Nie, Jacek Kurski nie wyleciał dlatego, że programy TVP to nachalna propaganda. Wyleciał dlatego, że przestała działać.

Kura, bulterier, krokodyl, wańka-wstańka, chłopak z gitarą. W drodze na szczyt, w odstawce, potem w blasku jupiterów i znowu w odstawce. Jacek Kurski ma wiele twarzy i być może także dziewięć żyć.
Jedno z nich – wcielenie prezesa TVP – zakończyło się w poniedziałek po sześciu latach. Długością kadencji nie przebił wprawdzie Włodzimierza Sokorskiego ani Macieja Szczepańskiego – szefów Radiokomitetu w PRL – ale po 1989 r. jego prezesura to rekord.
To także kronika upadku systemu mediów publicznych.

Szast-prast

Poszło sprawnie. Podczas odbywanego online posiedzenia Rady Mediów Narodowych jej przewodniczący Krzysztof Czabański (były poseł PiS) zarządził głosowanie, którego nie było w porządku dnia. Odwołać Jacka Kurskiego! Miał w tym wprawę, robił to już dwa razy.
Za pierwszym pozbawił swojego adwersarza prezesury na kilka godzin. Za drugim na kilka miesięcy. Teraz – prawdopodobnie na zawsze.
To nie jest normalne.
Niezależnie od tego, jak oceniamy działalność Jacka Kurskiego w Telewizji Polskiej – w zdrowej demokracji takich spraw nie załatwia się w stylu samodzierżawia.
Prezes największego medium publicznego (w założeniu) – spółki co roku otrzymującej ok. 1,7 mld zł z budżetu państwa – zostaje w jednej chwili zdymisjonowany bez żadnego uzasadnienia. Tak, bo tak. A po pięciu minutach powołuje się jego następcę. Bez żadnej procedury, konkursu, czasu na zgłoszenie i przedstawienie kandydatur. Szast-prast i jest prezesem. A jak podpadnie, to szast-prast i jutro go nie będzie.
Jak podpadnie partii rządzącej. Bo tych wszystkich machinacji dokonuje pięcioosobowe grono, w którym większość stanowią ludzie PiS: dwoje posłów i jeden były poseł tej partii. Ta trójka może przegłosować wszystko. Zdanie dwóch pozostałych członków RMN się nie liczy. To posłowie opozycji. Można im pozwolić na chwilę satysfakcji z udziału w wysłaniu naczelnego propagandzisty PiS na zieloną trawkę – ale na nic więcej. Ich wniosków nawet się nie dyskutuje, jeśli przewodniczący nie ma na to ochoty. Tak było np. z postulatem odwołania prezes Polskiego Radia Agnieszki Kamińskiej, który wielokrotnie składał opozycyjny członek RMN poprzedniej kadencji Juliusz Braun. Nigdy nie poddano go pod głosowanie. Nie, bo nie.
Żeby sobie uzmysłowić, jak głęboki jest upadek mediów dawniej publicznych, warto sięgnąć pamięcią do pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości.

