Zdarzają się przypadki Musków, Gatesów czy Jobsów, którzy rzucili studia, by założyć prosperujące firmy. Ale na jednego Muska, Gatesa czy Jobsa przypadają miliony tych, którzy po rzuceniu studiów już się nie odnaleźli.

Podczas marcowej konferencji Satellite 2020 Elon Musk, założyciel Tesli i SpaceX, przekonywał, że ukończenie studiów jest zbędne. Według niego czas spędzony na uczelni to tak naprawdę okres zabawy, a nie zdobywania nowych umiejętności.
Taką opinię podzielają nie tylko cudowne dzieci biznesu. W lutym Krzysztof Bosak, tłumacząc się z braku wyższego wykształcenia, stwierdził, że magisterka się zdewaluowała, szczególnie ta zdobyta na wydziałach nauk społecznych.

Podwyżka dla magistra

Z Muskiem i Bosakiem nie zgodziliby się autorzy wydanego niedawno raportu OECD „Education at a Glance 2020”, który jest dowodem na to, że ukończenie uniwersytetu ułatwia odnalezienie się na rynku pracy. „Lepszy poziom wykształcenia przynosi coraz większe korzyści” – czytamy w raporcie.
W całym OECD nie ma kraju, w którym studia nie zapewniałyby statystycznie wyższych zarobków. Dyplom uczelni jest stosunkowo najmniej istotny w państwach nordyckich, w których są bardzo niskie nierówności płacowe, więc najlepiej wykształceni mają najmniejszą przewagę dochodową. Ale nawet w Szwecji oraz Danii posiadacze magisterki zarabiają przeciętnie 140 proc. średniej dla absolwentów liceów i techników. W Polsce magistrzy i doktorzy zarabiają 160 proc. przeciętnego wynagrodzenia absolwentów szkół średnich, co jest i tak o ponad 20 pkt proc. niższym wynikiem niż średnia OECD. Co ciekawe, zdobycie dyplomu zapewnia największe zarobki także w nowej ojczyźnie Muska (220 proc. przeciętnego wynagrodzenia średniaków).
Co istotne, dyplom zwraca się – efekty jego posiadania widać w późniejszych etapach kariery. Sytuacja osób poniżej 35. roku życia nie różni się jeszcze znacząco, a pracownicy ze średnim wykształceniem potrafią osiągać dochody niewiele niższe od koleżanek i kolegów z dyplomem. Jednak z biegiem czasu to ci drudzy szybciej pną się po szczeblach kariery i otrzymują hojniejsze podwyżki. Statystycznie w OECD osoby z wyższym wykształceniem w wieku 45–54 lata zarabiają o połowę więcej niż w wieku 25–34 lata. Analogiczny wzrost wynagrodzenia wśród pracowników ze średnim wykształceniem wynosi 20 proc., a wśród osób z wykształceniem poniżej średniego jedynie 10 proc.
Wiele młodych osób może być przekonanych do prawdziwości tezy Bosaka i Muska, nie dostrzegając jeszcze negatywnych skutków braku dyplomu. Dopiero w średnim wieku mogą zacząć sobie pluć w brodę – jeśli brak dyplomu to efekt ich decyzji, a nie uwarunkowań społecznych.

Łaskawsze oko rekrutera

Posiadanie dyplomu znacznie ułatwia też zdobycie pracy. Musk z Bosakiem mogą opowiadać, że magisterka się zdewaluowała, lecz pracownicy działów HR lub właściciele mniejszych firm wciąż łaskawszym okiem spoglądają na kandydatów z wyższym wykształceniem.
Przeciętnie w OECD wskaźnik zatrudnienia osób w wieku 25–34 lata z dyplomem w ręku wynosi 85 proc. Zatrudnienie wśród młodych pracowników ze średnim wykształceniem to 78 proc., a bez średniego ledwie 61 proc. Jeszcze większą przewagę na rynku pracy dyplom daje w USA – tam różnica w zatrudnieniu młodych osób z wyższym i średnim wykształceniem wynosi 10 pkt proc. Jednym z krajów, w których wyższe wykształcenie daje największą przewagę podczas rekrutacji, jest też Polska. Wskaźnik zatrudnienia młodych Polaków z dyplomem to 90 proc., a wśród osób ze średnim wykształceniem 80 proc.
Także w przypadku zatrudnienia przewaga, jaką zapewnia dyplom, daje o sobie znać w dłuższym okresie. W całym OECD różnica w zatrudnieniu wśród magistrów i osób po maturze w wieku 25–34 lata jest jeszcze niewielka – ok. 3 pkt proc. W kolejnej grupie wiekowej rośnie już do 7 pkt proc., a wśród osób w wieku 45–54 lata sięga już niemal 10 pkt.
Dzięki dyplomowi łatwiej też utrzymać pracę, bo w czasie kryzysu czy przestoju przedsiębiorstwa wolą zachować osoby z wyższym wykształceniem. Pracownikom bez dyplomu częściej trafiają się okresy bezrobocia, które potem odbijają się na ich emeryturach. Zresztą magistrzy dłużej pozostają też na rynku pracy. Zdecydowanie największa różnica w zatrudnieniu między magistrami a średniakami jest w najstarszej grupie wiekowej – 55–64 lata – w której wynosi aż 15 pkt proc.

