Po śmierci Traugutta wiele środowisk widziało w nim wzór. Kim był niemal zapomniany dziś dyktator powstania styczniowego?

„Uderzyła mnie brzydota fizyczna Traugutta, było w nim coś z nietoperza i w czasach jawności brzydota ta byłaby mu szkodziła; lecz silna wola i niezwykła energia były widoczne, dobra wiara, którą się czuło w nim, obudzała zaufanie; rozumiał i oceniał położenie czerstwo, po męsku, bez złudzeń” – tak krakowski historyk Stanisław Koźmian charakteryzował Romualda Traugutta. Znany z krytycznego podejścia do powstania krakowski konserwatysta nie polegał na legendzie, ale nader chłodnej obserwacji.

Kim był Traugutt? Gdyby nie ostatni rok życia, gdyby nie półroczne przywództwo insurekcji, to 36 lat jego życia zatarłoby się tak, jak zatarły się losy setek tysięcy Polaków żyjących w trudnej międzypowstaniowej rzeczywistości. Jak wielu, przystosował się do twardych realiów politycznych panujących na ziemiach zaboru rosyjskiego. Po prostu żył.

Rosyjski oficer

Miał zaledwie dwa lata, kiedy zmarła mu matka. Wydarzenie to zaważyło na losach Traugutta. Brak matczynej miłości rekompensowała w pewnej mierze troskliwa opieka ze strony babki Justyny Błockiej. To ona wpoiła mu żelazne zasady, którym był wierny do końca: dyscyplina, porządek, patriotyzm oraz głęboka i prawdziwa religijność. W gimnazjum w Świsłoczy, do którego został oddany w wieku 10 lat, uwidoczniły się kolejne charakterystyczne cechy Traugutta: wrodzone zdolności wzmagał wielką pracowitością, stronił od sztubackich zabaw i miał nad wiek poważne podejście do życia. Przyniosło mu to świetne wyniki w nauce, zwłaszcza w naukach ścisłych, ale i opinię odludka.

Jak wielu Polaków zdecydował się na służbę w carskiej armii. W 1849 r., jako podchorąży, wziął udział w zbrojnej interwencji gen. Iwana Paskiewicza przeciwko rewolucyjnym Węgrom. Czy przeżywał dylematy z powodu tłumienia wolnościowych marzeń Madziarów i tego, że stoi w przeciwnym szeregu niż tysiące Polaków? Tego nie wiemy, a jeśli nawet, to nie pokazywał swoich uczuć i skrupulatnie wypełniał obowiązki. Podobnie było podczas wojny krymskiej, w której Rosja walczyła przeciwko koalicyjnej armii francuskiej, brytyjskiej i sardyńskiej. W czasie oblężenia Sewastopola dawał przykłady zarówno zimnej fachowości, jak i odwagi. Służył w IV bastionie, który ze względu na nawałę ognia, jaki tam spadał, nazwany został piekłem. Nagrodą za ofiarną służbę był awans na sztabs kapitana i przeniesienie do Petersburga oraz przydział do sztabu głównego.

W stolicy imperium zamieszkał ze swoją rodziną, do której był bardzo przywiązany. Żonę Annę – córkę warszawskiego złotnika Augusta Pikla – poznał po powrocie z kampanii węgierskiej. Uczucie, jakie się pomiędzy nimi narodziło, kazało Annie porzucić religię ewangelicką. Dla gorliwego katolika, jakim był Traugutt, był to gest niezwykły i wielki dowód miłości. W grudniu 1852 r. para pobrała się, tworząc związek niezwykle udany. Traugutt – jak sam wspominał – cenił w żonie prostotę, prawość i dobroć serca. W Petersburgu rodzinne szczęście zostało przerwane. W krótkim czasie zmarła dwójka dzieci Trauguttów, jego ukochane babka i żona. Nieszczęścia te wstrząsnęły Romualdem do tego stopnia, że wraz z dwiema córkami Anną i Alojzą opuścił carską stolicę i przeniósł się do Ostrowia pod Kobryniem. Z czasem, ulegając namowom, poślubił Antoninę Kościuszkównę, krewną Tadeusza Kościuszki. Okazała się dobrą, kochającą żoną i zastępczą matką dla córek Traugutta z pierwszego małżeństwa. Jedyny wspólny synek pary Romek zmarł na zapalenie płuc w wieku zaledwie dwóch lat.

