- Unia nie jest przyzwyczajona do sytuacji, w której premier kraju członkowskiego nie ma nic do powiedzenia, bo ma nad sobą wujka, który może unieważnić jego decyzje - mówi w rozmowie z DGP Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, wiceszef PO.

Z Rafałem Trzaskowskim rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak
Dni obecnej władzy są policzone czy nie jest to jeszcze przesądzone?
Widzimy same polityczne błędy, brak reakcji na inflację, długoterminowej strategii wobec kolejnych problemów – jak drożyzna, kolejna fala epidemii, kryzys uchodźczy. To wszystko powoduje, że PiS będzie słabł. Ale jak to w naszej polityce bywa, nic nie jest przesądzone.
Z pańskiej perspektywy ważniejsze jest więc to, co się dzieje w kraju czy w stolicy?
Kiedy władza prowadzi totalną wojnę z każdą niezależną instytucją, żaden samorządowiec nie ma komfortu, by myśleć wyłącznie o swoim mieście. Rozstrzygnięcie wyborów parlamentarnych jest fundamentalne, ponieważ jeśli PiS wygra wybory, to zlikwiduje samorząd, ograniczy jego prerogatywy i zabierze pieniądze, by go całkowicie ubezwłasnowolnić. Ale każdy z nas mimo wszystko priorytetowo traktuje swoje miasto. PiS dokłada nam kolejnych obowiązków i zabiera dochody. A jednocześnie na rok i dwa miesiące przed wyborami prowadzi taką politykę, że koszty funkcjonowania każdego miasta rosną w sposób lawinowy, co odbija się na naszym funkcjonowaniu.
I teraz wystarczy, że opozycja będzie bić w PiS, czy istotny będzie też program? Niektórzy politycy PO nie chcą odsłaniać wszystkich kart.
Na pewno nie wystarczy punktowanie PiS, ważne jest też pokazywanie pozytywnej wizji. I PO, i Donald Tusk robią to od wielu miesięcy. Tyle że to jeszcze nie pora na bardzo szczegółowe prezentowanie programu. Codziennie pokazujemy jego elementy. Poza tym Platforma ma ciągłość programową – wiele z tych pomysłów, o których mówiłem w trakcie swojej kampanii prezydenckiej, nadal jest w programie. Czas na przedstawienie szczegółów będzie w najbliższych miesiącach.
A gdyby spróbować streścić program Platformy w kompaktowej wersji?
Nie da się uciec od uporządkowania sytuacji po PiS. Ważne jest przywrócenie instytucjom państwowym niezależności i trzeba o tym głośno mówić. Musimy także powtarzać, że zgodnie z naszymi intencjami programy socjalne, które wprowadził PiS, tak jak 500 plus, pozostaną nienaruszone, żeby nie dawać pretekstu do jakichkolwiek dywagacji na ten temat. Natomiast w przeciwieństwie do PiS Platforma musi patrzeć w przyszłość, nie zajmować się wyłącznie roztrząsaniem przeszłości.
Proszę zobaczyć, co proponuje Kaczyński i Morawiecki – nagonkę na Niemców, rozdrapywanie ran i szczucie jednych obywateli na drugich. Oni tylko to potrafią. Dlatego naszym celem musi być odbudowanie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w Unii Europejskiej. Gdyby nie PiS, mielibyśmy pieniądze z Funduszu Odbudowy, nie marnowalibyśmy pieniędzy unijnych i bylibyśmy w trakcie zaawansowanej transformacji energetycznej. Wówczas obecny kryzys uderzyłby w nas z mniejszą siłą. To samo dotyczy polityki gospodarczej. Przecież PiS miesiącami negował wzrost inflacji! Platforma może się pochwalić osiągnięciami w walce z inflacją z czasów naszych rządów. Proponujemy państwo, które daje obywatelom i przedsiębiorcom instrumenty do tego, żeby radzili sobie w trudnej sytuacji. To także pomoc dla wszystkich obywateli, a nie tylko dla tych, na których głosy liczy partia rządząca, np. wyłącznie dla tych, którzy palą węglem.
PiS proponuje pomoc także dla tych, którzy stosują inny opał.
Tylko robi to pod wpływem opozycji. Jeżeli przez siedem lat nie rozwijały się odnawialne źródła energii, jeżeli nie wydawało się wystarczająco dużo pieniędzy na transformację energetyczną, to dziś trzeba sięgać po tego typu rozwiązania. Pod koniec 2021 r. wszyscy wiedzieli, że coś się wydarzy na Ukrainie. Oczekiwałbym, że rząd będzie wiedział więcej niż zwykły obywatel i przygotuje się na sytuację kryzysową. Tymczasem w tej sprawie nie zrobił absolutnie nic. A mógł chociażby przygotować zapasy węgla.
Ale gdyby zaczął kupować węgiel jesienią, to wszyscy by mówili, że dotuje górników.
Można było np. szybciej napełnić magazyny gazowe. Gdyby rządzący tłumaczyli, że szykują się na sytuację kryzysową, to dzisiaj zbieraliby za to punkty.
Z gazem się przygotowali, zapełnili magazyny.
Ale to za mało. Można było o wiele szybciej rozwijać unię energetyczną, budować połączenia z naszymi sąsiadami z UE. W pierwszych latach swoich rządów PiS ograniczył się do nadania gotowemu gazoportowi imienia Lecha Kaczyńskiego.
Ale są przecież amerykańskie kontrakty gazowe, we wrześniu ma ruszyć Baltic Pipe…
To są działania oczywiste. Ja bym się spodziewał transformacji energetycznej i większego udziału OZE w naszym miksie energetycznym. Czekamy, by Baltic Pipe zaczął dostarczać gaz, ale można było zrobić o wiele więcej. Tak samo jak można było wcześniej zareagować w przypadku kryzysu uchodźczego.
Chcieliśmy wrócić do dodatków węglowych. Pisaliśmy w DGP o tym, że system będzie nieszczelny. Ludzie deklarowali, że ogrzewają piecem gazowym, a dziś twierdzą, że jednak węglem. Prawdopodobnie po to, by dostać 3 tys. zł jednorazowego dodatku. Czy w Warszawie będziecie to weryfikować?
Niestety kolejny raz scedowano na nas obowiązki, za którymi nie idą żadne pieniądze.
Przecież dostaniecie rządową dotację w wysokości 2 proc. środków przewidzianych na wypłaty dodatków węglowych.
Wszyscy wiemy, że to za mało. Cała pandemia to było spychanie obowiązków na samorządy, to samo było w kryzysie uchodźczym, a teraz mamy do czynienia z kolejną próbą zepchnięcia na nas odpowiedzialności za ewentualne nadużycia przy wypłatach dodatku węglowego. Bo to my powinniśmy ścigać i składać wnioski do prokuratury w przypadku prób oszustwa. Drugą stroną tej polityki jest to, że niebywale utrudnia ona nasze działania dotyczące likwidowania kopciuchów.
Jak ma wyglądać proces „depisizacji”? Przez co najmniej dwa lata będzie prezydent z przeciwnego obozu politycznego…
Nie możemy się dać sparaliżować wizji, według której prezydent Duda zawetuje każdą naszą inicjatywę. Liczę na jego zdroworozsądkowe podejście co do niektórych zmian. I nie nazywam tego procesu „depisizacją”, tylko powrotem do normalności, do zasad demokratycznego państwa prawa. Nie chodzi o żadną odpowiedzialność zbiorową, lecz ci, którzy łamali prawo, muszą ponieść konsekwencje. Ewentualnie także ci, przy których mianowaniu na wysokie stanowiska były łamane procedury. Jeżeli awanse czy kariery w czasach PiS nie działy się z pogwałceniem prawa, to nie ma o czym mówić.
Mówicie o zmianach w Trybunale Konstytucyjnym czy o pozbawieniu funkcji prezesa NBP, a konstytucjonaliści są sceptyczni co do tak prostych metod.
Tu nie ma prostych metod, ale jeżeli dziś w naszym systemie prawnym funkcjonują sędziowie powoływani z naruszeniem prawa lub osoby odpowiedzialne za milionowe nadużycia, to mówimy o ludziach, którzy łamali prawo. Chcemy przywrócić niezależną służbę cywilną i dyplomację – nie chodzi nam o zwolnienie wszystkich osób, które zostały zatrudnione w urzędach w czasach PiS. Chodzi o wyeliminowanie tych partyjnych notabli, którzy zostali przyjęci do pracy z pogwałceniem wszelkich procedur i nie mają wymaganych kwalifikacji. Tylko tyle i aż tyle.
To będzie pierwszy ruch opozycji, jeżeli przejmie władzę?
Nie wiem, czy pierwszy, ale na pewno trzeba przywrócić państwo do funkcjonowania. Pracowałem w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej ponad 20 lat temu i kiedy wróciłem do rządu, to pracowali tam ci sami urzędnicy, tyle że na wyższych szczeblach. Awansowali i pracowali dla wszystkich rządów, które były w tym czasie, łącznie z rządem premiera Kaczyńskiego. Gdy w 2015 r. PiS ponownie przyszedł do władzy, wyrzucił z pracy albo odsunął na boczny tor większość specjalistów. Dziś widzimy, jak bardzo brakuje takich urzędników, jak bardzo trzeba przywrócić normalność w instytucjach zawłaszczonych przez PiS. Nie wykluczam, że zostały zatrudnione osoby, które mają wszelkie potrzebne kwalifikacje do wykonywania swojej pracy, nie są związane z partią władzy i pracują dla dobra Polski. Konieczny będzie przegląd kadr. To dotyczy zwłaszcza wymiaru sprawiedliwości, ale np. także Telewizji Polskiej, w której mamy do czynienia z partyjnymi funkcjonariuszami uprawiającymi propagandę, której by się nie powstydził nawet Goebbels.
Ale co zrobić np. w sprawie wymiaru sprawiedliwości? Opozycja mówi o przywróceniu poprzedniej KRS, tymczasem funkcjonuje ta wybrana na nowych zasadach. Mamy jeszcze spór z Brukselą.
Będziemy o tym rozmawiali z ekspertami oraz środowiskami sędziowskimi. Chcemy wrócić do sytuacji, w której nikt nie ma wątpliwości, że te instytucje są niezależne. Za wcześnie na szczegóły, ale jest przynajmniej kilka opcji. Na końcu wybierzemy tę, która jest najbardziej efektywna, jeśli chodzi o powrót do sytuacji, w której wymiar sprawiedliwości nie będzie upolityczniony. Chcemy zabezpieczyć niezależne instytucje przed paraliżem i upolitycznieniem – znakami rozpoznawczymi PiS.
Tylko jakie są gwarancje, że ten proces nie okaże się prostą wymianą ludzi na swoich?
Wystarczy spojrzeć, co się działo siedem lat temu, gdy oddawaliśmy rządy. W urzędach w olbrzymiej większości pracowali specjaliści. Nowi ministrowie nie mogą się opierać na urzędnikach, którzy z dnia na dzień awansowali o cztery szczeble, bo byli powiązani z rządzącą partią. Jak ktoś w wojsku z kapitana stawał się od razu pułkownikiem, to raczej nie można na nim polegać. Trzeba stawiać na tych, którzy mają kręgosłup i są niezależni. Będziemy się opierać pokusie upolitycznienia tych stanowisk i będziemy powstrzymywać wszystkich, którym taki pomysł przyjdzie do głowy.
Kto będzie zaprowadzać tę „nową normalność”? Premier Tusk i z czasem prezydent RP Rafał Trzaskowski?
Nie dzielimy skóry na niedźwiedziu. Dziś na to zdecydowanie za wcześnie. Jako wiceszef PO kibicuję temu, żeby to moja partia przyniosła opozycji najwięcej głosów, ale musimy się także porozumieć z partnerami z opozycji.
Czy pan będzie startował w wyborach parlamentarnych?
Gdy mówiłem, że przede wszystkim interesuje mnie Warszawa, to w gazetach pisano „Trzaskowski się wycofał, nie interesuje go duża polityka”. A kiedy powiedziałem, że nie wykluczam innej opcji, to słyszałem, że chcę być premierem i opuszczam miasto. Jeśli jednak opozycja nie wygra w wyborach parlamentarnych, to nie będzie samorządu w ogóle. Nie wiem, czy najbardziej znani samorządowcy nie będą musieli wziąć udziału w wyborach do Sejmu, by zwiększyć szanse opozycji. Ale oczywiście Warszawa ma dla mnie znaczenie fundamentalne i dlatego muszę być gotowy na każdy scenariusz. W ciągu najbliższych miesięcy okaże się, jaki rodzaj mojego zaangażowania będzie optymalny dla mojej partii i całej opozycji.
Kiedyś był podział na Polskę liberalną i solidarną. Co może być teraz?
PiS rzeczywiście miał taką opowieść, tylko proszę spojrzeć, co z niej zostało. Solidarny to PiS jest tylko ze swoimi działaczami. O sprawiedliwości już dawno zapomnieli, a prawo jest przez nich notorycznie łamane. Solidarność wszyscy mamy w DNA i ona jest fundamentalna w czasie pandemii czy wojny. Nikt nie może jej zawłaszczyć. Nie ma powrotu do tego, co było np. osiem lat temu, bo świat się kompletnie zmienił. Donald Tusk mówi o czterodniowym tygodniu pracy, co zostało zinterpretowane jako obietnica kampanijna, mimo że mówił jedynie o otwarciu dyskusji o rynku pracy w tej nowej rzeczywistości. To słuszny kierunek, bo musimy formułować wizję, która będzie aktualna, odpowiednia do zmieniającej się sytuacji ekonomicznej w kraju. Polityka musi dziś uwzględniać także diametralnie zmieniające się postawy Polaków. Jeszcze parę lat temu moje działania w Warszawie określano jako progresywne i nieprzystające do rzeczywistości, a dziś olbrzymia większość opozycji zgadza się, że obrona praw kobiet czy mniejszości, które są atakowane przez PiS, jest fundamentalną zasadą demokracji.
Gdzie w tej wizji opozycji są Niemcy? PiS wraca do tematu reparacji i oskarża PO o realizowanie interesów Berlina. Jednocześnie podkreśla się skalę błędów Angeli Merkel i Olafa Scholza w polityce międzynarodowej, które podważają rolę Niemiec jako najważniejszego gracza w UE.
Polityka PiS wobec Niemiec jest jednym wielkim oszustwem i prowokacją. Przez siedem lat ten rząd nie zrobił nic, by zrealizować postulaty, z którymi sam występował. Temat reparacji wraca, bo rozkręca się kampania wyborcza i PiS szuka wroga. Jak nie uchodźcy czy geje, to Niemcy. A jak nie Niemcy, to będą nauczyciele. I tak w kółko, bo ta partia inaczej nie umie. Zupełnie czym innym jest trzeźwa ocena niemieckiej polityki w ostatnich latach. Za swoich rządów mówiliśmy Niemcom jasno, że Nord Stream jest błędem, namawialiśmy do rezygnacji z tego projektu, przyciskaliśmy ich w kwestii unii energetycznej, mówiliśmy, by nie osłabiali własnej armii. Wyszło na nasze. Za część rzeczy Niemców można jednak pochwalić – choćby za wspieranie rozszerzenia UE oraz ambitnego, dużego budżetu UE. Natomiast tam, gdzie ich ocena rzeczywistości kompletnie minęła się z rzeczywistością, należy im to szczerze mówić i wywierać skuteczną presję w celu zmiany tejże polityki. Ostatnio spotkałem się w Warszawie z przewodniczącym CDU Friedrichem Merzem, który jasno określił błędy popełnione w polityce niemieckiej i twierdzi, że jest gotów wyciągnąć z nich konsekwencje. W przeciwieństwie do kanclerza Scholza, który narazie zrezygnował z aktywnej roli w polityce europejskiej.
Jak więc traktować pomysł kanclerza, by wyeliminować prawo weta w głosowaniach nad najważniejszymi decyzjami w UE?
Tak, że chyba nie zna się na Unii Europejskiej. Na podstawie ostatnich traktatów, w tym traktatu lizbońskiego, głosowanie większością kwalifikowaną stało się regułą podejmowania decyzji w UE. Jednomyślność została w przypadkach absolutnie fundamentalnych. Nie wyobrażam sobie, jak w głosowaniu większościowym można by decydować o przyjmowaniu nowych członków do UE, podpisaniu umów stowarzyszeniowych, polityce obronnej czy wprowadzaniu unijnych sankcji.
Czy KE nie wykazuje trochę za mało empatii w kwestii wsparcia krajów przyjmujących ukraińskich uchodźców?
W tej sprawie oczekiwałbym szybszych działań. Rozumiem, że KE jest w trudnej sytuacji, bo nowych środków w budżecie unijnym po prostu nie ma. Niemniej powinna zaoferować znacznie większe sumy i nakłonić państwa członkowskie do bardziej solidarnej odpowiedzi finansowej na wyzwanie, jakim jest sprawa uchodźców. Oczekiwałbym większego przywództwa ze strony KE na samym początku kryzysu. Jest pewnym paradoksem, że widzę w Warszawie pieniądze amerykańskie, a unijnych jeszcze nie.
Czy w sprawie KPO obie strony – rząd i KE – nie powinny wykonać kroku w tył?
Nie można forsować tezy, że tu obie strony są winne. To PiS oszukuje. Obiecał pewne rzeczy Komisji, a ta od początku podkreślała, że prezydencka ustawa o SN jest niewystarczająca, choć jest krokiem w dobrą stronę. PiS wydawało się, że ma do czynienia z dziećmi, które można łatwo oszukać. Na tym zasadza się jego polityka zagraniczna. Premier Morawiecki może różne rzeczy obiecać, ale to i tak kompletnie bez znaczenia, bo na końcu Kaczyński albo ma kaprys, by zrobić coś inaczej, albo boi się Ziobry i sytuacja diametralnie się zmienia. Unia nie jest przyzwyczajona do sytuacji, w której premier kraju członkowskiego nie ma nic do powiedzenia, bo ma nad sobą wujka, który może unieważnić jego decyzje. Jak Orbán coś powie, to przynajmniej wiadomo, że nie ma nad sobą wodza.
Komisja też jest w jakimś sensie gremium politycznym, targanym przez własne, wewnętrzne problemy. Z jednej strony mamy jastrzębie – Timmermansa, Reyndersa czy Jourovą, z drugiej – komisarzy mniej angażujących się w polityczne spory oraz lawirującą pomiędzy tymi dwiema grupami szefową KE.
Rozmawiałem prawie ze wszystkimi komisarzami, których panowie wymienili, i oni zawsze mówią to samo – że po to były wynegocjowane z polskim rządem kamienie milowe, by były realizowane. Komisja Europejska i europejskie trybunały to nie towarzystwo adoracji prezesa Kaczyńskiego z niedzielnego obiadku. TSUE wydał określone orzeczenia wobec Polski i KE jest nimi związana. Polski rząd musi je wykonać i koniec. Zresztą sam to obiecał, ale potem PiS zaczął oszukiwać, przeczekiwać, ściemniać, przywracać sędziów do pracy na papierze, w rzeczywistości dalej ich szykanując. KE nie jest ślepa.
Pieniądze KPO popłyną w tej kadencji czy to już zmartwienie na przyszłą?
Tego nie wiem. Zmarnowaliśmy już ponad rok, a inne kraje już pompują miliardy euro w swoje gospodarki. Wydawało się, że PiS poszedł po rozum do głowy i te środki popłyną do nas pod koniec tego roku, ale dziś ta perspektywa się oddala. Nie wiem, czy to oszukiwanie PiS w sprawie KPO to efekt szantażu Ziobry, czy może Jarosław Kaczyński wreszcie przeczytał to, co Morawiecki podpisał z Brukselą. Pozostaje mieć nadzieję, że PiS zrozumie, że te pieniądze są potrzebne Polsce i że bez nich trudno mu będzie wygrać wybory. Bo dlaczego np. Warszawa ma płacić cenę – w postaci braku środków z KPO – za nieodpowiedzialne działania rządu?
Jaka konfiguracja wyborczego startu ugrupowań opozycji najlepiej rokuje?
Najważniejsze jest określenie tego, co oczywiste: że przy czterech, pięciu listach opozycji będzie bardzo trudno wygrać wybory. Trzeba zrobić wszystko, by taki scenariusz się nie zrealizował. Wiem, że według wszystkich wyliczeń politologów najlepiej by było, gdyby były dwie listy albo jedna, ale to jest trudne do zaordynowania. Uważam, że jedna lista jest najbezpieczniejsza, bo jak będą dwie, to zrodzą się pokusy, by tworzyć trzy albo cztery. Rozumiem, że na niektórych naszych partnerów mówienie o jednej liście działa drażniąco, w związku z tym mogę powiedzieć tyle: jedna lista jest najlepsza, a jeśli to nie wyjdzie, to zróbmy tak, by było ich po naszej stronie jak najmniej.
PiS planuje przesunąć wybory samorządowe na 2024 r., ale nie ma oficjalnych decyzji. To utrudni prowadzenie kampanii?
Oczywiście, że tak. Po to w demokracji są terminy, by wszystko było jasne od początku do końca, a nie, żeby datę wyborów dopasowywać do interesów tej czy innej partii politycznej. Dlatego postulujemy, by wybory samorządowe przeprowadzić w normalnym terminie, czyli jesienią 2023 r.
Czyli niemal równocześnie z parlamentarnymi. Nie będzie potem awantury, że doszło do jakichś nieprawidłowości, a PiS będzie każdorazowo odpowiadał: „przecież przed tym przestrzegaliśmy”?
Ale jakich nieprawidłowości? PiS boi się, że przegra w wyborach samorządowych, a to będzie miało wpływ na wybory parlamentarne. Plan przesunięcia jest motywowany wyłącznie politycznie. Nie może być tak, że rząd sobie wybiera, kiedy organizować wybory.
Ich przesunięcie może być kłopotliwe także dla samorządowców, którzy myślą o starcie do parlamentu jesienią 2023 r. Bo jeśli zdobędą mandat, to wtedy do ich miast na kilka miesięcy wkroczą komisarze, czyli osoby wskazane przez premiera.
To tylko kolejny dowód na to, że PiS w sprawie terminu wyborów prowadzi polityczną rozgrywkę. To nie powinno mieć miejsca, gdy terminy wyborów są z góry określone. Powiem szczerze, że już sama rozmowa o tym świadczy o tym, że coś jest mocno nie tak z naszą demokracją. Mimo że minister Sasin pewnie szykuje się do drukowania kart wyborczych w terminach wygodnych dla Kaczyńskiego, odmawiam uczestniczenia w dyskusji na ten temat, bo to stawianie sprawy na głowie.
Odkąd do polskiej polityki wrócił Donald Tusk, nie milkną pytania, na ile są panowie rywalami, a na ile sojusznikami.
Zawsze są próby poróżnienia liderów. Wszyscy akceptują to, że Donald Tusk wrócił i przejął partię. Wszyscy też wiedzą, że dziś nie ma nic ważniejszego niż zwycięstwo nad PiS w wyborach. Nasze osobiste ambicje nie są najważniejsze, najważniejsze jest dobro projektu i uprawdopodobnienie wyborczej wygranej. Wiele medialnych plotek opiera się na jednym wątpliwym źródle, które często nie ma nic wspólnego z prawdą.
To zweryfikujmy krążącą w szeregach PO plotkę, że nie wszystkim się podoba pana inicjatywa Campus Polska. I że stąd równoległy projekt Meet Up – Nowa Generacja PO. Pojawiły się też doniesienia, że starał się pan o finansowe wsparcie dla Campusu ze strony Fundacji Adenauera, ale Donald Tusk to zablokował.
Bzdura. Campus Polska ma finansowanie bardziej ze strony rozlicznych fundacji amerykańskich niż z Fundacji Adenauera. Żadna fundacja ani żaden z instytucjonalnych partnerów ze wsparcia tej inicjatywy się nie wycofał, a wręcz przeciwnie – dzięki sukcesowi zeszłorocznego Campusu gotowość wsparcia tegorocznego jest znacznie większa. Od początku podkreślałem, że żadna inicjatywa PO nie jest konkurencyjna w stosunku do innej. Czym innym jest odwołanie się do tych młodych ludzi, którzy nie są skłonni zapisać się do tej czy innej partii politycznej – a to robi Campus, a czym innym adresowanie inicjatyw do osób, które są członkami PO lub chcą się do niej zapisać, a temu ma służyć Meet Up. Jeśli jeszcze takie inicjatywy skierowane do młodzieży pobudzą do działania Hołownię, Lewicę czy ludowców, to tym lepiej. Trzeba słuchać młodych ludzi.
Jak Warszawa zamierza sobie poradzić z inflacją i wysokimi rachunkami za energię i ciepło?
Sytuacja jest bardzo trudna. Reformy podatkowe PiS spowodowały roczny ubytek w finansach miasta rzędu 2 mld zł. To olbrzymie pieniądze. Zwłaszcza w sytuacji, gdy co chwilę się dowiaduję, że tu trzeba wydać 160 mln zł więcej na energię, tam dosypać 100 mln zł do kolejnego przetargu itd. Na szczęście po Hannie Gronkiewicz-Waltz odziedziczyliśmy budżet w bardzo dobrym stanie, ale i tak niektóre inwestycje muszą być dziś przesuwane na później. Nie jestem w stanie dać teatrom, edukacji czy służbie zdrowia 20–30 proc. więcej środków, bo być może trzeba będzie dokonywać ograniczeń budżetowych.
Ograniczanie inwestycji to jedno, ale czy warszawianie powinni spodziewać się podwyżek, np. cen biletów czy opłat za wywóz śmieci?
Media często opisują to tak, jakby Trzaskowski wprowadził już z 10 podwyżek za bilety, mimo że nie wprowadziłem żadnej. Na razie analizujemy sytuację, nie chcielibyśmy podwyżek, natomiast być może jakaś racjonalizacja będzie konieczna. Jak trzeba będzie podjąć trudne decyzje, to je wspólnie z radą miasta podejmę.