Ataki hakerskie nie przynoszą efektów. W całym kraju udało się utrzymać łączność. E-urząd nadal sprawnie funkcjonuje. Ukraina każdego dnia rosyjskiej inwazji zdaje cyfrowy egzamin.

Obywatele i obywatelki Ukrainy, którym rosyjscy najeźdźcy zniszczyli domy i mieszkania, mogą składać wnioski o odszkodowanie za pośrednictwem rządowego portalu Dija i aplikacji o tej samej nazwie. Serwis Outriders w połowie kwietnia informował, że złożono ponad 77 tys. skarg dotyczących szkód majątkowych.
Dija to ukraiński internetowy multiurząd. Jak zaznacza Sławomir Matuszak, główny specjalista w zespole Ukrainy, Białorusi i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich, jego nazwa jest nie tylko akronimem hasła „Derżawa i ja” („Państwo i ja”). Oznacza również „działanie”. Usługa wystartowała w 2019 r. i stopniowo dodawano do niej kolejne funkcjonalności. W portalu lub aplikacji można m.in. zarejestrować działalność gospodarczą, zgłosić narodziny dziecka, zmienić meldunek czy podpisać umowę. Po wybuchu pandemii wprowadzono też opcję zapisania się na szczepienie i uzyskania certyfikatu. – Dija okazała się w czasie wojny fantastycznym narzędziem. Dzięki temu rząd mógł szybko udzielać pomocy ludziom i firmom poszkodowanym przez agresora. Wystarczyło kilka kliknięć w aplikacji lub na portalu, żeby złożyć wniosek o wsparcie. Przelew przychodził potem na konto. Nie trzeba było chodzić do urzędu, rejestrować się ani stać w kolejkach – tłumaczy Sławomir Matuszak. Jego zdaniem użytkowników Diji może być obecnie dwa razy więcej niż przed rokiem. – Od wybuchu wojny powstają również aplikacje do celów obronnych, np. narzędzie do monitorowania ruchu wojsk rosyjskich, które przetwarza informacje zgłaszane na specjalny kanał na Telegramie obsługiwany przez bota. Jest też m.in. aplikacja do dokumentowania zniszczeń wojennych – mówi ekspert OSW. W opracowaniu „Cyfryzacja Ukrainy – anatomia sukcesu”, które opublikował w sierpniu zeszłego roku, podkreślał, że w ciągu dwóch ostatnich lat kraj dokonał „imponujących postępów” na tym polu. Sugerował nawet, że do końca kadencji prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w 2024 r. Ukraina „może rzeczywiście stać się «państwem w smartfonie», oferującym pełnię usług administracyjnych online, bez konieczności odwiedzania urzędów”.
Jak wojna zweryfikowała jego opinię? – Poziom cyfryzacji Ukrainy oceniam teraz jeszcze wyżej niż wtedy. W wyniku rosyjskiej inwazji około 11 mln osób opuściło swoje mieszkania, część urzędów przestała pracować. Ale ukraińskie „państwo w smartfonie” nadal sprawnie funkcjonuje. Gdyby Rosjanie zdołali wyłączyć internet, uległoby paraliżowi. Ale ponieważ to się nie udało i nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie do tego doszło, to bilans wojny pod tym względem jest moim zdaniem dla Ukrainy zdecydowanie pozytywny – ocenia Matuszak.
Niewidzialni bohaterowie
Warunkiem korzystania z aplikacji mających ułatwić życie jest jednak dostęp do internetu. Czyli coś naturalnego – w czasach pokoju. – Łączność komórkowa tak wrosła w nasze życie, że nikt się nie zastanawia, iż mogłoby jej nagle zabraknąć – potwierdza Rafał Pawlak, kierownik Zakładu Badań Systemów i Urządzeń w Instytucie Łączności – Państwowym Instytucie Badawczym. – Z dobrodziejstwa niezakłóconej łączności korzystamy na co dzień, nawet sobie tego nie uświadamiając: gdy płacimy telefonem, korzystamy z aplikacji, załatwiamy online sprawy urzędowe, kontaktujemy się ze znajomymi i z rodziną itd.
