Przez lata rosyjscy oligarchowie cieszyli się na Wyspach przywilejami. Kupowali prawo pobytu za inwestycje, prali pieniądze, kupując rezydencje w Londynie i posiadłości wiejskie w okolicznych hrabstwach. Dziś żalą się, że Wielka Brytania chce im odebrać majątki. Co nie do końca jest prawdą

Roman Abramowicz prosi zamożnych kolegów o pożyczkę. Inny miliarder, Piotr Awen, żali się w rozmowie z „Financial Times”: „Czy będę miał prawo do sprzątaczki i kierowcy?”. Jego partner biznesowy Michaił Fridman, przed wojną właściciel majątku wartego 12 mld funtów, opowiada „Bloombergowi” o strasznym dniu, gdy prawnik wyciągnął go ze spotkania i poinformował o zablokowaniu jego kont i zakazie podróżowania. Dodajmy jeszcze imprezową 26-latkę Polinę Kowaliewą, pasierbicę Siergieja Ławrowa, która musi opuścić swoje londyńskie mieszkanie w Kensington. Kupiła je w wieku 21 lat za 4,4 mln funtów w gotówce. Zanim się wyniosła, sąsiedzi krzyczeli pod jej domem „córka mordercy”.
Cały zysk ze sprzedaży Chelsea pójdzie na cel, o którym zdecyduje brytyjski rząd, a nie - jak chciał Abramowicz - na „wszystkie ofiary wojny”, bo to mogłoby oznaczać wsparcie dla rosyjskich żołnierzy
Cała czwórka została w marcu objęta sankcjami indywidualnymi przez Wielką Brytanię jako osoby wspierające reżim Putina i przez to współwinne jego zbrodni. Abramowicz, Awen i Fridman, choć od lat mieszkają w Wielkiej Brytanii, majątek zrobili na rosyjskich surowcach. Są też nadal związani z Moskwą, do której często jeżdżą do pracy. Kowaliewa kupiła mieszkanie jako niepracująca studentka - córka bezrobotnej matki, kochanki ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Od tamtej pory dziewczyna, znana z instagramowych dzióbków na tle egzotycznych widoczków, pracowała już w rosyjskim banku państwowym VTB i Gazpromie oraz założyła własną firmę inwestycyjną.
Pobyt za inwestycje
Czy znaczy to, że Wielka Brytania zaczęła wreszcie robić porządek z rosyjskimi oligarchami i mętnymi biznesmenami? Przez lata cieszyli się na Wyspach przywilejami. Dzięki programowi „złotych wiz” za inwestycje kupowali prawo pobytu. Prali pieniądze z nieuczciwych prywatyzacji i przejęć, kupując rezydencje w Londynie i posiadłości wiejskie w okolicznych hrabstwach. Do zakupów korzystali z systemu spółek córek, który pozwala na ukrycie prawdziwego właściciela nieruchomości. Bronili swoich majątków z pomocą prawników przed londyńskimi sądami. Kneblowali dziennikarzy - również brytyjskich - pozwami. Rzucali miliony ze swoich miliardów szacownym uczelniom, galeriom i fundacjom, które potem kłaniały im się w pas. Dotowali partię rządzącą i bywali na bankietach z jej politykami. Posyłali dzieci do brytyjskich szkół prywatnych, co nie przeszkadzało im w Rosji czerpać korzyści z systemu, który używa nienawiści do Zachodu jako narzędzia władzy.
