Postęp technologiczny może sprawić, że przejdziemy na stronę wegetarianizmu. Nie będzie to jednak rewolucja pod sztandarem ochrony zwierząt.

Holenderskie miasto Haarlem ogłosiło, że od 2024 r. wprowadzi w życie zakaz reklamy niektórych rodzajów mięsa. Ideowo nastawieni wegetarianie nie będą do końca zadowoleni. Powodem bowiem zakazu nie jest ograniczanie cierpienia zwierząt, lecz walka z globalnym ociepleniem. Mięso i produkty mleczne przyczyniają się do 60 proc. emisji CO2 z całego rolnictwa, odpowiadając zaledwie za 18 proc. spożywanych kalorii.
Niektórzy ideowi wegetarianie chcieliby produkcji mięsa zakazać całkowicie, argumentując, że zadawanie zwierzętom bólu dla uzyskania relatywnie niewielkiej przyjemności smakowej jest z gruntu niemoralne. Taki argument przedstawia m.in. amerykański filozof Michael Huemer w książce „Porozmawiajmy o jedzeniu zwierząt”. On jednak nie chce zakazywać produkcji mięsa. Wie, że porzucenie z dnia na dzień przez ludzkość konsumpcji mięsa w wyniku jakiegoś dekretu się nie wydarzy. Podobnie jak nie wybuchnie raczej masowa wegetariańska rewolucja moralna na wzór tej, w której wyniku świat odrzucił niewolnictwo. Jedyne, na co można mieć nadzieję, to postęp technologiczny i rynkowy, czyli alternatywa dla mięsa – produkty roślinne i sztuczne. Gdy ich jakość wzrośnie, a cena spadnie, łatwiej będzie ludziom dobrowolnie zmienić zwyczaje i w sposób naturalny oraz niskokosztowy przewartościować swój kodeks etyczny. Obecne trendy wskazują, że to możliwe.

„Mięso” czy mięso?

Nie dziwi, że zakaz reklamy mięsa ma się pojawić akurat w Holandii. Organizacja ProVeg International monitoruje regularnie ceny roślinnych zamienników mięsa w tym kraju. W przypadku burgerów jeszcze w lutym tego roku były wyższe niż mięsa o ok. 56 eurocentów za kilogram, ale w lipcu już niższe o ok. 37 eurocentów. Relacja cen drobiu i jego zamienników w lipcu wynosiła 37 proc. na korzyść tych drugich. Ta zmiana wynika z inflacji kosztowej, która dotyka producentów mięsa bardziej niż jego roślinnych zamienników. Władze Haarlemu wyszły zapewne z założenia, że to dobry moment, by regulacyjnie przyspieszyć przekładanie wajchy konsumpcji na tryb jarski.
Ale czy to miałoby sens globalnie? Biorąc pod uwagę obecny rozwój rynku i gustów konsumenckich – nie. Produkcja mięsa w ciągu ostatniego półwiecza bardzo szybko rosła. Portal Ourworldindata.com podaje, że 50 lat temu ludzkość produkowała ok. 70 mln t mięsa. Dzisiaj to rocznie ok. 342 mln t. W tym czasie zaludnienie Ziemi wzrosło z 3 mld do niecałych 8 mld, co oznacza, że dynamika spożycia mięsa znacznie wyprzedzała dynamikę wzrostu populacji.