Powstanie

Wstrząs spowodowany przeżyciami rodzinnymi, postępująca wada wzroku, a zapewne i wieści o wypadkach politycznych z Warszawy wpłynęły na decyzję Traugutta o podaniu się do dymisji. Były carski podpułkownik nie od razu przyłączył się jednak do powstania styczniowego. Jak mało kto zdawał sobie przecież sprawę z dysproporcji sił.

Pierwsze klęski uwypukliły słabość sił powstańczych, brak wyszkolenia, broni, materiałów wojennych. Wszystkie te argumenty znajdowały się po stronie nieprzyjaciela dysponującego regularną, jedną z największych armii świata, setkami armat, twierdzami, magazynami i niewyczerpalnymi zapasami. Pomimo to, ulegając namowom sąsiadów, zgodził się objąć dowództwo oddziału kobryńskiego. Nie był związany z żadnym konspiracyjnym kółkiem, z żadnym stronnictwem, ani z białymi, ani z czerwonymi. Co więc zdecydowało, że przyjął propozycję objęcia komendy? „Jako Polak osądziłem za mą powinność nieoszczędzania siebie tam, gdzie inni wszystko poświęcali” – wyjaśniał później swoją decyzję.

Pomimo zapewnień, zamiast licznego oddziału miał do dyspozycji zaledwie 160 ludzi uzbrojonych w broń myśliwską i kosy. Z czasem zaczęli dołączać kolejni. Na ich czele bił się mężnie i z powodzeniem. Urządzał zasadzki i toczył walki obronne oparte na budowaniu umocnień. Starcia pod Horkami – upamiętnionymi na Grobie Nieznanego Żołnierza – stanowiły zwieńczenie wiosennej kampanii, której finałem było rozproszenie jego oddziału. Wyczerpany dowódca schronił się w majątku Elizy Orzeszkowej. Wiedział, że jako wykwalifikowany oficer regularnej armii marnuje się i nie nadaje do wojny partyzanckiej. „Zauważyłem, iż po lasach Polesia może chodzić kto inny” – miał powiedzieć później. Ze służby jednak nie zrezygnował. Ruszył do Warszawy.

Na czele powstania

Nie bez problemów nawiązał kontakt z władzami powstańczymi. Jego rzeczowe wystąpienie wywarło duże wrażenie na członkach Rządu Narodowego. Zamiast jednak powierzyć mu dowództwo nad którymś z formujących się oddziałów, mianowano go generałem i wysłano z misją do Paryża. Nie przyniosła ona większych efektów, dla samego Traugutta była jednak niezwykle pouczająca. Przekonał się bowiem o złudności wiary w pomoc zagraniczną, o złym funkcjonowaniu powstańczej służby dyplomatycznej i organizacji zakupu broni oraz politycznym rozbiciu w obozie zwolenników insurekcji, co przekładało się na tempo i skuteczność organizacji oddziałów na terenie Galicji.

Po powrocie do Warszawy Traugutt zastał miasto sterroryzowane przez władze carskie. Rząd Narodowy i powstanie zaś znajdowały się w kryzysie zapowiadającym upadek. Michał Czarnecki, bo pod takim nazwiskiem ukrywał swoją tożsamość, miał jasny cel – kontynuować walkę. Udał się na posiedzenie Rządu Narodowego i bezceremonialnie skrytykował dotychczasowe formy działania. Następnie oświadczył, że przejmuje władzę. Obecni członkowie rządu bez słowa wstali, pożegnali się i opuścili miejsce zebrania. W ten sposób, w ciągu pół godziny został przeprowadzony zamach stanu. W istocie ludzie dzierżący ster powstania z ulgą pozbywali się spoczywającego na nich ciężaru i wielkiej odpowiedzialności.

Traugutt przejął władzę, wcale jej nie pragnąc. Nie była dla niego ona celem samym w sobie, więcej – zdawał sobie sprawę, że nie jest ona spełnieniem ambicji, lecz aktem poświęcenia i ofiary, że nie tyle daje wywyższenie, ile sprowadza niebezpieczeństwo i groźbę śmierci.

