Donaldowi Tuskowi potrzebny jest silny PiS – na tyle bliski wygrania wyborów, by dawać przewodniczącemu PO laskę pasterską do ręki. Stado polskiej opozycji niebojące się pisowskiego wilka trudno zagonić do jednej listy, zatem widmo jego wygranej musi być realne. Jednak PiS za silny, niemal pewny zwycięstwa, to kłopot dla Tuska.

Pomijając fakt, że klęski smaczne nie są, to zobaczylibyśmy (a na razie to wręcz widzimy) oczywisty odruch uciekania mniejszych partii od wspólnej listy. Niesie ona dominację PO, a nie niosłaby szans na ministrów czy wojewodów. Z kolei po zwycięstwie rozproszkowanej opozycji mniejsze partie miałyby ponadnaturalnie duże wpływy, skoro to na ich posłach powstawałby rząd. Dziesięciu parlamentarzystów może oznaczać tylko dziesięciu parlamentarzystów – i tak jest, kiedy partie są w opozycji, ale może także oznaczać „złotą akcję”, dychę konieczną, aby powstała większość rządowa.
Łatwo sobie tak powiadać, o wiele trudniej doprowadzić do tego, aby obecna większość rządowa ustawiła swoje szanse wyborcze akurat przychylnie wobec pragnień szefa PO. A jednak prezes Kaczyński często wskazuje na Tuska jako na wcielone zło polskiej polityki, wykonawcę poleceń „zagranicy” i tym podobne, mianując go tym samym na lidera opozycji. Poza przyjemnością jest w tym działaniu sporo chłodnej kalkulacji – po prostu Kaczyński uważa, że Tusk ma tak duży negatywny elektorat, że nie ma zmiłuj, zawsze przegra z dobrymi wujkami z PiS. Potrzebny jest mu zatem Tusk, akurat tak silny, by straszyć działaczy PiS, a zarazem nie na tyle silny, by zatknąć swoją flagę na szczycie kancelarii premiera.
To, co zwykliśmy nazywać „podziałem na dwa plemiona” i „zabetonowaniem sceny politycznej”, wykańcza niebezpieczne dla PiS inne podmioty: Konfederację (wraz z jej hipotetycznym koalicjantem, Solidarną Polską); PSL, które ma ambicje odegrania roli chrześcijańskiego centrum; Lewicy, która ma ambicje odegrania roli lewicy; nie mówiąc już o politycznym planktonie. PiS jako partia, a to prawicowa, a to lewicowa, a to wodzowska, może zostać bardzo osłabiony przez te ugrupowania. Ale dopóki panuje przekonanie, że albo z Kaczyńskim wygra Tusk, albo nikt inny, liderzy innych opozycyjnych formacji mają beton zamiast butów i człapią. Kiedy analitycznie spojrzeć na PSL czy Lewicę, widać, że są one tak samo opozycyjne wobec koleżanek i kolegów ze Zjednoczonej Prawicy jak PO, oraz że tak samo mogą sprawnie przejąć rządy jak PO. Dopóki analiza jest jednak zasłonięta opowieścią o śmiertelnym ostatecznym starciu pisowskiego „Titanica” i peowskiego „Bismarcka”, mniejsi gracze są ciągle mniejsi. W utrwalaniu tego stanu rzeczy, jak w żadnej innej sprawie, Tusk i Kaczyński działają wspólnie.