Dla wielu krajów Afryki wojna w Ukrainie jest walką między imperializmem amerykańskim a państwem, które pomogło im wyzwolić się od kolonialnych zwierzchników.
2 marca, gdy Zgromadzenie Ogólne ONZ głosowało nad rezolucją potępiającą agresję na Ukrainę, 16 z 54 państw afrykańskich postanowiło się wstrzymać – wśród nich m.in. RPA, Sudan, Senegal, Mozambik, Mali, Tanzania i Zimbabwe. Jedno – Erytrea – wprost opowiedziało się przeciwko skrytykowaniu działań Moskwy. Natomiast tym, co łączy kraje kontynentu – niezależnie od tego, kogo obarczają winą za wywołanie wojny – jest niechęć do bezpośredniego zaangażowania się po jednej ze stron. Od początku inwazji państwa afrykańskie stawiają na strategię zbliżoną do tej, którą przyjęły Chiny czy Indie: dystansowania się i nieepatowania swoimi sympatiami.
Na tym tle wyróżniło się jednak kilku przywódców. Jak prezydent RPA Cyril Ramaphosa, który odmówił potępienia Kremla i częściowo obarczył NATO winą za wywołanie wojny. Z kolei wśród obrońców Ukrainy głośnym echem odbiła się też wypowiedź ambasadora Kenii przy ONZ, Martina Kimaniego, który stwierdził, że imperialistyczny projekt Władimira Putina jest sprzeczny z przywiązaniem do suwerenności narodowej i integralności terytorialnej.
Unia Afrykańska, organizacja skupiająca wszystkie państwa kontynentu, czwartego dnia rosyjskiej inwazji wydała oświadczenie, w którym jedynie ogólnikowo wezwała do „poszanowania prawa międzynarodowego”. Co znamienne, nie wskazała, kto jest agresorem, a kto ofiarą napaści. Wyraziła za to niepokój, że „obywatelom Afryki po ukraińskiej stronie granicy odmawia się prawa do bezpiecznego jej przekroczenia”. Chodzi tu o doniesienia medialne sugerujące, że studenci o ciemnym kolorze skóry uciekający przed wojną są gorzej traktowani przez ukraińskich i polskich pograniczników niż pozostali uchodźcy. Głos w tej sprawie zabrał sam przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel, który uznał takie sensacje za część kampanii dezinformacyjnej i propagandowej Kremla. W wywiadzie dla radia France Inter stwierdził, że Moskwa chciała w ten sposób wpłynąć na postawę afrykańskich rządów przed głosowaniem w Zgromadzeniu Ogólnym nad rezolucją potępiającą inwazję.
Najemnicy i propagandyści
Kenijski publicysta i rysownik Patrick Gathara w komentarzu dla portalu Al Jazeera ocenił, że w wielu państwach kontynentu jednoznaczne stanięcie po stronie Ukrainy mogłoby być odczytane jako „opowiedzenie się za zachodnim projektem kolonialnym”. Wprawdzie autor przyznał, że również wojna wszczęta przez Moskwę to element projektu imperialnego, ale jednocześnie podkreślił, że spuścizna czasów kolonialnych pozostaje ważnym czynnikiem wpływającym na relacje z Europą.
Potwierdza to Jędrzej Czerep, analityk w Polskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Jego zdaniem, choć w afrykańskich społeczeństwach dominuje przekonanie, że to nie jest ich wojna, lecz konflikt pomiędzy wielkimi potęgami, w którym nie mają konkretnego interesu, to prorosyjskie sympatie są tam silne. – Głosowanie w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ było puszczeniem oka do Moskwy, z którą Afryka chce rozwijać relacje. Dla niej wojna w Ukrainie jest walką między imperializmem amerykańskim a państwem, które pomogło wielu społeczeństwom wyzwolić się od swoich kolonialnych zwierzchników. Sentyment do Rosji pozostał szczególnie w krajach wciąż rządzonych przez dawne ruchy wyzwoleńcze: w Angoli, Mozambiku, Zimbabwe, Ugandzie czy Sudanie Południowym – tłumaczy ekspert PISM ds. Afryki i Bliskiego Wschodu. – Nie lekceważyłbym też podsycania resentymentu kolonialnego przez propagandę rosyjską. Moskwa ma swoich agentów wpływu i pewne sukcesy na tym polu – dodaje. Zwraca też uwagę, że przywódcy afrykańscy nierzadko wypominają Europie, iż nie poświęca zbyt dużej uwagi wojnom toczonym na ich kontynencie, np. konfliktowi w Etiopii, na skutek którego blisko pół miliona ludzi potrzebuje pilnej pomocy humanitarnej.
