Do końca III kwartału mamy szansę zaszczepić wszystkich Polaków, którzy tego chcą

Z Michałem Dworczykiem rozmawiają Klara Klinger, Grzegorz Osiecki i Tomasz Źółciak
Ozdrowieńcy będą szczepieni jedną dawką?
To już nie ma zasadniczego znaczenia.
Jak to?
Wszystko wskazuje na to, że skończą się nasze problemy z brakiem szczepionek. Tylko do końca kwietnia do Polski powinno dotrzeć blisko 7 mln dawek preparatów różnych producentów. A w kolejnych miesiącach dostawy mają być jeszcze większe.
To co będzie naszym problemem?
Wyzwaniem jest liczba punktów, które wykonują szczepienia. I to, kto jest w to zaangażowany.
Lekarze…
No właśnie. Dlatego chcemy to zmienić.
To chyba niebezpieczne?
Wcale nie. Owszem, część lekarzy może tak twierdzić. U niektórych będzie to autentyczna troska o pacjenta, inni będą bronić interesów środowiska. I zapewne będzie do tego wykorzystywany argument dobra pacjenta. Ale dziś z tego punktu widzenia najważniejsze jest jak najszybsze zaszczepienie możliwie największej liczby osób.
Ilu Polaków zostało do zaszczepienia?
Z 31 mln osób pełnoletnich 1,8 mln dostało już dwie dawki.
A ile mamy kupionych szczepionek?
W sumie 100 mln do końca roku. Pytanie, ile osób zdecyduje się je przyjąć. Z badań wykonanych na nasze zlecenie wynika, że może to być 70 proc. Ale nawet gdyby było to 50 proc., to wciąż mówimy o 15,5 mln osób.
Czyli nie kupicie dodatkowych preparatów od Moderny, o które opozycja robiła wam awanturę?
A po co? Mamy wystarczającą liczbę zakontraktowanych szczepionek. Moim zdaniem do końca III kwartału mamy szansę zaszczepić wszystkich Polaków, którzy tego chcą. Zostaną dzieci i osoby przed 18. rokiem życia, dla których na razie nie ma szczepień, oraz ozdrowieńcy.
Nabędziemy zbiorową odporność?
Czym właściwie jest ta zbiorowa odporność? Profesor Grzegorz Gielerak mówi, że nabędziemy ją po zaszczepieniu 70 proc. populacji. Prof. Andrzej Horban oraz prof. Gut mówią o 50–60 proc., Francuzi – o 40 proc. Co mam powiedzieć jako polityk? W tej sprawie powinni wypowiadać się naukowcy, a nie politycy.
W środę, kiedy rozmawiamy, padł dzienny rekord zakażeń (wczoraj padł kolejny: 34 151 przypadków - red.). Jest coraz więcej zgonów. A pan tryska optymizmem.
Nie. Ja po prostu teraz mam jeden cel i jako osoba zadaniowa skupiam się na jego realizacji.
Czyli?
Zaszczepienie jak największej liczby Polaków. Gdy naukowcy debatują, kiedy nabierzemy zbiorowej odporności, ja dążę do tego, by zaszczepić każdego, kto tego chce. Jestem zadaniowcem, życie mnie nauczyło, że zajmowanie się wszystkim zwykle źle się kończy. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj niczego nie uda się wtedy zrobić porządnie. Również z tego powodu, że każdy jest obrażony, iż się wchodzi na jego podwórko.
Koncentruje się pan na szczepieniach, choć w Wałbrzychu konflikt pomiędzy działaczami PiS był tak ostry, że musiał pan rozwiązać struktury terenowe partii. Teraz chwieje się większość PiS w dolnośląskim sejmiku. To pana tereny partyjne.
Struktury w Wałbrzychu, na mój wniosek, rozwiązał prezes PiS Jarosław Kaczyński. Natomiast na Dolnym Śląsku nigdy nie było lepszej sytuacji.