Zwiększanie produkcji mięsa napędzały czynniki polityczne związane z przemianami w Azji, która porzucała komunizm na rzecz kapitalizmu. Tamtejsze społeczeństwa chciały szybko nadrobić dystans do Zachodu. W Chinach od reform z 1978 r. do dzisiaj produkcja mięsa wzrosła z 10 mln do 75 mln t rocznie, a w USA już tylko z 23,5 mln do 48,7 mln t. Wartość branży mięsnej szacuje się na co najmniej 900 mld dol. Jeśli chodzi o roślinne substytuty mięsa, to wolumen produkcji jest symboliczny. Według portalu Statista.com w 2020 r. było to ok. 470 tys. t, a jej wartość to ok. 6,6 mld dol. Oznacza to, że rynkowa cena 1 t „podrabianego” mięsa to obecnie ok. 14 tys. dol., a prawdziwego – ok. 2,6 tys. dol. Co do zasady sklepowe alternatywy kosztują więcej, co mocno utrudnia ich popularyzację.
Dane o wielkości i wartości produkcji roślinnego „mięsa” są prawdopodobnie zaniżone, ale z całą pewnością wartości te są o wiele niższe niż w przypadku mięsa zwykłego. Trudno więc mieć nadzieję, by ta przepaść szybko zniknęła, i to nawet przy obserwowanym od 2018 r. wyhamowaniu wzrostu produkcji mięsa. Jego skala jest wciąż symboliczna (kilka miliardów ton rocznie mniej) i trudno orzec, czy będzie trwałe. Bardzo możliwe, że zmniejszenie wolumenu rynku jest po prostu wynikiem znacznie gorszej koniunktury powodowanej serią nawiedzających ostatnio Ziemię plag, od pandemii po inflację. Jednocześnie – i to jest być może jaskółka nadchodzącej zmiany – trzeba przyznać, że jeśli chodzi o zamienniki dla mięsa, to stanowią one rynek wyjątkowo dynamicznie rosnący. Good Food Institute szacuje, że w 2030 r. globalny popyt na nie będzie się kształtował w okolicach 25 mln t, a więc będzie 50 razy wyższy niż obecnie. Firma konsultingowa E&Y z kolei szacuje, że w 2030 r. rynek alternatywnych białek jako całość (czyli nie tylko substytutów mięsa, lecz także innych produktów zwierzęcych, np. jajek) może osiągnąć w sumie wartość ponad 150 mld dol. Rynek nie jest oczywiście grą o sumie zerowej i wzrost produkcji substytutów nie musi się przełożyć na spadek produkcji mięsa. Teoretycznie oba „torty” mogą rosnąć jednocześnie. Mogą, ale nie muszą. Mamy bowiem jeden żołądek o ograniczonej pojemności.

