Niezależnie od tego, czy padnie rozkaz ataku na Ukrainę, Rosja już wygrywa na Białorusi. A to wymusi zmiany w NATO

Władimir Putin jest, jak wiadomo, mistrzem strategicznych rozgrywek, zarówno planowania wielu ruchów do przodu, jak i wykorzystania pauzy” – napisał na łamach „Moskiewskiego Komsomolca” Michaił Rostowski, komentator dziennika. „Ale pauza, która się teraz pojawiła, nie wydaje się arcydziełem umiejętności politycznych i dyplomatycznych. Zamiast tego Rosja wygląda jak hazardzista, który bez trudu wykonał pierwszy ruch, potem drugi, a już na trzecim popadł w stan pewnego zamrożenia”.
Bez patriotycznego szału
Czy Putin przelicytował, przeceniając zarówno słabość kolektywnego Zachodu, jak i gotowość rosyjskiego społeczeństwa do wsparcia twardej rozgrywki, którą Moskwa rozpoczęła pod koniec 2021 r.? Z pewnością w części rosyjskiego establishmentu ostatnie posunięcia Kremla spotkały się z delikatną, choć czytelną krytyką. Publicysta portalu Voennoe Obozrenie napisał o strategii Moskwy w związku z obecną sytuacją wokół Ukrainy i żądaniami w zakresie bezpieczeństwa, że „pozostaje mieć nadzieję, że Kreml wie, co robi”, bowiem finezja dyplomatyczna głównego rosyjskiego negocjatora Siergieja Riabkowa dalece odbiega od sprawności Andrieja Gromyki, ministra spraw zagranicznych z czasów ZSRR, który umiał rozegrać na korzyść Rosji kryzys karaibski. Andriej Kortunow, dyrektor w Radzie ds. Polityki Zagranicznej, napisał, że „dyplomatyczny blitzkrieg”, który miał skończyć się triumfem Moskwy i osłabieniem pozycji kolektywnego Zachodu, doprowadził jedynie do obnażenia, do jakiego stopnia postawa Rosji „jest nierealistyczna i zamiast wzmocnić, raczej osłabi bezpieczeństwo państwa”.
Trudno też mówić, aby perspektywa wojny z Ukrainą ożywiała patriotyczny zapał Rosjan. Stacja Radiowa Echo Moskwy opublikowała pod koniec stycznia skierowany do „partii wojny w obozie władzy” apel wzywający do zaniechania agresywnej polityki mogącej przynieść wybuch wojny. W ciągu pierwszych trzech dni podpisało go ponad 5 tys. przedstawicieli świata nauki i kultury. Z badań Instytutu Lewady wynika co prawda, że nadal zdecydowana większość Rosjan jest zdania, że za zaostrzenie sytuacji odpowiadają Stany Zjednoczone i Ukraina, ale jednocześnie rośnie liczba spodziewających się wybuchu kryzysu gospodarczego „w pełnej skali” i maleje popularność Władimira Putina.
A gospodarka traci
Z gospodarczego punktu widzenia straty Rosji już liczy się w miliardach dolarów. Indeksy głównych giełd rosyjskich od początku roku spadły o 12 proc., co oznacza, że kapitalizacja notowanych spółek zmniejszyła się o 8 bln rubli (według kursu z ostatniego tygodnia niemal 105 mld dol.). Tylko rosyjscy oligarchowie z pierwszej setki „Forbesa” stracili 20 mld dol. Chwiać zaczął się rubel, co spowodowało zagrożenie skokowym wzrostem i tak już największej od lat inflacji. Główne rosyjskie firmy, takie jak Sbierbank czy Gazprom, zagrożone amerykańskimi sankcjami traciły najbardziej, kurs ich akcji spadł odpowiednio o 38 i 14 proc., i to mimo rekordowych zysków związanych z utrzymującymi się wysokimi cenami gazu na światowych rynkach.
Jeśli mówimy o tym, że rosyjska gospodarka traci w wyniku kryzysu na granicach z Ukrainą, to nie można zapominać o skali strat Kijowa, zmuszonego nie tylko bronić słabnącej hrywny, uszczuplając znacznie mniejsze od rosyjskich zapasy gotówki, lecz także ponosić gigantyczne nakłady na utrzymanie własnych sił zbrojnych w gotowości. Tylko z tytułu ostatniego alarmu wojennego perspektywy ukraińskiego wzrostu gospodarczego w tym roku zostały ostatnio zredukowane z 3,8 do 3,1 proc. Równolegle Moskwa przygotowuje sobie formalną możliwość uznania „niepodległości” republik Donbasu, a nawet objęcia ich ochroną wojskową połączoną z utworzeniem, na wzór Osetii Płd. i Abchazji, własnych garnizonów wojskowych.
