Twardy polexit na razie nie wchodzi w grę, ale aksamitny, polegający na wypchnięciu Polski na margines UE, już tak.

Nie wiem, po co to robią, przecież konsekwentnie zapowiadamy im, że zlikwidujemy Izbę Dyscyplinarną. Widocznie chcą pokazać, że nas do tego zmusili – tak osoba z rządu komentuje ostatnią decyzję Trybunału Sprawiedliwości UE o nałożeniu na Polskę kary finansowej za niewykonanie orzeczenia dotyczącego Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Nasz kraj bije kolejny rekord, jeśli chodzi o wysokość sankcji. Już poprzednia kara pieniężna, która zawisła nad Warszawą na tle sprawy Puszczy Białowieskiej w 2017 r., była bezprecedensowa. Za niewstrzymanie wycinki groziło nam 100 tys. euro kary dziennie. We wrześniu TSUE nakazał Polsce płacić pół miliona złotych dziennie, dopóki nie zamknie kopalni Turów w pobliżu granicy z Czechami. Dobowa stawka za działanie Izby Dyscyplinarnej to 1 mln euro.
O ile trybunał luksemburski potrzebował trzech miesięcy, by zareagować na wniosek Czechów, o tyle tym razem decyzja zapadła w czasie o połowę krótszym. Niewykluczone, że rolę odegrał tu wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że „próba ingerencji TSUE w polski wymiar sprawiedliwości” narusza zasadę nadrzędności polskiej ustawy zasadniczej. Konflikt ten ma też wymiar praktyczny, bo podważanie statusu sędziów wybranych przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa przyczynia się do chaosu i przeciągania postępowań.
Kara nie jest jednak żadnym zaskoczeniem. Z punktu widzenia Brukseli decyzja w tej sprawie nie mogła zapaść w lepszym momencie. Komisja Europejska może teraz cierpliwie czekać i obserwować rozwój wypadków nad Wisłą. Żadne narzędzie nacisku, jakie ma w swoich rękach, nie wywołałoby takiego efektu, jak decyzja TSUE – każdy dzień zwłoki będzie dla nas bowiem wystarczająco kosztowny. Bruksela miała co prawda uruchomić mechanizm „pieniądze za praworządność”, ale jego realne skutki – zablokowanie części wypłat – Polska mogłaby odczuć dopiero w przyszłym roku, po rozpatrzeniu przez luksemburskich sędziów skargi Warszawy i Budapesztu (w sprawie zgodności mechanizmu z europejskimi przepisami). Podobnie jest z procedurą o naruszenie prawa unijnego, którą Bruksela rozważa w reakcji na wyrok TK podważający zgodność z konstytucją niektórych postanowień traktatu o UE. Brak działania może także kosztować Polskę zaliczki z Funduszu Odbudowy, które otrzymała już większość państw członkowskich. Jeśli nie dojdzie do porozumienia do końca roku, stracimy szansę na 4,7 mld euro.
Jeśli obóz rządzący zdecydowałby się iść na zderzenie czołowe z Brukselą, to ma do dyspozycji kilka opcji. Polska mogłaby blokować wszystkie decyzje wymagające jednomyślności w UE. To przede wszystkim rozstrzygnięcia dotyczące kwestii podatkowych, których niebawem może być sporo. W końcu dług zaciągnięty na sfinansowanie Funduszu Odbudowy ma być spłacany z nowych, wspólnych podatków. Nasz rozmówca z rządu przyznaje jednak, że siła rażenia polskiego weta nie byłaby zbyt duża, bo wątpliwości co do pomysłów podatkowych ma wiele stolic (chodzi m.in. o proponowany podatek cyfrowy, od transakcji finansowych czy opłatę od wspólnego rynku). Uderzenie w politykę klimatyczną, a więc flagowy projekt KE, również spaliłoby na panewce, bo decyzje wymagające jednomyślności zostały już podjęte na unijnych szczytach. Z kolei konkretne projekty legislacyjne, przyjmowane w Radzie UE kwalifikowaną większością głosów (15 państw „za”), można paraliżować jedynie budując sojusze. Inne kraje członkowskie na pewno nie będą chciały angażować się w takie spory.
