Pomijając fakt, że klęski smaczne nie są, to zobaczylibyśmy (a na razie to wręcz widzimy) oczywisty odruch uciekania mniejszych partii od wspólnej listy. Niesie ona dominację PO, a nie niosłaby szans na ministrów czy wojewodów. Z kolei po zwycięstwie rozproszkowanej opozycji mniejsze partie miałyby ponadnaturalnie duże wpływy, skoro to na ich posłach powstawałby rząd. Dziesięciu parlamentarzystów może oznaczać tylko dziesięciu parlamentarzystów – i tak jest, kiedy partie są w opozycji, ale może także oznaczać „złotą akcję”, dychę konieczną, aby powstała większość rządowa.
Łatwo sobie tak powiadać, o wiele trudniej doprowadzić do tego, aby obecna większość rządowa ustawiła swoje szanse wyborcze akurat przychylnie wobec pragnień szefa PO. A jednak prezes Kaczyński często wskazuje na Tuska jako na wcielone zło polskiej polityki, wykonawcę poleceń „zagranicy” i tym podobne, mianując go tym samym na lidera opozycji. Poza przyjemnością jest w tym działaniu sporo chłodnej kalkulacji – po prostu Kaczyński uważa, że Tusk ma tak duży negatywny elektorat, że nie ma zmiłuj, zawsze przegra z dobrymi wujkami z PiS. Potrzebny jest mu zatem Tusk, akurat tak silny, by straszyć działaczy PiS, a zarazem nie na tyle silny, by zatknąć swoją flagę na szczycie kancelarii premiera.
To, co zwykliśmy nazywać „podziałem na dwa plemiona” i „zabetonowaniem sceny politycznej”, wykańcza niebezpieczne dla PiS inne podmioty: Konfederację (wraz z jej hipotetycznym koalicjantem, Solidarną Polską); PSL, które ma ambicje odegrania roli chrześcijańskiego centrum; Lewicy, która ma ambicje odegrania roli lewicy; nie mówiąc już o politycznym planktonie. PiS jako partia, a to prawicowa, a to lewicowa, a to wodzowska, może zostać bardzo osłabiony przez te ugrupowania. Ale dopóki panuje przekonanie, że albo z Kaczyńskim wygra Tusk, albo nikt inny, liderzy innych opozycyjnych formacji mają beton zamiast butów i człapią. Kiedy analitycznie spojrzeć na PSL czy Lewicę, widać, że są one tak samo opozycyjne wobec koleżanek i kolegów ze Zjednoczonej Prawicy jak PO, oraz że tak samo mogą sprawnie przejąć rządy jak PO. Dopóki analiza jest jednak zasłonięta opowieścią o śmiertelnym ostatecznym starciu pisowskiego „Titanica” i peowskiego „Bismarcka”, mniejsi gracze są ciągle mniejsi. W utrwalaniu tego stanu rzeczy, jak w żadnej innej sprawie, Tusk i Kaczyński działają wspólnie.