Ostatnie tygodnie w polskiej dyplomacji trudno zaliczyć do udanych. Przy okazji wymiany więźniów między Zachodem a Rosją Polska odegrała rolę dobrego kolegi, który rozdaje przysługi, nie oczekując niczego w zamian. W sprawach kadrowych na stanowiskach międzynarodowych dokonano czyszczenia gabinetów z własnych ludzi. W walce o wysokie stanowiska rząd wykończył polskiego kandydata, kreując wokół niego atmosferę skandalu szpiegowskiego. Zarazem z entuzjazmem doceniane są wysiłki dyplomatów obcych państw. Nawet jeśli relacje z tymi stolicami pozostawiają wiele do życzenia. Bo przecież ani spór o handel, ani o usługi, ani o historię z Ukrainą rozwiązany nie został.
Zacznijmy od sprawy najdrobniejszej: medalu dla ukraińskiego ambasadora Wasyla Zwarycza. DGP ma dokument uzasadniający przyznanie mu Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą II klasy, który powstał w MSZ. To zestaw ogólnych stwierdzeń i miłych dla ucha słów, z których nic nie wynika. „Ambasador W. Zwarycz od rozpoczęcia swojej kariery dyplomatycznej w 2007 r. wykazuje się dużą aktywnością w pracy na rzecz stosunków polsko-ukraińskich. Łącznie w Polsce pracował 11 lat, pełnił funkcję I Sekretarza Ambasady Ukrainy w Warszawie, zastępcy szefa misji, radcy-ministra Ambasady Ukrainy w Warszawie oraz, przez ostatnie dwa lata, jej szefa” – czytamy. Dalej podkreślana jest ranga czasów, w których przyszło mu pracować. „Stanowisko ambasadora objął w sierpniu 2022 r. Okres ten przypadł na czas rosyjskiej agresji na Ukrainę, ale obejmował także wyzwania w dwustronnych relacjach polsko-ukraińskich”. Na koniec wymieniane są zalety Ukraińca. „Ambasador W. Zwarycz jest sprawnym, niezwykle aktywnym, profesjonalnym dyplomatą. Wykazał się wyjątkowym doświadczeniem dyplomatycznym w prowadzeniu rozmów z przedstawicielami władz PL. Opinia na temat prowadzonej przez niego działalności była zawsze bardzo dobra”.
Dalszych komunałów nie ma sensu cytować. Podpisali się pod nimi wicedyrektor departamentu wschodniego Jan Przewoźniak i wiceszefowa MSZ Henryka Mościcka-Dendys. Dwaj wysocy rangą urzędnicy polskiego MSZ docenili zalety, z których korzystało przede wszystkim państwo ukraińskie. Pochwalono dyplomatę za jego skuteczność w pracy na rzecz własnego rządu. Za to, co i tak musiał robić. Nie wskazano ani jednej konkretnej sytuacji, w której działalność Zwarycza mogłaby przynieść korzyści Polsce. Jak pisałem w ubiegłym tygodniu, nikt nie kwestionował profesjonalizmu ambasadora. Pytanie, komu ten profesjonalizm służył i dlaczego najczęściej nie Polsce, więc dlaczego go odznaczamy?
Polscy oficerowie odwołani ze stanowisk
O ile nie dowiedzieliśmy się na temat korzyści dla Polski płynących z profesjonalizmu Zwarycza, o tyle w ostatnim czasie sporo złego mogliśmy usłyszeć na temat polskich oficerów odwoływanych ze stanowisk przy NATO i UE. I na temat przedstawiciela przy NATO Tomasza Szatkowskiego, który – jak pisaliśmy w DGP – miał spore szanse, by objąć stanowisko zastępcy sekretarza generalnego Paktu Północnoatlantyckiego.
Najpierw szef MSWiA i koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak informował z marsową miną, że na Szatkowskiego są poważne kwity. Gdy media zwróciły uwagę, że dyplomata nadal ma poświadczenie bezpieczeństwa i dostęp do dokumentów z klauzulą, w pośpiechu wszczęto procedurę pozbawiającą go tych uprawnień. Nie postawiono mu jednak żadnych zarzutów.
Analitycy spod znaku Tomasza Piątka co prawda grzali już silniki, by rozrysować mapę jego znajomości w Rosji. Okazało się jednak, że rząd podejrzewa Szatkowskiego o zbyt bliskie kontakty z sojusznikami z Wielkiej Brytanii i USA (co, gdyby okazało się prawdą, jest oczywiście również naganne). Upadła zatem opcja wygłoszenia w telewizji publicznej kolejnej szaleńczej tyrady, w której Szatkowski mógłby dołączyć do Kaczyńskiego, Macierewicza, Morawieckiego i Rydzyka w ich dziele uwikłania Polski w agenturalną sieć Władimira Putina. Więcej, wersja o uwikłaniu w relacje z USA i Wielką Brytanią komplikuje Piątkowi tezę o Jacku Kotasie, który połączył otoczenie Antoniego Macierewicza i Tomasza Szatkowskiego z mafią sołncewską, Mogilewiczem i Iwankowem.
Do ekstraklasy szpiegów nie będzie też pewnie można zapisać dwóch generałów, którzy stracili stanowiska w NATO i Eurokorpusie. Jeden z nich według SKW miał być – jak przekonują rozmówcy DGP – chamem, a drugi homofobem i entuzjastą nepotyzmu.