Szczepionkowo czy politycznie?
I szczepionkowo, i politycznie. Jeżeli chodzi o tempo szczepień, nasz region jest w absolutnej czołówce. Politycznie – mimo pozornych zawirowań, jestem pewny, że PiS wyjdzie z tej sytuacji wzmocniony.
Wróćmy do szczepień – co się musi wydarzyć, żeby ambitny plan na II kwartał się powiódł?
Muszą być wprowadzone spore zmiany. Pomysł na drugi etap jest taki, by wykorzystać wszystkie możliwe i zgodne z prawem sposoby na poszerzenie sieci punktów szczepień i osób zaangażowanych w proces szczepień. Od kwietnia kolejne rozwiązania będą wchodzić w życie, choć niektóre z pewnym opóźnieniem z uwagi na proces legislacyjny. Bo już widzimy, że po I kwartale szczepień, który zaczął się bardzo sprawnie, system łapie zadyszkę.
To znaczy?
Kto najwięcej szczepi? Szpitale, w tym tymczasowe. A te są tak obciążone trzecią falą COVID-19, że nie mają mocy przerobowych. W POZ zwykle są malutkie punkty i prowadzenie przez nie tak dynamicznie zmieniającego się procesu rodzi poważne problemy. Na przykład jeżeli wpływają tam dwa komunikaty z NFZ dziennie, to już pojawia się kłopot.
Słyszeliśmy, że dziennie takich komunikatów, organizujących tryb pracy punktów szczepień, potrafiło wpłynąć naście.
O tym nie słyszałem, ale czasem zdarzał się jakiś sążnisty komunikat i jak to trzeba było przeczytać i wdrożyć w życie, wystawiać nowe sloty dla pacjentów, to rzeczywiście można było mieć dosyć. Na dodatek w takich sytuacjach zwykle można liczyć na pomocną dłoń podawaną przez część środowiska lekarskiego.
Aż tak ostro?
Może ostro. Ale za każdym razem, gdy mają być głosowane sprawy, które mogą godzić w interesy środowiska lekarskiego, jest ogromna awantura. I to z serii takich, których najbardziej nie lubię: gdzie do obrony małych, jednostkowych interesów używa się wielkich argumentów. Pierwszy przykład to dopuszczenie do wykonywania zawodu lekarza osób spoza UE. W czasie pandemii zależy nam na sprowadzeniu nowych medyków. Albo chociaż umożliwieniu pracy tym, którzy już u nas mieszkają. Podchodziliśmy do uchwalenia tej ustawy trzy razy. I wiedzą państwo, ile osób do tej pory dostało ostateczną zgodę? Jeżeli się nie mylę – trzy.
A na ile liczyliście?
Tysiąc, choćby pół tysiąca osób. To już byłoby coś. A wniosków są setki. Leżą w Ministerstwie Zdrowia.
Dlaczego tak jest?
Część środowiska medycznego stosuje obstrukcję przy rozpatrywaniu wniosków. Samorząd lekarski je blokuje. A my jako administracja nie byliśmy w stanie jak do tej pory tego przełamać.
I co teraz? Przygotujecie nową ustawę?
To w tej chwili nie jest kluczowe, bo nowe prawo weszłoby w życie za kilka miesięcy, długo po trzeciej fali, gdy koronawirus będzie w odwrocie, a my znajdziemy się na etapie masowego szczepienia wszystkich chętnych. Natomiast na przyszłość to ważna sprawa, bo pamiętając o bezpieczeństwie pacjenta, trzeba dopuścić do polskiego rynku jak najwięcej osób, najlepiej z sąsiednich krajów, jak Białoruś czy Ukraina. Lekarze stamtąd szybciej się w Polsce zaaklimatyzują i nauczą języka niż np. medycy z Filipin.
Resort chce iść z samorządem lekarskim do sądu.