Stek in vitro

Zmiana w naszych przyzwyczajeniach żywieniowych nie będzie miała charakteru nagłego moralnego oświecenia, będzie raczej polegać na niewielkich, ale konsekwentnych przesunięciach. Będziemy jeść mięso, ale częściej niż kiedyś zastępować je alternatywami, czyli przesuwać się w kierunku fleksitarianizmu, czyli spożywania produktów odzwierzęcych do czasu do czasu.
Na Purdue University w Indianie przebadano zwyczaje konsumpcyjne osób kupujących substytuty mięsa i okazało się, że 86 proc. spożywa też zwykłe mięso, ale wydaje na nie o 13 proc. mniej niż inni. Z opublikowanego w 2022 r. przez firmę Insites Consulting badania (przeprowadzonego w 10 krajach na próbce 11,9 tys. osób) wynika, że aż 25 proc. konsumentów uznaje się za fleksitarian, a tylko 7 proc. za wegan, wegetarian czy peskowegetarian (wegetarianie jedzący ryby). W Polsce – według badań grupy IQS z 2019 r. – aż 43 proc. pytanych nie jadło mięsa bądź ograniczało jego konsumpcję. To bardzo wysoki odsetek, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że badania opinii publicznej w zakresie zwyczajów żywieniowych różnią się zwykle między sobą metodologią i mogą nie być porównywalne.
Osób ograniczających konsumpcję mięsa przybywa najszybciej wśród młodych dorosłych, czyli osób w wieku 18–24 lata. Według danych cytowanych przez Ourworldindata.com w Wielkiej Brytanii odsetek fleksitarian wśród osób w tym wieku wzrósł z ok. 10 proc. w połowie 2019 r. do ok. 14 proc. w połowie 2022 r., a odsetek regularnych mięsożerców spadł z 67 proc. do 62 proc. Jednocześnie w tej grupie jest więcej radykalnych wegetarian i wegan niż wśród osób starszych. Sceptyk powie, że młodzieńczy idealizm się z czasem wypala, ale dane nie pozwalają obecnie potwierdzić tego założenia. Prawdopodobnie, nawet jeśli będzie się wypalał, to coraz wolniej w miarę opracowywania nowych metod naśladowania smaku i konsystencji prawdziwego mięsa. Substytutom wołowiny czy drobiu wciąż przecież daleko do oryginału. Smakowanie Beyond Burgera, obecnie najpopularniejszego zastępnika mięsa na rynku, nie jest szczególnym doświadczeniem kulinarnym (choć trzeba przyznać, że wiele zależy tu od samego kucharza i dodatków). Prawdziwym game changerem może się okazać uprzemysłowienie technologii produkcji mięsa in vitro, czyli z komórek pobieranych w bezbolesny sposób od zwierząt. Jest to technologia wciąż raczkująca i nieuprzemysłowiona – wielkim i niepokonanym jak dotąd wyzwaniem pozostaje odtwarzanie skomplikowanych struktur tkankowych tak, by wiernie odwzorowywały konsystencją prawdziwy stek – ale sądząc po skali inwestycji, ta nisza będzie się szybko rozwijać. Według serwisu sciencenorway.no w samym tylko 2021 r. powstało w niej 107 start-upów, a inwestorzy zasilili ją kwotą 1,4 mld dol.
Czy ludzie przekonają się do konsumpcji takiego mięsa, skoro np. żywność GMO wciąż jest traktowana z nieufnością? Na razie to dylemat przyszłości. Globalny obrazek zwyczajów konsumpcyjnych wygląda tak: wciąż jemy gargantuiczne ilości prawdziwego mięsa, ale dzięki nowym technologiom produkcji żywności i większej świadomości środowiskowej – lub zwykłej chęci eksperymentowania – wprowadzamy do naszej diety posiłki alternatywne. Rynek i technologia dają nadzieję tym, którzy chcą ograniczyć cierpienie zwierząt.

