Przedsiębiorcy z Irlandii Północnej skarżą się, że przygotowanie samych palet z towarem do transportu zajmowało im przed brexitem około czterech dni – dziś to już 10–12 dni.

5 maja po raz pierwszy w historii partia opowiadająca się za jednym, wspólnym państwem Irlandczyków – Sinn Féin – wygrała wybory do regionalnego parlamentu, zdobywając 27 z 90 mandatów. Dominująca dotychczas Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP), która jest za ścisłą integracją z Wielką Brytanią, uzyskała o dwa mandaty mniej. Od tamtego czasu ugrupowania nie mogą jednak przełamać impasu, którego źródłem jest protokół regulujący stosunki Irlandii Północnej z resztą Zjednoczonego Królestwa. Unioniści, wspierani przez Londyn, żądają jego zmiany i od tego uzależniają odblokowanie negocjacji w sprawie utworzenia gabinetu; z kolei Sinn Féin zdecydowanie wyklucza jakiekolwiek modyfikacje. W Irlandii Północnej by formować rząd, zwycięska partia musi nie tylko zdobyć większość mandatów w wyborach, lecz także dogadać się z największym ugrupowaniem opozycyjnym co do podziału stanowisk w egzekutywie. To wymóg wynikający z porozumienia wielkopiątkowego z 1998 r., które zakończyło wieloletni konflikt w kraju i zagwarantowało polityczny balans między unionistami a republikanami. Teraz wielu niepokoi się, że ta krucha równowaga może zostać naruszona.