Na konferencji prasowej po spotkaniu z Viktorem Orbánem Putin oświadczył, że choć czuje się rozczarowany nieodniesieniem się Zachodu do głównych postulatów Rosji w zakresie bezpieczeństwa, to jest zainteresowany kontynuowaniem dialogu. Rzecznik Kremla Pieskow powiedział, że takie stanowisko „napawa optymizmem”, a komentator dziennika „Kommiersant” napisał, że przynajmniej do końca przyszłego tygodnia, czyli do spotkania Putin – Macron, wojna nerwów będzie trwała, co i tak jest pozytywną opcją, bo alternatywą jest gorący konflikt.
Polityka nieliniowa
Chcąc zrozumieć, jaką rozgrywkę prowadzi obecnie Putin, warto wrócić do początków, czyli do wystąpienia rosyjskiego prezydenta na rozszerzonym listopadowym kolegium ministerstwa spraw zagranicznych, w trakcie którego po raz pierwszy pojawiły się żądania później ubrane w formę propozycji traktatów z NATO i ze Stanami Zjednoczonymi. Fiodor Łukianow, zbliżony do Kremla ekspert ds. międzynarodowych i jeden z dyrektorów Klubu Wałdajskiego, zauważył, że najważniejszą częścią wystąpienia Putina było nie to, co dostrzeżono na Zachodzie, czyli wezwania do zmiany architektury bezpieczeństwa w Europie, lecz słowa o utrzymywaniu kolektywnego Zachodu w stanie ciągłego napięcia, tak „aby nawet do głowy nie przyszło im myśleć o zagrożeniu Rosji”.
Przez pryzmat tej wypowiedzi zmienia się sens rosyjskiej strategii z ostatnich miesięcy. Wydaje się bowiem, że Moskwa jest zainteresowana nie tyle jednorazowym „starciem” (dyplomatycznym czy wojennym), ile utrzymywaniem stanu stałej presji, co pozwala jej osiągnąć cele zarówno o charakterze taktycznym, jak i zorientować się w krajobrazie strategicznym, poznać słabe punkty Zachodu, ujawnić pęknięcia i różnice zdań. Andrij Zagorodniuk, były minister obrony Ukrainy, obecnie kierujący kijowskim think tankiem Center for Defence Strategies, napisał – i trudno się z takim poglądem nie zgodzić – że Rosja realizuje strategię nieliniową, dążąc do jednoczesnego osiągnięcia co najmniej kilku celów. Warto się zastanowić, o jakie cele może chodzić w tym przypadku.
Po pierwsze już można mówić o zmianie orientacji Białorusi, co znalazło swój wyraz w projekcie nowej konstytucji, którą reżim podda pod głosowanie w referendum pod koniec lutego. I tak z ustawy zasadniczej wykreślony został zapis, w myśl którego białoruscy żołnierze nie mogą uczestniczyć w misjach poza granicami kraju. W przeszłości tego rodzaju sformułowanie potrzebne było Łukaszence, aby opierać się naciskom ze strony Moskwy, by białoruski kontyngent wziął udział w rosyjskiej interwencji w Syrii. Teraz o wysłaniu wojska poza granice ma decydować prezydent. Równie symboliczne znaczenie ma wykreślenie z konstytucji artykułu mówiącego o tym, że Białoruś jest państwem bez broni nuklearnej, dążącym do uzyskania statusu neutralności. O neutralności nie ma już mowy, Mińsk zacieśnia więzy z Rosją. Białoruś oficjalnie odchodzi od polityki „równego dystansu”, nie chce być „Szwajcarią Wschodu” i staje się wysuniętą kasztelanią w „warowni Rosja”.