Rosji udała się cyberoperacja wymierzona w operatora internetu satelitarnego KA-SAT, co spowodowało problemy komunikacyjne w ukraińskiej armii, ale także w całej Europie, włączając w to 5,8 tys. niemieckich turbin wiatrowych
Dopiero w sytuacjach ekstremalnych, takich jak wojna, tego typu udogodnienia przestają być oczywiste. – Jeszcze przed inwazją wydawało się, że zniszczenie infrastruktury telekomunikacyjnej będzie jednym z pierwszych działań Rosji. I rzeczywiście agresorzy podejmowali próby w tym kierunku, ale bez spektakularnych efektów – stwierdza Sławomir Matuszak.
Na razie Ukraina skutecznie odpiera ataki na swoją łączność. Wprawdzie wojsko rosyjskie na zajmowanych terenach niszczy infrastrukturę cywilną, w tym stacje bazowe sieci telekomunikacyjnych, ale nie zdołało zupełnie „wyłączyć internetu”. Przerwy w łączności zdarzały się tylko lokalnie i były krótkotrwałe. – To bardzo ważne, bo w obecnych czasach odcięcie internetu oznacza paraliż społeczeństwa. Nie bez powodu mówi się, że jest równie ważny jak woda – mówi Matuszak. – Brak dostępu do informacji, szczególnie w ekstremalnych warunkach, spowodowałby panikę. Wyobraźmy sobie chociażby, jaki mógłby być skutek plotek o upadku Kijowa, gdyby nie dało się ich szybko zweryfikować w sieci. Na szczęście udało się tego uniknąć. Oczywiście najgorzej sytuacja wygląda na terenach najdłużej okupowanych. Natomiast w skali całego kraju łączność udało się utrzymać. A teraz odcięcie Ukrainy od internetu będzie jeszcze trudniejsze, bo ma już szeroki dostęp do Starlinków.
Pierwszy zestaw sprzętu umożliwiającego korzystanie z satelitów firmy SpaceX należącej do Elona Muska dotarł do kraju już w piątym dniu wojny. Orbitujące wokół Ziemi Starlinki zapewniają dostęp do internetu bez użycia narażanej na ataki infrastruktury naziemnej. Do korzystania z tych usług potrzebne są odpowiednie anteny, routery, zasilacze itp.
Z apelem o pomoc w utrzymaniu łączności zwrócił się do amerykańskiego miliardera na Twitterze ukraiński minister transformacji cyfrowej Mychajło Fedorow. Musk zareagował od razu. Po pierwszym transporcie przyszły kolejne. Przy czym infrastruktura nie była – poza większymi miastami – najmocniejszą stroną Ukrainy przed wojną. – Internet komórkowy nie jest tam tak szybki jak w Polsce, w małych miasteczkach zazwyczaj jest wolny, a na wsiach często w ogóle nie ma zasięgu. Ale do ostatnich dni przed inwazją państwo silnie wspierało rozwój sieci światłowodowych – zaznacza Sławomir Matuszak.
W swoim opracowaniu wskazywał, że stosunkowo mała liczba osób korzystających z internetu stanowi przeszkodę w procesie cyfryzacji. Według przywołanego przez niego badania firmy GlobalLogic w 2021 r. w 38-milionowym kraju z internetu było to niespełna 30 mln osób – tylko 2 mln więcej niż w 2019 r. Z kolei z Diji rok temu korzystało ok. 8 mln obywateli, z czego – jak informowało Ministerstwo Transformacji Cyfrowej – 4,3 mln używało aplikacji na smartfony, a 3,9 mln serwisu internetowego.
