Baśnie często opowiadają o kryzysie bezdomności bohatera. Zastanówmy się, dlaczego w przypadku ludzi spotykanych na ławkach w parku czy na dworcach uważamy ją za coś nadzwyczajnego lub nienormalnego - mówi w rozmowie z DGP Grzegorz Turnau.

Grzegorz Turnau kompozytor, pianista, wokalista. Autor takich przebojów jak „Bracka”, „Między ciszą a ciszą”, „Naprawdę nie dzieje się nic”. Kierownik muzyczny Teatru Lalka w Warszawie
Z Grzegorzem Turnauem rozmawia Konrad Wojciechowski
Potrafi pan sobie wyobrazić sytuację, że zostaje na ulicy, bo nie ma dokąd wrócić?
Taki epizod może spotkać każdego z nas, z wielu rozmaitych powodów. Czym innym jest bezdomność. Piosenka „Zupa na Plantach” powstała dla fundacji o tej samej nazwie. To społeczność, która pomaga osobom w kryzysie bezdomności. Przy czym musimy pamiętać o kontekście: bezdomność metaforyczna (bardzo atrakcyjna literacko) to jednak nie to samo, co bezdomność realna.
Z natarczywych myśli rodzą się piosenki?
Ależ skąd. To jest zawsze jakiś proces. Ale nie natarczywy. Raczej długotrwały. Przynajmniej u mnie. Z pomysłem piosenki o Zupie zwrócił się do mnie Piotr Żyłka – współtwórca i szef wspomnianej fundacji. Pięć lat temu ruszyli z pierwszą ugotowaną przez siebie zupą na obchód krakowskich Plant. Dziś kilkuset wolontariuszy regularnie patroluje całą aglomerację. Fundacja działa już na wielu poziomach, jest coraz bardziej skuteczna. Organizuje mieszkania, pracę, terapie. Ale ten pierwszy heroiczny ruch – podejście do człowieka bezdomnego z gorącą zupą i podjęcie rozmowy, nawiązanie kontaktu – był kluczowy. Wcześniej słabo znałem tę fundację, choć słyszałem o niej. Aż poznałem Piotra, wstąpiłem do Żywej Pracowni, dowiedziałem się, na czym to wszystko polega. I długo nie mogłem znaleźć słów.
Aż myśli zaśpiewały w głowie?
Wiedziałem tylko, że ta piosenka musi być nie o „kimś”, tylko o mnie. I o tym drugim, którego mijam codziennie na ulicy. Pomyślałem wtedy o Igorze Herbucie jako o „tym drugim”. „To mogłeś być ty, to mogłem być ja”. Zaśpiewaliśmy razem, ale to nie jest dialog. Każdy mówi w swoim imieniu. Bo każdy może upaść. Na oczach „tego drugiego”.
Chyba trudno wczuć się w rolę bezdomnego, zrozumieć z zewnątrz ten świat?
Bezdomność i nagość są ludzkie. Z domem rodzi się ślimak albo żółw. Człowiek nie. Bezdomność – w moim pojęciu – jest permanentna, wpisana w los. Jedni potrafią ją okiełznać, przykryć dachem, inni nie. Ale jest i wiatr, który ten dach może w każdej chwili zdmuchnąć. I o tym jest nasza piosenka.
O czymś absolutnie przyziemnym?
Ale i metaforycznym. Proszę zauważyć, że wielu bohaterów baśni to w gruncie rzeczy postaci bezdomne, wygnane, wyzute z poczucia elementarnego bezpieczeństwa. A w każdym razie – w drodze. Jak Robinson, jak Pinokio, jak Mały Książę. Albo Dorotka z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, której dom został zdmuchnięty przez huragan. Baśnie często opowiadają o kryzysie bezdomności bohatera. A teraz przełóżmy to na rzeczywistość i zastanówmy się, dlaczego bezdomność ludzi spotykanych na ławkach w parku czy na dworcach uważamy za coś nadzwyczajnego lub nienormalnego. Spójrzmy na to od innej strony: te osoby są po prostu w drodze. Z takich czy innych powodów. Upraszczając: każdy, kto wychodzi z domu, staje się w pewnym sensie bezdomny.