Późną wiosną ubiegłego roku Fiordor Łukianow napisał, że najlepszą gwarancją utrzymania przez Rosję trwałych wpływów na Białorusi byłaby stała baza wojskowa, której instalacja pozwoliłaby uniezależnić się od zmiennych nastrojów w elitach sąsiedniego państwa. Skala obecnej dyslokacji wojsk rosyjskich na Białoruś, którą komentatorzy wiążą z napięciem wokół Ukrainy, uzasadnia tezę, że możemy mieć do czynienia nawet z czymś więcej niźli z rosyjską bazą. Generał Wiktar Hulewicz, szef białoruskiego sztabu generalnego, powiedział niedawno mediom, że rosyjskie oddziały wrócą do siebie po 20 lutego, czyli po zakończeniu manewrów „Sojusznicza Stanowczość”, czym wywołał krótkotrwały entuzjazm na rynkach finansowych. Skala dyslokacji budzi jednak w środowisku ekspertów wojskowych wątpliwości. Rosyjska grupa dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team opublikowała w ostatnich dniach świadectwa i analizy, z których wynika, że Rosjanie przerzucili na Białoruś nie tylko najnowocześniejsze systemy przeciwlotnicze S-400 czy Pancyr S, lecz także ofensywne rodzaje broni, takie jak wyprodukowany jeszcze za czasów ZSRR, ale stale modernizowany system pocisków Huragan. Co więcej, rozlokowanie rosyjskich oddziałów nie tylko nie odpowiada oficjalnej liście poligonów, na której mają odbywać się manewry, lecz wręcz wskazuje na to, że mogą one mieć na celu przeprowadzenie uderzenia oskrzydlającego na Kijów.
Skala samych ćwiczeń też skłania ekspertów do stawiania pytań o ich rzeczywisty cel. Jak w Radiu Swoboda ocenił (na podstawie liczby zarezerwowanych przez rosyjskie koleje wagonów) Arsenij Sivitski, analityk specjalizujący się w kwestiach geostrategicznych, obecne manewry nie będą wcale mniejsze od ubiegłorocznych ćwiczeń strategicznych Zapad 2021, a patrząc na to z punktu widzenia liczby przeznaczonych na manewry poligonów i lotnisk, będą nawet większym przedsięwzięciem. Linda Thomas-Greenfield, amerykańska ambasador przy ONZ, w czasie niedawnej dyskusji na forum Rady Bezpieczeństwa powiedziała, że w opinii amerykańskich specjalistów Rosjanie ściągają na Białoruś nawet 30 tys. żołnierzy i oficerów, a liczba ta może jeszcze wzrosnąć. Jak zapowiedział Aleksandr Fomin, rosyjski wiceminister obrony, jeden z uczestników negocjacji NATO – Rosja w Genewie, zgrupowanie rosyjskich wojsk na Białorusi może zostać powiększone. W tym celu „trzeba będzie wykorzystać cały potencjał wojskowy” Rosji i Białorusi. Już obecnie, jak zauważa Konrad Muzyka z Rochan Consulting, elementy 11 z 12 rosyjskich armii znajdują się nieopodal granic Ukrainy, co jego zdaniem świadczy o bezprecedensowej skali mobilizacji. Wojskowa inkorporacja Białorusi to pierwszy z celów, który udaje się Putinowi przeprowadzić w związku z obecnym alarmem wojennym. Niezależnie od tego, czy padnie rozkaz ataku na Ukrainę.
Popękany sojusz
Trudno nie zgodzić się z opinią gen. Bena Hodgesa, który w wywiadzie dla brukselskiego think tanku Centre for Security, Diplomacy and Strategy powiedział, że wojskowa obecność Rosji na Białorusi znacząco pogarsza możliwości obrony NATO na wschodniej flance i wymusi w przyszłości fundamentalne zmiany. Pytanie tylko, czy Sojusz jest na nie gotowy? Po tym, jak w grudniu 2021 r. Moskwa zażądała wycofania amerykańskich żołnierzy z Bułgarii i Rumunii, a dowodzący siłami NATO w Europie gen. Tod Walters zadeklarował w odpowiedzi, że dla wsparcia narażonych na presję wojskową ze strony Rosji państw wschodniej Europy Pakt może w ramach wysuniętej obecności dyslokować do Rumunii i Bułgarii po ok. 1,5 tys. żołnierzy i oficerów, odezwał się publicznie bułgarski minister obrony Stefan Janew, prawa ręka prezydenta Rumena Radewa. Napisał, że tego rodzaju krok zostałby przez Rosję odczytany jako posunięcie prowokacyjne, zwiększające napięcie i w związku z tym Sofia jest przeciwna dyslokowaniu NATO-wskich oddziałów na Bałkany. Co więcej, Janew stwierdził, że jego zdaniem „Bułgaria powinna mieć w NATO osobny, inny status” i samodzielnie rozwiązywać problemy związane ze swoim bezpieczeństwem.