Zwrot z inwestycji

Studiowanie wiąże się z kosztami. W Polsce uczelnie publiczne w trybie dziennym są bezpłatne, ale wiele osób uczy się zaocznie lub w szkołach prywatnych, za co trzeba uiszczać czesne. Poza tym studiowanie samo w sobie wiąże się z wydatkami – chociażby na książki, dojazdy czy wynajem mieszkania. Okres studiów uniemożliwia także prowadzenie aktywności zawodowej, a więc ogranicza osiągane dochody. Rozpoczęcie pracy zaraz po maturze może zapewnić szybsze zdobycie przyzwoitych zarobków. Wie to każdy studiujący 20-latek, którego niestudiujący koledzy w pierwszych latach po liceum mogą sobie pozwolić na znacznie większe wydatki, co przynosi chwile zwątpienia w sens studiów. To jednak także policzono. W każdym kraju OECD per saldo studiowanie się opłaca, gdyż w ciągu życia przynosi około dwukrotnie większy zwrot netto z tej inwestycji niż bilans korzyści i strat poniesionych podczas kończenia szkoły średniej.
Oczywiście w największym stopniu przejawia się to w USA. Ukończenie high school, naszej szkoły średniej, zapewnia zwrot netto wysokości 275 tys. dol. Skończenie uniwersytetu daje w ciągu życia dodatkowe 550 tys. dol. netto. Podobna różnica jest w Polsce, choć oczywiście u nas te kwoty są odpowiednio niższe. Według parytetu siły nabywczej ukończenie szkoły średniej da przeciętnie mężczyźnie z Polski netto kwotę odpowiadającą 150 tys. dol. Jeśli ten sam mężczyzna pokusi się o zdobycie wyższego wykształcenia, przeciętny zwrot z tej życiowej inwestycji wyniesie dla niego 350 tys. dol. – oczywiście również według parytetu siły nabywczej, a nie kursu rynkowego.
Co więcej, wyższe wykształcenie jest, wbrew temu, co się czasem opowiada, perspektywiczne. Na świecie zachodzi proces zanikania miejsc pracy dla osób ze średnim wykształceniem. Zostało to opisane w raporcie OECD „Employment Outlook 2019”. Jego autorzy wykazali, że w ciągu ostatnich dwóch dekad udział średniaków wśród wszystkich zatrudnionych w krajach OECD spadł z 42 do 32 proc., wzrósł za to udział absolwentów uczelni (z 34 do 42 proc.) oraz pracowników niewykwalifikowanych (z 24 do 26 proc.). Tak więc będzie można się odnaleźć na rynku pracy bez dyplomu, ale będzie to oznaczać wykonywanie zawodu niewymagającego kwalifikacji. Co prawda trudnego do zastąpienia przez automaty, ale za to nisko płatnego i ciężkiego fizycznie. Klasycznej pracy dla tak zwanych niebieskich kołnierzyków będzie coraz mniej, gdyż to właśnie ich miejsca pracy są najłatwiej zastępowane przez automatyzację, głównie komputery oraz algorytmy.

Wyższa szkoła życia

Podczas studiów nikt nie nauczy się wszystkiego, co będzie mu potrzebne do pracy. Większość umiejętności pracownicy nabywają w praktyce, wykorzystując narzędzia i mechanizmy dostępne w danej firmie. Jednak ukończenie studiów daje podstawy intelektualne, dzięki którym łatwiej przyswajać umiejętności i wykonywać powierzone zadania. Im ukończony kierunek jest bliższy specyfice miejsca pracy, tym intelektualny fundament solidniejszy.
Poza tym studiowanie wiąże się z rozwijaniem kompetencji społecznych. Uczelnia to społeczność, pełna struktur, gąszczu przepisów oraz nieformalnych zasad, w których trzeba się odnaleźć, by otrzymywać kolejne zaliczenia. Trzeba kontrolować terminy, wiedzieć, gdzie i kiedy są dyżury, do kogo się uśmiechnąć, a z kim lepiej nie zadzierać, regularnie wytrzymywać stres związany z egzaminami. Ukończenie szkoły średniej, w której uczeń prowadzony jest za rękę, absolutnie nie zapewnia kompetencji społecznych na tak wysokim poziomie jak uniwersytet – to jest zupełnie nieporównywalne.
Wolnorynkowcy mogą opowiadać o dewaluacji magisterki, ale rekruterzy wciąż patrzą łaskawszym okiem na osobę z dyplomem uczelni niż na taką bez. Te wszystkie czynniki razem wzięte składają się na ogólną przewagę magistrów nad średniakami, która przejawia się w dochodach i zatrudnieniu. Zdarzają się przypadki Musków, Gatesów czy Jobsów, którzy rzucili studia, by założyć świetnie prosperujące firmy. Tylko że na jednego Muska, Gatesa czy Jobsa przypadają miliony tych, którzy po rzuceniu studiów już się nie odnaleźli. Jeśli ktoś nie chce liczyć na cud zostania złotym dzieckiem biznesu lub polityki, to najskuteczniej będzie zwyczajnie skończyć studia. To wciąż się po prostu opłaca.