Jedną nogą w Europie

Protokół w sprawie Irlandii i Irlandii Północnej stanowi część porozumienia o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Głównym punktem sporu między Sinn Féin a DUP i Londynem są zapisy dotyczące regulacji celnych. Przed brexitem przewożenie towarów między obiema częściami Irlandii nie wymagało żadnych dodatkowych formalności i dokumentów – oba kraje były objęte unijnymi przepisami dotyczącymi swobody przepływu towarów. Po brexicie Irlandia Północna stała się częścią obszaru celnego Zjednoczonego Królestwa, dlatego towary przewożone stamtąd do Anglii czy Szkocji nadal nie podlegają kontrolom, ani nie są pobierane od nich podatki. W przeciwnym kierunku sytuacja jest bardziej skomplikowana. Zgodnie z protokołem towary płynące z Wielkiej Brytanii muszą przejść kontrolę celną na granicy na Morzu Irlandzkim. W praktyce odbywają się one w portach – Belfaście i Larne. Irlandię Północną obowiązują też unijne przepisy dotyczące VAT, a produkty przywożone tam przez brytyjskie firmy muszą spełniać wymogi UE dotyczące bezpieczeństwa produktów.
Takie rozwiązanie miało zapobiec powstaniu „twardej” granicy pomiędzy pozostającą w UE Irlandią a opuszczającą Wspólnotę – wraz z pozostałą częścią Zjednoczonego Królestwa – Irlandią Północną. Ze względu na burzliwą historię relacji między Londynem a Belfastem podczas negocjacji brexitowych obawiano się, że jej ewentualne przywrócenie wznieciłoby stare konflikty i doprowadziło do wznowienia kryzysu zażegnanego przed prawie 25 laty.
Choć protokół wszedł w życie wraz z umową brexitową 1 stycznia 2021 r., to jego konsekwencje na dobrą sprawę zaczęły być odczuwalne dopiero po odmrożeniu gospodarki po pandemii – i okazały się dla brytyjskich przedsiębiorców dotkliwe. Rząd Borisa Johnsona przekonuje dziś, że był wprawdzie przygotowany na regularne kontrole na granicy morskiej, ale nie spodziewał się, jak wiele towarów one obejmą i jak bardzo okażą się drobiazgowe – np. jeśli chodzi o sprawdzanie standardów sanitarnych.
Jak twierdzą stowarzyszenia branży transportowej (np. Logistics UK), dodatkowe procedury znacząco wydłużają tranzyt, zwiększają biurokrację i windują koszty prowadzenia biznesu. Większość produktów sprzedawanych w Irlandii Północnej pochodzi z pozostałych części Wielkiej Brytanii – szacuje się, że na półkach supermarketów w Belfaście 90 proc. towarów dociera z sąsiedniej wyspy. Dlatego na nowe bariery narzekają niemal wszyscy przedsiębiorcy, którzy zajmują się dystrybucją brytyjskich towarów na terenie Irlandii Północnej. Jak powiedzieli BBC Michael i Lesley Cairnduff z firmy Oscar Pet Foods w Ulsterze (jej główna siedziba znajduje się w angielskim hrabstwie Lancashire), przez protokół czas załatwiania procedur administracyjnych wzrósł kilkukrotnie. Przygotowanie samych palet do transportu zajmowało im przed brexitem około czterech dni – dziś to już 10–12 dni. Właściciel firmy ogrodniczej Garden Depot z County Tyrone, John McGuinness, w rozmowie z BBC stwierdził nawet, że musiał zrezygnować ze sprowadzania roślin od dotychczasowych szkockich dostawców, bo stało się to nieopłacalne. Każde drzewo i krzew po ścięciu musi bowiem sprzedać w ciągu kilku dni – inaczej tracą na wartości. A wleczące się procedury spowodowały, że stało się to niemożliwe.
Do tego dochodzą rozbieżności związane z interpretacją przepisów – jak w kwestii przydatności towarów do spożycia. Regulacje dotyczące bezpieczeństwa żywności w Unii są bowiem zasadniczo bardziej restrykcyjne niż w Wielkiej Brytanii. Przedmiotem najgłośniejszego dotąd sporu stały się parówki i kiełbasa (stąd przyjęła się nazwa „sausage wars”). Przed wejściem w życie protokołu Brytyjczycy sprzedawali ich do UE ponad 75 tys. kg rocznie, z czego prawie połowa trafiała do Irlandii. Boris Johnson deklarował wówczas, że nic nie może powstrzymać „brytyjskiej kiełbasy przed dotarciem do Belfastu”. I owszem, kiełbasa dociera, ale najpierw musi otrzymać unijny certyfikat zdrowia. Każdy z przetworów mięsnych musi spełniać wymogi sanitarne obowiązujące na jednolitym rynku UE. Brytyjczycy uważają, że to tak, jakby hiszpańska chorizo transportowana z Madrytu na Majorkę musiała być zgodna z normami algierskimi, bo potencjalnie mogłaby zostać potem sprzedana w Algierze. Londyn, opuszczając UE, podkreślał, że na własnym rynku chce kierować się własnym zasadami. Tymczasem – zgodnie z protokołem – handel w obrębie Zjednoczonego Królestwa podlega unijnym normom, żeby nie trzeba było tworzyć nowej granicy między Irlandią a Irlandią Północną i tam przeprowadzać inspekcji.
Kontrole to zresztą problem nie tylko dla przedsiębiorców, lecz także podróżujących. Stosowanie unijnych wymogów sanitarnych dotyczy także transportu zwierząt domowych. W praktyce oznacza to, że każdy londyńczyk posiadający psa, który chce polecieć ze swoim pupilem do Belfastu, musi zapewnić mu m.in. specjalny paszport.
Według badań UK in a Changing Europe (UKICE) – sieci badawczej związanej z King’s College London – wymagania związane z odprawą celną na Morzu Irlandzkim stanowią kłopot dla jednej czwartej brytyjskich firm. Co jednak ważne, od momentu, gdy handel po pandemii zaczął wracać na normalne tory, odsetek przedsiębiorców, dla których kontrole są utrapieniem, zmalał o 17 pkt proc. Znacznie poważniejszym problemem związanym z wyjściem z Unii jest dla nich utrudniony dostęp do pracowników (deklaruje to 60 proc. przedsiębiorców). W raporcie z lutego tego roku UKICE stwierdza, że 58 proc. brytyjskich firm nie było przygotowane do dostarczania swoich produktów na rynek Irlandii Północnej zgodnie z nowym, pobrexitowym reżimem.
Co mogłoby poprawić sytuację? Branża transportowa przekonuje, że należy stworzyć program „zaufanego sprzedawcy” – sprawdzeni przedsiębiorcy, którzy wzięliby w nim udział, otrzymaliby specjalne ułatwienia podczas kontroli sanitarnych. Oczywiście UE musiałaby mieć dostęp do informacji potwierdzających, że przewożone przez zaufane firmy towary nie będą potem transportowane do „unijnej” części Irlandii. Są też pomysły uproszczenia formularzy celnych i zredukowania ilości wymaganych danych.

