W Bractwie Muzułmańskim najważniejsza jest ideologia. Jeśli więc upatrywać w czymś trwałej słabości organizacji, to w braku teologa mogącego mierzyć się ze sławą i rangą zmarłego Jusufa al-Karadawiego.
W Bractwie Muzułmańskim najważniejsza jest ideologia. Jeśli więc upatrywać w czymś trwałej słabości organizacji, to w braku teologa mogącego mierzyć się ze sławą i rangą zmarłego Jusufa al-Karadawiego.
Słuchały go dziesiątki, może setki milionów muzułmanów na całym świecie, głównie dzięki spopularyzowaniu jego programów „Szariat a życie” przez katarską telewizję Al-Dżazira. 26 września stacja podała, że szejk Jusuf al-Karadawi umarł w wieku 96 lat.
Dla jednych był wybitnym interpretatorem szariatu, który do orzecznictwa dodał metodologię interpretacji pozwalającą pogodzić zapisy prawa religijnego ze współczesnością. Do tego wskazują, że przeciwstawiał się bliskowschodnim autorytaryzmom, popierając Arabską Wiosnę. Inni, szczególnie na Zachodzie, widzieli w nim ideologa Bractwa Muzułmańskiego, który doprowadził do popularyzacji islamizmu na świecie, zaś z powodu kontrowersyjnych wypowiedzi zarzucali mu antysemityzm, homofobię i popieranie terroryzmu. Z kolei zwolennicy islamskiego fundamentalizmu oskarżali go o wprowadzanie innowacji do religii, co praktycznie wiązało się z zarzutami porzucenia wiary.
Al-Karadawi wymykał się stereotypom. Do tego stopnia, że gazeta „Jerusalem Post” – choć Izraelczycy mają wszelkie powody, żeby go nienawidzić – określiła go mianem „człowieka na każdy sezon”. Jako jeden z pierwszych islamskich teologów potępił zamachy na wieże WTC z 11 września. Ale wydał także fatwę (opinię prawną, nie wyrok, jak powszechnie tłumaczy się ten termin) uzasadniającą zamachy samobójcze w Izraelu, którą jednak w 2016 r. odwołał, bo w jego opinii palestyńscy bojownicy nie potrzebowali już tej taktyki. Przez większość życia uznawał obrzezanie kobiet za zalecaną i szlachetną tradycję w islamie. Ale pod wpływem kampanii organizacji pozarządowych oraz ONZ wydał interpretację, że rytuał jest haram, a więc czynem bezwzględnie zakazanym. Swoją decyzję, jak i poprzednią, uzasadnił zasadami islamu.
Przeciwstawiał się autokratom i monarchiom, ale ochronę otrzymywał od emiratu Kataru. Zalecał, żeby muzułmanie brali udział w polityce państw Zachodu, bo ich ostatecznym celem powinno być wprowadzanie zasad prawnych pochodzących od Allaha do systemów demokratycznych. W jednym z dzieł wyśmiewał dżihadystów palących się do walki z Zachodem. Zarzucał im, że porywają się z motyką na słońce, a nie potrafią nawet obalić niesprawiedliwych władców w swoich państwach – ale nie podważał idei takiej walki. Angażował się w dialog z innymi religiami, a jednocześnie twierdził, że islam podbije Europę: nie mieczem, lecz za pomocą da’wah (prozelityzmu). Zalecał tolerancję i umiarkowanie w zachowaniu, ale potrafił rozważać różne warianty kar przewidzianych przez islamskie prawo dla homoseksualistów.
To rozdwojenie stanie się bardziej zrozumiałe, jeżeli uświadomimy sobie, że islamizm był odpowiedzią na dominację Zachodu, jednak nie poprzez naśladownictwo – jak to miało miejsce w Turcji Atatürka – ale poprzez poszukiwanie rozwiązań w powrocie do zasad wiary. Podczas piątkowego kazania w 2005 r. Al-Karadawi stawiał muzułmanom za wzór Zachód, dopytując się, dlaczego w świecie muzułmańskim nic wartościowego się nie produkuje, a jednocześnie podkreślał, że islam zaleca profesjonalizm w każdej dziedzinie życia: w pracy, ale i w… zabijaniu.
