Oligarcha Jewgienij Prigożyn poprzez prywatne formacje wojskowe i farmy internetowych trolli uprawia neokolonialną politykę w Afryce, pomagając Rosji łagodzić skutki sankcji.

To typ cwanego wuefisty, który nie pogardzi mordobiciem. W młodości siedział w kolonii karnej za rozboje z kradzieżą. Ale w Rosji to nie jest żaden powód do wstydu. Każdy szanujący się mężczyzna zna fienię (więzienną grypserę) oraz szansonistów pokroju Michaiła Kruga, śpiewających o trudnych zimach w Magadanie. Szanującym się mężczyzną jest Jewgienij Prigożyn, który od producenta musztardy i hot dogów na początku lat 90. oraz właściciela statku restauracji po 2000 r., doszedł do rangi zausznika Władimira Putina.
Jedynym obciachem w jego przypadku jest formuła gangsterki, którą upodobał sobie w latach 80. Jak wynika z sentencji wyroku, który zasądził mu Związek Sowiecki – miał wraz z kolegami trudnić się czymś, co w Polsce określa się mianem dziesiony z dwóją, czyli zuchwałymi napadami z kradzieżą z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Tym narzędziem były w tym wypadku kastet i zaporożec, którym Prigożyn podjeżdżał do kobiet, po czym wyrywał im torebki, ewentualnie dusił. W dokumentach sądowych można przeczytać, że „obywatelce Korolewej wraz z kolegami ukradł złote kolczyki warte 50 rubli”. W innym ataku udało mu się ograbić kobietę z „kosmetyczki, parasolki i rękawiczek wartych 114 rubli i 50 kopiejek”.
To jednak przeszłość. Oligarcha Leonid Niewzlin, dawny współpracownik Michaiła Chodorkowskiego, który na początku XXI w. zbiegł do Izraela – w rozmowie z ukraińską telewizją Espresso przekonuje, że Prigożyn obok dowódcy Rosgwardii gen. Wiktora Zołotowa – z racji entuzjazmu i zaangażowania w wojnę – jest jednym z najlepiej zapowiadających się ludzi w otoczeniu Putina. Jednak o ile Zołotow ma być – mówi Niewzlin – pozbawionym mózgu „orangutanem”, który oferuje przywódcy lojalność i nagą siłę, o tyle Prigożyn odpowiada za znacznie bardziej wyrafinowany sektor: sprywatyzowaną część wojen Putina. Taką, która pozwala utrzymywać fikcję, że Rosja tak naprawdę na żadnej wojnie nie jest, ale prowadzi jedynie w różnych rejonach świata „operacje specjalne”.

Żywi i broni

Prigożyn w otoczenie Putina wszedł pod koniec lat 90., nie wiedząc jeszcze, jak potoczą się losy byłego pułkownika KGB. Jako właściciel pływającej po Newie restauracji o nazwie „New Island” organizował mu urodziny. Po przejęciu władzy, w 2001 r., na tej samej łajbie już prezydent Władimir Putin gościł Jacques’a Chiraca, a w 2002 r. George’a W. Busha. Prigożyn, zdobywając zaufanie, jadł małą łyżeczką. Nie prosił o stanowiska. Nie domagał się tego, by zostać wchożem – kremlowskim człowiekiem, przed którym otwarte są wszystkie drzwi. W sposób naturalny miał po prostu dostęp do ucha przywódcy. W efekcie w 2013 r. obsługiwał już 90 proc. dostaw jedzenia dla rosyjskich struktur siłowych i stał się upasionym na państwowych kontraktach oligarchą. Kreml w zamian chciał odprowadzania podatku rewolucyjnego – z zysków Prigożyn musiał zbudować sieć prywatnych armii nazywanych umownie Grupą Wagnera, i sieć farm internetowych trolli, które atakowały zachodnie demokracje w ważnych momentach – np. podczas referendum brexitowego w Wielkiej Brytanii, wyborów w USA czy sporu między katalońskimi separatystami a władzami w Madrycie.
Dziś Prigożyn i jego Grupa Wagnera działają dla Putina w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Wszystko w ramach wojny ekspedycyjnej, która ma wprowadzić Rosję do pierwszej ligi światowych decydentów w nowym, wielobiegunowym świecie. W Ukrainie, obok regularnego wojska i oddziałów separatystów – walczą. Na Bliskim Wschodzie „prywaciarze” pomagają utrzymać reżim Baszara al-Asada, który z pewnością uzna nową mapę polityczną kreśloną przez Kreml. W Afryce zabezpieczają wydobycie cennych metali, które zasilą objęty sankcjami reżim Putina. Ta układanka ma sens. Afryka pozwala czerpać alternatywne dochody w sytuacji, gdy Rosja objęta jest sankcjami. Wyraźnie widać to w Sudanie – najnowszym odkryciu wagnerowców.

