Po dwóch tygodniach przyjmowania molekuły (molecule) Maria poczuła, że pigułki zaczęły w końcu działać. Nawet aż za bardzo. – Nie tylko nie miałam ochoty jeść, ale nawet pić. Stałam się bardzo nerwowa. One miały potężny wpływ na stan mojej psychiki – opowiadała BBC 22-latka z Sankt Petersburga.
W Rosji – za sprawą reklam na TikToku (slogan: „Zapomnij o jedzeniu”), kampanii influencerów oraz banalnie prostego dostępu do specyfiku – pojawiają się znacznie bardziej drastyczne przykłady działania pseudo lekarstwa mającego wspomóc oraz przyspieszyć proces odchudzania. Jedna z uczennic z syberyjskiej Czyty wylądowała w szpitalu – najprawdopodobniej próbowała zwiększyć dawkę, żeby przyspieszyć efekt chudnięcia. Inna dziewczynka, która wzięła kilka tabletek jednocześnie, trafiła na oddział intensywnej opieki. W maju w Sankt Petersburgu 13-latek został umieszczony w szpitalu, bo zareagował na lek halucynacjami i atakami paniki. Nie wiadomo, jakie dawki leku sobie zaaplikował, ale też mogło mu się spieszyć: uskarżał się, że szkolni koledzy nieustannie nękają go z powodu nadwagi.
Lista takich przypadków najprawdopodobniej nie ogranicza się do tych trzech osób, których gwałtowna reakcja na lek została opisana w rosyjskich mediach. Nastoletni użytkownicy rosyjskiego TikToka chętnie dzielą się między sobą doświadczeniami z Molekułą: od rozszerzonych źrenic przez bezsenność po napady niekontrolowanych drgawek. Czy to ich zniechęca do specyfiku? Bynajmniej. Wszakże to lek naturalny, zawierający m.in. korzeń mniszka lekarskiego i ekstrakt z kopru włoskiego. Za nimi kryje się jednak składnik, którego w składzie leku nie wymieniono: sybutramina.
Podejście do stosowania tego związku chemicznego zrobiono w medycynie w drugiej połowie lat 90., kiedy szukano alternatyw dla starzejących się – i wywołujących wiele niepożądanych reakcji – leków anorektycznych, substancji hamujących uczucie głodu. Przez dobrą dekadę zawierające sybutraminę leki próbowały sobie torować drogę na rynek, lecz rychło się okazało, że ich zażywanie prowadzi do skokowych wzrostów ryzyka zawałów czy udarów, szczególnie u osób z niezbyt sprawnym układem krążenia. Żeby przyjmować leki oparte na tej substancji, należałoby być zdrowym jak koń – a tak akurat osoby z otyłością rzadko mogą siebie określić. Pod koniec pierwszej dekady tego stulecia regulatorzy rynków medykamentów powiedzieli „stop”. Substancja została zakazana m.in. w UE, USA i Chinach. Inna sprawa, że do tego czasu rynek dysponował jej zapasem, który z czasem zaczął krążyć. Rosja była naturalnym wyborem: tam stosowania sybutraminy nie zakazano, a jedynie objęto wymogiem uzyskania recepty.
Molekuła jest – mniej lub bardziej – dostępna bez żadnych ceregieli. Po tym, jak wokół leku zrobił się szum w rosyjskich mediach, sprzedającym i kupującym zaczęły grozić kary i aresztowania, a część platform handlu online wyrzuciła z oferty ogłoszenia o jej sprzedaży – choć niektórzy dostawcy zaczęli przepakowywać specyfik do pudełek z nazwą „Atom” (ale identyczną szatą graficzną, żeby nabywcy nie mieli wątpliwości, co kupują). Farmaceuci rozkładają ręce: handel odbywa się w sieci, nie sposób ocenić dokładnej zawartości sybutraminy w tabletkach, a cena – w porównaniu z bardziej sprawdzonymi specyfikami – jest konkurencyjna. Za 20-dniową kurację Molekułą trzeba zapłacić równowartość niewiele ponad 30 zł, a cena globalnego hitu tego rynku – Ozempicu – za miesięczną dawkę to od 200 do 800 zł.
Odchudzanie, beauty & fit
W maju Światowa Organizacja Zdrowia przedstawiła podsumowanie globalnego problemu otyłości. Dane za 2022 r. dowodzą, że jeden na ośmiu mieszkańców Ziemi już ją ma – jeśli przełożyć to na dzisiejszą populację planety (8,25 mld), to mówimy o ponad miliardzie ludzi. Jeśli dołożyć do tego nadwagę – mamy już 2,5 mld osób. 43 proc. dorosłych cierpiało na nadwagę lub otyłość, w grupie dzieci poniżej 5. roku życia doliczono się 35 mln takich przypadków. W porównaniu z 1990 r. liczba dorosłych borykających się z nadmierną wagą wzrosła dwukrotnie, w grupie dzieci i nastolatków – czterokrotnie. Potencjalny rynek dla leków anorektycznych jest więc przeogromny.