Państwowa Służba Łączności Specjalnej i Ochrony Informacji Ukrainy (SSSCIP) na Twitterze opublikowała niedawno zdjęcia techników, którzy na gruzach budynków zniszczonych przez Rosjan pracują nad przywróceniem łączności: scalają zerwane kable, naprawiają uszkodzone stacje bazowe, organizują komunikację w schronach, piwnicach, parkingach podziemnych. SSSCIP nazywa takich fachowców „niewidzialnymi bohaterami naszych czasów”.
Brygady WRE
– Oprócz niszczenia sieci obserwujemy też w Ukrainie działanie specjalnych oddziałów rosyjskich, które toczą wojnę radioelektroniczną, tzn. starają się zagłuszać ukraińskie systemy łączności – w tym wojskowe – i zakłócać sygnał GPS. Prowadzone są również działania w drugą stronę: podsłuchiwanie, przechwytywanie informacji przeciwnika – wylicza Rafał Pawlak.
Jak pisze w swoim opracowaniu Instytut Łączności, rosyjskie oddziały formacji radioelektronicznej (WRE) „nie tylko wspomagają walkę wojsk lądowych, ale biorą również udział w naziemnej obronie przeciwlotniczej”. Dysponują sprzętem do prowadzenia wojny elektronicznej, a ich celem jest „zagłuszanie wrogich radarów powietrznych, sieci telefonii komórkowej i łączności radiowej o wysokiej częstotliwości”. Niektóre systemy wykorzystywane przez brygady i kompanie WRE są montowane na pojazdach, inne mieszczą się w plecaku – a jeszcze inne muszą być używane stacjonarnie. Powołując się na serwis militarny Armada International, eksperci z IŁ-PBI stwierdzają, że Rosjanie rozmieścili w Ukrainie sześć niezależnych brygad WRE, trzy niezależne bataliony tej formacji oraz dwie kompanie. Rafał Pawlak uważa za sukces fakt, że Ukraińcom w tych warunkach udaje się utrzymać łączność.
Jak przypomina Sławomir Matuszak, przed inwazją przewidywano też, że Ukraina nie będzie w stanie skutecznie odpierać zmasowanych ataków hakerskich i dojdzie do załamania się jej systemu bankowego. – Tymczasem nic takiego się nie stało. Z dostępnych informacji wynika, że ataki hakerskie trwają nieustannie, ale nie przynoszą spodziewanych skutków – dodaje ekspert.
Od wybuchu wojny powstają aplikacje do celów obronnych, np. narzędzie do monitorowania ruchu wojsk rosyjskich. Jest też aplikacja do dokumento wania zniszczeń wojennych
Doktor Łukasz Olejnik – niezależny badacz i konsultant w dziedzinie cyberbezpieczeństwa i prywatności, prowadzący serwis Prywatnik.pl – przypomina, że celem Rosji w tej wojnie jest zmiana rządu i priorytetów państwowych Ukrainy (co kremlowska propaganda nazywa „denazyfikacją”). – Nie da się tego osiągnąć za pomocą cyberataków, lecz wyłącznie poprzez kontrolę infrastruktury i terytorium. Stąd „klasyczna” inwazja lądowa – stwierdza Olejnik. I dodaje, że wielu zachodnich analityków spodziewało się po rosyjskiej napaści „cyberfajerwerków” o sile rażenia porównywalnej z japońskim atakiem na Pearl Harbor podczas II wojny światowej. – Bezużyteczne kataklizmatyczne scenariusze tego rodzaju nigdy nie miały sensu i teraz to widać. Gdy do państwa sąsiedniego wysyła się armię do działań lądowych, kinetycznych, czyli łącznie z zastosowaniem rakiet i bomb, to po co wykonywać gimnastykę z cyberoperacjami niszczącymi? Infrastrukturę można zrujnować rakietą czy bombą – argumentuje Olejnik.
Ponieważ konwencjonalne działania wojskowe mają w tej wojnie kluczowe znaczenie, operacje w cyberprzestrzeni pełnią funkcję wspierającą. – Chodzi o rekonesans, jakieś operacje zaczepne. Nie zapominajmy też o tym, że takie operacje były przeprowadzane także przed wojną – mówi ekspert.