Projekt kontynent

Jak pisaliśmy w DGP 8 czerwca, jeszcze przed inwazją na Ukrainę, Grupa Wagnera wchodziła w układy z satrapami w Republice Środkowoafrykańskiej oraz Mali. W zamian za ich ochronę, szkolenie sił bezpieczeństwa oraz walkę z rebeliantami lub dżihadystami dostawała koncesje na eksploatowanie bogatych zasobów naturalnych tych państw – złota, diamentów czy kwarcu. Z jednej strony dochody z wydobycia zasilają konta klanu Władimira Putina. Z drugiej, w warunkach wojny pozwalają Kremlowi skutecznie wymykać się izolacji w międzynarodowym systemie finansowym.
Organizacja Dossier Center, założona przez byłego właściciela Jukosu Michaiła Chodorkowskiego i wspierająca finansowo śledztwa, które ukazują kulisy władzy Putina, przekonuje, że obecnie w Sudanie wagnerowcy zdobyli koncesje na wydobycie złota, którego wartość szacuje się na 130 mld dol. To suma porównywalna do kwoty przeznaczonej przez UE na pierwszy program pomocowy dla Grecji, który miał uratować ją przed bankructwem podczas ostatniego krachu finansowego. Takie projekty nie mają jednak nigdy tylko wymiaru biznesowego. Równolegle Rosjanie wynegocjowali sobie prawo do zbudowania bazy nad Morzem Czerwonym w 300-tysięcznym Port Sudan. Pozwoli to kontrolować szlaki, którymi do Europy płyną tankowce i gazowce z rejonu Zatoki Perskiej. Ma to ogromne znaczenie w sytuacji odcięcia się UE od rosyjskich surowców. Dziś oprócz wagnerowców lewarem w takich rozmowach jest oferta na tanie zboże ukradzione Ukrainie, którą Rosja składa państwom afrykańskim zagrożonym kryzysem żywnościowym.
W przypadku Sudanu linie interesów nie przebiegają w sposób oczywisty. Rosjanie budują relacje z osobą numer dwa w państwie – gen. Mohamedem Hamdanem Dagalo, przywódcą oskarżanych o zbrodnie wojenne dżandżawidów, muzułmańskich milicji z okresu wojny w Darfurze. Dagalo – oprócz tego, że ma komfort w postaci partnera, który nie wystawia mu świadectwa moralności – włada imperium kopalń złota w Sudanie, które są zarządzane poprzez kompanię al-Dżunaid. Wydobywa 40 proc. złota, które ten kraj eksportuje. Jest możnowładcą afrykańskim, ale zasada i źródła jego władzy są dokładnie takie same jak rosyjskich oligarchów. Dagalo, kontrolując kluczową gałąź gospodarki, równocześnie okrada państwo oraz prywatyzuje je. Wspólny język między nim a ludźmi takimi jak Prigożyn jest sprawą oczywistą. Sama umowa wygląda na ruch przemyślany znacznie wcześniej niż inwazja na Ukrainę. W pierwszych dniach wojny Dagalo w Moskwie dopinał porozumienie na temat rosyjskiego zaangażowania w Sudanie.
Podobnie jest w Republice Środkowoafrykańskiej. Rosja poprzez wagnerowców – płynąc na antyfrancuskich nastrojach – poparła prezydenta Faustina-Archange’a Touadérę, a w zamian dostała prawo do wydobycia diamentów i złota. Równocześnie Rosjanie miękko weszli w proces pokojowy w RŚA i stali się brokerami porozumienia, które dzieliło strefy wpływów między wagnerowców, bojówki oraz rząd. Z kolei w Libii prywatne armie Putina przejęły w 2020 r. kontrolę nad największym polem naftowym el-Szarara i drogą do portu w Syrcie. W Mozambiku ta sama formacja zainteresowała się prowincją Cabo Delgado, zasobną w złoża gazu i rubinów. Najtrudniejszym obszarem wydaje się Mali, które jest trzecim w Afryce producentem złota. Ale i tu Rosjanie doskonale odnaleźli się na złożu w regionie Kayes.
Prigożyn do Afryki przywiózł zdobyte ostatnio doświadczenia. Jego oferta to nie tylko usługi wojskowe – farmy trolli robią propagandę dla wspieranych przez Kreml przywódców. W Mozambiku w 2019 r. zalali sieć korzystnymi dla Filipe’a Jacinty Nyusiego sondażami, które miały demobilizować opozycję. Technolodzy polityczni pomagali miejscowym wykorzystać też karuzele wyborcze, czyli wielokrotne głosowanie zorganizowanych grup – to technika znana z Rosji. Nauczyli też swojego faworyta, jak korzystać z adminresursu, zasobów państwa, w służbie kampanii wyborczej. Pochodzący z Cabo Delgado polityk wygrał. W Sudanie wykorzystano doświadczenia w tłumieniu kolorowych rewolucji. W 2019 r. specjaliści Prigożyna pomagali w dyskredytowaniu opozycji i wspierali Omara al-Baszira, a następnie Tymczasową Radę Wojskową; w Mali uliczny ruch Yerewolo popierający juntę płk. Assimiego Goïty, zamienili w tituszki, czyli zorganizowaną formację chuliganów do pacyfikowania opozycji znaną z Majdanu na Ukrainie w 2014 r.
Połączenie siły wojskowej prywatnych armii i wiedzy na temat technologii politycznych daje realny wpływ na rządy państw afrykańskich. Jeśli Kreml doda do tego politykę zbożową, czyli zaoferuje zaprzyjaźnionym rządom rosyjską i ukradzioną z Ukrainy pszenicę w korzystnej cenie, na długie lata zainstaluje się w Afryce. Nie zapłaci za to wysokiej ceny. Dyplomacja wagnerowska sama na siebie zarabia. Jest dyskretna i tania.