Baron Hampton i Syberii
Choć dziennikarze i aktywiści w Wielkiej Brytanii od lat bili na alarm, machina państwowa praktycznie nic nie robiła z korumpującymi Wyspy kleptokratami. Wręcz przeciwnie. Obecny premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson jeszcze jako mer stolicy entuzjazmował się, że „Londyn jest dla miliarderów tym, czym dżungle Sumatry dla orangutanów. Jest ich naturalnym habitatem”. Sam zaprzyjaźnił się z jednym z nich - Jewgienijem Lebiediewem, synem rosyjskiego oligarchy i oficera KGB Aleksandra Lebiediewa. Przyjaźń jest tak głęboka, że wbrew zaleceniom brytyjskich służb specjalnych, które uważały Rosjanina za ryzyko dla bezpieczeństwa państwa, załatwił mu miejsce w Izbie Lordów. Lebiediew wprawdzie nie ma ambicji politycznych (wygłosił jak dotąd tylko jedną mowę), ale chyba podoba mu się prestiż, bo fotografuje się w gronostajach i nazywa baronem Hampton i Syberii.
Wojna nie jest odpowiedzią
Kiedy wojska rosyjskie wkroczyły do Ukrainy, nie spodziewali się, co ich czeka ze strony Wielkiej Brytanii, która jak dotąd obchodziła się z nimi jak z jajkiem. Michaił Fridman, współwłaściciel Alfa-Banku, największego prywatnego banku w Rosji, zaczął się wić jak wąż, próbując się odciąć od Putina, zarazem się od niego nie odcinając. 25 lutego napisał list do pracowników swojej spółki inwestycyjnej LetterOne - zarejestrowanej w Luksemburgu i posiadającej m.in. popularną w Wielkiej Brytanii sieć sklepów z produktami ekologicznymi Holland & Barrett. Nazwał wojnę „tragedią” i oznajmił, że „nigdy nie może być odpowiedzią”. Na wszelki wypadek jednak ani słowa o tym, kto wojnę rozpoczął i przeciw komu. Jak wyjaśnił dziennikarzom, nic by to nie zmieniło, a tylko naraziłoby jego pracowników na gniew Putina. Natychmiast obiecał też 10 mln dol. organizacji charytatywnej wspierającej Żydów w Ukrainie. - Szczerze wierzyliśmy, że jesteśmy takimi przyjaciółmi zachodniego świata, że nie możemy zostać ukarani - powiedział serwisowi Bloomberga. Obecnie, jak twierdzi, jest skazany na ubieganie się od rządu o kieszonkowe w wysokości 2,5 tys. funtów. Nie ma nawet na taksówkę i obiad w restauracji. W swojej wiktoriańskiej posiadłości w ekskluzywnej dzielnicy Highgate na północy Londynu czuje się jak więzień. - Życie w Londynie jest drogie - skarżył się reporterom.
Być może sankcji nie spodziewał się też wspólnik Fridmana Piotr Awen. Obaj panowie należeli do grupy siedmiu oligarchów, którzy doprowadzili do reelekcji Borysa Jelcyna w 1996 r. Na zdjęciu w „Financial Times” stoi w swoim penthousie w zachodnim Londynie i wygląda smętnie przez okno przez rozsuniętą złotą zasłonę. Złoto kapie obficie w całym wnętrzu. Awen ma też dużą kolekcję sztuki, którą trzyma w posiadłości w hrabstwie Surrey. Jego przedwojenny majątek szacuje się na 4,5 mld funtów.
Wydłużanie listy
Roman Abramowicz, od 2003 r. właściciel klubu piłkarskiego Chelsea, jest w Wielkiej Brytanii - kraju kochającym futbol - osobą powszechnie znaną. W ubiegłym sezonie drużyna zwyciężyła w Lidze Mistrzów UEFA i zdobyła pierwsze miejsce w Klubowych Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej. Abramowicz nie znalazł się na pierwszej liście osób, na które nałożono sankcje personalne, ogłoszonej 22 lutego, dwa dni przed inwazją. Była krótka: Borys i Igor Rotenbergowie oraz Giennadij Timczenko, kumple Putina, bez związków z Wielką Brytanią. Zdaniem Elisabeth Schimpfössl, zajmującej się rosyjskimi elitami socjolożki z uniwersytetu Aston w Birmingham, autorki książki „Rich Russians. From Oligarchs to Bourgeoisie” (Bogaci Rosjanie. Od oligarchów do burżuazji) nie są nawet sensu stricto oligarchami, a majątek zrobili na zwykłym nepotyzmie.
