Firma Marie Zélie miesięcznie sprzedawała ubrania za 2 mln zł i zbudowała społeczność oddanych klientek. Ale ryzykowny model biznesowy, który wybrał prezes wizjoner, przywiódł spółkę na skraj upadku.

Jeśli wierzyć legendzie założycielskiej, historia Marie Zélie zaczyna się od męskiej mody, którą zainteresował się młody fotograf ślubny z Gdańska Krzysztof Ziętarski. Kiedy miłością do klasycznej elegancji chciał zarazić żonę, okazało się, że w damskich sklepach trudno o ubrania spełniające jej wymogi: zakryte ramiona, zasłonięte kolana, naturalne materiały. Wszędzie golizna i poliester.
W 2015 r. Ziętarski jedzie do Lichenia fotografować warsztaty dla konserwatywnych katolików „Ars Celebrandi”. Przez kilka dni bierze udział w mszach świętych w rycie trydenckim - po łacinie, ksiądz tyłem do wiernych, w bogatej oprawie i z surowym rygorem dotyczącym ubioru. Atmosfera zachwyca przedsiębiorcę. Po warsztatach już wie, że sam będzie szył żonie sukienki. Ta miała początkowo zareagować śmiechem. Tymczasem Ziętarski zabiera się do pracy nad pierwszą kolekcją, by jak najszybciej wypuścić produkt. Taką poradę przeczytał w poradniku dla start-upowców: teraz albo nigdy.
Jako patronkę swojej firmy wybiera Marię Zelię Martin, katolicką świętą, która - po tym, jak nie przyjęto jej do zakonu - urodziła dziewięcioro dzieci i rozkręciła koronkarski biznes. Na metkach ubrań Ziętarski umieszcza jezuickie hasło „Ad maiorem Dei gloriam”, czyli „na większą chwałę Bożą”. Chce nie tylko szyć ubrania, lecz także wywierać wpływ na rzeczywistość - jego sukienki mają promować prawdę, dobro, piękno.
Jednak pierwsze ubrania wypuszczone przez Marie Zélie okazują się po prostu brzydkie. Ludzie komentujący debiut w sieci są bezlitośni: „pensjonarskie kiecki”, „wypuść żonę na zakupy” - piszą. Ziętarski się nie zraża. Angażuje do współpracy blogerki i rusza z kolejnymi projektami, które tym razem zaczynają się sprzedawać. Ale firma potrzebuje kapitału, żeby się rozwijać, a tego po prostu brakuje. - W rozwoju pomogli prywatni pożyczkodawcy i pożyczki w banku. Dzięki dodatkowemu kapitałowi mogłem zaproponować nowe kolekcje na wiosnę i lato. Wkrótce jednak poznałem inny model rozwoju biznesu - wspomina Ziętarski w rozmowie z DGP.
W poszukiwaniu rozwiązań trafia na konsultacje do Macieja Gnyszki. To specjalista od fundraisingu mówiący o sobie, że jest „człowiekiem, który zna prawie wszystkich”. I na tym zarabia pieniądze. Gnyszka, podobnie jak Ziętarski, ma katolicki background. W swojej karierze zbierał pieniądze m.in. dla portalu Fronda.pl. Założył też spółkę akcyjną Towarzystwa Biznesowe, w której organizuje spotkania dla konserwatywnych biznesmenów.

