Z ks. Stefanem Moszoro-Dąbrowskim rozmawia Barbara Kasprzycka
ikona lupy />
ks. Stefan
Moszoro-Dąbrowski, wikariusz regionalny
Opus Dei dla Europy 
Środkowo-Północnej. Urodzony i wychowany
w Argentynie, fot. Materiały prasowe / Materiały prasowe
Supernumerariusz, numerariusz Opus Dei – co oznaczają te słowa? Czemu tak dziwnie brzmią?

To nie są idealne słowa. Założyciel Opus Dei św. Josemaria Escrivá de Balaguer użył pojęć wziętych z hiszpańskich uczelni, które w ten sposób określają stopień zaangażowania wykładowcy. Numerariusz oznacza kogoś w pełni zaangażowanego czasowo, supernumerariusz to wykładowca dojeżdżający, mniej zaangażowany w samą instytucję. Założyciel był prawnikiem, miał głęboko prawniczą wizję instytucji, którą stworzył. Mówił: na pierwszym miejscu jest życie, później jest prawo. Prawo jest bardzo ważne, bo chroni życie. Problem w Polsce jest taki, że majsterkujemy przy prawie.

Opus Dei ma swoje wewnętrzne prawo, swój statut, ale nie mogę go znaleźć na waszej stronie. Dlaczego on nie jest jawny?

Jest jawny. Wyślę pani link. Napisany jest po łacinie, ale są tłumaczenia. Choć na polski nie tłumaczyliśmy.

Może warto przetłumaczyć? Opublikować na stronie?

Wszystkie odnośniki są dostępne na naszej stronie, ale może rzeczywiście warto lepiej to wyeksponować. To nie jest tajny dokument. W statucie jest zaznaczone, że zaangażowanie członków Opus Dei jest dobrowolne, oczywiście, i nie są to śluby, lecz kontrakt. To oznacza, że dwie strony się wobec siebie do czegoś zobowiązują. Prałatura zobowiązuje się do tego, by dostarczać środki formacyjne, a kandydat – do korzystania z nich i uczestniczenia w zadaniach apostolskich czy innych inicjatywach Dzieła.

Nie śluby, lecz kontrakt. Jaka to różnica?

Śluby zmieniają status człowieka. Nie jest świecki, staje się osobą konsekrowaną. Nie może się zajmować np. polityką czy finansami. Więc jeśli franciszkanin chciałby się dostać do Sejmu – nawet nie będąc księdzem – to biskup by się sprzeciwił. Josemaria Escrivá wymyślił instytucję, w której nie ma ślubów. To nie jest zakon. Tu są osoby świeckie. Żyją Ewangelią – w rodzinie, w swoim zawodzie. Żyją poważnie, starają się dążyć do świętości. Papież Franciszek mówi „być świętym z sąsiedztwa”. Po co jest Opus Dei, skoro jest parafia? Ludzie potrzebują pomocy, kogoś, kto będzie im towarzyszył. Kiedyś się mówiło o kierownictwie duchowym, ale teraz na to słowo jest alergia, bo papież Franciszek go nie lubi.

Czemu?

Bo w kierownictwie kryje się taka myśl, że ja mam tu taki centralny komputer, przez który steruję członkami Opus Dei. A to zupełnie nie tak. Dlatego Kościół zmienia swój język. I ja to odbieram bardzo pozytywnie, bo słowo „towarzyszenie” lepiej oddaje rolę takich organizacji jak nasza. Jedną z cech Opus Dei jest wolność.

To po co ten kontrakt? Czy on jest na piśmie?

