Kilka dni po wybuchu wojny na strzelnicę przyszło małżeństwo: on 74 lata, ona dwa lata młodsza. Nigdy wcześniej nie strzelali. Jak ładowali z kałacha, to aż miło było popatrzeć.

Ludzie ze starszych roczników pamiętają ze szkół lekcje przysposobienia obronnego. Całymi klasami jeździło się na strzelnice i na zaliczenie strzelało z kbks – karabinka sportowego na amunicję małokalibrową z bocznego zapłonu. – Strzelałem z niego – wspomina Mariusz „Korba” Kaczmarczyk, współwłaściciel strzelnicy B7 w Warszawie. I dodaje, że ze strzelaniem jest jak z jedzeniem orzeszków: gdy człowiek zacznie, trudno mu skończyć. – Sporo ludzi jest uzależnionych od adrenaliny. Owszem, są też pełni obaw introwertycy. Ale to nie o nich. Większość osób, które do nas przychodzą, kombinuje tak: nie będę snajperem i obym nigdy nie musiał użyć broni poza strzelnicą. Mimo to chcę wiedzieć, jak się nią posługiwać, gdyby trafiła w moje ręce.

Od roku strzelnice w Polsce przeżywają oblężenie. W B7 liczba klientów skoczyła o 300 proc. Powód jest oczywisty: wojna w Ukrainie. – Nie miałem złudzeń co do tego, że w końcu dojdzie do ataku na pełną skalę – podkreśla Mariusz. Nie kryje, że negatywny stosunek do Rosji wyniósł z domu. Pytany o swój stosunek do broni, tłumaczy, że kluczowe są szacunek i świadomość, czym ona jest. Ma obecnie kilka grup klientów, trzy wyróżniają się szczególnie. Pierwsi to pasjonaci broni. Drudzy to ludzie, którzy przed 24 lutego nigdy nie mieli jej w rękach. Trzeci – Ukraińcy. Wśród nich są i tacy, których szkoli na front.

Dane policji pokazują, że lawinowo przybywa osób z pozwoleniem na broń. 2022 r. był pod tym względem rekordowy – przyznano je ponad 37,4 tys. osób. Dla porównania rok wcześniej było to niespełna 20 tys. Najwięcej pozwoleń dotyczy broni kolekcjonerskiej i sportowej. Ich liczba rok do roku wzrosła dwukrotnie. O ponad 100 tys. podskoczyła też liczba zarejestrowanych sztuk (kolekcjonerskiej o prawie 44 tys., sportowej – o ok. 39 tys.).

Tylko spokojnie

Daleki kraniec Warszawy, blisko sieci torów kolejowych. W jednym z budynków na uboczu mieści się zespół strzelnic – dwie osie do strzelania statycznego, jedna do dynamicznego. Przed wejściem obowiązkowo trzeba założyć gogle (by zabłąkana łuska nie trafiła w oko) i słuchawki (by stłumić huk). Ale nawet tak zabezpieczona osoba, nienawykła do odgłosu wystrzału, reaguje, jakby ktoś podrzucił jej petardę pod nogi: czuje nagły, silny niepokój i odruchowo podskakuje. – Spokojnie, to minie, kwestia przyzwyczajenia – pociesza Mariusz. Bacznie obserwuje pierwsze reakcje każdego, kto pojawia się na strzelnicy. – OK, są tacy, którym to nie mija. Po prostu nie nadają się do broni i lepiej im jej nie dawać – przyznaje.

Wszystkie stanowiska są zwykle zajęte. Tylko jedna spotkana przez nas osoba odpowiada stereotypowemu wizerunkowi kogoś, kto lubi bawić się bronią. Rosły, na oko 30-letni mężczyzna, typ Pudziana. Mocno wydziarany, ostrzyżony niemal na zero, z bicepsem szerokim jak kobiece udo. Uważnie wpatruje się w instruktora, który pokazuje mu, jak korygować postawę, ułożenie rąk, jak balansować biodrami, by strzał z glocka był precyzyjny. Obok niego siwy starszy mężczyzna metodycznie oddaje strzał za strzałem. Kolejne stanowisko – chłopiec, na oko 10-letni, z tatą i wujkiem. To rodzina z Ukrainy. Wszyscy uczą się strzelać. – Od wybuchu wojny mamy bardzo duży napływ Ukraińców i Białorusinów – potwierdza Mariusz. Specjalnie dla nich zatrudniono zresztą instruktora, Dimę, pochodzącego z Ługańska.