No błagam, przecież my się ścigamy z czasem! W szpitalu tymczasowym na stadionie jest pół tysiąca łóżek. Jeszcze w środę rano zajętych było 308. Żeby móc zająć pozostałych 200, potrzebowalibyśmy kilkudziesięciu dodatkowych lekarzy. A ich nie ma. Mogliby być, gdyby nie protesty samorządu lekarskiego blokujące wpuszczenie kolegów z Ukrainy czy Białorusi. W normalnych warunkach standardem jest to, że jeden lekarz ma pod opieką od kilku do kilkunastu pacjentów, a teraz na Stadionie Narodowym ma 28-40.
To już właściwie wojskowe warunki.
Nie, wtedy to byłby jeden lekarz na stuosobową salę. Ale i tak ludzie się buntują, nie chcą pracować w takich warunkach. Podam jeszcze drugi przykład. Chcemy, by do szczepienia nie była potrzebna obecność lekarza, tak jak w większości państw europejskich. Pomogłoby to przyspieszyć proces. A co się dzieje? Projekt ustawy, która to rozwiązanie wprowadza, właśnie został zablokowany przez Senat.
Kto poza lekarzem miałby kwalifikować do wkłucia?
Pielęgniarki, fizjoterapeuci, farmaceuci, ratownicy itd. Grupa jest potencjalnie duża.
Może boją się odpowiedzialności karnej, gdyby coś się po szczepieniu stało pacjentowi.
Jak to? Jeśli dojdzie do wstrząsu anafilaktycznego, to kto sprawniej zareaguje: lekarz dermatolog czy ratownik medyczny mający codzienne doświadczenie z pogotowia ratunkowego? Musimy rozszczelnić ten system i przyspieszyć szczepienia.
Ile zatem będzie szczepień tygodniowo od kwietnia?
Nie mogę złożyć dokładnej deklaracji. Jak podam milion, a wyjdzie 900 tys., to znów będzie, że „Dworczyk okłamał pacjentów czekających na szczepienie” itd. Chcemy po prostu zapewnić jak najszybsze tempo szczepień. Już trwają szkolenia farmaceutów i fizjoterapeutów.
Szkolenia ze szczepień?
Kogoś, kto do tej pory sprzedawał aspirynę i antybiotyki, trzeba przeszkolić, jak podawać szczepionkę. Żeby choć kilka razy sam się ukłuł i kogoś innego, zanim zacznie masowo szczepić pacjentów.
Wojsko też będzie szczepić?
Nie sądzę, aby to był trafiony pomysł.
Przecież pomagają przy pandemii.
Tak, wykonują świetną robotę. Ale jestem dość sceptyczny co do masowego wykorzystywania wojska poza sytuacjami nagłymi i krytycznymi.
Minister Niedzielski stwierdził, że dzięki wysłaniu terytorialsów do szpitali udało się m.in. zweryfikować realną liczbę dostępnych łóżek.
Dokładnie. Tak jak powiedziałem, Wojsko Polskie i MON celująco zdały egzamin w czasie pandemii, ale pamiętajmy, że żołnierze przede wszystkim powinni szkolić się do obrony granic RP. W nagłych sytuacjach – nieoczekiwana klęska żywiołowa itp. – oczywiście zawsze można liczyć na ich pomoc. To oczywiście decyzja kierownictwa resortu, ale w mojej opinii powinno się unikać długotrwałych działań, które negatywnie mogą wpłynąć na proces szkolenia.
To kto jeszcze mógłby szczepić? Studenci medycyny?
Na przykład. Praktycznie wszyscy, którzy mają coś wspólnego z zawodem medycznym.
W II kwartale pacjenci nie będą mieli już wpisanej nazwy szczepionki na skierowaniu?
Nie, o tym, czym zostaną zaszczepieni, dowiedzą się w punkcie.
A co z punktami szczepień – pojawią się kolejne?