Poganianie rynku

Niestety, prawdopodobnie silniejszym niż technologia i rynek czynnikiem wpływającym na rolę mięsa w gospodarce i naszym żywieniu będą w najbliższych latach regulacje. Głównie te wynikające z polityk klimatycznych. Można się spodziewać w tym zakresie coraz bardziej radykalnych postulatów na wzór tego, co spotkało przemysł motoryzacyjny. Najpierw zaczęto regulacyjnie wprowadzać biopaliwa, a jednocześnie limity emisyjne dla silników spalinowych, potem subsydiować produkcję i sprzedaż aut elektrycznych, by w końcu na poziomie Unii Europejskiej wprowadzić całkowity zakaz sprzedaży aut spalinowych, który będzie obowiązywać od 2035 r. Dzisiaj zakazy związane z motoryzacją zaczynają się rozlewać także na branżę lotniczą. W awangardzie i tu są Holendrzy. Reklam podróży lotniczych zakazały niedawno Amsterdam, Lejda czy Haga. We Francji wprowadzono jednak jeszcze dalej idące regulacje: zakazano samych lotów krajowych na trasach do 2,5 godziny lotu, na których dostępne są połączenia kolejowe.
W przypadku mięsa Unia Europejska nie szykuje jeszcze odgórnych ograniczeń i zakazów w celu zredukowania produkcji i konsumpcji. Przeciwnie, od lat branża mięsna jest w ramach unijnych programów bardzo silnie promowana, a sama UE jako całość należy do potężnych eksporterów mięsa. Zajmuje np. pierwsze miejsce w światowym eksporcie wieprzowiny, w przypadku drobiu – trzecie. Wyłączenie branży mięsnej z polityk klimatycznych jest zapewne efektem lobbingu rolników, których pozycja polityczna na europejskiej arenie jest bardzo silna. Ale czy pozycja producentów aut spalinowych nie była swego czasu równie silna? A jednak się ugięli – także w wyniku otrzymania odpowiednich subsydiów.
Presja na zmiany w podejściu do produkcji mięsa będzie rosła. Greenpeace w jednym z raportów wylicza, że aby redukcja produkcji mięsa w UE miała istotny efekt klimatyczny, należałoby ją do 2030 r. ograniczyć o 71 proc. Można się spodziewać, że gdy zwiększy się liczba członków UE wprowadzających oddolnie takie zakazy, jak w Haarlemie, wzrośnie też chęć uregulowania sprawy z poziomu Brukseli. Wówczas nie można wykluczyć nawet ustalenia kwot na produkcję mięsa dla państw UE, a także hojnego subsydiowania produkcji mięsnych alternatyw.
W tym miejscu powinienem wyjaśnić, dlaczego użyłem słowa „niestety”. Ani rządy, ani nikt inny nie wie, która technologia osiągnie rynkowy sukces (a więc jest najbardziej efektywna). Znamy ogólne trendy (choć również niedokładnie), ale nie umiemy przewidzieć dokładnego sposobu ich realizacji. Gdy próbujemy ponaglać rynek, możemy go zapędzić w ślepą uliczkę. Istnieje ryzyko, że postawimy na niewłaściwą technologię, wywołując serię negatywnych konsekwencji.
W przypadku rynku motoryzacyjnego postawiono na auta elektryczne. Czy słusznie? Może uczciwą rynkową rywalizację wygrałyby auta na wodór albo na nieznane jeszcze dziś paliwo? A może producenci wynaleźliby sposób ograniczania emisji CO2 z silników do minimum i samochodowy problem klimatyczny rozwiązałby się sam? Nigdy się tego nie dowiemy. Producenci – wiedząc, że tradycyjne auta zostały zakazane – nie będą już w nie inwestować. Znając preferencje urzędników, nie będą też zbyt aktywnie poszukiwać alternatywnych paliw. Eksperci ostrzegają przy tym, że ten wymuszony odgórnie zwrot w stronę elektryków może napotkać barierę nie do przejścia: brak surowców do ich produkcji. I co wtedy? Wszyscy będziemy jeździć hulajnogami i komunikacją zbiorową?
W przypadku mięsa mechaniczne i regulacyjne ograniczenie jego produkcji także nie jest dobrą ideą. Przyniosłoby – przynajmniej w krótkim terminie – zwiększenie poziomu głodu na świecie. Przede wszystkim jednak nie jest powiedziane, że biurokraci wesprą właściwe substytuty tradycyjnie produkowanego mięsa. Wyobraźmy sobie, że mięso in vitro jest już gotowe do uprzemysłowienia. Etyczny problem związany z zabijaniem zwierząt jest rozwiązany, ale przecież nie znika problem klimatyczny: fabryki mięsa także emitowałyby do atmosfery CO2. Czy politycy dopuściliby takie mięso na rynek? Dzisiaj podobne wyroby można sprzedawać wyłącznie w Singapurze. Producenci europejscy wciąż czekają na pozwolenie…

