Mimo zakażenia koronawirusem prezydent Donald Trump po cichu planuje już tournée po niezdecydowanych stanach
Jeśli posłuchać samego Trumpa, to COVID-19 zregenerował jego siły witalne i wprawił w pogodny nastrój. „Czuję się lepiej niż 20 lat temu” – wyparował na Twitterze, ogłaszając koniec swojego 70-godz. pobytu w szpitalu wojskowym im. Waltera Reeda. Tak jakby odnalazł fontannę młodości, a nie zakaził się agresywnym patogenem, który zabił ponad 211 tys. jego rodaków. Przy okazji zaapelował, by oni również nie obawiali się koronawirusa. „Nie pozwólcie, aby zdominował wasze życie!”.
Jeśli wierzyć lekarzom Białego Domu, to Trump jest najzdrowszym pacjentem covidowym w Ameryce: od wypisu ze szpitala nie ma gorączki, poziom saturacji jest w normie, tylko ciśnienie krwi pozostaje lekko podwyższone. Jeśli zaś zapytać najwyższych urzędników administracji, to okaże się, że choroba w żaden sposób nie utrudnia mu wykonywania obowiązków urzędowych według normalnego harmonogramu. Powrót do business as usual – przynajmniej sądząc po twitterowej aktywności Trumpa – nastąpił już we wtorek, gdy polecił sekretarzowi skarbu Stevenowi Mnuchinowi zerwać negocjacje z demokratami w sprawie kolejnego pakietu stymulacyjnego dla gospodarki. Nocna seria wpisów oskarżających opozycję o złą wolę zdawała się sygnalizować, że prezydent jest w bardziej bojowej formie niż kiedykolwiek.
A jednak poza najbardziej lojalnymi wyborcami, którzy zagłosują na Trumpa bez względu na wszystko, nikt do końca nie ufa w narrację o jego szybkiej i gładkiej walce z COVID-19, mozolnie klejoną przez Biały Dom. Gdy przebywał w klinice wojskowej, administracja opublikowała serię zdjęć, na których pierwszy pacjent Ameryki przyjmuje pozę przywódcy kraju, zapracowanego nawet w szpitalnym apartamencie (choć dostrzeżono, że na jednym z nich podpisuje czystą kartkę papieru). Do mediów społecznościowych wrzucono też filmiki, w których zapewnia, jak wiele nauczył się o koronawirusie i że nie ma się czego bać. Podobno sam nalegał na przejażdżkę limuzyną dookoła 46-hektarowego kompleksu szpitalnego, by móc pomachać specjalnie podstawionym na ulicy sympatykom. Wielu lekarzy w ostrych słowach skrytykowało nieodpowiedzialność ekipy Białego Domu, zwracając uwagę, że PR-owa ustawka naraziła na ryzyko zakażenia funkcjonariuszy towarzyszących głowie państwa.

Przyzwyczajeni do kłamstwa

Niektórzy zastanawiają się nawet, czy te wzmożone starania, aby udokumentować żywotność prezydenta, nie są proporcjonalne do wiedzy o jego faktycznym stanie zdrowia, jaką próbuje się ukryć. Jeśli takie teorie zakrawają na paranoję, to i tak usprawiedliwieniem jest to, że gospodarz Białego Domu przez ostatnie cztery lata udowodnił Amerykanom, że jest gotów kłamać, zwodzić, przesadzać, manipulować, byle osiągnąć swoje cele polityczne. Najdobitniej pokazało to zbagatelizowanie pandemii i jej skutków dla społeczeństwa, od zdrowotnych po gospodarcze. Performans wokół choroby Trumpa stał się zaś kolejnym pokazem sztuki dezinformacji, w której wprawili się prezydent i jego otoczenie.
Od czasu, gdy szef administracji ogłosił przed tygodniem, że ma koronawirusa, z Białego Domu płyną skąpe, czasem sprzeczne informacje o jego zdrowiu. Po potwierdzeniu diagnozy osobisty lekarz głowy państwa dr Sean Conley uspokajał, że pacjent ma jedynie łagodne objawy infekcji. Ale już dzień później szef prezydenckiego gabinetu Mark Meadows ujawnił reporterom, że w ciągu doby stan Trumpa się znacząco pogorszył i nie widać na horyzoncie prędkiego ozdrowienia (za co został później skarcony przez przełożonego). Skruszony dr Conley przyznał w końcu, że nie był na początku szczery z opinią publiczną: w rzeczywistości Trump miał wysoką gorączkę, a saturacja spadła mu poniżej 90 proc. i dwukrotnie wymagał podania tlenu. Lekarz niezbornie tłumaczył się, że nie chciał powiedzieć niczego, co „mogłoby dawać wrażenie, iż przebieg choroby jest inny, niż to przedstawia Biały Dom”. – Próbowałem oddać optymistyczne podejście prezydenta i jego ekipy – usprawiedliwiał się dr Conley. Zapewnił, że powoli kryzys mija i pacjent jest na najlepszej drodze, aby pokonać wirusa. Jego profesjonalna wiarygodność została już jednak mocno nadszarpnięta.
Conley odmówił też podania wyników skanu płuc i rentgenu klatki piersiowej – badań, które mogłyby pokazać, czy wirus dokonał spustoszeń w układzie oddechowym – powołując się na federalne przepisy o prywatności informacji medycznych (Health Insurance Portability and Accountability Act – HIPAA). Zgodnie z nimi to chory decyduje, komu przyznać dostęp do swoich informacji medycznych. Nawet jeśli jest nim przywódca kraju i jego zdrowie może wpływać na funkcjonowanie państwa.