Jak Odyseusz, który latami wracał do swojej Itaki…
Chyba za daleko zaszliśmy… Łatwo tak mówić, siedząc w ciepłej restauracji, z kartą hotelową w kieszeni. Akurat teraz, kiedy rozmawiamy, trwają obok, w Teatrze Lalka, ostatnie próby do „Boskiej komedii” w nowym tłumaczeniu, w adaptacji Jarosława Mikołajewskiego i reżyserii Jarosława Kiliana, z moją muzyką. Jedną z najważniejszych postaci w Piekle jest właśnie Ulisses, czyli Odys. „I tak żeglowałem / aż się doczekałem / że mnie fala wściekła / zabrała do Piekła”. Ale nie trzeba szukać w starożytności. W naszych czasach definicje bezdomności się rozszerzają. Proszę zwrócić uwagę, ile osób mieszka w swoim smartfonie. Jeśli go tracą, stają się bezdomni. Czują się jak w Piekle.
Widywałem bezdomnych, którzy nosili przy sobie telefony komórkowe, bo nie chcieli dać się całkowicie wykluczyć.
Powodów, form i pięter bezdomności jest wiele. Ja się na tym nie znam, nie chcę się wymądrzać ani ogrzewać aurą „Zupy”. Proszę porozmawiać na ten temat z osobami, które heroicznie, na co dzień się tym problemem zajmują. A raczej: nie „problemem”, tylko konkretnymi ludźmi.
No właśnie, przecież to są ludzie nierzadko bardzo twórczy i utalentowani.
„Uważaj na talent, bo może ci wyfrunąć przez okno w każdej chwili” – powiedział mi kiedyś pewien mądry człowiek. Tak samo mogą skończyć się materialne bezpieczeństwo, stabilność rodzinna czy zawodowa i wszystko to, co wydaje ci się oczywiste i raz na zawsze zagwarantowane. Więc proszę mnie dobrze zrozumieć – nie jest tak, że Turnau z Herbutem nagle odkryli ludzi bezdomnych. Każdy ma jakieś kryzysy i może przeglądać się w lustrze rzeki. I król, i żebrak.
To jakie głębsze refleksje panom towarzyszyły?
Nikt nie ma na co dzień głębszych refleksji. Wszyscy muszą wstać, coś zjeść, coś zarobić. Zejdźmy do parteru. Mam zwykłe odruchy, lubię pomagać, to mnie też w jakimś sensie buduje. Trzeba pamiętać o tym, że ludzie bezdomni – trwale, a nie epizodycznie – też budują jakieś społeczności, jakieś hierarchie, jakieś systemy wzajemnego wsparcia. Dotarcie do nich i pomoc w wydobyciu się z takiej beznadziejnej niby-rzeczywistości – to dopiero jest zadanie. Można – jak pewien mój przyjaciel, który podczas pierwszego lockdownu, kiedy Kraków był wymarły i bezdomni niczym czyśćcowe widma zapanowali nad miastem – rozdawać im wódkę; rozsądniej jednak jest wpłacić pieniądze na konto fundacji, która zajmuje się tymi ludźmi w sposób zorganizowany, znając ich indywidualne historie.
Łatwiej myśleć, że się pomogło, niż realnie tę pomoc nieść.
„U wrót plebanii drzemie dziad i kasztanami sypie wiatr” – pisał Jeremi Przybora w piosence „Stacyjka Zdrój”. Ten obrazek uspokaja. Wszystko jest na swoim miejscu. I dziad, i plebania, i kasztany. To zdrowa ucieczka. Nie możemy się zadręczać tym, że codziennie, po wyjściu z pracy nie idziemy zbawiać świata. Tak się nie da. Ale mimo to włącza się czasem w głowie refren: „What if God was one of us / just a slob like one of us / just a stranger on the bus / trying to make his way home…” (fraza z przeboju „One of Us” amerykańskiej piosenkarki Joan Osborne mówiąca o tym, co by było, gdyby zabiedzony Bóg jechał autobusem i szukał drogi do domu – red.).