Polska próbowała już blokować przyjmowanie dokumentów unijnych, w których pada słowo „gender”. Chodziło np. o kartę praw podstawowych w sprawie sztucznej inteligencji czy plan działania na rzecz równości płci, które – jako dokumenty programowe – wymagały jednomyślności. Nie trzeba ich jednak przyjmować dla całej UE – może je też przyjąć np. 26 krajów członkowskich.
W grę wchodzi też zainicjowanie sporu sądowego z Brukselą o blokadę Krajowego Planu Odbudowy. W ocenie Warszawy KE robi to bezprawnie. Rząd zdaje sobie jednak sprawę z tego, że ewentualna skarga mogłaby jeszcze bardziej usztywnić stanowisko Komisji i jeszcze dłużej czekalibyśmy na wypłatę pieniędzy. Możliwe jest także niewykonanie innych orzeczeń TSUE, co z kolei oznaczałoby kolejne kary finansowe. W wypowiedziach polityków Zjednoczonej Prawicy pojawia się jeszcze opcja atomowa: niepłacenie składek do budżetu unijnego.
Cel, który postawił sobie polski rząd, wydaje się niemożliwy do osiągnięcia: jak wykonać orzeczenia trybunału luksemburskiego, by nie sprawić wrażenia, że poddajemy się presji, lecz jedynie kontynuujemy zmiany w wymiarze sprawiedliwości. W obozie rządzącym pojawiają się coraz to bardziej groteskowe pomysły. Jak ostatnia propozycja ministra Zbigniewa Ziobry, by zaskarżyć do TSUE Niemcy za rzekome upolitycznienie sądownictwa nad Odrą. Przy jednoczesnych zapewnieniach, że sędziowie z Luksemburga nie mają kompetencji do rozstrzygania spraw dotyczących wymiaru sprawiedliwości państw członkowskich.
Kluczem do rozwiązania naszych kłopotów z Unią są jednak decyzje polityczne, które musi podjąć kierownictwo PiS w sprawie kształtu planowanych zmian w sądach. Dziś to największy dylemat obozu rządzącego. Czy likwidacja Izby Dyscyplinarnej pozwoli zakończyć spór z TSUE? Czy ograniczenie roli Sądu Najwyższego nie okaże się jedynie kontynuacją czystek personalnych? Jak propozycja spłaszczenia struktury sądów zostanie odebrana w Brukseli i Luksemburgu? Jako reforma, której celem jest zwiększenie dostępu do wymiaru sprawiedliwości obywateli, czy raczej jako kolejna próba zwiększenia kontroli politycznej nad sądami?
Obecna sytuacja na linii Warszawa – Bruksela jest bezprecedensowa i nie sposób przewidzieć jej finału. Twardy polexit na razie nie wchodzi w grę, ale aksamitny, polegający na wypchnięciu Polski na margines UE, już tak. Pytanie, jak to wpłynie na nastroje społeczne. Wysoki poziom euroentuzjazmu Polaków opierał się dotąd na dwóch głównych fundamentach: swobodach unijnych (swobodny przepływ osób, usług, kapitału, towarów) oraz transferach finansowych. Czy kary nakładane na nasz kraj i najgorsze w historii naszego członkostwa relacje z Brukselą spowodują, że coraz więcej ludzi będzie się od Unii odwracać? A może negatywne emocje zostaną przekierowane na rząd PiS i to on zostanie obarczony odpowiedzialnością za konflikt?
W grę wchodzi zainicjowanie sporu sądowego z Brukselą o blokadę Krajowego Planu Odbudowy. Rząd zdaje sobie jednak sprawę z tego, że ewentualna skarga mogłaby jeszcze bardziej usztywnić stanowisko Komisji.