Oddziaływanie szejka było tak ogromne, że po jego śmierci długo toczyć się będą wśród muzułmanów i naukowców dyskusje nad jego spuścizną. Zapewne padnie też pytanie, w jakim stanie zostawił ruch islamu politycznego w świecie muzułmańskim, a także na Zachodzie, gdzie islamizm rozprzestrzenił się w dużym stopniu dzięki jego działalności. Choć Al-Karadawi wywarł ogromny wpływ na Bractwo Muzułmańskie, to nigdy nie objął formalnie przywództwa ruchu, choć ofiarowano mu je dwukrotnie. Pozwoliło mu to wykroczyć poza hermetyczne środowisko i dotrzeć do szerszych mas. Między innymi dlatego, jeżeli się dzisiaj mówi o ruchach islamistycznych, to raczej o środowisku i zwolennikach ideologii, a nie o organizacji.
Jusuf al-Karadawi przejął pałeczkę od starszych o dwie dekady ideologów i założycieli Bractwa Muzułmańskiego, takich jak Hassan al-Banna, Sajjid Kutb oraz Abul a’la Maududi. Dziś w ruchu nie ma tak wyrazistej postaci, którą można by określić jako jego następcę. Co prawda są przywódcy licznych organizacji Bractwa, tak na Bliskim Wschodzie, jak i na Zachodzie, ale żaden na razie nie stanowi tej samej „kategorii wagowej”. Większość z nich zajmuje się prowadzeniem organizacji, a nie rozwojem myśli. Następcą Al-Karadawiego w utworzonej przez niego Międzynarodowej Unii Muzułmańskich Uczonych został w 2018 r. Marokańczyk Ahmed Raïssouni, który nie był popularnym kaznodzieją, a liczne kontrowersyjne wypowiedzi w sierpniu tego roku doprowadziły go do przejścia na emeryturę.
W Europie przez długi czas liczono, że następnym liderem intelektualnym islamistów będzie Tariq Ramadan. Młodszy, wykształcony na Zachodzie, szef ufundowanej przez Katar Katedry Współczesnych Studiów Islamskich na Uniwersytecie Oksfordzkim. Do licznych jego zalet należy dodać połączenie z Bractwem więzami krwi: jest wnukiem Hassana al-Banny oraz synem Sajjida Ramadana, który rozwijał ruch w Europie. Tylko co z tego, skoro Ramadan nie może opuszczać Francji i czeka na zakończenie kilku procesów w sprawie oskarżeń o gwałty i molestowanie. Inne toczą się w Szwajcarii, gdzie wcześniej wykładał. Zeznaniami obciążyły go muzułmanki, te pobożne, noszące chusty, które w teorii mają chronić przed pożądliwością ze strony mężczyzn.
Chociaż Bractwo Muzułmańskie nie ma wyraźnych liderów, pozostaje obecne w wielu krajach. Ale w swojej kolebce – Egipcie – ponownie jest zakazane i prześladowane przez władze, od czasu obalenia przez armię w 2013 r. prezydenta Muhammada Mursiego. Mursi oraz Bractwo przejęli władzę rok wcześniej, po Arabskiej Wiośnie, kiedy okazało się, że frakcje liberalne nie są na tyle zorganizowane, by konkurować o władzę w wyborach. Ale bracia szybko ulegli korupcji, a wprowadzenie przepisów naruszających równość płci i wyznań oraz nieudolność w polityce gospodarczej sprawiły, że przeciwko nim wystąpiła ulica. Sytuację wykorzystała armia, przywracając status quo ante, a Mursi skończył w więzieniu. Podczas jednego z procesów umarł zresztą w sądzie na zawał serca.
Inaczej sprawy potoczyły się w Tunezji, gdzie związana z Bractwem Partia Odrodzenia (Ennahda) zdobyła władzę, a później utraciła ją w wyborach – islamiści oddali rządy, akceptując zasady demokracji. Na dodatek w 2016 r. Ennahda ogłosiła, że przestaje dążyć do wprowadzania islamskich zasad i staje się partią polityczną. Ale i tu Arabska Wiosna się cofnęła – od 2021 r. rządy w Tunezji sprawuje jednoosobowo prezydent Kajs Su’ajjid. Umocnił je zresztą w tym roku poprzez zmianę konstytucji.
Islamizm mocno trzyma się w Turcji prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. W czasie Arabskiej Wiosny przestawił on politykę zagraniczną na wspieranie islamistycznych rządów w innych krajach. Ankara mocno zaangażowała się w Somalii oraz w konflikt w Libii, po wybuchu wojny domowej w Syrii wspierała rebeliantów w obalaniu Baszara al-Asada. Do dziś Syryjczycy związani z ideologią Bractwa Muzułmańskiego tworzą Wolną Armię Syrii, która jest pod turecką kontrolą (jej żołnierze, już jako najemnicy, są np. wysyłani przez Ankarę do Libii czy walczą po stronie Azerbejdżanu w konflikcie o Górski Karabach z Armenią).