W marcu ubiegłego roku Mariusz sam jeździł do Ukrainy z pomocą humanitarną, a wcześniej zbierał i skupował sprzęt, który oficjalnie nie nadawał się już do użytku (minął mu resurs) – ale na front był jak znalazł. W dniu wybuchu wojny miał zgromadzone ok. 80 kamizelek, 40 hełmów, 100 par butów taktycznych i 400 apteczek bojowych (ze stazami i hemostatykami). Wszystko trafiło do pułku w Kijowie.

Pan inżynier ładuje z kałacha

Kilka dni po wybuchu wojny na strzelnicę przyszło małżeństwo: on 74 lata, inżynier na emeryturze, ona dwa lata młodsza. Nigdy wcześniej nie strzelali. – Jak ładowali z kałacha, to aż miło było popatrzeć – uśmiecha się Mariusz. Zapytał ich, po co to robią. – Usłyszałem coś, co potem powtarzali kolejni klienci: dożyli czasów, w których tę wiedzę i umiejętność trzeba po prostu mieć.

Zaznacza, że lepiej szło kobiecie. Co – jak wynika z jego instruktorskiej praktyki – było dość typowe. – Zazwyczaj za pierwszym razem kobiety strzelają po to, by się przełamać. A facet wali, by zaimponować sobie, jej, kolegom. On musi trafić w dziesiątkę i… spina się – mówi Mariusz. Podkreśla też, że przybywa osób, które uczą się na patent strzelecki. To zarówno młodzi, których przyprowadzają rodzice, jak i dorośli, często ludzie starsi. O pozwolenie na broń może ubiegać się każdy, kto skończył 21 lat. Ale doskonalić technikę można już przed 18. urodzinami.

– Ludzie myślą, że jak jest tylu klientów, to kosimy ostry hajs. Strzał z najprostszego pistoletu kosztuje u nas 3,5 zł. Ale w ubiegłym roku, jeszcze przed wybuchem wojny, płaciliśmy za prąd ok. 2,5 tys. zł. Dziś ponad 20 tys. zł. Do tego trzeba zapłacić instruktorom, za amortyzację broni – wylicza. Tej jest na stanie 240 sztuk. Obok nowej są też egzemplarze kolekcjonerskie: radziecka pepesza, amerykański pistolet maszynowy Thomson, kojarzący się z czasami Ala Capone i prohibicji, radziecki karabin maszynowy z magazynkiem talerzowym, którego produkcję zakończono w 1945 r. Jest też rosyjski karabin powtarzalny Mosin, z którego strzelał Jude Law, gdy wcielał się w rolę legendarnego rosyjskiego snajpera Wasilija Zajcewa w filmie „Wróg u bram”.

Z komercyjnego punktu widzenia najlepsi są klienci, którzy przychodzą się wystrzelać. Każdy pocisk nabija rachunek. Ale zdaniem instruktorów w ten sposób człowiek wiele się nie nauczy. A już na pewno nie zdobędzie umiejętności potrzebnych do tego, by ubiegać się o patent. Ten musi uzyskać każdy, kto chce potem zdobyć pozwolenie sportowe. W przypadku pozwolenia na broń do ochrony osobistej wymagane jest dodatkowe uzasadnienie – że człowiek znajduje się w sytuacji szczególnie wysokiego zagrożenia dla zdrowia i życia. Aby ubiegać się o to sportowe, trzeba być zapisanym do klubu zrzeszonego w Polskim Związku Strzelectwa Sportowego (PZSS) od przynajmniej trzech miesięcy, a potem zdać egzamin, który składa się z części teoretycznej i praktycznej. Pierwsza obejmuje 10 pytań. Na połowę trzeba bezwzględnie udzielić poprawnych odpowiedzi. Dotyczą one m.in. zasad bezpieczeństwa – np. jeśli usłyszysz komendę „stop”, co należy zrobić? (jedyna prawidłowa odpowiedź to: rozładować broń, odłożyć na stanowisko i czekać). Pozostałe pytania są ze znajomości ustawy o broni i amunicji.

Część praktyczna to już strzelanie do celu. Trzeba zmieścić w okręgu o średnicy 15 cm cztery na pięć strzałów. Potem jest strzelanie z karabinku, z 10 m do tarczy o boku 7,5 cm. Utrudnienie polega na tym, że cztery z pięciu strzałów muszą się znaleźć w okręgu o średnicy 2 cm. Na koniec zostaje strzelanie ze strzelby gładkolufowej – z 15 m do celu interaktywnego (np. popera).