Przez prawie trzy tygodnie od rozpoczęcia wojny rząd Borisa Johnsona dodawał do listy sankcji głównie rosyjskich urzędników, osobistych przyjaciół Putina i członków Dumy, a nie oligarchów. Najznamienitszym wyjątkiem był Aliszer Usmanow, biznesmen wart 15 mld funtów. Zapewne jednak Abramowicz również obawiał się sankcji, bo pospiesznie wystawił Chelsea na sprzedaż. Nie zdążył, bo 10 marca minister spraw zagranicznych Liz Truss z wielkim hukiem ogłosiła objęcie go sankcjami.
Brytyjskie sankcje nadal nie obejmują wielu osób z listy 35 wspierających reżim Putina sporządzonej przez Aleksieja Nawalnego. Na dodatek zwlekano z ich nałożeniem i czasem - jak w wypadku członków Dumy - uprzedzano o nich, co dawało czas na zlikwidowanie kont w Londynie
- Abramowicz to powód, dla którego tyle to trwało - mówi DGP John Heathershaw, politolog z Uniwersytetu w Exeter zajmujący się krajami postsowieckimi. - Rozważano, co stanie się z Chelsea. W końcu wymyślono, że choć cały pozostały majątek Abramowicza na terenie UK zostanie zamrożony, klub dostanie specjalną licencję, która umożliwi mu okrojone funkcjonowanie. Nie mógł prowadzić sklepu z suwenirami ani sprzedawać nowych biletów, a piłkarze - podpisywać nowych kontraktów. Część z tych restrykcji została od tego czasu zniesiona. Rząd zezwolił też na sprzedaż klubu i trwają rozmowy z chętnymi. Abramowicz będzie jednak zapewne musiał zapomnieć o zwrocie 1,5 mld funtów, które pożyczył klubowi. Cały zysk ze sprzedaży pójdzie też na cel, o którym zdecyduje brytyjski rząd, zapewne na ukraińskie ofiary, a nie, jak chciał Abramowicz, na „wszystkie ofiary wojny”, bo to mogłoby oznaczać wsparcie dla rosyjskich żołnierzy.
W ogóle od początku konfliktu media pilnie śledzą kroki Abramowicza. Wezwany do Moskwy 24 lutego tak jak wszyscy oligarchowie, Abramowicz nie ustaje w podróżach pomiędzy Rosją, Ukrainą, Turcją, Izraelem, a nawet, jak donosiły media nad Wisłą, Polską. Uczestniczy ponoć w negocjacjach dotyczących zakończenia wojny. Mówiło się, że wraz z dwoma negocjatorami strony ukraińskiej został otruty i na kilka godzin stracił wzrok. Potem pojawiły się informacje, jakoby było to skutkiem eksplozji kanistra z gazem łzawiącym.
Nie ma niezależnych
W 2003 r., kiedy kupił Chelsea, Abramowicz był nieśmiałym 37-latkiem. Porozumiewał się przez tłumacza. Od tego czasu obrósł w piórka i zapewne pokochał swój status miliardera na Zachodzie. Być może liczy, że dzięki występom w roli negocjatora uda mu się ocalić pieniądze i swoje zachodnie życie.
Przy okazji jak domek z kart runął wizerunek, na który miliarder pracował latami - niezależnego biznesmena. Nie tak dawno jeszcze pozwał do sądu Catherine Belton, byłą korespondentkę „Financial Times” w Moskwie, m.in. za to, że w bestsellerze „Ludzie Putina” napisała o nim, że jest kontrolowany przez rosyjskiego prezydenta. Belton i jej wydawca Harper Collins poszli z miliarderem na ugodę i obiecali zmienić fragmenty tekstu w kolejnej edycji. „Zabawnie jest teraz czytać pozew Abramowicza” - napisała ostatnio Belton na Twitterze. Abramowicz reprezentuje w negocjacjach stronę rosyjską.