Wspierając Bractwo Muzułmańskie, Turcja jednak naraziła się Egiptowi, zwłaszcza po odzyskaniu tam władzy przez wojsko. Bractwo stało się również zarzewiem konfliktu pomiędzy Ankarą a Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. W latach 50. i 60. XX w. kraje Bliskiego Wschodu udzielały schronienia działaczom Bractwa uciekającym z Egiptu przed prześladowaniami; Saudowie byli też np. głównymi sponsorami ruchu na Zachodzie. Jednak podważanie przez ruch legitymizacji władzy królewskiej spowodowało konflikt z obiema monarchiami. Ostatecznie doprowadziło to do tego, że różne organizacje islamistów zostały uznane przez Rijad oraz Ad-Dauhę za ugrupowania terrorystyczne. Nawet te, które w Europie działają legalnie, jak Federacja Islamskich Organizacji w Europie czy Islamic Relief Worldwide. Dzisiaj władzom ZEA bliżej jest do Izraela niż do ruchów islamistycznych. W Turcji pogarszająca się dramatycznie sytuacja gospodarcza i spory regionalne sprawiły, że musiał wygrać pragmatyzm i władza sama zaczęła ograniczać polityczną aktywność islamistycznych uchodźców, by poprawić relacje z bliskowschodnimi partnerami, licząc na pożyczki i inwestycje. Ankara cały czas zabiega o nawiązanie stosunków z Egiptem.
W Europie, z racji tego, że islamizm zręcznie przedstawia się jako reprezentant mniejszości muzułmańskiej wobec państw i społeczeństw, jako ruch nie utracił on jeszcze na znaczeniu
W innych krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej sytuacja Bractwa wygląda różnie, ale nigdzie dobrze. W Jordanii sąd najwyższy rozwiązał partię islamistyczną. W Maroku ruch został dopuszczony do rządów, lecz kluczowe resorty są pod kontrolą króla, a ostatnie wybory w 2021 r. przyniosły Partii Sprawiedliwości i Rozwoju srogą porażkę (straciła 112 ze 125 miejsc w parlamencie). W Sudanie Bractwo obalono wraz z Hasanem at-Turabim; trwa ono jeszcze w Strefie Gazy jako Hamas, a to nie wróży mu sukcesów. Nawet Katar, który przez dekady gościł Al-Karadawiego, w ramach nawiązywania ponownie relacji z pozostałymi państwami Zatoki Perskiej poprosił na początku tego roku liderów Bractwa o opuszczenie kraju.
A jak do Bractwa odnosi się ulica? Arab Barometer, badający opinię publiczną na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, wskazał w 2019 r. na duży spadek poparcia dla partii islamistycznych – w zależności od kraju o 15 proc. do 20 proc. Zmniejszyło się też zaufanie do religijnych przywódców, wzrosła liczba osób, które uznają się za niereligijne. Dla islamistów, których główną ideą jest „islam jest rozwiązaniem”, czyli powrót do religii w odpowiedzi na kryzysy świata, to poważny problem przy pozyskiwaniu zwolenników.
Ten obraz wyłaniający się z sondaży potwierdził ekspert ds. islamizmu, ale też jego ostry krytyk, prof. Daniel Pipes (syn urodzonego w Cieszynie sowietologa Richarda Pipesa). Dodał jednak, że to osłabienie dotyczy głównie Bliskiego Wschodu i Afryki. W Europie, z racji tego, że islamizm zręcznie przedstawia się jako reprezentant mniejszości muzułmańskiej wobec państw i społeczeństw, jako ruch nie utracił on jeszcze na znaczeniu.
To m.in. przy udziale Jusufa al-Karadawiego powstały takie instytucje środowiska islamistycznego jak skupiająca krajowe organizacje Rada Europejskich Muzułmanów, Europejska Rada Fatw i Badań, uczelnia Europejski Instytut Nauk Społecznych, fundacja Europe Trust czy Forum Europejskich Muzułmańskich Organizacji Młodzieżowych i Studenckich.
Mocną stroną islamistów są zdolności organizacyjne, a wobec rosnących mniejszości muzułmańskich władze państw europejskich potrzebowały partnerów do dialogu. Z punktu widzenia rządów oraz służb bezpieczeństwa, jeżeli organizacje islamistyczne nie popierały przemocy czy terroryzmu, było to wystarczające do nawiązania rozmów (takiego podejścia nie stosuje się wobec skrajnych ruchów prawicowych i lewicowych, które nie wzywają do obalenia porządku). W ten sposób organizacje niereprezentujące większości muzułmanów stawały się ich przedstawicielami bądź udawało im się zdominować rady powoływane w poszczególnych krajach, jak np. Francuska Rada Kultu Muzułmańskiego czy Muzułmańska Rada Wielkiej Brytanii. Niektórym z tych organizacji, np. Forum Europejskich Muzułmańskich Organizacji Młodzieżowych i Studenckich, udało się nawet nawiązać współpracę z instytucjami unijnymi.