Cuda crowdfundingu

Gnyszka namawia Ziętarskiego na przeniesienie produkcji ubrań z jednoosobowej firmy do spółki akcyjnej. Wysyła go też na szkolenie do dr. Jeha Shyana Wonga, singapurskiego milionera, specjalisty od konsultingu i doradcy w projektach typu venture capital. Jego postać jest kluczowa, by zrozumieć, jak to się stało, że niewielka odzieżowa marka, zamiast skupić się na szyciu sukienek, obrała za cel podbój świata mody. Singapurczyk mówi o sobie, że jest hodowcą jednorożców. W start-upowym żargonie jednorożce to firmy, które jeszcze przed wejściem na giełdę są wyceniane powyżej miliarda dolarów. Wong jeździ więc po świecie, szukając biznesów, w które warto zainwestować, i promuje model spółki oparty na dzieleniu się akcjami lub udziałami z inwestorami. - Szukam przedsiębiorców, którzy mają ducha „czerwonej kropki”. Tak ich nazywam. Ten duch jest kluczowy, ponieważ może wynieść firmę na szczyt - mówił Jeh Shyan Wong, podsumowując szkolenie „Miracles of Capital” przeprowadzone w 2017 r. w Warszawie. „Czerwoną kropką” Singapurczycy nazywają swój kraj, który z małej, rybackiej wioski zmienił się w globalną potęgę finansową.
Seminarium, w którym za namową Gnyszki bierze udział Ziętarski, kosztuje kilka tysięcy złotych. Wong odsłaniał na nim tajniki korporacyjnych finansów, pozyskiwania inwestorów, psychologii biznesu - wszystkiego, co ma pomóc w skalowaniu działalności. - To było olśnienie. W modelu Wonga biznes rozwija się szybciej, kapitał pracuje w spółce, nie tworzy długu, a akcjonariusze czerpią korzyść z rozwoju firmy przez wzrost wyceny akcji albo dywidendę - opowiada Ziętarski. - W Stanach czy Singapurze to wiedza bardziej dostępna, tak się po prostu buduje ambitne biznesy. W Polsce przedsiębiorcy mało wiedzą o zaletach dzielenia się akcjami firmy.
Modowy przedsiębiorca nabiera wiary w to, że sukienki dla kobiet, które wyglądają po bożemu, zajmą miejsce w polskim panteonie ubraniowych biznesów obok LPP, właściciela marek takich jak Reserved i Mohito, a nawet zagoszczą na Oxford Street i Polach Elizejskich.
Udział w warsztatach Singapurczyka jest też przepustką do społeczności, która podobnie myśli o biznesie i której członkowie wzajemnie będą się wspierać. I faktycznie, absolwenci seminarium wkrótce stają się ważną częścią spółki akcyjnej Marie Zélie. Karol Jurkowski i Piotr Głazowski wchodzą w skład jej rady nadzorczej. Tomasz Ciosek i Maciej Gnyszka, którzy wspólnie prowadzą firmę Pracownia Synergii, zostają akcjonariuszami. Niektórzy znajomi Gnyszki wykładają natomiast na akcje Marie Zelie niemałe pieniądze. W pierwszych emisjach spółka zbiera ponad 270 tys. zł na dalszy rozwój.
Akcje Marie Zélie to instrument tzw. crowdfundingu udziałowego, formy pozyskiwania funduszy przez mniejsze spółki (limit zbiórki wynosi obecnie 1 mln euro rocznie). Zwykle decydują się na nią firmy na wczesnym etapie rozwoju, których skala działalności nie jest jeszcze duża. Co też oznacza, że przedsięwzięcie wiąże się ze sporym ryzykiem. Mechanizm finansowania sprowadza się do tego, że inwestor obejmuje akcje w zamian za bezzwrotny kapitał. Ich emisja nie wymaga zgody Komisji Nadzoru Finansowego. Akcje oferowane są za pośrednictwem strony internetowej spółki (tak jest w przypadku Marie Zélie) i platform crowdfundingowych, a ogromną rolę w promocji akcji odgrywają media społecznościowe. Firmy starające się w ten sposób pozyskać kapitał często prowadzą agresywne kampanie marketingowe, w których zachęcają potencjalnych inwestorów rozmaitymi benefitami i bonusami. Ale jak ostrzega KNF, przynajmniej część z nich to nie żadne przywileje, lecz po prostu uprawnienia przysługujące akcjonariuszom z mocy prawa (np. możliwość otrzymania dywidendy, gdy firma przynosi zyski). Wartość rynku crowdfundingu inwestycyjnego w Polsce wyniosła w 2021 r. ok. 1,2 mld zł.