Po wniosku sojuszników trwa procedura odwołania gen. bryg. Artura Jakubczyka z Międzynarodowego Sztabu Wojskowego w Kwaterze Głównej NATO. Zarzucano mu niewłaściwe postępowanie podczas konkursu na szefa oddziału ds. polityki wywiadowczej, gdzie miał faworyzować – o zgrozo – polską kandydatkę, a także oskarżono o homofobiczne i rasistowskie zachowania. Z informacji DGP wynika, że rzeczywiście oficer nie krył się z radykalnym podejściem do środowisk LGBT. W przypadku polskich sił zbrojnych – czy też armii świata w ogóle – jest to zjawisko dość powszechne. Wątpliwe jednak, by był to wystarczający powód do sformułowania zarzutu, że dana osoba nie daje rękojmi zachowania tajemnicy.
Niewykluczone, że Jakubczyk był nie do wybronienia i bronić go nie było warto. Choć z drugiej strony jego zagraniczne odznaczenia i doświadczenia w strukturach międzynarodowych sugerują, że jednak był coś wart. Trudno również uwierzyć, by amerykański Commendation Medal załatwił mu Jacek Sasin, o kontakty z którym jest oskarżany generał. Przyjmijmy jednak, że koszty brnięcia w jego obronę były zbyt wysokie i należało to odpuścić. Pytanie: czy MON ma kogoś w zamian? Czy zaproponowano, by stanowisko po nim objął inny Polak?
Wcześniej, gdy rząd miał wątpliwości wobec gen. Jarosława Gromadzińskiego (w tym wypadku – jak pisaliśmy w DGP – zarzutem były obyczajówka i chamstwo) na stanowisku dowódcy Eurokorpusu, po jego odwołaniu, wysłano do Strasburga gen. Piotra Błazeusza. W przypadku gen. Jakubczyka nie słychać, aby planowano powtórzyć ten krok.
Wymiana więźniów między Zachodem a Rosją
Skupmy się na tym, co boli najbardziej. Czyli wymianie więźniów między Zachodem a Rosją. Gdy pojawiła się informacja, że Polska wyda – najpewniej kadrowego oficera wywiadu Federacji Rosyjskiej – Pabla Gonzaleza, jasne wydawało się, że do kraju wróci co najmniej Marian Radzajewski. To człowiek, którego FSB wmontowało w „zakup” systemu S300, który od lat jest na wyposażeniu niektórych państw NATO (Słowacja w 2022 r. przekazała go np. Ukrainie; ma go też Turcja, łącznie z najnowszą wersją S400). Podobnie jak wobec dziennikarza „The Wall Street Journal” Evana Gerszkowicza podstawieni ludzie coś Radzajewskiemu wręczyli, później przyszło FSB i dokonało „realizacji”. Radzajewski trafił do kolonii karnej. Siedział w niej razem z Amerykaninem Paulem Whelanem. Tydzień temu Polak musiał z przykrością stwierdzić, że jego kolega z USA wraca do domu, a on zostaje. Najpewniej służba więzienna poinformowała go, że Polska wydała rosyjskiego szpiega, by Amerykanie mogli odzyskać swojego obywatela. Na zonie nie ma nic cenniejszego niż pognębienie osadzonego.
Analizując przypadek Gonzaleza, można od biedy przyjąć do wiadomości argumenty rządu i Pałacu Prezydenckiego, że Andrzej Poczobut był nie do uwolnienia. On po prostu nie chce prosić Alaksandra Łukaszenki o łaskę, co wydaje się sporo utrudniać. Sprawa dziennikarza jest również połączona z zamknięciem przejść granicznych z Białorusią. Radzajewski jednak był do wyciągnięcia.
Ciekawa jest przy tym reakcja polskich władz. Szef BBN Jacek Siewiera początkowo próbował się podłączyć pod historyczne wydarzenie. Na X przykrym metajęzykiem napisał: „Wymiana więźniów-do której nie doszłoby bez udziału Polski-to niezwykle sensytywna materia możliwa do koordynacji tylko w gronie najbliższych sojuszników PL-US. Służby RP w 2022 roku zidentyfikowały i zatrzymały oficera GRU-Pawła Rubcowa. Dziś Polska okazała sojuszniczą solidarność w staraniach o wolność dla obywateli świata demokracji i prawa” (pisownia oryginalna; dodam tylko, że GRU od kilku lat nie istnieje, zastąpione przez GUGSz). Chwilę później dodał, że „niestety w sprawie Pana Poczobuta nadal impas”. MSZ i MON były cwańsze, bo wyczuły, że na tej wymianie paść wizerunkowo się nie da i odpuściły sobie pucowanie. Szef BBN po pewnym czasie również porzucił drążenie tematu.
Podobnie było ze słynnym telefonem Macrona do Andrzeja Dudy. Dopóki nie było jasne, czy to prank, szef BBN chodził w glorii łączącego rozmowy najważniejszych ludzi na świecie (to w BBN wręczono prezydentowi słuchawkę). Gdy jednak okazało się, że Macrona po drugiej stronie nie było, szybko odciął się od zamieszania, przerzucając odpowiedzialność na innych. W wypadku wymiany jest podobnie.
„Sensytywna” materia uniemożliwia – pisze Siewiera – podzielenie się z ludnością szczegółami. Prawda jest jednak taka, że ludność nie musi znać szczegółów. Kluczowe są nazwiska osób, które wymieniono. Zachowując pełną sensytywność, polskich nazwisk tam nie ma. Gdyby ministrowi chciało się popytać oficerów polskich służb, co na ten temat sądzą, powiedzieliby mu, że w języku polskim istnieje określenie dobre na tę okazję. To frajerstwo. Lub jak mówił minister Radosław Sikorski – murzyńskość. ©Ⓟ