Jednym z rozdziałów zabawy w kotka i myszkę są peregrynacje superjachtów po światowych morzach i oceanach. Jachty Abramowicza ruszyły w trasę do wybrzeży Turcji, która nie nałożyła sankcji na oligarchów. 4 kwietnia jeden z nich, 140-metrowy „Solaris”, musiał jednak opuścić Bodrum, ponieważ brytyjski operator portu obawiał się, że pozwalając mu zostać, łamałby sankcje rządu Jej Królewskiej Mości. Pojawiają się też plotki o jednostkach jakoby powiązanych z Abramowiczem, np. na wyspie Antigua, która teraz domaga się od Wielkiej Brytanii, żeby zbadała, czy jacht faktycznie należy do miliardera, czy nie.
Zwykli ludzie po prostu „mają” jakieś przedmioty - a częściej ich nie mają. Przedmioty miliarderów są z nimi „powiązane”, bo bogaci używają konstrukcji własnościowych, których celem jest ukrycie nazwiska właściciela. Kilka jachtów - w tym „Phi” należący do anonimowego na razie rosyjskiego bogacza mającego siedzibę przy Canary Wharf w Londynie - zostało już jednak aresztowanych.
Krew oligarchów
Drugim oligarchą na liście z 10 marca był Oleg Deripaska, rosyjski magnat aluminiowy o majątku szacowanym na ok. 2 mld funtów. Od 2018 r. znajduje się już na liście sankcji USA w związku z podejrzeniami o pranie pieniędzy, zlecenie zabójstwa, związki z grupami przestępczymi, a także wspieranie nieprzyjaznych działań rosyjskiego reżimu. Poza Deripaską i Abramowiczem na liście znalazło się jeszcze pięć osób. Na stronach rządowych ukazała się informacja, że oznaczające zakaz wjazdu do Wielkiej Brytanii i przebywania na jej terenie oraz zamrożenie całego majątku sankcje dotyczą „siedmiu najbogatszych i najbardziej wpływowych rosyjskich oligarchów, których majątki i kontakty są ściśle związane z Kremlem”.
Elisabeth Schimpfössl śmieje się z tego sformułowania. - Ludzie żądali krwi oligarchów, to dano im krew oligarchów. Tyle, że tylko dwóch - mówi.
Jej zdaniem oligarchami są na tej drugiej liście tylko Abramowicz i Deripaska. Pozostali, jak Igor Sieczin czy Nikołaj Tokariew, to rosyjscy oficjele i kumple Putina - niezwiązani z Wielką Brytanią, więc te sankcje i tak niczego nie zmienią.
- Co mnie najbardziej ciekawi, to to, według jakiego klucza rząd, zresztą nie tylko Wielkiej Brytanii, układa listy osób do objęcia sankcjami. Od początku wojny zaczęto wszystkich nazywać oligarchami - mówi Schimpfössl. - Tymczasem termin ten oznacza biznesmena, który zrobił majątek na prywatyzacjach państwowych firm w latach 90., najczęściej niezależnie od Putina, z którym dopiero potem musiał się układać. 15 marca pojawiła się kolejna lista, na której znalazło się kilku prawdziwych oligarchów, w tym właśnie Fridman i Awen, a także Aleksiej Mordaszow, German Khan i Wiktor Wekselberg. 24 marca jednak doszły - zdaniem Schimpfössl - dziwne nazwiska, takie jak Oleg Tińkow. - Inaczej niż w wypadku podręcznikowych oligarchów lat 90., którzy dorobili się poprzez przejęcie dużych firm wydobywających surowce, Tińkow zrobił pieniądze na sprzedaży pierogów i piwa, i dopiero potem na bankowości. Dzięki swoim drużynom kolarskim, które brały udział w Tour de France, zdobył pozycję na Zachodzie. Przez kilka ostatnich lat spędził dużo czasu w szpitalu w Londynie, gdzie leczył się na białaczkę - mówi badaczka.