Wyprzedażowa spirala

Marie Zélie dzięki zastrzykowi pieniędzy rośnie jak na drożdżach. Jednak Ziętarski zbyt wiele rzeczy robi sam. Wiosną 2017 r. firma łapie zadyszkę i zbyt późno wypuszcza letnią kolekcję. Aby pozbyć się zalegającego towaru i uwolnić zamrożone w nim pieniądze, musi zorganizować wyprzedaże - nie miną dwa lata, a staną się one wizytówką marki. Jednego dnia cena sukienki wynosi 400 zł, by kolejnego spaść do 197 zł, a potem znów wrócić do pierwotnej kwoty. I tak kilka razy, dopóki model nie sprzeda się w całości. We wpisie na facebookowej grupie Ziętarski przyzna później klientkom, że w takich promocjach ubrania często oferował poniżej kosztów produkcji.
Nieustanne wyprzedaże to prosta droga, by podkopać pieczołowicie budowany wizerunek marki premium, a także krok w stronę poważnych problemów finansowych. Kiedy klientki przyzwyczają się, że ubrania można kupić taniej, przestaną wierzyć w wysokie ceny wyjściowe sukienek. Karuzela cenowa nakręca firmie także zwroty. Wartość sukienek zmienia się co kilka dni, więc część klientek kupuje to samo ubranie nawet kilkukrotnie. A te droższe po prostu zwraca. - Żeby zaoszczędzić kilkaset złotych, odsyłałam wiskozową sukienkę dwa razy. Jedno zamówienie nie zdążyło do mnie dojść, a ubranie już wskakiwało na stronę „przecenione” o znaczną kwotę. Po kilku dniach znów to samo - mówi jedna z klientek.
Lekiem na dziurę budżetową ma być kolejna emisja akcji, tym razem otwarta dla szerszego grona odbiorców. Okazuje się sukcesem - zapisy na akcje za 400 tys. zł spółka zbiera w 10 dni. W grudniu 2017 r. realizuje zamówienia łącznie za 290 tys. zł. Kolejne dwa lata to złoty czas Marie Zélie. Niemal każdy miesiąc przynosi nowy rekord sprzedaży - na koniec 2019 r. miesięczna kwota zamówień wyniesie już 1,8 mln zł. Zespół firmy się rozrasta, pęcznieją wydatki na marketing, zapada decyzja o utworzeniu własnego centrum logistycznego. Wprawdzie spółka jest nastawiona na e-commerce, ale otwiera showroom w Gdańsku - wynajmuje willę, którą akurat zwalnia konsulat Białorusi. Urządza go prestiżowe biuro architektoniczne.
Ziętarski zaczyna snuć plany o własnej szwalni, butiku w Warszawie i ekspansji zagranicznej. Bryluje na konferencjach biznesowych i w wywiadach. Jednocześnie powoli rozchodzą się drogi przedsiębiorcy z Maciejem Gnyszką i jego środowiskiem. - Początkowo widywaliśmy się w gronie założycieli spółki i pierwszych akcjonariuszy, Krzysiek (Ziętarski - red.) trochę się nas radził. Z czasem formuła tych spotkań się wyczerpała. Podejrzewam, że Krzysiek mógł wejść w rolę króla Midasa - mogło się wydawać, że czego się nie chwyci, to zamieni się w złoto. To pogłębiało rozdźwięk w naszym o wiele bardziej konserwatywnym biznesowo gronie. Sugerowaliśmy mniej agresywny rozwój. Ale wiadomo - mniejszościowi akcjonariusze mogą tylko radzić, na koniec dnia decyduje ten, kto ma większość - wspomina Gnyszka. - Zresztą w tym czasie był taki hype na Marie Zélie, że nasz konserwatyzm mocno z tym kontrastował.
Faktycznie, wokół marki powstała duża społeczność. W akcje firmy do maja 2022 r. zainwestowało ok. 700 osób. Zamówienia złożyło ok. 50 tys. klientek, a ich średnia wartość to 1,5 tys. zł. Ale niektóre miłośniczki marki kupowały ubrania nawet za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jedna z klientek rok po starcie spółki tak pisała na osobistym blogu prezesa: „W garderobie wisi coraz więcej ubrań od Marie Zélie. (…) Czuję się w nich jak gwiazda filmowa lat 50-tych, jak Audrey Hepburn. Kobieca, elegancka, pewna siebie. Jestem zachwycona! Również filozofia i wartości wyznawane przez twórcę marki są dla mnie ważne. Bardzo się cieszę, że taka marka powstała, że się Pan nie dał na początku. Inspirująca historia, trzymam mocno kciuki za dalsze sukcesy” (pisownia oryginalna).