Zresztą aparat propagandowy Rosji mocno pracuje nad tym, aby kraje kontynentu nie zapomniały o zaszłościach kolonialnych. Zwłaszcza w państwach francuskojęzycznych – jak Mali, Niger czy Senegal – dużą popularnością cieszą się telewizja RT (dawniej Russia Today) i portal Sputnik. Rosyjskie media lubią im przypominać o pomocy, jakiej udzielił Związek Radziecki ruchom wyzwoleńczym na kontynencie. A także o tym, że Moskwa wspierała ich przywódców ekonomicznie i wojskowo jeszcze długo po wywalczeniu niepodległości. W latach 50. i 60. Sowieci najbardziej angażowali się w Algierii, Egipcie, Ghanie i Gwinei. W kolejnej dekadzie rozszerzyli swoje wpływy w Etiopii i Somalii, a także pomagali prokomunistycznym stronnictwom w Angoli i Mozambiku, Namibii i Zimbabwe.
Być może najsilniejsze więzi – sięgające 1927 r. – łączą Rosję z RPA. To właśnie wtedy jeden z założycieli Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), Josiah Tshangana Gumede, złożył wizytę w Związku Sowieckim i formalnie rozpoczął z nim współpracę. Po delegalizacji ANC przez apartheidowskie władze Sowieci przez długi czas byli jego największym sponsorem – dopiero pod koniec lat 70. darowizny Skandynawów przewyższyły te płynące z Moskwy. W przeciwieństwie do ZSRR Europa nie dostarczała jednak broni i innej pomocy wojskowej. Tymczasem Kreml aż do końca lat 80. angażował się w szkolenia oddziałów partyzanckich ANC. Obecny prezydent Cyril Ramaphosa w 1991 r. został sekretarzem generalnym tej partii i odegrał jedną z kluczowych ról w zniesieniu apartheidu. Dziś ANC jest sowicie finansowany przez rosyjskich oligarchów, m.in. magnata przemysłowego Wiktora Wekselberga (w marcu znalazł się na liście prokremlowskich biznesmenów objętych sankcjami).
Relacje rosyjsko-afrykańskie kwitną zwłaszcza w sferze wojskowej. Od 2015 r. Moskwa podpisała umowy o współpracy militarnej z kilkunastoma krajami i wspiera ich władze w konfliktach zbrojnych z islamistami. W ostatnim czasie najemnicy z firmy wojskowej powiązanej z Kremlem, znani jako grupa Wagnera, są szczególnie aktywni w Mali, gdzie wspierają wojskową juntę Assimiego Goïty. Ich działalność przyczyniła się do tego, że w połowie lutego Francja i jej sojusznicy (m.in. Kanada i Szwecja) ogłosili, że nie są w stanie kontynuować walki z islamskimi radykałami i zapowiedziały wycofywanie swoich wojsk z tego kraju.
Biedni ludzie w biednych krajach
Relacje Rosji z państwami afrykańskimi nie są równie intensywne w sferze gospodarczej. Znacznie większą rolę odgrywają na tym polu Chiny, które w 2009 r. zdetronizowały Stany Zjednoczone na pozycji największego partnera handlowego kontynentu. A pandemia ją tylko wzmocniła. Według danych chińskiej Generalnej Administracji Celnej handel z krajami afrykańskimi wyniósł w ubiegłym roku rekordowe 254 mld dol. Jeszcze ważniejsze jest uzależnienie kontynentu od inwestycji z Państwa Środka, zwłaszcza infrastrukturalnych, a także technologii. Dla porównania według danych African Export-Import Bank wartość obrotów handlowych między Rosją a krajami afrykańskimi sięga ok. 20 mld dol. rocznie (dwukrotny wzrost od 2015 r.). Przy czym rosyjski eksport wynosi w tym koszyku blisko 14 mld dol., a import – zaledwie 5 mld dol. – Afryka jest jednym z ważnych strategicznych kierunków dla Moskwy, ale w rzeczywistości te stosunki gospodarcze są wydmuszką. Rosja w niewielu obszarach jest dla tych krajów atrakcyjna – konstatuje Czerep. Około 90 proc. rosyjskich inwestycji na kontynencie afrykańskim od 2003 r. to projekty związane z wydobyciem metali, węgla, ropy i gazu. Znaczące są również przedsięwzięcia związane z energetyką jądrową – m.in. w Egipcie, Etiopii, Ugandzie, Zambii i Nigerii.