Tak. W przyszłym tygodniu zacznie się nabór kolejnych punktów. Kryteria będą bardzo uproszczone w stosunku do wcześniejszych. Tu też wyciągamy wnioski po I kwartale. Zgłosić się będzie mógł niemal każdy podmiot prowadzący działalność leczniczą. Także samorządy będą mogły tworzyć własne punkty.
I wtedy zamiast 6 tys. punktów będziemy mieć np. kilkanaście tysięcy?
Dziś precyzyjnie tego nie jestem w stanie powiedzieć, ale oby jak najwięcej.
Szykujecie szczepionkowe punkty drive thru, jak w USA?
Tak, chcemy to rozwiązanie wdrożyć – jego orędownikiem jest m.in. minister Niedzielski.
A weterynarze? Też potrafią robić wkłucia.
Takie pomysły jak na razie nie były rozważane.
A co z chętnymi do szczepień? Czekają ich jakieś zmiany?
Analizujemy kilka opcji. Coraz bardziej skłaniamy się ku temu, by zrezygnować z zapisów Narodowego Programu Szczepień o I, II i III etapie. Po zakończeniu etapu I, najprawdopodobniej w maju, rozważamy uruchomienie rejestracji dla wszystkich zainteresowanych szczepieniem.
Czyli do maja nie będzie raczej zapisów dla 40-latków?
Jeden z pomysłów jest taki, aby w połowie kwietnia ruszyły zapisy populacyjne – codziennie dla jednej grupy: np. 59-latkowie w poniedziałek, 58-latkowe we wtorek itd. Po trzech tygodniach doszlibyśmy do 40-latków. Oczywiście wcześniejsze roczniki nadal mogłyby się zapisywać, ale każdy przez jeden dzień miałby swoje okienko. A potem będzie jeszcze łatwiej.
Łatwiej?
Badania pokazują, że im młodsze osoby, tym mniejsza chęć szczepienia. Chyba że UE wprowadzi wymóg, iż jedynie z dowodem szczepienia można pojechać do Grecji czy na Majorkę – wtedy osób zainteresowanych szczepieniem na pewno by przybyło.
Wcześniej mówiło się o wyodrębnieniu kolejnych grup priorytetowych, np. cukrzyków. Odpuszczacie ten pomysł?
Po I etapie chcieliśmy zrobić ukłon w stronę wielu grup – przewlekle chorych, nauczycieli i innych – ale to skomplikowało system. Wszystko przestaje być wtedy sterowne, proste do zaplanowania. Cierpiały na tym punkty szczepień, które co chwilę były zaskakiwane nowymi informacjami, czy Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych, która zarządza dostawami. Codzienne zmienianie zasad powoduje zniechęcenie, również pacjentów.
Czyli od teraz kolejka będzie ustawiana po prostu według numerów PESEL?
Jest to jedno z najpoważniej rozpatrywanych rozwiązań, które uprości system. Co do cukrzyków – ostatecznej decyzji jeszcze nie ma.
Ważniejsze, by system był prosty?
To lekcja z I kwartału: nie komplikować systemu, oprzeć się na jak największej liczbie podmiotów niezaangażowanych w bieżącą pracę z pacjentami. Bo jak fala zachorowań rośnie, lekarze potrzebni są gdzie indziej.
Na początku byliśmy w czołówce państw europejskich pod względem tempa szczepień. Ostatnio z niej wypadliśmy.
To nie do końca prawda, ale pod pewnymi względami faktycznie nasze wyniki, przejściowo, nieco spadły. Jest wiele powodów. Początkowe szybkie tempo wynikało z tego, że szczepiliśmy pełną dostawą od Pfizera. Jak inni wstrzymywali podawanie AstryZeneki, to zastępowali ją Pfizerem, dzięki czemu nie doszło u nich do przerwania procesu. U nas, mimo że nie zatrzymaliśmy szczepienia AstrąZenecą, w niektórych punktach zrezygnowało nawet 75 proc. osób, a więc relatywnie zwolniliśmy.