Najpierw syci, potem zdrowi

Klimatyczna niecierpliwość w sprawach mięsnych powinna ustąpić racjonalnemu optymizmowi. Od ponad 200 lat obserwujemy proces bogacenia się społeczeństw. Wraz z majątkiem rośnie nasza samoświadomość i chęć inwestowania w siebie. Dlatego właśnie – zakładając, że postęp materialny ludzkości będzie kontynuowany – możemy liczyć na to, że zadziała coś jak krzywa Kuznetsa. Dotąd wraz z bogaceniem się konsumpcja mięsa rosła, być może jednak po przekroczeniu pewnego progu zamożności zacznie spadać – tak, jak to się dzieje z nierównościami, które rosną w pierwszej fazie rozwoju, by potem spaść. Jednym z najsilniejszych argumentów wzmacniających stopniowe porzucanie produktów mięsnych będzie – oprócz klimatu, etyki, smaku i ceny – zdrowie. Człowiek, któremu groziła śmierć głodowa, nie zastanawiał się, czy dany rodzaj pożywienia spowoduje u niego za kilka lat raka. Zależało mu na przeżyciu kolejnego dnia. Człowiek, któremu głód nie zagląda w oczy, ma znacznie dłuższą perspektywę. Można by przytaczać bez końca badania wskazujące, że spożywanie mięsa, zwłaszcza czerwonego, oraz jego przetworów zwiększa istotnie ryzyko niektórych chorób. Najczęściej w tym kontekście wskazuje się na nowotwory. W opublikowanej przez badaczy z Oksfordu pracy „Ryzyko zachorowania na raka u osób regularnie i rzadko jedzących mięso, ryby i wegetarian…” przedstawiono badania na olbrzymiej próbie 472 tys. Brytyjczyków. Okazało się, że w porównaniu z mięsożercami, którzy nie ograniczają spożycia mięsa, ryzyko raka jest o ok. 2 proc. niższe u osób, które ograniczają je do pięciu razy w tygodniu, spada o całe 10 proc. w wypadku peskowegetarian i aż o 14 proc. u wegetarian.
Ale spożywanie mięsa to nie tylko zwiększone ryzyko nowotworów. Inni badacze z Oksfordu po analizie historii chorób 474 tys. Brytyjczyków doszli do wniosku, że „większe spożycie nieprzetworzonego czerwonego i przetworzonego mięsa wiązało się z większym ryzykiem choroby niedokrwiennej serca, zapalenia płuc, choroby uchyłkowej, polipów jelita grubego i cukrzycy”, z kolei „wyższe spożycie mięsa drobiowego wiązało się z większym ryzykiem choroby refluksowej żołądkowo-przełykowej, zapalenia żołądka i dwunastnicy, choroby uchyłkowej, choroby pęcherzyka żółciowego i cukrzycy”. Mięso jest smaczne, ale nie jest zdrowe. Niektórzy naukowcy przekonują, że jego bezpieczna ilość to nie więcej niż 300 g tygodniowo (średnia dla mieszkańców UE to ok. 1,3 kg tygodniowo).
Inflacja kosztów dotyka producentów mięsa bardziej niż jego roślinnych zamienników. Co do zasady sklepowe substytuty kosztują jednak więcej niż produkty odzwierzęce, co mocno utrudnia ich popularyzację
Tańsze alternatywy dla mięsa o zbliżonych do niego walorach smakowych będą dla ludzi coraz atrakcyjniejsze. Ewentualna ewolucja w stronę wegetarianizmu to jednak proces rozłożony na dekady, jeśli nie na stulecia. Teoretycznie można założyć, że – w scenariuszu, w którym pochodzące z tradycyjnych hodowli mięso je już niewielka garstka Ziemian – rządy będą chciały całkowicie zakazać produkcji i konsumpcji mięsa hodowlanego, ale czy naprawdę będzie to wówczas pożądane? Niekoniecznie. Po pierwsze, postęp technologiczny będzie obejmował nie tylko wynajdywanie alternatyw, lecz także coraz bardziej humanitarne sposoby produkcji mięsa odzwierzęcego. Można sobie z powodzeniem wyobrazić świat, w którym jest ono traktowane jak okazyjny dodatek, swego rodzaju luksus – i wytwarzane na niewielkich farmach, na których zwierzęta uzyskują odpowiednią przestrzeń do życia, są zdrowo karmione, a ich ubój jest przeprowadzany w sposób całkowicie bezbolesny. Po drugie, nie wszystko jeszcze o mięsie wiemy. Za jakiś czas może się okazać, że konkretne jego rodzaje albo sposoby przyrządzenia przynoszą ludziom wyjątkowe korzyści zdrowotne, a wówczas trzeba będzie zaktualizować rachunek etyczny jego produkcji. Po trzecie, nawet w obliczu odgórnych zakazów pojawią się krnąbrni mięsni dysydenci. Świat, w którym policja ściga nielegalnych pożeraczy kur (zakaz trzeba by przecież egzekwować!), brzmi nawet nie jak dystopia, ale wręcz parodia orwellowsko-huxleyowskich wizji.
Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute