Thriller szpiegowski niebawem znów złapie wiatr w żagle, nowe historie o szpiegach będą jednak znacznie bardziej skomplikowane.

Mick Herron, „Kulawe konie”, przeł. Anna Krochmal, Robert Kędzierski, Insignis 2021 / nieznane
W zasadzie każdy thriller szpiegowski można ustawić na skali, której skrajne punkty wyznaczają przygody Jamesa Bonda - hipermęskiej, superbohaterskiej skamieliny brytyjskiego imperializmu, a z drugiej powieści Johna le Carrégo - skomplikowane, realistyczne historie o lojalności, tożsamości i biurokracji w świecie służb. W którąkolwiek stronę byśmy poszli, w istocie zawsze zostajemy w Wielkiej Brytanii (nawet jeśli jesteśmy w Polsce, Stanach Zjednoczonych czy w Rosji) - to Brytyjczycy (Fleming, le Carré, ale też m.in. Deighton, Forsyth czy Follett) nadali powieści szpiegowskiej kanoniczny kształt, czyniąc z niej coś w rodzaju przedmiotu lokalnej dumy, wprowadzając do języka i kultury wizualnej symboliczne klucze, którymi zawsze da się otworzyć drzwi do ukrytego gabinetu luster.
O czym jest thriller szpiegowski? W czasach zimnej wojny - w okresie rozkwitu gatunku - było raczej oczywiste, że o „nas” i o „nich”, a co za tym idzie, o zdradzie. Sprawy trochę się pokomplikowały po upadku dwubiegunowego świata, ale powieść szpiegowska jakoś się odnalazła w tym nowym. Zajęła się rozpracowywaniem islamskiego terroryzmu i globalnego kapitalizmu, połączyła siły z technothrillerem w nieco przypominającym luddyzm lęku przed cyfrową przyszłością. Zaczęła pytać o to, kim jesteśmy „my”, a kim są „oni”. Mimo wszystko jednak mogło się zdawać, że mamy do czynienia z gatunkiem schyłkowym, skazanym z jednej strony na niekończące się „bondowskie” sequele, z drugiej zaś na rozpuszczenie się w bardziej chwytliwych i aktualnych konwencjach popkultury. A potem pojawił się Mick Herron i jego cykl powieści o szpiegach nieudacznikach.
Seria liczy już sobie osiem części (w polskich przekładach ukazały się jak dotąd trzy), pierwsza książka z cyklu („Kulawe konie”) została brawurowo zekranizowana (do obejrzenia w Apple TV+) i nie ulega wątpliwości, że Herron wymyślił coś nowego. Pytanie, co właściwie myśleć na ten temat. Czy to przełom, czy może urzekający łabędzi śpiew?
Herron w wywiadach deklaruje, że wybrał akurat powieść szpiegowską, bo nie przepada za robieniem szczegółowego researchu, a kiedy się pisze o służbach - a więc o sprawach ściśle tajnych - nikt i tak nie będzie pytał, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Innymi słowy, można sfabrykować na własne potrzeby całą literacką rzeczywistość. W istocie jednak ta rzeczywistość już w dużej mierze istnieje - Herron wypożyczył od kultury popularnej schemat działania wielkiej organizacji kontrwywiadowczej (MI5), miejscem akcji uczynił Londyn - gotową w zasadzie scenografię dla współczesnego thrillera szpiegowskiego, od le Carrégo wynajął przeświadczenie, że życie szpiegów to przede wszystkim nudna, żmudna, biurowa praca z dokumentami z krótkimi momentami zrywów. Co dodał od siebie? Przede wszystkim pomysł. Zadał sobie pytanie, cóż takiego mogłoby robić MI5 ze szpiegami, którzy z różnych powodów zawiedli - nie chodzi o to, że zdradzili i przeszli na stronę wroga, ale o to, że np. zgubili w pociągu teczkę z poufnymi dokumentami, o czym dowiedzieli się (razem z całym krajem) z porannych wiadomości. Albo przez jedną błędną decyzję w czasie ćwiczeń antyterrorystycznych unieruchomili cały gigantyczny londyński węzeł przesiadkowy King’s Cross w godzinach szczytu. Mają problem z alkoholem, nie umieją kontrolować agresji albo po prostu nikt ich nie lubi. Odpowiedzią jest wykreowany przez autora Slough House - niby filia MI5, a naprawdę miejsce zsyłki, gdzie zdeklasowani agenci zajmują się monotonną i bezsensowną robotą, pozostając w osobliwej relacji ze swoim szefem Jacksonem Lambem - grubasem, niechlujem i skrajnym cynikiem, który z jednej strony wciąż daje pracownikom odczuć, że są nikim, z drugiej strony zaś gotów jest w obronie swoich ludzi walczyć jak lew. Lamb, weteran zimnej wojny, który po zburzeniu muru sam odgrodził się od świata, gra bowiem według starych reguł. W jego mniemaniu zimna wojna nigdy się nie skończyła, zeszła tylko do podziemia, przybrała inne formy, jej emanacją nie musi być już sowiecki szpieg - może nią być amerykański prezydent bądź brytyjski minister.