Pożyczki społecznościowe

Z zewnątrz wydaje się, że Marie Zélie to pasmo sukcesów. Ale w środku sytuacja nie wygląda tak dobrze, jak w ulotkach zachęcających do inwestowania w akcje. Firma wkładała je do każdej wysyłanej paczki, szukając inwestorów również wśród klientów. - W oczy rzucały się wykresy pokazujące dynamicznie rosnące przychody i liczbę zamówień. Spółka nie informowała jednak, że wraz z rosnącą sprzedażą rosła też strata - mówi Marcin Starszak, inwestor, który prowadzi bloga crowdnews.pl i poświęcił wiele wpisów analizie sytuacji Marie Zélie. - Informacje o wynikach finansowych spółek kapitałowych są publicznie dostępne, ale w crowdfundingu jest bardzo dużo początkujących inwestorów, którzy - po pierwsze - nie wiedzą, gdzie szukać informacji, po drugie - nawet jak znajdą, to nie potrafią ich zinterpretować. Na stronach internetowych kampanii crowdfundingowych doskonale widać, że spółki pokazują tylko to, co chcą pokazać - ocenia Starszak. Przypomina, że taka reklama nie jest nielegalna.
W 2018 r. Marie Zélie osiąga 3,2 mln zł przychodu i notuje ponad 1 mln zł straty. Rok później przychody wzrastają do 8,5 mln zł, a strata do 3 mln zł. Mimo to w informacji o emisji akcji z 2019 r. można przeczytać, że spółka niedługo zamierza osiągnąć rentowność i w drugiej połowie 2022 r. akcjonariusze być może otrzymają dywidendę. - Dla kogoś, kto zna się na inwestowaniu, brzmiało to jak ponury żart - mówi Starszak.
Na przełomie stycznia i lutego 2020 r. Marie Zélie wprowadza nowy mechanizm finansowania: pożyczki społecznościowe, czyli pozyskiwanie kapitału od osób prywatnych. Oprocentowanie oferowane przez spółkę wahało się od 6 proc. dla niewielkich kwot pożyczanych na 12 miesięcy, do 9 proc. dla sum powyżej 200 tys. zł na dwa lata. Propozycję finansową skierowano także do klientek marki, co okazało się skuteczną strategią. - Żona miała dość dużo rzeczy z Marie Zélie, a że akurat chcieliśmy zainwestować trochę pieniędzy, zdecydowaliśmy się pożyczyć je firmie - mówi jeden z inwestorów. W przyszłości nie zobaczy już ani wpłaconej kwoty, ani odsetek.

Gdzie ten przelew

W marcu 2020 r. wybucha pandemia, przez którą branża odzieżowa cierpi szczególnie, bo siedzącym w domu Polakom potrzeba co najwyżej dresów. Marie Zélie szybko notuje jednak odbicie. Ziętarski pisze na blogu, że spadek obrotów porównywalny był u nich do Wielkanocy lub Bożego Narodzenia. - Kupowałyśmy jak głupie - wspomina dziś jedna z klientek. - Nie wiem, czy miałam więcej czasu, czy potrzebowałam czymś zająć myśli. W każdym razie do mojej szafy wjechało wtedy naprawdę dużo nowych sukienek.
Mimo to firma nadal nie zarabia. Co gorsza, zaczyna mieć problemy ze zwrotem pieniędzy za odsyłane ubrania (bez względu na przyczynę konsument ma 14 dni, by odstąpić od umowy zawartej przez internet, a przedsiębiorca - dwa tygodnie na oddanie kwoty zakupu). Coraz częściej na grupach fanowskich pojawiają się pytania, czy firma celowo przetrzymuje pieniądze klientek i jak ją zmusić, by zrobiła przelew. Początkowo wystarczy poszturchanie na Facebooku. Klientki zauważają, że kiedy skarg jest dużo, sklep robi dużą przecenę towaru, po której pieniądze na zwroty się znajdują. Jedna z nich pisze w kwietniu 2021 r.: „Przeanalizowałam swoje zwroty od czerwca 2020. (…) 50/67 (74,6 proc.) zamówień zostało wypłaconych z opóźnieniem, najczęściej 3-4 dni”.
Zaangażowana społeczność, którą wcześniej chwalił się Ziętarski, powoli odwraca się od marki. Kobiety czują się oszukane. Zwłaszcza że firma wystawia ich zaufanie na próbę - mniej więcej na początku 2021 r. klientki zauważają, że pogorszyła się jakość podszewek wszywanych do części sukienek i spódnic. W opisach i na metkach figuruje wiskoza twill, czyli miękki, lejący materiał produkowany z włókna celulozowego. Jednak kobiety opisują tkaninę jako sztuczną i nieprzyjemną w dotyku.
Ziętarski zapiera się, że wszystko jest, jak powinno, więc jedna z klientek zleca analizę materiałową swoich sukienek łódzkiemu Instytutowi Włókiennictwa. Okazuje się, że podszewka to acetat, a więc włókno podobne do wiskozy, ale produkowane nieco inaczej i znacznie tańsze. Prezes Marie Zélie próbuje się tłumaczyć błędami dostawców, obiecuje kolejne analizy, ale firma nie udostępnia ich wyników, więc panie nie uznają jej wyjaśnień za wiarygodne.
Kolejna klientka prosi za to o interwencję Inspekcję Handlową. Urzędnik odpowiada jej, że planują kontrolę prawidłowości oznakowania ubrań marki, tyle że w sklepie stacjonarnym. Sęk w tym, że od wybuchu pandemii showroom w Gdańsku pozostaje zamknięty, a jedynym kanałem sprzedaży jest e-commerce.
Fałszowanie składu ubrań to smutna rzeczywistość polskiej branży odzieżowej. W marcu 2022 r. po dwóch latach kontroli UOKiK nałożył za to 2,1 mln zł kary na firmy odzieżowe Kubenz, Recman i Dastan Logistics. Wszystkie deklarowały m.in. używanie wełny do produkcji garniturów. W badaniach okazało się, że ubrania są w większości z poliestru.
Sprawę fałszerstw jako pierwszy opisał bloger Mr Vintage i to on naciskał na UOKiK, by podjął interwencję. - Najgorsze w tym całym procederze jest to, że my, jako konsumenci, niewiele możemy zrobić, by cokolwiek w tej sytuacji zmienić - skarżył się w jednym z wpisów.