Wprawdzie Unia Europejska odpowiada za prawie jedną trzecią bilansu handlu zagranicznego państw Afryki (w sumie to ok. 315 mld dol.), a także jest czołowym dostawcą pomocy humanitarnej i rozwojowej, ale to nie wystarcza, by przezwyciężyć animozje z czasów kolonialnych. Efekt jest taki, że w ostatnich latach liderzy kontynentu coraz bardziej orientowali się na Chiny. Stan relacji Europy i Afryki dobrze obrazuje szczyt UE i UA, który miał miejsce w Brukseli tydzień przed rozpoczęciem rosyjskiej agresji. Było to pierwsze tego typu spotkanie liderów obu kontynentów od pięciu lat. W czasie szczytu ogłoszono stworzenie pakietu inwestycyjnego w wysokości 150 mld euro, który ma pomóc państwom afrykańskim m.in. w transformacji energetycznej i cyfrowej oraz wesprzeć zrównoważony wzrost gospodarczy. Bruksela zobowiązała się też przeznaczyć 425 mln euro na skuteczną dystrybucję szczepionek przeciw koronawirusowi.
Rosja bije natomiast Chiny i Europę na afrykańskim rynku żywności. Według danych Światowej Organizacji Handlu (WTO) aż 35 z 54 państw kontynentu jest uzależnionych od importu zboża z regionu Morza Czarnego. 50 proc. pszenicy, która tam trafia, pochodzi z Rosji i Ukrainy. – Myślę, że powinniśmy być bardzo zaniepokojeni. Wpływ wojny na ceny żywności i skalę głodu w tym roku oraz w następnych latach będzie bardzo znaczący. Najbardziej ucierpią biedne kraje i ich biedni mieszkańcy – stwierdziła po wybuchu wojny dyrektorka generalna WTO, nigeryjska ekonomistka Ngozi Okonjo-Iweala.
Przeczytałeś ten artykuł, zapraszamy do udziału w badaniu
Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022
Link do ankiety https://badania.infor.pl/ankieta/733651/ankieta-tresci-w-internecie.html
Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022
Link do ankiety https://badania.infor.pl/ankieta/733651/ankieta-tresci-w-internecie.html
Jak wynika z analiz niemieckiego think tanku Kiel Institute, inwazja może szczególnie negatywnie odbić się na Egipcie i Tunezji, bo ich zależność od zbóż z Ukrainy i Rosji jest największa (oba kraje zanotowały już kilkunastoprocentowe spadki importu). Zaburzenia w łańcuchach dostaw mogą też boleśnie odczuć Rwanda, Tanzania, Mozambik, Kenia czy Kamerun, które – jak zauważa Kiel Institute – już dziś borykają się z problemem zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego. Dlatego nawet niewielkie tąpnięcia na rynku zbożowym mogą je sporo kosztować. Think tank szacuje, że największe wzrosty cen pszenicy zanotowały Kenia (+5,8 proc.), Uganda (+5,2 proc.) i Tunezja (+4,3 proc.). Eksperci Kiel Institute uważają, że wojna w Ukrainie stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa żywnościowego milionów mieszkańców Afryki, a najbiedniejsze kraje mogą stanąć przed perspektywą poważnej klęski głodu.
Innego zdania jest Jędrzej Czerep z PISM, który przekonuje, że prognozy dotyczące skali nadchodzącego kryzysu są nieco przesadzone. – W praktyce państwom szybko udaje się znajdować źródła zastępcze. W Afryce Północnej to głównie Francja, a pozostałych częściach kontynentu – także Rumunia czy Polska. Część umów zawierana jest przez agentów międzynarodowych pośredniczących w transakcjach, którzy szybko przestawili się na dostawy z USA czy Kanady. Nie wydaje mi się, żeby kryzys żywnościowy był w wyniku wojny w Ukrainie bardzo dotkliwy dla Afryki – mówi DGP analityk. Ponadto – zwraca uwagę ekspert – w wielu krajach już w ubiegłym roku znacząco wzrastały koszty produkcji żywności na skutek przerwania łańcuchów dostaw w związku z pandemią koronawirusa. Najczęściej nie przekładało się to jednak na ceny produktów. Te w wielu krajach – m.in. Egipcie czy Algierii – regulowane są przez państwo. – Krótkoterminowo ten kryzys może być niewielki, ale długoterminowo państwa subsydiujące żywność z pewnością będą musiały ponieść koszty finansowe takich decyzji – ocenia analityk PISM. ©℗
Aparat propagandowy Rosji mocno pracuje nad tym, aby kraje kontynentu nie zapomniały o zaszłościach kolonialnych. Zwłaszcza w państwach francuskojęzycznych – jak Mali, Niger czy Senegal – dużą popularnością cieszą się telewizja RT i portal Sputnik