Turboterapia na życzenie

Spekulacje, że stan zdrowia prezydenta jest poważniejszy, niż się twierdzi oficjalnie, podsyciła też informacja o turboterapii, jaką zaordynował mu sztab medyczny. Oprócz remdesiwiru, działającego przeciwwirusowo związku pomagającego niektórym chorym na COVID-19, Trumpowi zaaplikowano sterydowy lek przeciwzapalny deksametazon. Według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia powinno się go podawać tylko pacjentom mającym trudności z oddychaniem lub w stanie krytycznym. Z badań klinicznych przeprowadzonych przez Uniwersytet w Oksfordzie wynika, że preparat rzeczywiście przyczynia się do zmniejszenia śmiertelności wśród osób, które wymagały podania tlenu (np. przy użyciu respiratora). Nie pomaga natomiast, a wręcz bywa szkodliwy, w łagodniejszych przypadkach.
Do tej kombinacji leczniczej lekarze dodali jeszcze dawkę koktajlu przeciwciał – eksperymentalną kurację koncernu biotechnologicznego Regeneron Pharmaceuticals znajdującą się jeszcze w fazie testów klinicznych. To zaś oznacza, że nie została ona dopuszczona do użycia przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (Food and Drug Administration – FDA). Nie ma nawet autoryzacji awaryjnej, udzielanej środkom spoza oficjalnego obrotu, jeśli są pomocne z walce z chorobami zagrażającymi życiu, na które nie wynaleziono jeszcze lekarstwa. Zgodnie z przepisami zastosowanie terapii nieprzebadanych należycie pod kątem bezpieczeństwa i skuteczności jest w USA dozwolone jedynie w nadzwyczajnych przypadkach – np. gdy wszelkie inne metody leczenia pacjenta w stanie poważnym zawiodły. Jak dotąd poza uczestnikami badań klinicznych preparat Regeneronu dostało ok. 10 chorych. Ale nie przeszkodziło to Trumpowi przypisywać tej niesprawdzonej miksturze swojego rzekomo błyskawicznego ozdrowienia. „Natychmiastowo poczułem się dobrze. Nazywam to lekarstwem” – powiedział w filmiku udostępnionym w środę na Twitterze, dodając: „Chcę, żebyście dostali to samo, co ja, i sprawię, żeby to było za darmo”. Złapanie infekcji określił jako „błogosławieństwo od Boga”, bo bez doświadczenia wirusa na własnej skórze nie dowiedziałby się, że istnieje skuteczny lek na COVID-19. Nie przedstawił szczegółów dotyczących sposobu dystrybucji środka Regeneronu poza mglistą zapowiedzią, że zaangażuje w to wojsko.
Mieszkanka i rodzaj leków, jakie zaaplikowano gospodarzowi Białego Domu, każą nie dowierzać w jego hurraoptymistyczne deklaracje o błyskawicznym wyjściu z COVID-19. Wiek (74 lata) i znacząca nadwaga sytuują go w grupie ryzyka. Jak podkreślają eksperci, stan pacjentów często pogarsza się w ciągu 7–10 dni od pierwszych symptomów. Nawet przy założeniu, że prezydent zdrowieje, nie ma możliwości stwierdzenia, czy zawdzięcza to akurat koktajlowi przeciwciał.
Waszyngtońscy insiderzy nie wykluczają też, że Trump naciskał na lekarzy, aby przepisali mu najsilniejsze dostępne terapie, uznając, iż sam wie najlepiej, co go wyleczy. Nawet jeśli jego stan nie wymagał podejmowania takiego ryzyka. Lekarze – w tym wysokiej klasy specjaliści ze szpitala wojskowego – po prostu bali się powiedzieć „nie” czy to przez szacunek dla głowy państwa, czy to ze względu na apodyktyczną osobowość Trumpa. Jak zauważył jeden z ekspertów na łamach „New York Timesa”, byłby to typowy przypadek tzw. syndromu VIP-a. Odnosi się on do sytuacji, kiedy lekarz, mając za pacjenta osobę wpływową i sławną, ulega jej żądaniom w sprawie wyboru terapii (często niekoniecznej i ryzykownej) lub wykazuje nadgorliwość w leczeniu, która narusza standardy zawodowe. W skrajnych przypadkach kończy się to śmiercią chorego (jak było z Elvisem Presleyem i Michaelem Jacksonem).
Warto też przypomnieć, że latem Trump promował jako przełom medyczny w walce z koronawirusem hydroksychlorochinę, lek antymalaryczny. Utrzymywał nawet, że sam go bierze (obecnie preparat nie jest częścią jego leczenia).