Piknik w Ukrainie

Grupa Wagnera ani w Afryce, ani w Ukrainie nie działa jako jedna konkretna firma. To raczej marka. Konfederacja skupiająca mniejsze spółki czy stowarzyszenia patriotyczne. Poza Prigożynem ikoną formacji jest heilujący były oficer specnazu GRU, płk Dmitrij Utkin. Pierwsi wagnerowcy brali udział w aneksji Krymu, obok zielonych ludzików – żołnierzy regularnych sił zbrojnych, lecz bez oznaczeń. Ludzie Prigożyna wspierali również separatyzm w Doniecku i Ługańsku, później dokonywali czystek w elitach nowych, prorosyjskich władz, a w 2015 r. walczyli w bitwie o strategiczny węzeł kolejowy na wschodzie Ukrainy – Debalcewo. Wówczas zresztą doszło do buntu w szeregach wagnerowców, a Utkin skarżył się, że jego podwładni są gotowi dokonać na nim linczu.
Na początku inwazji na Ukrainę, w lutym 2022 r., formacja miała stanowić trzon dywersantów siejących chaos w dużych miastach. Jednak tak naprawdę nikt do dziś nie oszacował, ilu ze złapanych agentów Kremla można zaliczyć do wagnerowców, a ilu było zwykłymi konfiturami, czyli miejscową agenturą opłacaną przez V Zarząd FSB odpowiedzialny za Ukrainę. – W zasadzie nie prowadzi się takich statystyk. Nie ma na to czasu – mówił w rozmowie z DGP Ołeksandr Biłoszycki, wiceszef ukraińskiej policji. Wcześniej ci sami dywersanci mieli organizować operacje na Donbasie „pod obcą flagą”. Między innymi zamachy, za które odpowiedzialność miałaby spaść na Kijów.
Dziś w rosyjskich mediach społecznościowych można znaleźć ogłoszenia o wyjeździe „na piknik” do Donbasu, obwodów chersońskiego i zaporoskiego. „Potrzebujemy absolutnie każdego, kto pasuje do ogólnego opisu pracy. Znajdziemy sposób na wykorzystanie każdego. Niektórzy będą uczyć się dodatkowych umiejętności, niektórzy będą szkoleni od poziomu zerowego. Są wolne miejsca z przodu i z tyłu” – tak reklamuje się jedna z grup. Najbardziej aktywna jest formacja „Jastrzębie”, która do wyjazdu na Donbas miała przygotowywać się już od jesieni ubiegłego roku. Wówczas prywatne armie Putina nadzorowane i finansowane przez Prigożyna wprowadziły również zakaz werbowania Ukraińców i Gruzinów. W przypadku tej pierwszej grupy wykluczono nawet tych, którzy urodzili się na wschodzie kraju lub na Krymie. Kuratorzy prywatnych armii bali się zdrady oraz nielojalności.
Brytyjczycy przekonują, że dziś prywatne armie na Ukrainie mają w swoim składzie również siły powietrzne. Potwierdza to przypadek zestrzelonego przed kilkoma tygodniami nad Donbasem Su-25. Pilotowali go wagnerowcy.
Ukraina nie jest jednak miejscem sukcesów wagnerowców. W zderzeniu z profesjonalną armią przegrywają, ponosząc przy tym poważne straty. Afryka jest ich sukcesem, Ukraina grobem. W fantomowych państwach są w swoim żywiole. Przenoszą jeden do jednego obyczaje z północnego Kaukazu. Zakładają obozy filtracyjne, torturują, rozgrywają grupy rebelianckie. Maksymalizują zyski Rosji i umacniają pozycję swojego sponsora – Jewgienija Prigożyna. Na Ukrainie są mięsem armatnim. Mogą sprawdzić się w okupowaniu zajętych terenów. Jednak w starciu z wojskiem ukraińskim są na straconych pozycjach. W Afryce robią realną robotę. Na Ukrainie pozostają projektem PR. ©℗
Połączenie siły wojskowej prywatnych armii i wiedzy na temat technologii politycznych daje realny wpływ na rządy państw afrykańskich