Brak jednoznacznej polityki Berlina wobec Moskwy coraz bardziej psuje reputację Niemiec wśród sojuszników.

Czy mam to zrobić, czy jednak lepiej nie?” – tak w drugiej połowie lat 90. śpiewał niemiecki hip-hopowy zespół Fettes Brot. Odpowiedź na to pytanie brzmiała „jein”; to połączenie słów „ja” (tak) i „nein” (nie). Być może przy tej piosence, będąc wtedy w szkole średniej, bawiła się na jakiejś imprezie obecna szefowa dyplomacji Republiki Federalnej Annalena Baerbock. Wątpliwe, by w jej rytmie pląsał znacznie starszy od niej, wówczas 40-latek, kanclerz Olaf Scholz. Ale jeśli spojrzymy na politykę Berlina, zwłaszcza zagraniczną, wydaje się, że niemiecki rząd należy do fanów zespołu Fettes Brot i być może w trakcie posiedzeń ministrowie odsłuchują hitu „Jein”.
Bo doskonale ambiwalentną politykę starają się prowadzić wobec Rosji oraz Ukrainy. Przykład numer jeden: Baerbock przed podróżą do Moskwy odwiedza Kijów – jest to zgodne z deklaracjami polityków zza Odry, że „nic o was bez was”. Podczas tej wizyty niemiecka polityczka najpierw mówi o solidarności z Ukrainą, zaś potem, że Berlin nie sprzeda Kijowowi uzbrojenia. Kilka dni później pojawia się informacja, że jednak Niemcy wspomogą Kijów – szpitalem polowym. Mija kilka kolejnych dni i niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zapowiada przekazanie Ukrainie 5 tys. hełmów. Internetowy serwis welt.de podaje, że ma to być wyraźny sygnał, iż Niemcy stoją po stronie Kijowa. Problem w tym, że nasz wschodni sąsiad poprosił o 100 tys. hełmów. I choć Justyna Gotkowska, analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich, wskazuje, iż Berlin w takim prowadzeniu polityki zagranicznej jest konsekwentny od aneksji Krymu w 2014 r. przez Rosję, to trudno przejść nad tym do porządku dziennego w momencie, gdy Kreml na granicy z Ukrainą zgromadził ponad 100 tys. żołnierzy. Bo jasne jest, że to Moskwa jest agresorem – i tego faktu nie zmieni nawet najlepiej przeprowadzana akcja dezinformacyjna fabryk trolli z Petersburga.
Przykład numer dwa: kwestia gazociągu Nord Stream 2, mająca zasadniczy wpływ także na relacje polsko-niemieckie. – W obecnej sytuacji gazociąg nie może uzyskać zezwolenia, ponieważ nie spełnia wymogów europejskiego prawa energetycznego, a kwestie bezpieczeństwa pozostają nierozwiązane – stwierdziła Baerbock w połowie grudnia w telewizji ZDF. Ale kilka tygodni później kanclerz Scholz mówi, że NS2 to projekt prywatny, zaś sekretarz generalny socjaldemokratów Kevin Kühnert dodaje, by gazociągu nie łączyć z konfliktem wokół Ukrainy. Z kolei w ubiegłą środę agencja Bloomberg poinformowała, że Niemcy nie chcą, by ewentualne sankcje na Rosję obejmowały sektor energe tyczny.
Przykład numer trzy: podejście do sankcji. Choć restrykcje na Rosję po aneksji Krymu w 2014 r. zostały w dużej mierze „wychodzone” przez kanclerz Angelę Merkel, to niemieckie firmy miały problemy z podporządkowaniem się im.
Przykład numer cztery: szef niemieckiej marynarki wojennej Kay-Achim Schönbach publicznie stwierdził, że Półwysep Krymski dla Ukrainy jest stracony, zaś Władimirowi Putinowi należny jest szacunek. To, że w takim tonie wypowiada się ważny dowódca Sojuszu Północnoatlantyckiego, budzi zdziwienie oraz każe postawić pytania o sposób myślenia niemieckich elit. Niesmak pozostał, choć Schönbach kilkanaście godzin później stracił stanowisko, zaś Arndt Freytag von Loringhoven, ambasador RFN w Polsce, napisał: „Rząd federalny stanowczo dystansuje się od wypowiedzi zdymisjonowanego w weekend inspektora niemieckiej marynarki wojennej, Kaya-Achima Schönbacha. Rząd federalny reprezentuje jasne stanowisko, zwłaszcza w sprawie Krymu oraz przestrzegania prawa międzynarodowego”.