Obietnica poprawy

Praktyka finansowania zwrotów pieniędzmi inwestorów (w tym samych klientek) niepokoi administratorkę grupy facebookowej skupiającej miłośniczki Marie Zélie. W sierpniu 2021 r. pisze do KNF, że spółka „ewidentnie nie ma pieniędzy na bieżącą obsługę, a nadal oferuje atrakcyjne warunki finansowe”. „Szczerze mówiąc przypomina to sprawę Amber Gold” - twierdzi kobieta. Zwraca też uwagę, że materiały, którymi Marie Zélie promuje się wśród inwestorów, mogą wprowadzać w błąd. „Jeśli firma nie ma środków, by wypłacić klientom kwoty 100-500 zł, a jednocześnie oferuje wysokie oprocentowanie lokat o wartości nawet 250 tys. zł, to coś jest nie tak” - pisze.
We wrześniu otrzymuje odpowiedź z departamentu praktyk rynkowych Komisji Nadzoru Finansowego. Jej autor wyjaśnia, że spółka Marie Zélie SA nie jest objęta nadzorem KNF, więc ta nie ma kompetencji, by rozpatrywać zgłoszenia o nieprawidłowościach. Dodaje, że „inwestowanie środków na rynku finansowym jest działalnością nierozerwalnie wiążącą się z ryzykiem inwestycyjnym i finansowym; skutki tego ryzyka obciążają inwestora”.
Pytany dziś o skargi na Marie Zélie rzecznik prasowy KNF Jacek Barszczewski odpowiada, że sprawa jest znana, ale nie może powiedzieć nic więcej ze względu na tajemnicę zawodową. Przypomina też, że w Polsce nie ma odrębnych przepisów regulujących zasady finansowania społecznościowego. Ma to zmienić ustawa, której projekt 17 maja 2022 r. trafił do Sejmu. Po jej wejściu w życie pozyskiwanie funduszy na rozwój biznesu przez platformy crowdfundingowe będzie możliwe jedynie na podstawie zezwolenia KNF. Zwiększy się też limit emisji (do 5 mln euro rocznie) i pojawi się możliwość szukania kapitału w innych krajach.
Nadzór finansowy to niejedyny adres, pod który pukają klientki Marie Zélie. Jedna z nich zwraca się o pomoc do Biura Rzecznika Finansowego. Ten wyjaśnia jednak, że nie odpowiada za nadzór nad udzielaniem pożyczek społecznościowych. Klientkę odsyła do KNF.
Inna zgłasza sprawę nieterminowych zwrotów do UOKiK i dostaje odpowiedź, że trwają analizy skarg „pod kątem naruszenia zbiorowych interesów konsumentów”. Żeby rozwiązać problem ze zwrotem, zalecono kobiecie, by zwróciła się do konsumenckiego centrum e-porad. Tam trafia jednak na głuchy telefon: centrum sugeruje zgłoszenie do UOKiK.
Pytany o sprawę Marie Zélie UOKiK potwierdza, że wpłynęło do niego ok. 50 skarg. Jesienią 2021 r. w odpowiedzi na interwencję urzędu firma zadeklarowała, że podejmie „procedury naprawcze”, m.in. zrobi zmiany w regulaminie dotyczące sposobu zwrotu pieniędzy przy odstąpieniu od umowy, udostępnieni klientkom odroczone metody płatności i usprawni odbiór zwracanych przesyłek. Ale sytuacja niewiele się poprawia, więc w styczniu 2022 r. prezes UOKiK wszczyna postępowanie wyjaśniające. - Ma ono na celu ustalenie, czy są podstawy do postawienia spółce zarzutów i wszczęcia postępowania w sprawie naruszania zbiorowych interesów konsumentów - informują nas urzędnicy.
Firma do tej pory nie oddała wszystkich pieniędzy za zwrócone ubrania. Część należności jest przetrzymana już grubo ponad pół roku. Jak donoszą klientki, zdarza się jej sprzedawać sukienki, których nawet nie ma w sklepie. - Nazywają to błędem magazynowym. Jeśli trafi się coś takiego, człowiek nie dostaje ani sukienki, ani zwrotu pieniędzy - opowiada jedna z pań.
Bezsilne klientki zaczynają w końcu zgłaszać nieprawidłowości policji. Tylko w Gdańsku od sierpnia 2021 r. na firmę poskarżyło się 119 osób. Część w międzyczasie zrezygnowała z walki o pieniądze i przyjęła rekompensatę w formie bonu na kolejne zakupy. Jak informuje nas prokurator Mariusz Duszyński z gdańskiej prokuratury okręgowej, ok. 70 pokrzywdzonych nie zgodziło się na takie załatwienie sprawy. Śledczy prowadzą teraz postępowanie w sprawie oszustwa (na razie nikomu nie postawiono zarzutów).