Mick Herron, „Martwe lwy”, przeł. Alka Konieczka, Insignis 2021 / nieznane
W serialu „Kulawe konie” w Lamba kongenialnie wcielił się Gary Oldman, świadomie stając w kontrze wobec swojej własnej kreacji z filmu „Szpieg” Tomasa Alfredsona (2011), gdzie grał George’a Smileya, ikonicznego bohatera powieści Johna le Carrégo. Smiley - dobry człowiek - był cichy, skupiony, pedantyczny, Lamb jest głośny (zwłaszcza gdy popierduje), flejtuchowaty, moralnie podejrzany i skłonny do słownej przemocy. Herronowi ten rabelaisowski typek ze swoją skrajną polityczną niepoprawnością był potrzebny do wyrażenia głównej emocji, która rządzi cyklem o Slough House - wściekłości. Owszem, te książki to bardzo dobrze napisane thrillery, a ich bohaterowie, choć startują z przegranych pozycji, co rusz stają przed wyzwaniami godnymi prawdziwych szpiegów, ale Slough House to agencja kontrwywiadowcza naszych czasów: epoki umów śmieciowych, niepewności i rozczarowania. Stąd może bierze się również straceńczy, gorzki, ponury humor tych powieści. Wiele intryg u Herrona bierze swój początek w czyichś idiotycznych błędach, MI5 przypomina rozlazłe korpo zmagające się z narzuconymi politycznie zwierzchnikami, którzy są równie ambitni, co niekompetentni (jeden z przewijających się przez cały cykl polityków dziwnie przypomina Borisa Johnsona i to nie jest u Herrona komplement). Korporację, która w pocie czoła rozwiązuje problemy, które sama sobie stworzyła. Na ten wymiar nakładają się typowe brytyjskie problemy klasowe i kastowe (Herron coś o tym wie, skończył wprawdzie Oxford, ale jako dziecko niebogatych rodziców rodem z północnej Anglii wstępu na arystokratyczne salony owej uczelni nie miał - w przeciwieństwie do Johnsona, z którym studiował).
Mick Herron, „Prawdziwe tygrysy”, przeł. Anna Krochmal, Robert Kędzierski, Insignis 2022 / nieznane
Zanim Mick (rocznik 1963) został w świecie anglojęzycznym uznany za następcę le Carrégo i Deightona, przez kilkanaście lat pracował jako redaktor w czasopiśmie prawniczym, codziennie dojeżdżając do pracy do Londynu. Pracował zresztą nieopodal miejsca, w którym umieścił obskurny Slough House.
Cykl o Jacksonie Lambie i jego zdegradowanych owieczkach nie był pierwszym jego autorstwa: w latach 2003-2009 Herron wydał czterotomową serię o Zoë Boehm, prywatnej detektywce z Oxfordu. Przeszła praktycznie niezauważona. Zresztą opublikowane w 2010 r. „Kulawe konie” także na początku się nie przebiły. Do tego stopnia, że ich ówczesny wydawca nie chciał kupić od Herrona kolejnej części („Martwe lwy”). Nic by z tego nie było, gdyby nie pewien uparty redaktor z kolejnego wydawnictwa, wierzący w to, że książki znajdą swoich czytelników, i wpuścił je na rynek w edycji broszurowej.
Wydaje się, że tektonika świata znów ulega zmianie. W wyniku agresji Rosji na Ukrainę duchy zimnej wojny ponownie dały o sobie znać. W tle tej koszmarnej wojny rośnie potęga Chin. Być może świat raz jeszcze zdąża do dwubiegunowego podziału, a budowniczowie nowego globalnego ładu budują nową żelazną kurtynę. Dla thrillera szpiegowskiego znaczy to, że złapie wiatr w żagle. Nie ma jednak powrotu do dawnych opowieści - rzeczywistość nowych historii o szpiegach będzie znacznie bardziej skomplikowana. By ją zrozumieć, warto zacząć od książek Micka Herrona i wkurzyć się tak jak on. To wkurzenie będzie nam bardzo potrzebne już niedługo.