Wydaje się jednak, że coraz więcej sojuszników i przyjaciół ma dosyć niemieckiego siedzenia okrakiem, a wpadające w ucho „Jein” nie przypadło im do gustu. Witalij Kliczko, kiedyś doskonały pięściarz, a dziś mer Kijowa, mówi w rozmowie z Bild.de: „Na Ukrainie panuje ogromne rozczarowanie, że rząd niemiecki obstaje przy NS2. Z olbrzymim rozczarowaniem przyjęliśmy też fakt, że nie chce nam dostarczać broni obronnej, a jednocześnie uniemożliwia państwom takim jak Estonia przekazanie nam uzbrojenia”. Warto dodać, że Kliczko mieszkał w Niemczech i jako sportowiec cieszył się dużą popularnością. „Miliardy, które Rosja zainwestowała w kupno niemieckich korporacji, byłych polityków i lobbystów, opłaciły się Putinowi” – mówi bez ogródek Ukrainiec. I patrząc na zawrotną karierę w rosyjskich spółkach surowcowych byłego kanclerza Gerharda Schrödera – trudno się z nim nie zgodzić.
Trzeba podkreślić, że Niemcy nie poprzestali na zablokowaniu bezpośrednich dostaw uzbrojenia. Wciąż nie wydali zgody Estonii na to, żeby mogła przerzucić na Ukrainę swój sprzęt wojskowy wyprodukowany w czasach NRD. Dla porównania: USA bez zwłoki zezwoliły państwom bałtyckim na dostarczenie amerykańskiego uzbrojenia do Kijowa. Na dodatek Waszyngton wysyła na Ukrainę kolejne dostawy sprzętu, m.in. przeciwpancerne pociski kierowane Javelin. W spektakularny sposób militarnie wsparli Kijów Brytyjczycy, także Warszawa dogaduje z nim szczegóły dostaw.
Ale Kliczko to niejedyny krytyk Niemiec. O ile stanowisko Ukraińca jest zrozumiałe, a polska narracja w sprawie NS2 od lat pozostaje niezmienna, to do chóru sceptyków dołączają obecnie głosy z Zachodu. Na łamach dziennika „The Wall Street Journal” komentator Tom Rogan postawił pytanie – czy Niemcy są sojusznikiem, na którym Ameryka może polegać. Jego odpowiedź brzmi: „nein”. „Dla Niemiec tani gaz, eksport samochodów do Chin i uspokajanie Putina wydają się bardziej istotne niż solidarność sojuszników” – pisze. W podobnym tonie na łamach „Die Welt” skrytykowała Niemców publicystka Anne Applebaum, ale to w żaden sposób nie dziwi – ona od lat zajmuje się Rosją i żadnych złudzeń co do polityki Moskwy nie ma. Od krytyki Berlina nie powstrzymał się również premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson.
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że ton niemieckiej debaty nieco się zmienia i powoli przesuwa na pozycje bardziej antyrosyjskie. Ale to, że „jein” i „rozumienie Rosji” wydają się zauważane coraz bardziej poza Warszawą, może się stać dla Berlina problemem. Bo krytycznie o takiej polityce wypowiedział się np. Gabrielius Landsbergis, minister spraw zagranicznych Litwy – a przecież Niemcy są w tym kraju państwem ramowym w tzw. wysuniętej obecności sojuszniczej NATO. Stacjonuje tam około tysiąca żołnierzy niemieckich, a Litwa kupuje uzbrojenie m.in. od Berlina. To, że Brytyjczycy, przewożąc broń na Ukrainę, nawet nie spytali, czy mogą wlecieć w niemiecką przestrzeń powietrzną, jest pewnym symbolem, choć nieco przypadkowym.
Ale np. Polska w najbliższych tygodniach ma ogłosić wybór zagranicznego partnera w wartym ponad 8 mld zł projekcie budowy trzech fregat. Oprócz Niemców startują Hiszpanie i Brytyjczycy. Oferta naszych sąsiadów zza Odry nie była faworytem – wydaje się, że w ostatnich tygodniach jej szanse zmalały. Bo wybór uzbrojenia jest polityczny. I to doskonale widać także po działaniach Berlina. Słychać z kolei to, że Niemcy, wciąż nucąc swoje „jein”, śpiewają w zupełnie innej tonacji niż duża część partnerów i sojuszników. Część krytyków taki śpiew może wprost zacząć nazywać fałszem. ©℗