W Bachmucie, gdzie Czajkowskiego przechodzi w Horbatowa i dalej krzyżuje się z Kosmonautów, tuż za wiaduktem kolejowym - jest niewielki skwer. Niedaleko tego miejsca Rosjanie poważnie uszkodzili linię energetyczną. Jej kable leżą na ulicy. Jak w setkach podobnych miast i przysiółków, które ostrzałami zamęczali żołnierze Władimira Putina.
W tym miejscu było bezpiecznie. Nie uderzano stale. Może dlatego elektrycy zdecydowali się na naprawę tego, co zniszczyli stacjonujący mniej więcej 2 km dalej wagnerowcy z prywatnej firmy wojskowej Jewgienija Prigożyna. Obserwacja ich poczynań była mieszaniną surrealizmu oraz podglądactwa - w scenerii apokalipsy dwóch mężczyzn na podnośniku próbowało uporządkować plątaninę kabli, jakby to miało jakikolwiek sens. W Bachmucie i tak od tygodni nie ma prądu, wody i ciepła. Ludzie ścinają pozostałe drzewa i palą nimi w nieoświetlonych mieszkaniach. Wodę czerpią z kałuż, bo pomoc humanitarna nie dociera codziennie. - Żyjemy jak zwierzęta - mówi DGP jeden z mieszkańców. Nie lepiej i nie gorzej od ukraińskich żołnierzy, którzy od tygodni budują w mieście sieć okopów i umocnień pozwalających ukryć się w błocie przed atakami artyleryjskimi.