Sukces australijskich wydawców i wspierającego ich rządu w starciu z cyfrowymi gigantami może pomóc dziennikarstwu także w Unii Europejskiej.
W całej sprawie chodzi o sprawę niebagatelną – o przyszłość mediów na świecie. Bo chociaż to platformy takie jak Google, Facebook czy Twitter wiodą dzisiaj prym w docieraniu do odbiorców, to strumień informacji nadal płynie z redakcji i od dziennikarzy. W czym problem? W skrócie można powiedzieć, że ci, którzy produkt wytwarzają, na nim nie zarabiają. Kasę zgarnia nie całkiem uczciwy, za to bardzo potężny pośrednik.
– Warunki gry są bardzo nierówne. Giganci cyfrowi tak dalece zmonopolizowali rynek, że wydawcy mają coraz mniejszą możliwość funkcjonowania, a to odbija się na ich sytuacji finansowej oraz na jakości dziennikarstwa – mówi Jan Zygmuntowski z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, współprzewodniczący Polskiej Sieci Gospodarczej. – Coraz wyraźniej widzimy, że wysokiej jakości dziennikarstwo nie utrzyma się ze zrzutek i paywallów. Taki model się po prostu nie sprawdza – dodaje. Prowadzi on bowiem do podziału na media elitarne, nastawione na wysublimowanego czytelnika, który jest w stanie zapłacić za rzetelność i za sprawdzoną informację, oraz te darmowe – o wątpliwej jakości. To zabija też jakość publicznej debaty. Cyfrowi giganci owszem, udostępniają do niej przestrzeń, lecz także gromadzą o swoich użytkownikach dane i decydują o wyświetlanych treściach. Co więcej, należy do nich również rynek reklamy. Wydawcy mogą je wyświetlać na swoich portalach, ale to, jakie dostaną za to wynagrodzone, również nie jest oczywiste, bo giganci nie udostępniają szczegółowych danych o zyskach z reklam.
Pozostało
96%
treści
Reklama