Porażki osobiste

Na koniec 2020 r. w kasie Marie Zélie znów brakuje 3 mln zł. Sprawozdanie finansowe spółki wykazuje, że jej zadłużenie jest o 3,7 mln zł wyższe niż aktywa. Biegły rewident, który ocenia dokument, pisze w swojej opinii o „istotnej niepewności” co do możliwości kontynuowania przez spółkę działalności w kolejnym roku. Tymczasem na stronie dla akcjonariuszy i pożyczkodawców można przeczytać: „Dzięki stałej relacji z kilkuset inwestorami stworzyliśmy najlepszą propozycję inwestowania, dającą pewny i przewidywalny zysk”.
Krzysztof Ziętarski, który tworzy jednoosobowy zarząd spółki, nie składa wniosku o upadłość. Próbuje opanować sytuację: przenosi część produkcji z Polski do Bangladeszu i Turcji, przeprowadza zwolnienia i tnie wydatki na marketing. Redukcja kosztów przychodzi jednak zbyt późno, a spółce powoli odbijają się czkawką społecznościowe pożyczki, bo przychodzi czas, by zacząć je zwracać. - Przykłady innych firm pokazują, że podmioty działające w segmencie e-commerce stały się zwycięzcami zmian, które zaszły z powodu COVID-19. Marie Zélie nie wykorzystała tej szansy, bo nie miała możliwości manewru. Nie była przygotowana na jakiekolwiek problemy. Żyła ponad stan i trudno mi uwierzyć, że prezes nie zdawał sobie z tego sprawy - ocenia Marcin Starszak. - W pewnym momencie zrozumiałem, że Marie Zélie stało się maszynką do przepalania pieniędzy. Spółka nie próbowała wcześniej dokonać wewnętrznej restrukturyzacji, ściąć kosztów. Postanowiła żyć z pieniędzy pozyskiwanych od inwestorów - dodaje. W odpowiedzi na te zarzuty Ziętarski mówi DGP, że nie udało się osiągnąć progu rentowności, bo spółka pozyskała zbyt mało kapitału.
Firma traci też wiarygodność w internecie. Media społecznościowe Marie Zélie i właściciela spółki zalewają krytyczne wiadomości od klientek upominających się o zwrot pieniędzy. Firma je kasuje, a nawet blokuje niektórych użytkowników. Gdy klientki próbują dobić się do siedziby Marie Zélie, okazuje się, że pod oficjalnym adresem jest tylko wirtualne biuro. Pracownicy Inkubatora Starter w Gdańsku, gdzie zarejestrowana jest spółka, przekonują, że nie mogą nam pomóc skontaktować się z nią telefonicznie - co najwyżej możemy wysłać list, który przekażą firmie.
W Trustpilot, serwisie z opiniami konsumentów, ocena Marie Zélie pikuje do 1,4 gwiazdki, a negatywne recenzje zajmują cztery strony. Podobnie wygląda reputacja firmy w portalu GoWork, który zbiera opinie pracowników o swoich pracodawcach. W szczycie działalności spółka zatrudniała 50 osób, niektóre piszą o niej tak: „opóźnienia wypłat nawet 20-dniowe”, „wypłaty w niepełnej wysokości”, „prezes i jego ambicje z kosmosu zniszczyli wszystko”, „z dnia na dzień wręczają wypowiedzenie i traktują jak śmiecia, kierownicy odwracają wzrok, a na jakiekolwiek pytania odpowiadają żartem”.
- To, że pojawiają się opóźnienia w wypłatach, uważam za osobistą porażkę. Pracownikom należy się terminowe wynagrodzenie i w tym obszarze spółka musi się poprawić - zapewnia nas Ziętarski. Tłumaczy też, że w marcu 2020 r. firma zrezygnowała z większości umów zleceń - osoby pracujące na tej podstawie pomagały przy realizacji zamówień. - Większe zwolnienia zostały wykonane raz - w październiku 2021 r. Wtedy zwolniłem kilkanaście osób, z okresem wypowiedzenia i wypłatą odpraw z tytułu zwolnienia z winy pracodawcy - dodaje Ziętarski.
Sęk w tym, że jeszcze w sierpniu 2021 r. prezes przekonywał zespół, że nie planuje się z nikim rozstawać. - I było to prawdą. Plan zakładał wtedy inny rozwój wypadków - mówi dzisiaj. Opinii dotyczących atmosfery w firmie Ziętarski nie podziela. - Traktowanie jak śmiecia? Trudno mi uwierzyć, by takie zachowanie mogło mieć miejsce w spółce ze strony menedżerów. Nie dostałem takich sygnałów od zespołu. Jeśli pojawiały się tarcia, rozwiązywaliśmy problemy, dbając o dobre warunki do współpracy - wyjaśnia.