Najprostszą drogą, by dostać pozwolenie na broń, jest przejście procedury pozwolenia sportowego. Po egzaminie na patent strzelecki występuje się o licencję do PZSS. Jest ważna przez 12 miesięcy i co roku trzeba ją odnawiać. Tu warunkiem jest startowanie w zawodach strzeleckich. Jak słyszymy, nie ma z tym problemu, bo kluby organizują je regularnie.

Drugi Watykan

Trwa obecnie dyskusja nad zmianami w ustawie o broni i amunicji, które zaproponowali politycy PiS oraz Konfederacji. – Chodzi o to, że Polacy mają wciąż wąski dostęp do broni. Jesteśmy w ogonie Europy pod tym względem. Gorzej wypada tylko Watykan – ironizuje Anna Siarkowska z PiS, orędowniczka zmian. Jej zdaniem procedura dostępu do broni jest dziś zbyt droga i skomplikowana: trzeba zapłacić za kurs, egzamin, badania lekarskie, składki członkowskie w związku, wnieść opłatę administracyjną. – Poza tym, by w Polsce posiadać broń, musimy wskazać cel. A więc trzeba być członkiem np. związku strzelectwa sportowego, towarzystwa łowieckiego, udowadniać, że jest się kolekcjonerem. A to nie jest istotne. Z punktu widzenia państwa ważne powinno być tylko to, jaką kategorią broni posługuje się obywatel.

Jak na propozycje patrzą praktycy? Czy są potrzebne? – Nie wszystkie – przekonują. – Dziś, aby ubiegać się o patent, trzeba być członkiem klubu przez trzy miesiące. Propozycja jest taka, by skrócić ten okres do miesiąca. Powiem wprost: to bzdura – przekonuje Mariusz. Jego zdaniem to za mało, by człowiek nauczył się strzelać. No chyba że ma już doświadczenie, ale to rodzi pytania: gdzie zdobywane, u kogo, jakiej jakości? – Na pewno zostawiłbym konieczność odnawiania co pięć lat badań lekarskich, zwłaszcza psychologicznych. Wiem, że myśliwi domagali się, by ten wymóg zlikwidować. Ale każdemu, kto ma broń w rękach, przyda się sprawdzenie kondycji psychicznej.

Obecnie, by ubiegać się o broń, trzeba też dostarczyć na policję pakiet badań lekarskich (od internisty, okulisty i psychologa) oraz zaświadczenie o niekaralności. – Nie widzę żadnych plusów rezygnowania z badań psychologicznych dla myśliwych – potwierdza Marian Ślimak, dyrektor zarządzający w spółce Milisystem, były oficer JW GROM. Jego zdaniem nie można zapominać, że podczas polowań dochodzi do wypadków śmiertelnych z użyciem broni. Dlatego zamiast luzować przepisy, powinno się raczej podkręcać kryteria. Szczególnie że polowania nie odbywają się tylko w lasach, lecz także z ambon, na polanach, blisko zabudowań mieszkalnych. – Natomiast pozytywnie oceniam propozycję, by przedstawiciele służb mundurowych posiadali broń do ochrony osobistej. Każdy policjant powinien mieć do niej prawo – mówi „Korba”. – Ale jednocześnie należałoby uchwalić przepisy, które zagwarantują bezpieczne używanie broni, czyli nakaz szkoleń okresowych – dopowiada Marian Ślimak.

Gamerzy z kałachami

Mariusz przyznaje, że na strzelnicach bardzo często pojawiają się też ludzie, którzy od broni powinni trzymać się jak najdalej. Dodaje, że instruktorzy z kilkuletnim doświadczeniem są w stanie ocenić, czy dana osoba w ogóle jest w stanie zdać egzamin. – Załóżmy, że przychodzi facet. Przez godzinę tłumaczę mu, jak powinien stanąć, a on cały się usztywnia. Albo przeciwnie – wpada w delirkę, nie mogąc utrzymać broni. Ogarnia go panika, gdy słyszy huk – opowiada właściciel strzelnicy. Jak to możliwe, skoro jesteśmy dość oswojeni z dźwiękiem wystrzałów – czy to za sprawą filmów akcji, czy amatorskich relacji z frontu? – To nijak nie buduje naszej odporności. Co gorsza, często wypacza obraz tego, czym jest strzelanie – mówi Mariusz. Wspomina, jak niedawno na strzelnicę przyszło czterech chłopaków, około 20-latków. Spytał, czy któryś z nich strzelał z kałacha. Jeden podniósł rękę: „Ja! Mam 300 godzin w CS!”. – No szczęka mi opadła. Ludziom się wydaje, że jak postrzelali sobie w grach, to już wiedzą, o co chodzi. Są w grubym błędzie!