NBP za TVP

To było w całkiem innej epoce. W czasach gdy zarządy TVP i Polskiego Radia były wybierane przez rady nadzorcze, a te wyłaniała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji – gdzie nie może zasiadać żaden poseł, a większość to dwie trzecie, czyli cztery głosy. Ten jeden głos robi różnicę – daje mniejszości realny wpływ.
Krajowa Rada miała problem z obsadzeniem dwóch wakatów w radzie nadzorczej TVP. Kandydatów nie brakowało, ale nie udawało się zebrać większości. Dwaj członkowie KRRiT związani z partiami koalicyjnymi – Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin – forsowali osobę, której nie chcieli poprzeć ludzie związani z PiS. W odwecie ich propozycje też były blokowane.
Do czasu.
Równolegle toczyła się bowiem batalia o obsadzenie fotela prezesa Narodowego Banku Polskiego. PiS potrzebował koalicjantów. Ubito więc interes: NBP za TVP.
10 stycznia 2007 r. wieczorem najpierw odbyło się głosowanie w Krajowej Radzie, a zaraz potem w Sejmie. To pierwsze dało miejsca w radzie nadzorczej TVP kandydatowi PiS Bogusławowi Szwedo i zgłoszonemu przez koalicjantów Szymonowi Czynszowi. W tym sejmowym Sławomir Skrzypek (notabene – w chwili wyboru przewodniczący rady nadzorczej TVP) został prezesem NBP.
Deal szybko wyszedł na jaw. Jego kulisy odsłoniły m.in. „Gazeta Wyborcza” oraz Informacyjna Agencja Radiowa (sic!). Wybuchło oburzenie. Media grzmiały, że ludzie premiera wybierają członków rady nadzorczej telewizji publicznej, wyręczając niezależny organ konstytucyjny.
Trzej członkowie KRRiT – Witold Kołodziejski, Tomasz Borysiuk i Lech Haydukiewicz – zgodnie mówili mi wtedy w „Press”, że w sprawie obsady rad nadzorczych „decyduje Krajowa Rada”. Wtórowała im przewodnicząca Elżbieta Kruk.
Gdy ówczesny sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński chlapnął w audycji „Gość Radia Zet”, że „zespół złożony z sekretarzy stanu kancelarii pana premiera załatwia takie sprawy, jak wybór członków rady nadzorczej Telewizji Polskiej”, Kruk odkręcała to, twierdząc, że źle się wyraził. Według niej „miał na myśli, że ten zespół rozwiązuje sytuacje kryzysowe”. Jak jednak podał IAR, powołując się na dwa niezależne źródła, przewodnicząca w dniu głosowania była wcześniej w kancelarii premiera, choć nie wiadomo, czego dotyczyła wizyta.
Piąty z członków KRRiT – prawnik Wojciech Dziomdziora – nic na ten temat nie mówił i wkrótce potem podał się do dymisji. Do rady powołał go w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński, który na tej uroczystości powiedział, że jest „przeciwnikiem mediów partyjnych, które zresztą dzisiaj nie mają żadnych szans” i „przeciwnikiem mediów, które w sposób oczywisty jedne fakty wyolbrzymiają, inne pomijają”. Argumentował, że „w wolnym społeczeństwie, jeżeli demokracja ma mieć jakiś sens, to obywatele muszą być obiektywnie poinformowani, muszą znać prawdziwe fakty, nie selekcjonowane pod tym, czy innym kątem”. „Nie ma demokracji bez informacji” – powtórzył na zakończenie. „I to bez informacji, która odpowiada rzeczywistości i nie jest informacją selekcjonowaną. Do tego powinniśmy dążyć”.
Już wtedy sprawy zmierzały jednak w przeciwnym kierunku. Były targi, były machinacje, politycy wywierali wpływ na media publiczne. Jeszcze nie tak bezpośrednio, jeszcze za zasłoną pozorów, niektórzy ze wstydem. Dopiero się rozgrzewali. Jacek Kurski zasiadał wtedy w ławie poselskiej. Premierem był Jarosław Kaczyński. Osobiście.

Na mecie

Teraz rządzi z Nowogrodzkiej. Za to jego ludzie nie wstydzą się już ręcznego sterowania mediami. Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Radosław Fogiel godzinę po odwołaniu Jacka Kurskiego obwieścił na Twitterze, że „zmiana na stanowisku prezesa TVP nie oznacza oczywiście negatywnej oceny dotychczasowej pracy”. Dlaczego rzecznik partii wyjaśnia, jak jest lub nie jest oceniany szef spółki mediów publicznych, do których kontroli zgodnie z prawem są upoważnione inne podmioty?
Bo to partia postawiła Kurskiego na odcinku mediów i to partia rozlicza go teraz z wykonania zadania. On sam w dniu odwołania stwierdził bez żenady, że przestał być prezesem „w wyniku decyzji” swojego „środowiska politycznego”. Skoro przez sześć lat przekraczał kolejne bariery, robiąc rzeczy, które wcześniejszym szefom TVP może i przychodziły do głowy, ale tam pozostawały, bo trzeba było zachować chociaż pozory przyzwoitości, to czemu teraz miałby udawać, że funkcji pozbawił go jakiś niezależny organ? Szkoda zachodu.
Sześcioletni maraton Jacka Kurskiego wiódł od telewizji, której programy zgodnie z art. 21 pkt 1 ustawy o radiofonii i telewizji – nadal obowiązującym – cechują się „pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością”, do nagonki na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i klipów „für Deutschland” w „Wiadomościach”. Czego przedtem nie uchodziło czynić, Jacek Kurski to zrobił. Na mecie nie ma już miejsca na wstyd, nawet udawany.