Postanowił działać odmiennie od poprzedników. Nie powołał ciała kolegialnego. Zamiast ministrów byli dyrektorzy wydziałów. W istocie to on był jednoosobowym rządem. Formalnie dyktatorem nie był, dzierżył władzę dyktatorską.

„Prezes”, bo tak zwali go najbliżsi współpracownicy, od razu zdymisjonował niewygodnych i powołał grono ludzi kompetentnych, oddanych, gotowych do ciężkiej i niebezpiecznej pracy. Wśród nich byli również zadeklarowani czerwieńcy.

Traugutt – jako Michał Czarnecki – zamieszkał w ustronnym domu u Heleny Kirkorowej przy ul. Smolnej. Zajmował tylko jeden pokój z dwoma oknami. Komoda, kanapa, kilka starych krzeseł, łóżko i niewielkie biurko... Ten pokój stał się centrum dowodzenia powstaniem, miejscem narad i pracy dyktatora, jego salonem i sypialnią zarazem, całą Polską i celą zarazem. Nie przeszkadzało to „panu Michałowi”, który od życia wymagał niewiele i którego styl funkcjonowania idealnie pasował do przybierającego na sile policyjnego terroru i wymagań pracy konspiracyjnej.

Obywatel Czarnecki pracował w ścisłej konspiracji. Dostęp do niego miało bardzo wąskie grono współpracowników. W jego skład wchodzili dyrektorzy wydziałów: Spraw Zagranicznych Wacław Przybylski, Spraw Wewnętrznych Rafał Krajewski, Wojny – Józef Gałęzowski, Skarbu – Józef Wohl, a później Józef Toczyński, Policji – Adolf Pieńkowski, Prasy – Stanisław Krzemiński, sekretarz Rusi Marian Dubiecki, sekretarz rządu Józef Kajetan Janowski i naczelnik Warszawy Aleksander Waszkowski. Widzieli oni zaangażowanie prezesa rządu, jego obowiązkowość i pracę bez wytchnienia.

Przez pół roku „pan Michał” dzień rozpoczynał od długiej modlitwy przy swoim łóżku. Następnie raport składany przez Dubieckiego i praca przy biurku. Około godz. 14 prezes jadł obiad w towarzystwie Gałęzowskiego i Dubieckiego. Nieco rozmawiano na luźniejsze tematy. Po obiedzie znowu praca, a po południu, często po zmroku, prezes szedł lub jechał na spotkania z dyrektorami. Powrót do domu następował ok. godz. 20. Wówczas pojawiał się Dubiecki – jedyny (najbardziej zaufany) współpracownik, który mieszkał w oficynie domostwa Kirkorowej. Po tym spotkaniu lampa w pokoju nie gasła. Przy biurku, niczym maszyna, szef pisał okólniki, odezwy, wezwania, rozkazy. Tak, bez zbędnego trawienia czasu, bez rozrywek, mijał dzień za dniem.

Cele

Traugutt zreorganizował i usprawnił działanie powstańczej administracji, finansów, ale główny wysiłek skierował na odbudowę siły zbrojnej. Temu podporządkował wszystko. Luźne oddziały ujął w wojskowe ramy, włączył w większe struktury tworzonych korpusów. Nacisk położył na wyszkolenie i zaopatrzenie żołnierzy oraz przezimowanie i doczekanie wiosny. Liczył bowiem, że wraz z wiosną dojdzie do interwencji państw zachodnich. Jednocześnie zalecał, by szukać wszelkich rezerw tkwiących w polskim społeczeństwie, w tym w ludności wiejskiej. Chciał zwołać pospolite ruszenie, ale najpierw nakazał akcję uświadamiającą, bezwzględne wprowadzanie aktu uwłaszczeniowego i karanie wszelkich nadużyć wobec chłopstwa. Więcej, zalecał, aby wojsko wręcz bratało się z ludem i stało na straży jego praw. Brak kadr i środków, a zwłaszcza carski ukaz uwłaszczeniowy, nie pozwolił na realizację tych planów.

Traugutt robił, ile mógł, by podtrzymać ducha insurekcji. Dawał przykład ofiarności, zachęcał, ale i ostro występował przeciwko tym, którzy szkodzili idei. Zdecydowanie zwalczał stronnictwo Ludwika Mierosławskiego, uważając pierwszego dyktatora za szkodnika i awanturnika. „Z wszelkimi intrygantami i wichrzycielami – pisał – należy postępować z nieubłaganą surowością, gdyż oni, jako swoi są gorszymi nieprzyjaciółmi kraju niż Moskale i Niemcy”.

Samotnik ze Smolnej nie był w stanie przeciwstawić się rosnącej fali terroru. Rosyjscy śledczy systematycznie rozbijali struktury podziemnego państwa, do aresztu trafiali koleni spiskowcy. Traugutt zdawał sobie sprawę z zaciskającej się pętli. Swoją misję tłumaczył ufnością w Opatrzność i niewzruszoną wiarą w świętość sprawy, a władzę traktował jako akt poświęcenia samego siebie. Dlatego też nie szukał ucieczki, kiedy aresztowania bądź ucieczki wy eliminowały prawie wszystkich współpracowników. Trwał do samego końca.

W nocy z 10 na 11 kwietnia policja carska wtargnęła do mieszkania „obywatela Czarneckiego”. Dyktator wyrzekł wówczas tylko z rezygnacją „To już”. Przewieziono go do więzienia na Pawiaku i poddano śledztwu prowadzonego przez osławionego płk. Teodora Tuchołkę. W obliczu dekonspiracji i oczywistych dowodów Traugutt wyjawił swoje prawdziwe nazwisko. Początkowo przyznał się wyłącznie do przywództwa partii kobryńskiej. Wobec zeznań innych postanowił zeznawać, zaznaczając jednak, że nikogo wydać nie zamierza, i dopełnił tego.

„Będąc przekonanym, że niezależność jest koniecznym warunkiem prawdziwego szczęścia każdego narodu, zawsze jej pragnąłem dla swojej ojczyzny” – zeznawał, jednocześnie wygłaszając swoje polityczne credo. Tłumaczył, że walka Polaków jest sprawiedliwa i zgodna z prawem boskim i prawem narodów. Powodem zaś do powstania było łamanie prawa i sprawiedliwości przez rząd carski.

Nie złamały go ani uciążliwości przesłuchań, ani przejmujące zimno panujące w celi na Pawiaku, ani odosobnienie, jakiemu był poddany po osadzeniu w X Pawilonie Warszawskiej Cytadeli.

Wyrokiem Audytoriatu Polowego zostało skazanych 23 oskarżonych – pięciu z nich na śmierć. Prócz Traugutta byli to Rafał Krajewski, Józef Toczyński, Roman Żuliński i Jan Jeziorański.

Ostatnie dni

Ostatnie tygodnie dyktatora spędzone w X Pawilonie upłynęły na kontemplacji i modlitwie. Wlekące się, monotonne dni wyglądały tak samo: poranna kawa, obiad, wieczorna herbata, piętnastominutowy spacer na więziennym podwórcu. Niepozbawiony plastycznych talentów Traugutt długie godziny spędzał na lepieniu z chleba podobizny żony. Praca ta nastręczała mu wiele trudności. „Tak więc psuję, poprawiam i znowu psuję, ale wciąż robię i tak mnie to zajmuje, że czasem godziny niepostrzeżenie upływają (…), bo w ten sposób Ciebie mój Aniele, mam ciągle obecną w mej wyobraźni, a z Tobą to jakoś koniecznie i Dziatki i całą Twoją i moją Rodziny się łączą” – pisał w liście do żony. Głównie się jednak modlił.

Trauguttowi doskwierała tęsknota za rodziną. Władze, pomimo próśb, nie zgodziły się na przyjazd żony. Jedynym ustępstwem była możliwość wysłania listu. Dyktator porządkował w nim swoje sprawy i dawał wytyczne co do wychowania dzieci. Przekazywał to, co wpoiła mu babka: pobożność, czystość, porządek, prawda, pracowitość i nauka. Wreszcie z głębi duszy, nie na pokaz, deklaruje swojej żonie uczucie stałe i niezmienne: „że Cię kocham – pisze – o ile tylko jest w mocy ludzkiej. Ty wiesz o tym i jesteś przekonana, ale ci to powtarzam, boś Ty zawsze lubiła, aby Ci to powtarzać. Najmilsza moja, ściskam Cię i całuje najczulej, naj serdeczniej z dziatkami”.