Nie, jest ustny. Po co? Bo jesteśmy tu, na ziemi, i trzeba jakoś rzeczy organizować. Gdyby nie było kontraktu, to ludzie nie dostrzegaliby powagi swoich zobowiązań. Tego, że zobowiązali się do korzystania z formacji Opus Dei i do życia w zgodzie z nauczaniem Josemarii. Kontrakt jest potrzebny również dlatego, że po drugiej stronie jest instytucja: Prałatura Opus Dei. Ja mam obowiązek dostarczać ludziom Opus Dei formację. Obecnie moje obowiązki się powiększyły, bo stoję na czele prałatury na siedem [Polska, Słowacja, Czechy, Litwa, Łotwa, Estonia oraz Finlandia – red.], a za chwilę dziewięć państw. Dojdą jeszcze Chorwacja i Słowenia. Mam zobowiązanie wobec tych ludzi, żeby im pomagać. Oni mają zobowiązanie korzystać i starać się realizować w życiu codziennym naukę Josemarii. Kiedy ktoś to absolutnie lekceważy, wtedy mam prawo powiedzieć: „Skończmy z tą farsą”. Prawo jest potrzebne, by sformułować te wzajemne zobowiązania. Choć jest to przede wszystkim zobowiązanie wobec Pana Boga.

To jest zobowiązanie na zawsze?

Po jakimś czasie już tak. W większości supernumerariusze je odnawiają, bo ich życie jest dość luźne, bo np. wyjadą do jakiegoś dalekiego miejsca, gdzie prałatura nie może się nimi opiekować.

To jest jakaś szczególna ceremonia? W mroku, przy świecach? Czy formuła kontraktu jest długa?

Przynajmniej przez sześć, siedem lat to raz podjęte zobowiązanie odnawia się prywatnie co rok. Pierwszy raz czyni się to przy dwóch świadkach i w obecności kogoś, kto reprezentuje prałata Opus Dei. Kandydat odczytuje formułę – chętnie ją pani wyślę, nie jest długa. Nie ma w niej „tak mi dopomóż Bóg”, czyli ściśle mówiąc, nie jest to przysięga. Zwykle, jeśli są ku temu warunki, dokonuje się tego, klęcząc, przy krzyżu i obrazie Najświętszej Marii Panny. Później reprezentant prałatury wypowiada formułę zobowiązania ze strony instytucji.

To jest święto? Ludzie zapraszają rodzinę na przyjęcie z tej okazji?

Nie, myślę, że nie, bo to nic nie zmienia na zewnątrz. Nie ma to wymiaru ślubów. Dlaczego ten temat jest taki drażliwy? Bo wydaje się, że Opus Dei odcina się od tradycji jezuitów czy franciszkanów – i w jakiejś mierze się odcina. Jesteśmy otwarci na świeckich. Oczywiście, aby być członkiem, trzeba być katolikiem, ale żeby uczestniczyć w rozmaitych spotkaniach, nie trzeba nawet być wierzącym.

Ale to nie dlatego temat Opus Dei jest drażliwy. Z punktu widzenia świeckich jest drażliwy, bo wasza działalność jest niejawna, otoczona aurą tajemniczości.

Zmieniamy to. Założę się, że mało instytucji w Polsce podaje tyle wiadomości o swojej działalności i o treści swego przekazu. Niestety, niektórzy sądzą, że gdy się nie robi hałasu, to coś się ukrywa. Naturalność przeżywania wiary nie jest tajemniczością.

Doprawdy zmieniacie?

Statut – dostępny. Zasady finansowania – proszę bardzo. Ile jakich szkół na świecie i w Polsce jest z nami związane – wszystko powiem. Ilu mamy członków – oczywiście. Ale nie powiem, jak się nazywają. Do tego nie mam prawa, to są chronione dane osobowe.