Londyn przychodzi z pomocą

Sinn Féin, która wyklucza zmiany w protokole, może liczyć na poparcie 53 posłów – czyli wyraźnej większości (w Zgromadzeniu Irlandii Północnej zasiada 90 deputowanych). Niemniej arytmetyka parlamentarna nie odgrywa w tym przypadku tak istotnej roli, co zapisy porozumienia wielkopiątkowego. Jak podkreśla dr Przemysław Biskup, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, system rządów autonomicznych jest fundamentem irlandzkiego procesu pokojowego. Dlatego brak możliwości sformowania nowego gabinetu jest niepokojący. – Poprzedni raz taka sytuacja miała miejsce w 2017 r. i utrzymywała się do 2020 r. Gdyby teraz to się powtórzyło, mielibyśmy długotrwały impas. W 2024 r. i tak będzie trzeba odnowić protokół, bo zawarto go na cztery lata. Jeśli do tego czasu nie będzie władz autonomicznych, nie będzie miał kto tego protokołu przedłużyć – zauważa analityk PISM.
17 maja minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Liz Truss oficjalnie ogłosiła w Izbie Gmin konieczność dokonania zmian w północnoirlandzkim protokole. Jak przekonywała, w obecnej formie podważa on istotę porozumienia wielkopiątkowego z 1998 r., którego utrzymanie jest priorytetem dla Londynu. Propozycja Wielkiej Brytanii jest analogiczna do tej, którą zgłaszają organizacje przedsiębiorców: stworzenie systemu zaufanych firm, których towary w północnoirlandzkich portach nie będą kontrolowane. W zamian przedsiębiorstwa transportowe miałyby dostarczać w czasie rzeczywistym dane handlowe do Brukseli, potwierdzające, że towary zwolnione z inspekcji nie wyjadą poza Irlandię Północną. Ale takie ułatwienie wymaga zmiany protokołu. – Chcemy rozwiązać ten problem przez negocjacje z UE – uspokajała Truss. Zapewniła też, że Wielka Brytania nie chce jednostronnie wypowiedzieć protokołu, lecz doprowadzić do konsensusu z Brukselą.
W odpowiedzi wiceszef Komisji Europejskiej Maroš Šefčovič przypomniał, że umowa brexitowa została wynegocjowana i ratyfikowana przez obie strony, a protokół „jest jej integralną częścią”. Choć nie powiedział tego wprost, to wyraźnie zasugerował, że jeśli Wielka Brytania jednostronnie wypowie protokół, będzie to de facto oznaczało wypowiedzenie również umowy o handlu i współpracy, która reguluje relacje między Unią a Zjednoczonym Królestwem po brexicie. Zdaniem ekspertów doprowadziłoby to do ochłodzenia relacji między Wyspami a Wspólnotą, które w ostatnich miesiącach układały się dobrze – czego świadectwem były sankcje zgodnie nakładane na Rosję czy koordynowanie pomocy militarnej dla Ukrainy. Pogłębiający się konflikt zdecydowanie nie działałby więc na korzyść Kijowa.
Niezależnie od tego, jak zakończą się przepychanki między Brukselą a Londynem, napięta sytuacja polityczna w Irlandii Północnej rodzi obawy, że spór w końcu przeniesie się na ulice. W przeszłości wielokrotnie zdarzało się bowiem, że wystarczyła mała iskra, by w Belfaście wybuchł pożar. Do dziś większość pojazdów służb mundurowych poruszających się po mieście jest opancerzona. – Obecna sytuacja może zagrozić procesowi pokojowemu w Irlandii Północnej – mówią o tym rząd Irlandii, władze UE i rząd brytyjski. Mieliśmy już tego próbkę w postaci zamieszek w 2019 r. i 2020 r., głównie wywoływanych przez unionistów. Ale pamiętajmy, że w wojnie domowej przemoc była stosowana przez obie strony. Kluczowy jest dzisiaj dialog między przedstawicielami irlandzkiej sceny politycznej, bo tylko oni mogą doprowadzić do kompromisu i to od ich postawy zależą dalsze kroki rządu brytyjskiego – ocenia dr Biskup.