Czy nie możemy również dlatego, że nie wszyscy tej pomocy tak naprawdę oczekują?
Mówi się, że jest wiele osób, które wybierają bezdomność i nie chcą z niej rezygnować. „Kto wybiera samotność / nigdy nie będzie sam / Kto wybiera bezdomność / będzie miał dach świata nad głową” (z wiersza Ryszarda Krynickiego „Kto wybiera samotność” – red.). Ale to nie tak. Rozmawiałem o tym z Piotrem. Doświadczenie pięciu lat działań w Zupie (ale też doświadczenie ludzi, którzy towarzyszą osobom w kryzysie od wielu, wielu lat) jest takie, że nie poznali nikogo, kto by sam świadomie wybrał bezdomność. Czasem może tak się wydawać w pierwszym kontakcie, nawet ta osoba może tak na początku mówić. Ale zawsze, kiedy poznają kogoś bliżej, okazuje się, że kryzys nie jest wyborem, ale konsekwencją jakichś tragedii, problemów życiowych, rodzinnych, finansowych, które kogoś przerosły. Tak samo z trwaniem w kryzysie. Nie ma ludzi, którzy je wybierają. Raczej nie mają sił lub potrzebnego wsparcia, żeby podjąć jakieś kroki i swoją sytuację zmienić. A wsparcie może wyglądać różnie. Albo: musisz zawrócić, przebyć krętą drogę pod górę, a jak będziesz dzielny i doczołgasz się do mety, dostaniesz w nagrodę kawałek własnej podłogi. W krajach zachodnich – o czym dowiedziałem się od Piotra – przyjęto inną zasadę, która znacznie częściej się sprawdza i daje tym osobom szansę na lepsze życie: jeśli postanawiasz wyjść z bezdomności, na starcie fundacja zapewnia ci dach nad głową i od tego momentu zaczyna się twoja nowa droga. To jest oczywiście obarczone warunkami i kredytem zaufania. Ale właśnie krakowska Zupa praktykuje takie podejście.
Znowu brzmi jak bajkowa opowieść…
Portret człowieka poza nawiasem, poza normą jest właściwie fundamentem literatury, nie tylko dziecięcej. O ludziach, którzy nie wychodzą z ram, nie pisze się zbyt często. I nie kręci filmów.
Dotykamy zagadnienia odmienności, mniejszości, czyli wrażliwości uważanej za lewicową.
Nie wiadomo już, co to znaczy – lewica. Pamiętam z liceum, kiedy przerabialiśmy „Nowy Testament”, fragment o dawaniu jałmużny: „niech nie wie twoja lewica, co czyni twoja prawica, aby twa jałmużna była w ukryciu”. W tym sensie jestem nieewangeliczny, bo publicznie deklaruję swoje wsparcie dla Zupy. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że zostałem o to publicznie zapytany. Zresztą nie po raz pierwszy jako muzyk i piosenkarz dołączam swoją twarz i nazwisko do akcji charytatywnej. Zawsze robię to z przekonaniem o czystych intencjach animatorów i skuteczności ich działań. Wielokrotnie też odmawiałem, czując fałsz. Oczywiście – zawsze mogłem się pomylić, w obie strony.
Stał się pan pieśniarzem charytatywnym.
Chyba przecenia pan moją rolę w całej tej sprawie. Nie chciałbym, żeby zrobił się z tego jakiś groteskowy balon. Każdy, kto utrwala swoją twórczość i wychodzi na estradę, musi być trochę pyszny, bo inaczej by tego nie umiał robić. Ale to nie ja nalewam zupę, nie ja organizuję ubrania i środki czystości, nie ja jeżdżę do pustostanów, nie ja rozmawiam z tymi ludźmi. Przyszedłem do Zupy, bo zostałem zaproszony. Poczułem, że może z tego wyniknąć coś pozytywnego. Tylko tyle i aż tyle. Czym innym jest wsparcie medialne, a czym innym bezpośrednia działalność.