Globalny podbój w 15 lat

Do końca 2021 r. z Marie Zélie odchodzą niemal wszyscy członkowie rady nadzorczej, zostają w niej tylko żona Ziętarskiego Anna i Karol Gierszewski, matematyk z UAM w Poznaniu. - Spółka miała ekspansywną politykę rozwoju: szeroka oferta produktowa, marketing, zespół. Nieco optymistycznie przyjmowała, że środki na realizację tych planów uda się pozyskać. W mojej ocenie ciekawy produkt, dynamiczny rozwój w pierwszych latach działalności i rozbudowana społeczność wokół marki początkowo umożliwiały pozyskiwanie kapitału - mówi Tomasz Cierkowski, były członek rady nadzorczej. - Rozwój start-upu to w głównej mierze decyzje i odpowiedzialność założyciela. Uważam, że co do zasady należy pozwolić mu na realizację własnej wizji - dodaje.
Choć problemów spółki nie da się już ukryć, a firma traci 540 tys. zł miesięcznie, Ziętarski nadal lukruje rzeczywistość. Zapowiada uruchomienie marketplace Marie Zélie, czyli platformy, na której inni przedsiębiorcy mogliby oferować swoje wyroby pasujące stylem do ubrań marki. Obiecuje też wypracowanie zysku w 2022 r. Snuje wizje, że jego marka w ciągu 15 lat dołączy do 100 największych odzieżowych spółek na świecie, a w 12 lat zwiększy przychody do 4 mld zł. W grudniu 2021 r. szuka na LinkedIn anioła biznesu, który dołoży spółce 2,5 mln euro. No i ogłasza kolejne emisje dla inwestorów indywidualnych. Sukcesu nie ma - w międzyczasie firmie posypał się zespół relacji inwestorskich.
Ziętarski dalej zwodzi osoby, które udzieliły mu pożyczki. Jedna z nich pokazuje mi korespondencję z prezesem spółki. 4 stycznia proponuje jej przedłużenie finasowania po wygaśnięciu umowy. Dzień później mój rozmówca odpowiada, że chce pieniądze z powrotem, a 8 stycznia dostaje informację, że Ziętarski zleci przelew. Pieniędzy nie otrzymuje, a kontakt ze spółką się urywa. Podobną praktykę pracownicy firmy od dawna stosują wobec klientek dopominających się o zwroty - po upomnieniu przychodzi wiadomość, że obsługa klienta przekazuje do księgowości zlecenie przelewu. I cisza.
Prezes Marie Zélie ma również nowe pomysły na finansowanie biznesu. Jego najnowsza pasja NFT, czyli niewymienialne tokeny oparte na technologii blockchain. W styczniu ogłasza, że jego marka będzie emitować własne żetony. - Włączenie technologii blockchain w rozwój marki jest ciekawe dlatego, że pozwala budować międzynarodową społeczność wokół marki. To inna grupa docelowa niż obecne klientki marki, ale z czasem obie mogłyby zacząć się przenikać - przekonuje Ziętarski. Nie jest odosobniony - według raportu Vogue Business zimą 2021 r. ponad 20 proc. marek modowych miało na koncie eksperymenty z NFT. Tyle że mowa głównie o brandach rozpoznawalnych na całym świecie.
Po optymistycznych komunikatach Ziętarskiego nagle 15 lutego w mediach społecznościowych i newsletterze Marie Zélie ukazuje się informacja, że spółka rozpoczęła proces restrukturyzacji. To procedura, z której mogą skorzystać przedsiębiorcy niewypłacalni lub zagrożeni niewypłacalnością, jeśli chcą uniknąć ogłoszenia upadłości. Co oznacza dla wierzycieli, że na razie nie wyegzekwują żadnych należności. To ok. 150 osób, którym spółka jest w sumie dłużna 10 mln zł (nie ma wśród nich klientek, które wciąż czekają na pieniądze za zwroty). Jak twierdzi prezes firmy, większość to pożyczki, które miały być spłacone w kolejnych latach.
Według władz spółki układ restrukturyzacyjny poparło 95 proc. wierzycieli. Piszą jednak do nas osoby, które - mimo pożyczek udzielonych Marie Zélie - nie otrzymały informacji o głosowaniu w tej sprawie. Nadzorca układu, katowicka kancelaria Kubiczek Michalak Sokół, nie odpowiedziała na nasze pytania o tę procedurę. Układ zawarty z wierzycielami czeka na zatwierdzenie przez sąd. Jeśli odpowiedź okaże się odmowna, perspektywa upadłości się przybliży.

