynika, że różnica wynosi ok. 30 proc. PKB. Innymi słowy: dzięki wyjątkowej roli dolara państwo amerykańskie może pożyczyć zawsze o jedną trzecią więcej niż porównywalne silne i suwerenne walutowo gospodarki. Ekonomiści nie podają oczywiście zadłużenia optymalnego – we współczesnej ekonomii nikt wyznaczenia takiej bariery już się nie podejmuje.

Dla porządku dodajmy, że dług publiczny Stanów Zjednoczonych od 2009 r. przez kolejną dekadę oscylował w okolicach 100 proc. PKB. W czasie pandemii zaś wzrósł do 120 proc. I nie wygląda na to, by miał się zacząć kurczyć. W niczym to wszystko nie zaszkodziło ani wyjątkowej pozycji dolara amerykańskiego, ani popularności amerykańskich papierów dłużnych. Galaktyczny przywilej trwa. ©Ⓟ

Dzięki wyjątkowej roli dolara USA mogą pożyczyć zawsze o jedną trzecią więcej niż porównywalne silne i suwerenne walutowo gospodarki