Zawsze nosił pan w sobie empatię dla bliźniego?
Początek mojego dorosłego życia to agonia PRL-u i start III RP. Żeby ten kraj – a wówczas była to Polska w autentycznej ruinie – zaczął jakoś funkcjonować w latach 90., należało postępować według planu. A nikt takiej operacji wcześniej nie przeprowadzał i nie mógł oszacować jej społecznych kosztów. Pierwsze skojarzenie: Leszek Balcerowicz. Ale dla mnie alegorią tamtej reformy, a właściwie rekonstrukcji ekonomicznej, pozostanie samotny, heroiczny Jacek Kuroń, nalewający na ulicy zupę z kotła i tłumaczący w telewizji, dlaczego jest gorzej, skoro miało być lepiej. Nikt inny nie chciał tego firmować. Ta „kuroniówka” była potem często parodiowana (także w Piwnicy pod Baranami), ale w istocie była jedynym autentycznym gestem nowej władzy wobec osób, które poniosły największe koszty transformacji. „Wnet i tak zginiemy w zupie…” – że zacytuję wieszcza Brzechwę. A więc „zupa” – polskie słowo klucz.
Tamta władza miała problem z transformacją, obecna ma teraz kłopot z migrantami, którzy nie mają domu i też wołają o pomoc. Jak w tej sytuacji powinniśmy się zachować?
Pierwszy odruch – pomóc, zaopiekować się. Jestem przekonany, że było wiele – organizacyjnych, prawnych – sposobów na to, żeby utrzymać szczelność granic i jednocześnie zachować się po ludzku. Ale to, co się dzieje, jest przerażające i niezrozumiałe. Nie ma na to słów. Najbardziej odrażające oblicze polityki. Podziwiam tych, którzy tam są i bezpośrednio pomagają. Nie tak dawno występowałem z zespołem na festiwalu norwidowskim w Łochowie. Przed koncertem zrobiłem sobie powtórkę z Norwida i natknąłem się na takie zdanie: „Heroizm nie jest w samych bitwach, ale na wszystkich polach życia i nieustannie. Owszem bitwy dlatego tylko bywają, iż heroizm nie bywa pierwej na polach życia praktykowany”. Norwid nie jest chyba ulubieńcem obecnej władzy. Zresztą dla żadnej nie byłby wygodny, bo władza lubi wojsko.
Zbliża się Wigilia, a z nią test z empatii społecznej dla wszystkich, którzy usiądą przy świątecznym stole. Zostawi pan puste nakrycie dla nieznajomego?
Wigilia to nie test. To uroczysta kolacja. Nie chodzę do żadnego kościoła i nie mam takich potrzeb. Ale lubię nastrój, zapachy, kolędowanie. To pozytywny czas próby znalezienia wspólnego języka. Także z nieznajomymi. W tym sensie – symboliczne puste nakrycie jest zawsze w pobliżu.
A jaka złota myśl może popłynąć dla nas w ten dzień, kiedy już wybrzmią wszystkie kolędy?
Wigilia i święta to czas dzieci. Powinniśmy pamiętać o tym (proszę mi na koniec wybaczyć pretensjonalność), co pisze Goethe w „Cierpieniach młodego Wertera”: „Powinniśmy z dziećmi postępować jak Bóg z nami, który nas czyni najszczęśliwszymi, gdy pozwala nam wędrować po świecie w miłym złudzeniu”. Dzieciństwo jest kluczowe, młodość to epizod, a życie to cała reszta. Aby zostało nam coś na tę resztę, najlepiej mieć jakiś budżet z dzieciństwa. Baśń nie zawsze musi być miła i wesoła.
Kiedyś częstowano potrzebujących „kuroniówką”, dzisiaj głodni mogą zjeść „zupę na Plantach”. Zupa to słowo klucz do rozwiązania polskich problemów