Przebudowujemy system szczepień, wyciągamy wnioski z I kwartału, ale trzeba się nastawiać, że zostanie on z nami na stałe?
To pytanie do MZ. Budowa systemu była olbrzymim wyzwaniem, a biorąc pod uwagę, że wzięła się do tego administracja państwowa, z całą swoją inercją, teoretycznie to nie miało prawa się udać. A w krótkim czasie stworzono system teleinformatyczny do zarządzania procesem umawiania wizyt i dystrybucji szczepionek. Co było możliwe dzięki zaangażowaniu wielu instytucji – zwłaszcza resortu zdrowia. To sukces, z którego w przyszłości MZ może korzystać. Tak mógłby działać system umawiania wizyt u specjalisty. Bardzo ci się spieszy? To się umawiasz w Szczecinie, bo widzisz, że tam są wolne terminy, a nie czekasz dwa miesiące na najbliższe okienko w swoim rejonie. Tak to działa w wielu prywatnych sieciach prowadzących działalność leczniczą.
Patrząc wstecz, gdzie popełniono błędy?
Zapewne można było uniknąć niektórych zmian i dołączania kolejnych grup do zaszczepienia. Ale zawsze łatwo mądrzyć się post factum.
Ciągłe zmiany dotyczyły też zapisów na szczepienia: najpierw na zeszyt w punktach, potem przez infolinię, elektronicznie…
W pewnym momencie ulegliśmy zdecydowanemu stanowisku, niemal szantażowi Porozumienia Zielonogórskiego, że jeśli nie damy POZ-tom wewnętrznych slotów – czyli możliwości zapisania swoich pacjentów – to połowa z 6 tys. punktów szczepień wypadnie nam z systemu w ramach protestu. Pójście na zwarcie w tej sprawie ze środowiskiem lekarskim dopiero byłoby błędem.
Zmagał się pan z COVID-19, teraz choroba dopadła m.in. wicepremiera Jarosława Gowina i prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Dlaczego politycy się nie szczepili?
Może staliśmy się zakładnikami poprawności politycznej? Tak jak na całym świecie, tak i w Polsce względy wizerunkowe mają czasami zbyt duży wpływ na podejmowanie decyzji.
Czyli pomysł zaszczepienia rządu był?
W wielu krajach osoby zajmujące kluczowe stanowiska dla funkcjonowania państwa lub samorządu zostały zaszczepione. U nas byłoby to niemożliwe, bo opozycja za chwilę podniosłaby krzyk, że to arogancja władzy, skandal itd.
Ale sam pan mówi, że w wielu krajach decydentów zaszczepiono. Czyli tam albo nie był to wizerunkowy problem, albo się tym nie przejmowano. U nas się nie dało?
U nas to było niemożliwe przez temperaturę sporu politycznego.
Ma pan pewność, że w Polsce nie kwitnie nielegalny obrót szczepionkami?
Na dużą skalę? Na pewno nie. Były pojedyncze przypadki, ale niepolegające na tym, że ktoś kogoś zaszczepił za pieniądze, tylko że z jednej ampułki udało się pozyskać dodatkową dawkę i zaszczepiony nią został jakiś znajomy.
Mamy kilka tysięcy zutylizowanych dawek. Co jeśli ktoś tylko zaraportował je tak w systemie, a w rzeczywistości wyniósł szczepionki z punktu i podał żonie, dzieciom?
Nawet jeżeli zdarzył się taki przypadek, to statystycznie nie miał znaczenia. W Polsce wykonano już ponad 5 mln szczepień.
Pytanie, na ile jest to w ogóle do zweryfikowania.
Nie jest. Poza tym wychodzimy z założenia, że lekarzom, pielęgniarkom, ratownikom medycznym trzeba zaufać. Przecież na co dzień ratują nasze życie i zdrowie.