Od września, pod wpływem wydarzeń wojennych, podstawa programowa przedmiotu Edukacja dla bezpieczeństwa jest rozszerzona o naukę obsługi broni. Na razie lekcje odbywają się „w miarę możliwości”, bo samorządy mają okres przejściowy na zorganizowanie miejsc, gdzie uczniowie mogliby ćwiczyć (powstają m.in. dzięki programowi „Strzelnica w powiecie” współfinansowanemu z pieniędzy MON). Ale w dużej mierze to strzelnice wirtualne. – Nie są złe – zapewnia Mariusz. – Tam używa się imitacji broni, które wagą, wielkością odpowiadają prawdziwym sztukom. Co więcej, mają w sobie tłoczki zasilane gazem, które imitują odrzut. W sytuacji, gdy nie ma innej możliwości, to dobre rozwiązanie. Choć trzeba je traktować jako półśrodek do faktycznej nauki strzelectwa.

Szansa, by wyrównać oddech

Na strzelnicach nie ma ostrej selekcji na wejściu. Jesteś pełnoletni, pokazujesz dowód, wypełniasz prostą ankietę. – Niestety, to powoduje, że nie ma strzelnicy w kraju, w której ktoś by się nie odpalił lub chociaż by nie próbował – mówi nasz rozmówca. Odpalił, czyli się zastrzelił, popełnił samobójstwo. Dlatego każdy instruktor jest szkolony także na taki przypadek – szybkiego reagowania, odbierania broni, obezwładniania i udzielania pierwszej pomocy (na każdej linii są apteczki taktyczne). – Bywa, że dostaję cynę z recepcji: wszedł klient, jest w nim coś dziwnego. Miałem taką sytuację pół roku temu. Zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Jak nic człowiek szykuje się do samobója. Wziąłem ze sobą drugiego instruktora. Pilnowaliśmy człowieka z dwóch stron, nasze oczy nie schodziły z jego rąk. Nic się nie wydarzyło, może dzięki naszej przezorności – opowiada Mariusz.

Wśród klientów ma Ukraińców, którzy jadą za chwilę na front. – Zwykle wygląda to tak, że dostają dwie wiadomości z kraju. W pierwszej jest informacja, że w ciągu kilku tygodni przyjdzie SMS, by najpóźniej za 72 godziny stawili się w punkcie werbunkowym. Słyszę, że są osoby, które wykupiły się od tego obowiązku. Ale są i tacy, którzy nie zamierzają tego robić. Pamiętam faceta, który przychodził do mnie trzy razy w tygodniu i strzelał tylko po 10 sztuk z kałacha. Na tyle było go stać – opowiada Mariusz. Dodaje, że gros strzelnic w kraju przyjęło zasadę: Ukraińcy, którzy dostali powołanie, płacą wyłącznie za wystrzelaną amunicję. Za instruktora, oś, amortyzację broni – już nie. Dla takich ludzi doświadczeni instruktorzy na strzelnicy mają inne szkolenie – przygotowanie na warunki bojowe. – Inaczej trzymasz broń, inaczej z niej strzelasz, przeładowujesz – wylicza „Korba”. – Na strzelnicy każdą z tych czynności cyzelujesz. Nikt do ciebie nie mierzy, dźwięki są wytłumione, nie ma presji czasu, masz szansę wyrównać oddech.

Jakie szanse mają na wojnie ludzie po szkoleniu? – Większe niż bez niego – ucina „Korba”. Choć nie ma to nic wspólnego ze szkoleniem, jakie przechodzi operator wojskowy, którzy przez dwa lata wystrzela tysiące nabojów, zanim zostanie dopuszczony do pracy w sekcjach. I nawet w akcji, w warunkach stresowych, wykorzystuje ok. 30 proc. zdobytej wiedzy. Reszta to tzw. pamięć mięśniowa. – Wasyl, budowlaniec, pochodzi z okolic Charkowa. Pojechał walczyć. Niedawno dał znać, że żyje – mówi „Korba”. Na strzelnicę przychodzą też tacy, którzy powołania nie dostali, ale chcą się zaciągnąć jako ochotnicy. Pamięta dwóch informatyków z okolic Żytomierza. Przyszli się szkolić, a potem pojechali. ©℗