Już po wizycie w Moskwie premiera Orbána, który myśli wyłącznie o kwietniowych wyborach parlamentarnych i cenach rosyjskiego gazu, węgierska dyplomacja poinformowała, iż „nie widzi celowości”, aby dodatkowe siły zbrojne Stanów Zjednoczonych z kontyngentu 3 tys. żołnierzy, którzy mają wzmocnić wschodnią flankę (przede wszystkim Polskę i Rumunię), stacjonowały na Węgrzech. Budapeszt nie postrzega rosyjskiej koncentracji na granicach Ukrainy jako zagrożenia dla siebie. Trudno o wyraźniejszy symbol podziałów w NATO, skoro inni członkowie Paktu decydują się wysłać na Ukrainę broń i amunicję.
Ale to niejedyne podziały, które ujawniły się w ostatnich tygodniach. Niemcy w przyspieszonym tempie tracą pozycję państwa, które jest w stanie przewodzić Europie. Nie chodzi tylko o rozczarowanie postawą Berlina na Ukrainie – trudno znaleźć kogokolwiek, kto byłby skłonny bronić postawy Niemiec w obecnym kryzysie – lecz także o pogłębiające się różnice w spojrzeniu na bezpieczeństwo między państwami wschodniej flanki ze „starymi członkami” NATO. Toomas Hendrik Ilves, przez 10 lat socjaldemokratyczny prezydent Estonii, napisał w emocjach, że „jeśli wyjdziemy z tego bez wojny, NATO i sojusznicy indywidualnie przynajmniej będą mieli jasność: kto jest kim, kto sprzymierza się z kim, komu można ufać i na co liczyć, kiedy g…no wybije, a komu nie warto”. Ilves przestrzegł również, że trzeba będzie iść do przodu nawet w sytuacji, kiedy jedno państwo będzie blokowało uruchomienie art. 5 (atak na któregoś z członków powinien być interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same – red.). Ostatnie propozycje Emmanuela Macrona, aby właśnie teraz Europa zaczęła pracować na rzecz swojej strategicznej suwerenności, rozmawiając z Moskwą o kryzysie wokół Ukrainy, nie wzbudziły entuzjazmu (jak napisali Liana Fix i Steven Keil, eksperci German Marshall Fund) nawet w Berlinie, co zresztą nie przeszkadza prezydentowi Francji lecieć na spotkanie z Putinem.
Po tym jak hiszpański „El Pais” opublikował kopie odpowiedzi Waszyngtonu i NATO na rosyjskie propozycje nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, rosyjscy komentatorzy zauważyli, że odpowiedź Paktu jest bardziej emocjonalna i stanowcza w tonie niźli stanowisko amerykańskiej dyplomacji, w którym nawet nie wspomina się o Krymie, dopuszcza się za to rosyjskie inspekcje w bazach w Redzikowie i w Rumunii. Zdaniem rosyjskich komentatorów postawa Stanów Zjednoczonych może być uznana za „bardziej pragmatyczną” niźli całego NATO, co może świadczyć o pęknięciach w Sojuszu Północnoatlantyckim.
Po trzech miesiącach napięcia wojskowego wokół Ukrainy korzyści, jakie Moskwa czerpie z obecnego kryzysu, są niemałe. Sytuacja może się zmienić, jeśli na Kremlu zostanie podjęta decyzja o ataku, ale właśnie dlatego taki scenariusz wydaje się najmniej prawdopodobny. Z perspektywy celów strategicznych Kremla lepszą strategią wydaje się utrzymywanie stałej presji, a nawet przeprowadzanie kolejnych faz eskalacji i zmniejszania napięcia, czemu może towarzyszyć wysuwanie nowych postulatów i żądań. Takie „grillowanie” strategicznego przeciwnika prowadzi zarówno do wyczerpania jego zasobów, jak i zmęczenia, a przez to zmniejszenia woli oporu. Z tej perspektywy Putin, godząc się na rozmowy z Zachodem, wcale nie jest graczem, który zbyt wysoko licytował i został sprawdzony. Racjonalnie myśląc, nie powinien uderzyć na Ukrainę. Pytanie tylko, czy na Kremlu rozumują w ten sposób?
*Autor jest ekspertem Instytutu Wolności