Lista nieobecnych
Wielka Brytania stara się nadrobić zaległości. - Od początku wojny do 30 marca wciągnęła na listę ok. 15 „mniej więcej” oligarchów - mówi Schimpfössl. To więcej niż USA i UE. Zdaniem socjolożki to nadal półśrodki, a listy osób objętych sankcjami to w znacznej mierze mydlenie oczu opinii publicznej. Dlaczego dopisywano do nich urzędników państwowych, którzy ani nie są oligarchami, ani nie mają majątku w Wielkiej Brytanii, są związani wyłącznie z Rosją i całkowicie zależni od Putina, więc jasne jest, że i tak mu się nie sprzeciwią, choćby musieli jeść kamienie? Czy robiono to w nadziei, że i tak nikt się nie orientuje? Bo przy okazji zapomniano dołączyć paru wpływowych miliarderów…
Kto nie znalazł się dotąd na liście, a powinien? Schimpfössl radzi sprawdzić listy najbogatszych Rosjan publikowane przez „Forbesa” i samemu wyciągnąć wnioski. Dla przykładu podaje jedno nazwisko: Władimir Potanin, najbogatszy człowiek w Rosji. Król. To on stał za mechanizmem „pożyczki za akcje” (oddawanie akcji przedsiębiorstw państwowych w zamian za pożyczki dla rządu) w latach 90. To on wymyślił więc i stworzył oligarchów, a sam uwłaszczył się na bezcennym rosyjskim niklu. Jest blisko z Putinem, z którym gra w hokeja, posiada wiele jachtów i jest mecenasem sztuki. 5 kwietnia na listę sankcji wciągnął go pierwszy kraj - Kanada.
Brytyjskie sankcje nadal nie obejmują też wielu osób z listy 35 wspierających reżim Putina sporządzonej przez Aleksieja Nawalnego. Na dodatek zwlekano z ich nałożeniem i czasem - jak w wypadku członków Dumy - uprzedzano o nich, co dawało czas na zlikwidowanie kont w Londynie.
Na żadnej liście nie znalazł się też Leonid Bławatnik (na Zachodzie funkcjonujący jako Blavatnik), człowiek, który otrzymał od królowej tytuł szlachecki za zasługi dla filantropii. Jego nazwiskiem nazwano skrzydło londyńskiej galerii Tate Modern, Blavatnik School of Government w Oksfordzie, dolny rząd lóż w Carnegie Hall w Nowym Jorku oraz program stypendialny na Harvardzie (to tylko niektóre honory). Urodzony w sowieckiej wówczas Odessie Bławatnik ma podwójne, brytyjsko -amerykańskie obywatelstwo, ale majątek zbił na rosyjskich surowcach w latach 90., a jego bliskimi partnerami biznesowymi byli znajdujący się na listach sankcji Wekselberg i Deripaska. Słynie z pozywania dziennikarzy za samo nazywanie go oligarchą, fotografuje się z gwiazdami jako główny właściciel Warner Music Group i współkształtuje politykę energetyczną USA. Broni go jednak Nawalny, twierdząc, że nie wspomaga on obecnie Kremla.
Niżej w hierarchii
Losem mniej wpływowych Rosjan niewielu się przejmuje. Brytyjskie uczelnie same zabraniają swoim pracownikom kontaktów z partnerami rosyjskimi. Uniwersytet, na którym pracuje Schimpfössl, blokuje e-maile z adresów uczelni rosyjskich. - Co jest absurdalne, bo akurat prowadzimy projekt z grupami opozycyjnymi w Rosji - mówi badaczka. - Wiem też, że np. uniwersytet w Helsinkach zerwał współpracę z rosyjską organizacją pomagającą dzieciom z biednych rodzin - dodaje.