Jednak wydaje się, że i tu złota era Bractwa Muzułmańskiego dobiega końca. Od dwóch lat islamizmowi przyglądają się Francja i Austria. Pierwsza wprowadziła ustawy walczące z „islamistycznym separatyzmem”, zamknęła dwie organizacje powiązane z tym ruchem i próbuje wydalać imamów z nim powiązanych. Austria powołała Centrum Dokumentacji Politycznego Islamu i także wydaliła kilka osób, których poglądy uznała za skrajne. Po zamachu w Wiedniu w 2020 r. (sympatyk Państwa Islamskiego zastrzelił 5 osób, a 23 ranił) policja austriacka przeprowadziła naloty na mieszkania osób związanych z Bractwem, co w środowisku islamistycznym zyskało miano „nocy kryształowej”. Nawet Parlament Europejski, uważany raczej za instytucję sprzyjającą wielokulturowości, interweniował w sprawie finansowania działalności islamistów. Chodziło o coroczny raport „Islamofobia w Europie” przygotowywany na zlecenie Turcji i stygmatyzujący krytyków islamu politycznego. Ostatnią okładkę tej publikacji „zdobił” wizerunek prezydenta Emmanuela Macrona.
Głównymi sponsorami Bractwa w Europie Zachodniej pozostają Turcja i Katar oraz europejscy biznesmeni, jak choćby założyciel niemieckich i europejskich organizacji Ibrahim El-Zajat.
Zmieniające się nastroje w Europie powodują, że Bractwo zaczyna być na cenzurowanym. Kampania społeczna „Hidżab to wolność”, firmowana przez Forum Europejskich Muzułmańskich Organizacji Młodzieżowych i Studenckich, została pozbawiona finansowania przez Radę Europy. Niemcy wycofują się ze wspierania fundacji, której zarzuca się związki z Bractwem – Islamic Relief Worldwide. Szwedzka agencja ds. młodzieży odmówiła finansowania młodzieżówek islamistycznych. Odcinanie islamistów od funduszy nie zawsze idzie bez oporów. Na ostatniej sesji Parlamentu Europejskiego chciano przeprowadzić debatę na temat finansowania Forum przez Komisję Europejską, ale zmianę programu obrad odrzucono, w tym głosami m.in. części europosłów PiS.
Czy zatem należy ruch islamistyczny traktować jako schodzące ze sceny zagrożenie, osłabione przez sytuację w państwach arabskich, własną niezdolność sprawowania władzy, a także z powodu poważniejszego potraktowania go jako zagrożenia w zachodnich społeczeństwach? Tak można by sądzić, gdyby Bractwu Muzułmańskiemu nie groziła likwidacja już wcześniej. A jednak potrafiło ono przetrwać, choćby przekształcając się w ruch społeczny, pomagający biednym i zastępujący państwo w takich obszarach jak edukacja czy zdrowie. Bractwo potrafi też ewoluować – było już ruchem antykolonialnym, ruchem sprzeciwiającym się dyktatorom i działającym na rzecz demokracji, wzywało do walki, ale też i propagowało umiarkowanie w działaniu, gdy było to konieczne.
Czołowy ekspert ds. islamizmu Lorenzo Vidino (wywiad na str. 22-23) z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona opisuje włączanie się członków Bractwa, często też dzieci islamistów, w amerykański ruch woke, który szerzej zaistniał w trakcie protestów Black Lives Matter. Znajdują w nim narrację, która przedstawia muzułmanów jako grupę dyskryminowaną przez biały systemowy rasizm; nie przeszkadza im funkcjonowanie obok ruchów feministycznych czy LGBT.
Z racji tego, że to sprawa świeża, trudno powiedzieć, czy jest to działanie cyniczne, wykorzystujące społeczne napięcia do promowania swojej agendy, czy raczej proces ewolucji Bractwa. Niemniej promowane są te same idee, czyli przeciwstawienie Zachodu islamowi i przedstawianie religii jako rozwiązania. I tak naprawdę w Bractwie Muzułmańskim najważniejsza jest ideologia, która podtrzymuje jego aktywność od początków XX w. Jeśli więc gdzieś upatrywać trwałej słabości organizacji, to w braku teologa mogącego mierzyć się ze sławą i rangą Jusufa al-Karadawiego. ©℗
Autor jest ekspertem fundacji Security for Freedom
Reklama
Reklama