Bardzo lubię grać w squasha, gram tu niedaleko w klubie, w którym grywała Iga Świątek. Wczoraj sromotnie ze mną przegrał znany dziennikarz TVP. Czy grywałem z jednym z posłów? Owszem. Z doradcą w ważnej instytucji? Tak. Świat jest mały. Czy to znaczy, że to są struktury mafijne, bo się znamy? Od 35 lat mieszkam w Polsce, czy to jest coś mafijnego, że znam różnych ludzi? Tę mafijność przyklejają nam niektóre media. Bez przerwy teraz piszą, że Romanowski jest numerariuszem. Jak Roman Giertych kierował 20 lat temu Ligą Polskich Rodzin, to też pisali, że należy do Opus Dei. Teraz jest posłem Platformy, to przestali pisać. Ja pani nie powiem – ten jest, ten nie jest, mówię o osobach, które tym doniesieniom nie zaprzeczają. Hannę Gronkiewicz-Waltz latami zapisywano do Opus Dei, bo ktoś ją kiedyś zobaczył na jakiejś konferencji. I tak dalej. Dlaczego polityk, który jest w Opus Dei, się z tym nie afiszuje? Bo jest uczciwy wobec Opus Dei i wobec Kościoła. Były senator Jan Maria Jackowski mówi, że są politycy, którzy wykorzystują Kościół i to jest coś, od czego ludzi szlag trafia. Św. Josemaria w formacji bardzo podkreślał: ludzie działają na własny rachunek.

Problem zaczyna się tam, gdzie wchodzimy w życie publiczne.

Zgadza się. Jeśli ktoś się afiszuje, że jest w Opus Dei, to na pewno w nim nie jest. My ich formujemy w tym duchu, by nigdy nie wykorzystywali Kościoła. Bo – jako polityk – będziesz człowiekiem, który dzieli, a nie łączy. Papież Franciszek zwalcza klerykalizm. Moim zdaniem największy klerykalizm to jest posługiwanie się Kościołem dla własnych celów.

Czy nie byłoby prościej zdjąć tę otoczkę „nikt nie wie, wszyscy się domyślają”? Obywatele mają prawo wiedzieć, jakim zależnościom może być poddany polityk. Co by to szkodziło, gdyby udział polityków w Opus Dei był jawny, gdyby deklarowali to, wchodząc do życia publicznego?

Nic. Jednak można się zastanowić, czy to nie ogranicza wolności religijnej. Czy taki same wymogi będą stosowane np. wobec muzułmanina? Przynależność do Opus Dei jest sprawą ściśle religijną. Z drugiej strony formacja Opus Dei nie może być sposobem na szukanie głosów. Tak jak nie może nim być pokazywanie się na pielgrzymkach i mszach. Wykorzystywanie przynależności do Kościoła czy Opus Dei dla celów politycznych jest niedopuszczalne.

Św. Josemaria doświadczył – Kościół cały czas tego doświadcza – że ślub z jakąś partią to jest chleb na dzisiaj, głód na jutro. Trudno, żeby w Polsce nie było pokusy związku partyjno-kościelnego, skoro większość deklaruje się jako katolicy, a ok. 20 proc. jest zaangażowanych w Kościele, uczestniczy w niedzielnej mszy. To jest znaczący odsetek, wielki wpływ. Te 20 proc. ludzi ma prawo oczekiwać, że państwo ułatwi im wychowanie dzieci, że będzie wspierać kult. Tymczasem rozkręca się ta atmosfera, że Kościół, Dzieło, to jakaś zorganizowana grupa przestępcza. Czytam w internecie, że należy nas zdelegalizować. No tak, są takie państwa, gdzie Kościół nie może działać – Chiny, Wietnam. Ale nie wiem, czy to ma cokolwiek wspólnego z wolnością. W niektórych rejonach Chin osoba do 18. roku życia nie może wejść do kościoła. O to nam chodzi?

„Financial Times” napisał pod koniec lipca, że Opus Dei werbuje dzieci, choć formalnie należeć mogą tylko dorośli. Byli członkowie opowiadali, że kilkunastoletni ludzie są poddawani psychomanipulacji, wykorzystuje się ich zagubienie, zachęca do umartwień, samobiczowania, noszenia na udach słynnych „łańcuszków” (cilice). Werbujecie dzieci?