- Wielka Brytania od lat była w tyle za USA, a także za UE, jeśli chodzi o sankcje personalne, czyli nakładane na konkretne osoby z powodu kleptokracji i łamania praw człowieka - mówi John Heathershaw. - Inicjatywę w tej materii podjął poprzedni minister spraw zagranicznych Dominic Raab pod wpływem amerykańskiego prawa Magnickiego (przewiduje ono karanie sprawców wykroczeń przeciw prawom człowieka zamrożeniem ich aktywów i zakazem podróżowania do danego kraju - red.). Raab nie był jednak zainteresowany rozwiązaniem problemów strukturalnych, które umożliwiają napływ brudnych pieniędzy do naszego kraju, a obecna minister spraw zagranicznych Liz Truss do czasu wojny w ogóle nie była zainteresowana żadnymi sankcjami. W grudniu 2021 r., kiedy USA wdrażało legislację przeciw kleptokracji, a brytyjski think tank Chatham House ogłaszał raport o kleptokracji na Wyspach, wygłaszała przemówienie inauguracyjne. Nie było w nim ani słowa o tym, że chce walczyć z brudnymi pieniędzmi - komentuje politolog.
Jego zdaniem głównym problemem jest dostęp do informacji o majątku oligarchów, ponieważ w UK do dzisiaj - mimo obietnic rządu - nie istnieje działający rejestr własności domów itp. Po prostu nie można sprawdzić, które posiadłości ma dany człowiek. Firmy offshore ukrywają nazwiska właścicieli. Agencje powołane do walki z korupcją, jak National Crime Agency, nie mają środków ani odpowiedniej wiedzy, jak to tropić. - No i nagle pojawia się kryzys taki jak ta wojna i wtedy wszystkie ręce na pokład - mówi Heathershaw. - To oczywiście złota okazja, żeby rozwiązać sprawę systemowo. Szkoda jednak, że trzeba działać na łapu-capu. W ciągu dwóch tygodni przepycha się przez parlament ustawę o przestępczości gospodarczej (Economic Crime Bill, zatwierdzona przez królową 15 marca - red.), który uchyla różne zabezpieczenia i pozwala obejmować osoby sankcjami w trybie pilnym, bez porządnego sprawdzenia. Nie wiadomo np., czy nie będą one obalane w sądach jeszcze częściej niż dotychczas.
Dlaczego przez lata nic nie zrobiono? Zdaniem Heathershawa związki partii rządzącej z oligarchami są ogromne. - Czy dochodzi do aktów korupcji wprost, tego nie wiemy, ale fakt, że ludzie ci dzięki sponsorowaniu partii konserwatywnej mają bezpośredni dostęp do polityków z najwyższej półki, jest bardzo niepokojący - mówi politolog.
Kleptokracja ma się dobrze
I tu pojawia się pytanie, dlaczego Kowaliewa została objęta sankcjami dopiero teraz, jako członkini rodziny Ławrowa, a nie wówczas, gdy jako 21-letnia studentka poszła do agencji i kupiła mieszkanie za 4,4 mln funtów. Dlaczego nikt nie musiał wtedy sprawdzić, skąd taka osoba ma pieniądze?
Dziś istnieje coraz więcej narzędzi prawnych, dzięki którym można walczyć z kleptokracją. Na przykład Unexplained Wealth Order - sądowy nakaz wyjaśnienia, skąd pochodzi majątek, np. osób powiązanych z politykami. Osoby dysponujące podejrzanym majątkiem mogą dostać nakaz, by wyjaśnić jego pochodzenie w sądzie. Jeśli im się to nie uda, mogą go stracić. - Ale i tak nakaz został użyty dosłownie kilka razy - mówi Schimpfössl. - Dodajmy, że rząd ciągle wygodnie zapomina przeznaczyć na niego środki finansowe.
Musiałaby istnieć na Zachodzie prawdziwa wola, żeby ścigać ukryte pieniądze. Ale jak zacznie się ścigać Rosjan, to może nie być łatwo się na nich zatrzymać. Zdaniem badaczki to jest prawdopodobnie główny powód, dla którego idzie to tak opornie. ©℗