Oczywiście Rosjanie nie zarzucili hakowania strony ukraińskiej i innych działań w sieci, szczególnie wymierzonych w administrację państwową czy dostawców internetu. Na przykład pod koniec marca potężny cyberatak na infrastrukturę informatyczną operatora telekomunikacyjnego Ukrtelecom zmusił go do czasowego ograniczenia usług. Przed Wielkanocą Państwowa Służba Łączności Specjalnej i Ochrony Informacji Ukrainy informowała też o cyberataku na infrastrukturę energetyczną, w którym wykorzystano złośliwe oprogramowanie (malware) mające m.in. wyczyścić dane z komputerów, serwerów i stacji roboczych. Jak podaje SSSCIP, wstępna fala ataku nastąpiła nie później niż w lutym, natomiast „8 kwietnia napastnicy zaplanowali wyłączenie podstacji elektrycznych i zniszczenie infrastruktury energetycznej”.
Nie wszystkie przypadki są jednak ujawniane. – Rosji udała się cyberoperacja wymierzona w operatora internetu satelitarnego KA-SAT, co spowodowało problemy komunikacyjne w ukraińskiej armii, a także w całej Europie, włączając w to 5,8 tys. niemieckich turbin wiatrowych. Wiemy, że próbowano też innych działań, to między innymi ataki niszczące dane – wyjaśnia Łukasz Olejnik.
Dlaczego mimo tak wielu prób Ukraina nie została zhakowana na łopatki? Czy to znaczy, że Rosja jest w tej dziedzinie słabsza, niż można było sądzić przed wojną? – W ostatnich latach rozwój świadomości i obrony spowodował, że niektóre techniki mogą być mniej skuteczne. Ale tu ważniejsze jest to, co faktycznie chciano osiągnąć. Widać, że całościowo cyberoperacje nie do końca były zgrane z inwazją. Może nie zdążono ich przygotować? Może nie wiedziano, że trzeba je opracowywać? – zastanawia się Olejnik. Zastrzega, że na obecnym etapie cyberkonfliktu nie powinno się rozważać w kategoriach zwycięstwa lub porażki – choćby dlatego, że jeszcze trwa. Podkreśla też, że Ukraina – od dawna będąca celem ataków w sieci – w ostatnich latach zdobyła na tym polu duże doświadczenie. – Częściowo pomogły też państwa zachodnie, choć tego akurat bym nie przeceniał, bo garść ludzi w krótkim czasie raczej nie mogła wiele zdziałać.
Gęsta sieć
Jakie wnioski z ostatnich doświadczeń Ukrainy płyną dla Polski? – Na pewno należy w warunkach pokojowych dbać o to, by rozwijać sieci komórkowe w sposób jak najefektywniejszy. Bo jeżeli sieć jest budowana prawidłowo, to zapewnia właściwe pokrycie, jest odpowiednio gęsta i umożliwia obsłużenie dużej liczby użytkowników – nawet gdyby była celowo niszczona, coś zawsze ocaleje i będzie działało – odpowiada Rafał Pawlak z IŁ-PIB. – Natomiast jeśli sieci są projektowane nieefektywnie albo nawet są dobrze zaplanowane, ale zamierzeń operatora nie da się zrealizować np. z powodu lokalnych protestów czy urzędniczej obstrukcji – to szanse utrzymania łączności w ekstremalnych warunkach maleją.
Andrzej Dulka, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (PIIT), zaznacza, że polska sieć radiowa jest na tyle gęsta, że powinna pozwolić na utrzymanie wystarczającej łączności – nawet w wypadku utraty lub zniszczenia części istotnych obiektów, takich jak maszty telekomunikacyjne. – Wydarzenia w Ukrainie jasno pokazują, że całkowite unieruchomienie gęstej infrastruktury telekomunikacyjnej na dużym obszarze nie jest łatwe, nawet w wypadku działań przeprowadzanych konkretnie w tym celu – stwierdza Dulka. – Jest to tym trudniejsze, im większa jest konkurencja i na rynku działa odpowiednia liczba różnorodnych operatorów oferujących usługi łączności. Polska jest tu w dobrej sytuacji: nie mamy operatora dominującego czy duopolu, a dodatkowo infrastruktura kablowa/światłowodowa jest zarządzana przez różne, niezależne od siebie podmioty.