Nie. Opus Dei towarzyszy rodzicom w bardzo trudnym zadaniu wychowania młodych ludzi. Dlaczego ludzie nie chcą mieć dziś dzieci? Jedni z egoizmu, ale inni z odpowiedzialności. Bo świat jest dziś bardzo skomplikowany i wychowanie dzieci jest bardzo trudne. Organizujemy więc np. letnie akademie familijne dotyczące wychowania dzieci, z analizowaniem kazusów itp. Inspirujemy wspólne wyjazdy. To nie jest networking i to nie jest mafia. W tym świecie, w którym – bądźmy szczerzy – każdy myśli o sobie, Opus Dei szuka sposobów, by ludziom chciało się robić coś dla innych. To może być opieka nad chorą żoną albo nad mężem, choć jest uciążliwy. Ale są też rzeczy, które członkowie podejmują wspólnie, choć niezależnie od Opus Dei. Pod naszymi auspicjami działają szkoły, ale Opus Dei nie jest ich właścicielem – prowadzą je stowarzyszenia czy fundacje, którym Opus Dei co najwyżej może pomóc, choćby duszpastersko. W Polsce ok. 5 tys. dzieci i młodzieży uczęszcza do szkół i przedszkoli jakoś związanych z Dziełem. Są Żagle dla chłopców, Strumienie dla dziewcząt. Co Dzieło im daje? Księży oraz coś, co jest nie do przecenienia: pomaga im, żeby się nie kłócili. Mówi się, że jak chcesz, żeby ludzie się zaczęli kłócić, to załóż partię polityczną albo szkołę (śmiech). My możemy tylko pomóc w tym, by w tych szkołach był chrześcijański duch. Czy to znaczy, że 10 razy dziennie mają się tam modlić? Nie. Duch chrześcijański według Opus Dei oznacza, że przebaczasz innym, jesteś wyrozumiały, potrafisz dbać o jedność. Ale oznacza też, że jesteś pracowity i dobrze pracujesz. Szkoła Opus Dei na pierwszym miejscu jest szkołą, a nie ruchem pro-life, polityczną agitką itp.

Zachęca się uczniów, żeby wstępowali do Opus Dei?

Młodzież robi, co chce. Jeśli chcesz się włączyć w Dzieło, to proszę bardzo, jest klub dla młodych w Józefowie, możesz przychodzić, ale musisz mieć pozwolenie rodziców. Do 18. roku życia nikt nie przyjmie nikogo do Opus Dei.

Ale formować można. Młodzi ludzie szukają akceptacji. Zmanipulowanie ich, by się wkręcili w jakąś inicjatywę, nie jest trudne. Co się stanie, jeśli 16-latka ze Strumieni zacznie rozwiązywać swoje życiowe problemy np. przez umartwienia, noszenie cilice na udzie? Opus Dei zaleca ćwiczenia tego rodzaju.

Naszą odpowiedzią jest towarzyszenie młodym ludziom. Zaznaczam, że w życiu duchowym umartwienia to nie najważniejsza sprawa… One się mieszczą w naśladowaniu Jezusa i podejmowaniu Krzyża. To jest coś, co przeszkadza: to może być post, włosiennica, która odbiera komfort, to jest praca na stojąco, zamiast siedząc, jeśli komuś to pomaga zachowywać dyscyplinę. Św. Josemaria mówił, że umartwieniem bywa uśmiech, gdy się jest zmęczonym, i że należy szukać takich umartwień, które uprzyjemniają życie bliźniemu. Młodzi, którzy zbliżają się do Opus Dei, w żaden sposób nie będą namawiani do trudnych umartwień. Raczej do tego, żeby nie korzystali z telefonu po godz. 21. By byli w swoim życiu umiarkowani. Nikt nie będzie zachęcał do postów czy umartwień dziewczyny, która ma gigantyczne problemy, tnie się czy ma zaburzenia łaknienia! Głupotą jest myśleć, że inni są głupi. Będziemy ją zachęcać do budowania relacji z rodziną, rówieśniczkami, a nie do wstępowania do Opus Dei i podejmowania umartwień, które będą ją jeszcze bardziej dołować.

FT napisał nieprawdę?