Jak nie zasiać paniki

Jak wynika z badania Axios/Ipsos przeprowadzonego po ujawnieniu diagnozy prezydenta, 70 proc. ankietowanych nie wierzy w to, co ich przywódca ma do powiedzenia na temat COVID-19. Historia umniejszania skutków pandemii i kwestionowania liczby ofiar śmiertelnych przez Biały Dom powoduje, że na miesiąc przed wyborami Amerykanom trudno ocenić też dziś, w jakiej kondycji jest faktycznie głowa państwa. Z rozmów, które przeprowadził z Trumpem weteran amerykańskiego dziennikarstwa Bob Woodward, wynika jasno, że ten już w lutym wiedział, jak poważnym zagrożeniem jest COVID-19. Nie chciał jednak „siać paniki” i rozstroić gospodarki, dlatego publicznie je zbywał lub deprecjonował (Woodward pisze o tym w swojej najnowszej książce „Rage”). Kiedy słupki zachorowań poszybowały w górę, administracja w dużej mierze przerzuciła odpowiedzialność za zwalczanie pandemii na gubernatorów i burmistrzów.
Po wyjściu ze szpitala Trump dalej bagatelizował niebezpieczeństwa związane z wirusem – m.in. napisał w mediach społecznościowych, że jest on „znacznie mniej śmiertelny niż grypa”. Facebook usunął komentarz, a Twitter oznaczył go jako wprowadzający w błąd. W tym samym czasie kolejni pracownicy administracji i funkcjonariusze służb specjalnych dostawali pozytywne wyniki testów. Infekcję mają m.in. doradcy prezydenta Steven Miller i Hope Hicks oraz rzeczniczka prasowa Kayleigh McEnany, w sumie ponad 20 bliskich współpracowników głowy państwa. Na kwarantannę po kontaktach z zakażonymi udają się też coraz to liczniejsi generałowie z Pentagonu. W Białym Domu nie dbano zresztą o środki bezpieczeństwa, takie jak zasady dystansu społecznego czy maseczki. Mimo że miejsce pracy i zamieszkania Trumpa zamieniło się w ognisko zapalne koronawirusa, przywódca ogłosił, że nie weźmie udziału w drugiej debacie prezydenckiej, jeśli odbędzie się ona w formule wirtualnej, jak postanowili organizatorzy z troski o zdrowie uczestników. Gospodarz Białego Domu odrzucił ten pomysł, bo „moderator mógłby w każdej chwili wyłączyć mu mikrofon”. A jego sztab kreśli potencjalną trasę szybkiego tournée po „wahających się” stanach na ostatnie tygodnie kampanii.
Złapanie infekcji to według Trumpa „błogosławieństwo od Boga”, bo bez tego doświadczenia nie dowiedziałby się, że istnieje skuteczny lek na COVID-19