Chłopcy z ferajny

Nie chodzi tylko o to, że kiedyś zakulisowi macherzy od mediów działali w białych rękawiczkach, a dziś noszą rękawice bokserskie. Aura kompletnego braku odpowiedzialności, w jakiej to się odbywa, przywodzi na myśl podwórkowe przepychanki pozostawionych samym sobie przedszkolaków. Krzysztof z satysfakcją dokopał Jackowi za przyzwoleniem najważniejszego w grupie Jarka. Mateusz też nie lubi Jacka, może dlatego, że na rysunkach kolegi zbyt często wypadał gorzej od Zbyszka. Nie sprawiło więc mu problemu przyglądanie się, jak Krzysztof z kolegami zabierają Jackowi zabawki. Nie dał po sobie znać, jak bardzo się cieszy – ale jak tylko miejsce Jacka zajął inny Mateusz, to zaraz mu obiecał tankowanie do pełna. Hurrra!
Właściwie to żaden chłopiec z Jarkowej ferajny za bardzo nie lubi Jacka, a niektórzy się go boją. Bo łobuz i cynik, i nie waha się odwinąć. Krzyś go poturbował, to i dobrze. Teraz Jacuś odpocznie, a potem dostanie inną zabawkę.
Można by i przymknąć na to oko. Ot, chłopcy rozrabiają. Ale oni to robią naszym kosztem – dosłownie i w przenośni. Nieodzownym elementem demokracji są wolne, rzetelne media. Szczególną rolę powinny odgrywać te publiczne, czyli robione z misją, dla obywateli, a nie dla targetu reklamowego i pieniędzy. Niszczenie Telewizji Polskiej, degradowanie jej do roli propagandowej katarynki i „zabójcy na zlecenie” szkalującego kolejnych liderów opozycji, jest równoznaczne ze zubożaniem społeczeństwa.
A koszty dosłowne? Ponosimy je wszyscy. Z jednej strony w postaci abonamentu radiowo-telewizyjnego, z którego co roku zbiera się kilkaset milionów złotych (chociaż wielu go nie płaci, czy to dzięki ustawowemu zwolnieniu, czy przez zapomnienie, czy z innego powodu). Ale nawet ci, którzy nie łożą na TVP w ramach abonamentu, dokładają się do niej w podatkach. Bo z budżetu państwa – czyli naszych pieniędzy – od 2017 r. na Woronicza i do spółek Polskiego Radia płyną finansowe kroplówki zwane rekompensatą. Zaczęło się od kwot porównywalnych z abonamentem, ale od 2020 r. sięgają one 2 mld zł. I nieważne, na jaką partię głosowaliśmy lub zagłosujemy w przyszłości – wszyscy płacimy rachunki za medialną piaskownicę chłopców z ferajny.

Bez dna

Mówi się, że Jacek Kurski wyleciał nie tylko za to, iż poczuł się za pewnie (a Wojciech Młynarski ostrzegał…), lecz także z powodu poziomu emitowanych w TVP programów. Nie, nie dlatego, że to nachalna propaganda – chodzi o to, że przestała działać.
Szefowie mediów komercyjnych są rozliczani przez właścicieli za słupki oglądalności. Natomiast szefowie TVP – przez partię za słupki poparcia. To telewizja robiona dla władzy jej panującej. Żeby nie miała konkurencji i pozostała władzą. I żeby była zadowolona ze sposobu, w jaki jest utrzymywana przy władzy.
„Następca będzie miał bardzo wielkie wyzwanie, żeby dorównać panu Kurskiemu w funkcjonowaniu publicznej telewizji” – powiedział PAP szef klubu PiS, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Że niby nie da się upaść niżej? Haha. W tym przypadku nie chodzi już nawet o to pukanie od spodu. Ostatnie lata pokazały, że TVP po prostu jest bez dna. Wyda każde pieniądze. Wykona każdy rozkaz.
Jeśli do trzech razy sztuka, to skończyły się właśnie telewizyjne przypadki Jacka Kurskiego. Dalszy kurs telewizji wyznaczy Mateusz Matyszkowicz. Ale i tak wszyscy wiemy, że naczelnym nawigatorem pozostanie pan K. ©℗