Czy szczepionki na COVID-10 będą – tak jak te przeciwko grypie – częściowo refundowane i dostępne w aptece?
Moim zdaniem z czasem tak.
Będziemy się szczepić co roku?
Nie wiemy, czy szczepionki będą potrzebne co roku. Naukowcy mają różne zdania na ten temat. Nawet jeśli za rok będziemy musieli się znowu szczepić, to sądzę, że szczepionki będą na tyle powszechne, iż nie będzie potrzeba takiego systemu, jaki stworzyliśmy, gdy były dobrem reglamentowanym.
Kiedyś mówiono, że zostanie pan szefem resortu obrony, ale może to minister Niedzielski powinien zacząć się bać o swoją funkcję?
Od 2017 r. powtarzam, że jako szef KPRM mam dostatecznie dużo wyzwań i nie zerkam z zazdrością na kolegów kierujących innymi resortami. A jeżeli chodzi o Adama, to go z jednej strony podziwiam za wyzwania, z którymi się mierzy, jego profesjonalizm i determinację, z drugiej strony po ludzku mu współczuję.
Ze względu na ciągłe konflikty ze środowiskiem lekarskim?
Nie tylko. Chodzi też o siłę medialnego rażenia, na które narażony jest minister zdrowia. Łatwo zniszczyć człowieka na tym stanowisku, zarzucając mu różne rzeczy.
Czy są pomysły na polskie regulacje dotyczące paszportu szczepionkowego? To mogłaby być dodatkowa motywacja do szczepienia, np. otwarcie restauracji tylko dla odpornych?
Nie ma decyzji ani nawet propozycji legislacyjnych w tej sprawie – poza tymi istniejącymi, czyli np. wyłączeniem osób zaszczepionych z kwarantanny. To byłoby zresztą trudne do wyegzekwowania i mogłoby rodzić pokusę nadużyć. Natomiast widać, że takie regulacje będą wprowadzały niektóre firmy, zwłaszcza międzynarodowe korporacje, np. linie lotnicze.
Minister Czarnek nie wykluczył powrotu dzieci w maju do szkół. To realne? Jest w ogóle sens, by uczniowie wracali na ostatni miesiąc roku szkolnego?
Nawet na miesiąc warto, co widzę po swoich dzieciach, ślęczących godzinami przed ekranami komputera. Im szybciej wrócą do szkoły, tym lepiej. Po to zresztą szczepiliśmy nauczycieli. Ale ostateczne decyzje będą zależały od sytuacji epidemicznej.
Pojawiły się pomysły nabycia szczepionki z Chin czy dokupienia preparatów z dodatkowych puli w ramach zakupów unijnych.
To już nie ma sensu. Od kwietnia co tydzień będziemy dostawać ponad 800 tys. szczepionek Pfizera, potem wchodzi Johnson & Johnson. Za chwilę będziemy zalani preparatami z kontraktu unijnego.
To zasoby na parę lat?
Nie będą miały tak długiego terminu ważności.
Wyrzucimy je?
Nie, można je będzie rozdać lub odsprzedać. Jest wiele krajów, które cały czas czekają na szczepionki.
Co się stało z trefnymi maseczkami ściągniętymi do kraju przez KGHM?
Większość uzyskała stosowne certyfikaty honorowane w Europie i została wykorzystana. Pewnie nie na pierwszej linii frontu, ale i tak wśród osób zaangażowanych w walkę z COVID-19.
Czy ostatnich wzrostów zachorowań i nadmiarowych zgonów nie można było uniknąć, czy popełniono błędy w zarządzaniu kryzysem? W listopadzie zabrakło łóżek, teraz też może być problem?
Nie zabrakło łóżek, lecz personelu do ich obsługi. A to ważna różnica. Jeśli zabraknie łóżek czy respiratorów, to wina rządu, bo ich nie kupił. Ale jeśli brakuje lekarzy, to zupełnie inny problem, którego nie da się rozwiązać z dnia na dzień. Zwiększyliśmy za to liczbę studentów medycyny.