To jest tak, jakbym ja oceniał waszą gazetę przez pryzmat osób, które zostały z niej zwolnione. Dziś niektórzy byli księża są zapraszani do wielkich mediów, opowiadają w nich o Kościele, wylewają swoje żale, niektórzy może z tego żyją. W Opus Dei na świecie też by się tacy znaleźli, ale czy można mieć prawdziwy obraz rodziny, budując go tylko na relacji osoby, która się z tą rodziną skonfliktowała?

Zdarzają się rozwody wśród członków Opus Dei?

Zdarzają się. Niewiele, ale są. Czasem niezawinione. Czasem zawinione, ale kiedy człowiek jest pokutujący... To go nie wyklucza. Inna rzecz, gdyby żył w jakimś związku niesakramentalnym, który byłby gorszący. Wtedy trzeba sobie powiedzieć, że udział w Dziele nie ma sensu, że się stał fikcją.

Prosi ksiądz wtedy o odejście?

Zwykle sami odchodzą. Statut przewiduje proces wykluczenia z Opus Dei, ale ja nie znam w Polsce przypadku wyrzucenia. Znam przypadki ludzi, którzy pozostali w kontakcie z Opus Dei i po latach ponownie przystąpili.

Nawet jeśli ktoś sieje publiczne zgorszenie?

Wtedy trzeba zachęcić, żeby się zastanowił, czy zaangażowanie w Opus Dei ma jeszcze sens. Ale tu trzeba zadać sobie pytanie, czy my potrafiliśmy mu pomóc? Chyba pyta pani znowu o polityków. Polityka stała się „twitterowa”. Ktoś jest na tym Twitterze albo ma kanał na YouTube, jest członkiem Opus Dei, a od rana wszystkich obraża. Wydaje się, że jest to sprzeczne z chrześcijańską miłością, a więc nie jest to nasz styl. Ktoś powie – ale taka jest dziś polityka. Z drugiej strony formacja Opus Dei kładzie silny nacisk na autonomię decyzji. Jeżeli pani by była w Opus Dei, nie czytałbym wszystkich pani tekstów – nie prowadzę kontroli działalności naszych członków. Ale jeśli w swoich tekstach regularnie by pani obrażała ludzi, zapytałbym panią: „Zastanów się, czy to ma jeszcze sens? Św. Josemaria uczył, że duch Opus Dei to jest siać między ludźmi radość i pokój. A ty siejesz niepokój”.

Odpowiadam: „Robię to dla wyższego celu, to moja walka ze złem w świecie”.

Cel nigdy nie uświęca środków. Są środki, których nie możesz stosować. To jest temat nie tylko w polityce, ale też np. w biznesie. 20 lat temu wydaliśmy książkę pt. „Prowizje, prezenty czy przekupstwo?”. Ciekawe, nie? Dawałem ją różnym ludziom, zwykle reakcją było: „Oj, proszę księdza, to taki trudny temat, wymaga myślenia w sposób, do jakiego nie jestem przyzwyczajony”. Dlatego niektórzy nie lubią papieża Franciszka, który przypomina, że pieniądz nie może być jedyną motywacją działalności. Pieniądz jest ważny, ale biznes jest dla ludzi, nie dla arkuszy w Excelu. Bywa, że polityk jest w partii, z którą nie zgadza się w 100 proc., ale przekonuje, że stara się w niej czynić dobro. Dla nas jest to trudne do oceny. Ja nie chcę, żeby twarzą Opus Dei byli politycy. Twarzą Opus Dei jest ciężko pracująca matka, która musi sobie poradzić z kilkorgiem dzieci i z mężem w depresji. Albo renomowany prawnik, który raz w tygodniu odwiedza samotną starszą panią, o której się dowiedział w gminie, że potrzebuje wsparcia. Albo moja Mama, która była supernumerarią. To są twarze Opus Dei. Ale ja nie mogę polityków z Opus Dei wyrzucić. Naszym celem nie jest bezpośrednio wpływać na państwo. Celem jest pomagać obywatelom, by byli lepszymi obywatelami: lepiej pracowali, szanowali instytucje, płacili podatki. Ale na końcu każdy pozostaje sobą. Opus Dei nie niszczy osobowości.