Odpowiedź wręczono Trauguttowi niedługo przed egzekucją. Czytał w niej o sprawach ważnych, fundamentalnych, ale także tych świadczących o tym, ze życie trwa, o dzieciach, ich zdrowiu, żywotności powodujące „guzy i sińce na czole”. Na koniec Antonina dodała, zapewne wiedząc o nieubłagalnym końcu: „Całuję po tysiąc razy Twe ręce i nogi mój Romciu, mój mężu najdroższy, polecam Cię łasce Bożej, opiece Matki Naszego Zbawiciela i wszystkich Świętych Pańskich. Niech Cię Bóg błogosławi w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”.

Na stojącym w obliczu śmierci list od żony wywarł wielkie wrażenie. „Błogosławię żonę i dzieci” – ze łzami w oczach miał rzec po trzykroć podczas ostatniej spowiedzi 4 sierpnia. Cały ten dzień spędził na rozmowach ze spowiednikiem i modlitwie. Nazajutrz strażnicy wyprowadzili Traugutta i czterech jego towarzyszy. Wsadzili ich na wózki do wywożenia nieczystości. Kondukt ten, któremu towarzyszyła zbrojna eskorta, ruszył na miejsce kaźni w fosie cytadeli. Czekał tam już tłum warszawiaków. Pod szubienicą odczytano wyrok. Kiedy wyczytano nazwisko Traugutta, prezes rządu miał powiedzieć: „Oto jestem!” i wzniósł krzyż, który miał w rękach. „Najmniej – jak zanotował rosyjski historyk Mikołaj Berg – zważał na odczytywany wyrok Traugutt. Nie przestawał ani na chwilę rozmawiać z towarzyszącym mu księdzem i widocznym było, że… nie o przyszłym życiu była ta mowa!”.

Przyglądający się egzekucji trzydziestotysięczny tłum padł na kolana i śpiewał suplikację: „Święty Boże, Święty mocny!”. Po dwóch godzinach ciała odcięto i wrzucono do bezimiennych dołów w fosie cytadeli. Zwłoki przysypano wapnem. Śmierć na szubienicy i bezimienny pogrzeb miały zhańbić powstańczych przywódców, sprofanować ich zwłoki, zatrzeć po nich wszelki ślad. Stało się jednak inaczej. Już nazajutrz powstańczy naczelnik Warszawy Aleksander Waszkowski rozrzucił odezwę potępiającą moskiewską zbrodnię, zapowiadając dalszą walkę. Powstanie jednak dogorywało. 17 lutego 1865 r., w tym samym miejscu powieszono także Waszkowskiego.

Cechy charakteru Traugutta, jego poświęcenie i trwanie do samego końca kazały widzieć w nim nie tylko przywódcę, lecz także męczennika, „świętego człowieka”, jak określono to w wydawanej w Szwajcarii „Ojczyźnie”. Tak mówili o nim Kirkorowa i Dubiecki, twórca legendy Traugutta. W takim duchu opisywali go nawet niechętni. Widziano w nim Wallenroda (Berg) i „człowieka świętego imienia” (Eliza Orzeszkowa). Zaś Józef Piłsudski uważał się za jego ideowego spadkobiercę.

W II Rzeczpospolitej i później katolicy widzieli w nim świętego godnego wyniesienia na ołtarze. Środowiska niepodległościowe – niezłomnego dowódcę walczącego o niepodległość. Socjaliści i ludowcy chwalili go za podejście do spraw ludu i uwłaszczenia, komuniści zaś patrzyli na niego jako bojownika walczącego nie z Rosjanami, ale z reżimem carskim i rewolucjonistę. Był więc bohaterem uniwersalnym. A kim jest dzisiaj dla współczesnego Polaka? ©Ⓟ