Dulka podkreśla też znaczenie utrzymywania odpowiedniej pojemności sieci. – W wypadku uszkodzenia części zasobów musimy być przygotowani na to, by ruch przenieść gdzie indziej. Operatorzy telekomunikacyjni i inne firmy zajmujące się utrzymaniem i rozwojem infrastruktury zrzeszeni w PIIT dokładają wszelkich starań, by zapewnić georedundancję (nadmiar – red.) kluczowych systemów teleinformatycznych i infrastrukturalnych w Polsce tak, by w razie uszkodzenia istotnej ich części, np. centrum danych przetwarzającego kluczowe dane, możliwe było szybkie i skuteczne zapewnienie takiego samego potencjału w innej lokalizacji – zapewnia prezes PIIT.
Zwraca też uwagę, że sytuacja Polski jest zupełnie inna niż Ukrainy – zarówno pod względem powierzchni i otoczenia geopolitycznego, jak i dojrzałości infrastruktury czy pokrycia nią kraju. Jego zdaniem scenariusz, w którym podczas działań wojennych łączność przestałaby działać na całym naszym obszarze, jest mało prawdopodobny. – Oczywiście ani rząd, ani operatorzy nie są w stanie zagwarantować stuprocentowo skutecznego działania na terenach okupowanych, gdzie – jak ma to miejsce w niektórych częściach Ukrainy – wojska agresora niszczą sieci przesyłowe, maszty telekomunikacyjne i inne obiekty zapewniające utrzymanie sprawnej komunikacji – zastrzega Andrzej Dulka.
Piłowanie masztu
Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji od lat postuluje, by surowiej karać u nas sprawców ataków na krytyczną infrastrukturę państwa. Takich jak ten, który na początku kwietnia miał miejsce w gminie Stężyca na Kaszubach. Nieznany sprawca (wciąż poszukiwany przez policję) poluzował tam śruby masztu sieci komórkowej, w wyniku czego okoliczni mieszkańcy stracili łączność. W ocenie PIIT za podobne incydenty odpowiadają w ostatnich latach grupy siejące dezinformację. Przypadki niszczenia masztów, wież i innych elementów komórkowych stacji bazowych zdarzały się zwłaszcza niedługo po wybuchu pandemii – w 2020 r. odnotowano serię podpaleń masztów telekomunikacyjnych w Polsce i innych państwach europejskich. Sprawcami okazywali się przeciwnicy 5G, którzy łączą tę technologię z rozmaitymi chorobami, z koronawirusem na czele. – Istnieją środowiska upatrujące w masztach telekomunikacyjnych źródła wszelkiego zła – i to one podsycają negatywne emocje. Manipulują ludźmi, posługując się fake newsami i rzekomymi badaniami naukowymi, oraz nakłaniają do aktów dewastacji infrastruktury. W tej kwestii nadal jest potrzebna edukacja społeczeństwa – przekonuje Rafał Pawlak z IŁ-PBI. – Co ciekawe, chociaż celem agresji jest 5G, to zazwyczaj niszczone są stacje bazowe, na których ta generacja sieci jeszcze nie działa.
Paradoksalnie, przeciwnicy sieci komórkowych wykorzystują je równocześnie do propagowania swoich przekazów czy skrzykiwania się do ataków. – Jaskrawym przykładem była próba powalenia masztu telekomunikacyjnego, podczas której sprawcy prowadzili transmisję smartfonem, łącząc się z internetem przy pomocy niszczonej właśnie stacji bazowej. Tego nawet nie sposób skomentować – rozkłada ręce ekspert IŁ-PBI.