Czyli na kolejną epidemię, powiedzmy za pięć lat, będziemy gotowi?
Można się śmiać, ale to długofalowe działanie, które będzie miało pozytywne efekty. Inną rzeczą, jaką można krytykować, jest koordynacja ratownictwa medycznego czy przepustowość SOR. Ale tu również wiele zmieniło się na lepsze.
W samym programie szczepień też były błędy?
Na pewno było nim puszczenie na samym początku 10 roczników seniorów do zapisów na szczepienia. Zatkała się linia telefoniczna, ustawiły się kolejki przed POZ, a była jeszcze zima. Ale szybko wyciągnęliśmy wnioski i dzieliliśmy potem wszystkich zainteresowanych szczepieniami na mniejsze grupy.
Nie za wcześnie poluzowano obostrzenia w tym roku?
Działaliśmy zgodnie z rekomendacjami ekspertów w tej sprawie.
To kto o tym decyduje – rząd czy rada medyczna przy premierze?
Ostateczną odpowiedzialność bierze na siebie rząd. Jednak w większości przypadków staramy się opierać na rekomendacjach lekarzy i ekspertów.
Walka z pandemią nie łagodzi sporów między partiami Zjednoczonej Prawicy?
Na pewno łatwiej byłoby rządzić i wprowadzać reformy, gdyby nie było pandemii, ale możliwe, że spory też by się toczyły. Trudno więc powiedzieć, jak będzie wyglądało poparcie dla PiS, gdy skończy się kryzys – mam nadzieję, że będzie na wysokim poziomie. Jednak na to pytanie będziemy mogli odpowiedzieć po zakończeniu tej zawieruchy.
Krajowy Plan Odbudowy zakłada wydanie 1,4 mld euro na zakontraktowane szczepionki i inne koszty walki z pandemią. Solidarna Polska jest przeciwna ustawie ratyfikującej dochody UE na pokrycie funduszu odbudowy, a opozycja stawia warunki. Nie martwi pana, czym się to skończy?
Nie obawiam się o tę sprawę. Ustawa zostanie pewnie przyjęta głosami różnych frakcji w parlamencie.
Pandemia przewartościowała pojęcie bezpieczeństwa zdrowotnego?
Przewartościowała w ogóle pojęcie bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o asortyment związany z ochroną osobistą, odtworzyliśmy produkcję i jesteśmy samowystarczalni. Wprowadziliśmy przepisy, które pozwolą nam utrzymywać moce produkcyjne także wtedy, gdy nie musimy z nich korzystać.
A co z produkcją szczepionki w Polsce?
Nie ma co ukrywać, że jeśli chodzi o szczepionki, to Polska ma wiele do nadrobienia. Zaległości są spore. Szansą jest kontrakt firmy Mabion, która nawiązała współpracę z firmą amerykańską NovaVax, szukającą mocy produkcyjnych dla swojego preparatu. Uruchomienie produkcji w Polsce to kwestia dwóch, trzech miesięcy. Ten kontrakt jest na tyle interesujący, że być może zakończy się zakupem licencji. A to już może być podstawa do budowy potencjału w naszym kraju.
Jest jakiś plan, jak w przyszłości luzować obostrzenia?
Na pewno jest, ale ja ostrożnie podchodzę do wszelkich prognoz i modeli matematycznych dotyczących pandemii, bo – jak pokazał ostatni kwartał – nie zawsze się sprawdzają. Jak zacznie spadać liczba zakażeń, a sytuacja na oddziałach covidowych się ustabilizuje, to będziemy obostrzenia luzować.
Kiedy wrócimy do normalności?
Moim zdaniem pandemia jako zjawisko, które zmieniło funkcjonowanie Europy, skończy się w tym roku, choć pewnie dalej będziemy chorować, a łóżka covidowe w szpitalach będą zajęte. ©℗