Roman Giertych, podbijając emocje w social mediach, jest po prostu sobą?

Znam rodzinę Giertychów. Romana poznałem w latach 90. Od zawsze się angażował w politykę, stał na czele Młodzieży Wszechpolskiej, wychował wielu nietuzinkowych polityków. Krzysztof Bosak, bardzo mądry człowiek, był jego ulubionym wychowankiem. Nie śledzę z bliska mediów społecznościowych i oczywiście nie jestem w stanie dokładnie ocenić, kto ma rację w tych sporach. Jednak zadaję sobie pytanie, czy ten styl polityki, również ten sprzed kilku lat, odpowiada szukaniu dobra wspólnego. A w nim pokój społeczny jest centralny.

Czy Roman Giertych niesie ludziom ducha chrześcijańskiego?

To jest dobre pytanie. Jak będę miał okazję, to mu je zadam. Ba, myślę, że warto poważnie się zastanowić w Kościele, jak formować świeckich, by potrafili prowadzić spory polityczne, szanując drugą stronę, nie korzystając z brutalnych metod. Papież Franciszek właśnie na sierpień daje naukę dla polityków: że polityka nie może być politykierstwem, nienawiścią, zemstą. Jedno wiem: polityka w obecnym wydaniu mocno dzieli ludzi. I, co najgorsze, tak mocno wpływają na nią emocje, że de facto nie ma dialogu.

Efekt jest taki, że Opus Dei jest dziś kojarzone z najgorętszym, pełnym najgorszych emocji politycznym sporem w Polsce.

Opus Dei tego nie firmuje, ja tego nie firmuję. To jest dla mnie potężny ból głowy. Żaden z polityków, którzy są w epicentrum tego sporu, nie jest twarzą Opus Dei. Proszę ich pytać, czy oni w tym podzielonym świecie stosują naukę papieża Franciszka, żeby budować mosty. Ale to jest pytanie też o rolę biskupów – oni są pasterzami ludu Bożego, i do nich należy zadanie, by dawać wskazówki dla wierzących, którzy działają publicznie.

Marcin Romanowski, były wice minister sprawiedliwości, usłyszał poważne zarzuty w sprawie nadużyć finansowych w Funduszu Sprawiedliwości. Osoba skazana może być numerariuszem?

Ufam instytucjom, ufam prokuraturze i sądom. Od tego zależy pokój społeczny. Jeżeli zostanie skazany, to poniesie karę. Kara ma też cel poprawy, można powiedzieć: pokutny. Pan Jezus mówił „byłem w więzieniu i odwiedziliście mnie”, a nie „byłem skazany niesprawiedliwie”. Błędy lub nawet grzechy towarzyszą ludziom Kościoła. One nie przekreślają człowieka. Skazanie nie oznacza wykluczenia z Kościoła ani z Opus Dei. ©Ⓟ

Ze Statutów Opus Dei

• Par. 88 (…) Prałatura nie przypisuje sobie działalności zawodowej, społecznej, politycznej ani finansowej żadnego ze swoich wiernych.

• Par. 89. Wszyscy wierni Prałatury powinni kochać i pielęgnować pokorę nie tylko indywidualną, ale także zbiorową i nigdy nie szukać chwały dla Opus Dei. Powinni mieć raczej głęboko w duszy wyryte jedno: najwyższą chwałą Opus Dei jest życie bez ludzkiej chwały.

• Par. 91. Mając na uwadze zasady miłości i roztropności, wierni Prałatury zobowiązani są do stosowania upomnienia braterskiego, aby w razie potrzeby odciągać się nawzajem od zachowań sprzecznych z duchem Opus Dei.

• Par. 117. (..) Wierni Prałatury będą starali się dawać przykład chrześcijański w swojej pracy zawodowej, a także we własnym środowisku rodzinnym, kulturalnym i społecznym. źródło: opusdei.org, tł. własne