Być jak Brzoska

Krzysztof Ziętarski mówi DGP, że kwestia opóźnień w zwrotach pieniędzy to ujma na honorze spółki, i podkreśla, że nie powinno do tego dochodzić. Zapewnia, że chce jak najszybciej oddać pieniądze - uspokaja, że od lipca spółka ma przeznaczać na ten cel 20-30 proc. dziennego obrotu. Ale na razie ze względu na sytuację finansową musiała wstrzymać szycie sukienek.
Żeby wyjść z kryzysu, firma zredukowała w tym roku wydatki marketingowe i wynagrodzenia, dzięki czemu czterokrotnie obniżyła miesięczną stratę względem 2021 r. Spółka ruszyła też z kolejną emisją akcji, w której chce zebrać 2,5 mln zł. Do tego dalej namawia na udzielanie jej pożyczek oprocentowanych na 12proc. w skali roku. W międzyczasie na LinkedIn pojawiło się ogłoszenie o tym, że Marie Zélie wyprzedaje swój magazyn tkanin - w firmie pilnie potrzeba gotówki na opłacenie produkcji kolejnych ubrań.
Ziętarski przyznaje też, że popełniał błędy w kierowaniu spółką i że potrzebuje dyrektora zarządzającego firmą - kogoś, kto będzie krytycznie oceniał jego pomysły. Mimo prób rekrutacji nie udało się takiej osoby zatrudnić. - To paradoks wizjonerów. Z jednej strony są głównym aktywem firmy, ale często bywa tak, że jeśli sami się nie rozwijają albo w porę nie zostaną wsparci, stają się obciążeniem. Wydaje mi się, że kluczowy moment to ten, w którym Krzysiek wciąż wierzył, że problemy z pozyskiwaniem kapitału były przejściowe. Okazało się, że nie są, a wizja firmy była już zbyt mało pociągająca. Dziś jest oczywiste dla każdego, że wtedy, po pierwszych symptomach kryzysu, powinien był zredukować koszty o 80 proc. - ocenia Maciej Gnyszka. Czy firmę da się jeszcze uratować? - To zależy, czy Krzysztof nawiązał pełen kontakt z rzeczywistością - dla wizjonera to czasem jest trudne. Z drugiej strony lanie, jakie dostaje od rynku, jest doświadczeniem, które największego wizjonera sprowadzi na ziemię, więc mam dużo nadziei. Jego historia kojarzy mi się z Rafałem Brzoską i InPostem. Jeszcze cztery lata temu Brzoska był odsądzany od czci i wiary, kojarzył się z mobbingiem, był na skraju upadłości. Aż dostał pomocną dłoń od inwestorów. Dziś jest w zupełnie innym miejscu. Dostał szansę uratowania biznesu i wiele się na tym nauczył. Mam nadzieję, że z Marie Zélie też tak będzie, ale wszystkie klucze leżą w rękach Krzysztofa - przekonuje Gnyszka.
Paradoksalnie szansą na odrodzenie Marie Zélie może być powrót do korzeni. Między 2015 r. a 2017 r. w niszę modest fashion, czyli skromnych sukienek, próbowało się wstrzelić jeszcze kilka innych firm. Żadna nie osiągnęła takiego sukcesu jak marka Ziętarskiego. Niektóre już nie istnieją, inne zatrzymały się na etapie niewielkiej manufaktury albo nawet jednoosobowej działalności. Tymczasem znak towarowy Marie Zélie w szczycie problemów firmy wyceniony został na 8,6 mln zł, a na Facebooku markę nadal obserwuje ponad 90 tys. osób. ©℗
Imiona i nazwiska klientek i inwestorów spółki Marie Zélie do wiadomości redakcji