Do tego dochodzą trendy dominujące w mediach społecznościowych. Ubiegłoroczne badanie Morning Consult zakończyło się wnioskiem, że 57 proc. osób z generacji Z marzy się kariera influencera; w Polsce ten odsetek jest niewiele mniejszy, waha się w zależności od badania od 48 proc. do 50 proc. (można utyskiwać, że badania prowadzono na stosunkowo niewielkich grupach). A jak influencer, to fit i beauty: szczupła sylwetka, podkreślanie tego i owego przy pomocy chirurga, mniej lub bardziej wyreżyserowany styl życia torujący drogę do portfeli reklamodawców. W konsekwencji rośnie presja na osoby, którym daleko do standardów narzucanych przez Instagrama czy TikToka. A wszyscy wiemy, że zapał do wywiązania się z postanowień noworocznych gaśnie na długo przed końcem karnawału – znacznie łatwiej skrócić sobie drogę tabletką, która niesie obietnicę bezwysiłkowego dogonienia społecznościowego standardu.
To wielce uproszczony schemat łańcucha przyczyn i skutków, ale trudno pokrótce wyjaśnić, jak to się stało, że prognoza dla globalnego rynku leków na otyłość zakłada, iż w 2035 r. jego wartość dobije do poziomu 150 mld dol. – pułapu nieosiągalnego dla wielu tradycyjnych branż gospodarki. „Leki, które są stosowane w terapii otyłości, gwałtownie nabrały popularności w ciągu ostatnich trzech lat, zwłaszcza w USA. Teraz stosowanie specyfików staje się trendem międzynarodowym, wspomagając wielkość potencjalnego rynku” – zauważają analitycy firmy Morgan Stanley. To oni podają wspomnianą wyżej wartość rynku za dekadę, jednocześnie przypominając, że nie tak dawno temu najśmielsze prognozy dla tego sektora zakładały wzrost do 105 mld.
Inny uderzający przykład: Dania, ojczyzna koncernu farmaceutycznego Novo Nordisk, z którego taśm produkcyjnych zjeżdża najpopularniejszy środek tego typu – Ozempic – dorobiła się już przydomka „farmapaństwa”. I nie bez kozery. Novo Nordisk podwoił zyski między 2019 r. a 2023 r., dziś jest największym europejskim koncernem. I gdyby nie jego wkład w PKB, Dania musiałaby ogłosić recesję, bo generalnie jej gospodarka kuleje. – To może być dziwne, że leki na odchudzanie wpływają na stopy procentowe naszego kraju, ale tak się dzieje – komentował w rozmowie z agencją Bloomberg Nærvig Pedersen, jeden z menedżerów Danske Bank.
Czy zatem można się dziwić, że mafie zaczęły się interesować odchudzaniem?
Narkotyki: tragiczne analogie
„Z początku sądzono, że heroina nie wywołuje uzależnienia. Tabletki heroiny sprzedawano jako lek na kaszel i choroby układu oddechowego, co miało pewne znaczenie, gdyż w tamtym czasie gruźlica była jednym z największych zagrożeń zdrowotnych. Jak szybko odkryli konsumenci, heroina wywołuje zaparcia, więc zaczęto reklamować ją jako środek przeciwbiegunkowy. Kobiety stosowały ją z polecenia lekarzy na bóle menstruacyjne i problemy oddechowe” – pisze Sam Quinones w książce „Dream land. Opiatowa epidemia w USA”.
Cytat może być mylący, bo książka Quinonesa nie traktuje o początkach heroiny, lecz o znacznie bardziej współczesnej bolączce Amerykanów: rozdętym rynku leków przeciwbólowych, z oxycontinem na czele, który przynosi śmierć tysiącom ludzi. Mechanizm powstania problemu był prosty – oxycontin był oparty na chemicznym odpowiedniku opium, pierwotnie podawanym wyłącznie w opiece paliatywnej. Siłę działania substancji udało się zminimalizować tak, by wyjść z ofertą do osób, które cierpiały z powodu przewlekłego, utrudniającego inne terapie bólu, przy równoczesnej próbie spowolnienia procesu uwalniania się substancji w organizmie, by pacjent nie doświadczał narkotykowego kopa, od którego by się uzależnił.
Pierwotne założenia zdały się psu na budę – z powodu chciwości producenta, o czym pisał inny amerykański dziennikarz, Patrick Radden Keefe, w książce „Imperium bólu”, oraz lekkomyślności konsumentów i opiekujących się nimi lekarzy. Tabletki mające przeciwdziałać ciężkim przypadkom ludzie zaczęli brać nawet przy przeziębieniach, w czym wspierali ich lekarze wypisujący im leki – bądź co bądź, na receptę – z równie wielką dezynwolturą. Pacjenci uzależniali się od tabletek i z czasem stawali przed koniecznością zdobycia coraz większych ilości leku. A gdy już nie mogli go uzyskać od lekarza, pod przychodniami zaczęli spotykać dealerów, którzy za odpowiednio wyższą opłatą zaczęli im sprzedawać oryginalny oxycontin, a z czasem jego tańszy zamiennik: heroinę.
Gdy tylko pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu opiatowego w USA, momentalnie na rynek weszły mafie. Jedne dogadywały się z lekarzami na wystawianie lewych recept, inne wykradały leki z placówek, a jeszcze inne pozyskiwały uzależnionych: uzyskujesz receptę i odbierasz lek, w zamian dostaniesz tradycyjną heroinę w ilości, która wystarczy na dłużej i kopnie bardziej. Dla dystrybucji lewego oxycontinu powstawały nowe mafijne struktury, Quinones opisuje całe wioski w Meksyku, których mieszkańcy przyjeżdżali do Stanów na kilkutygodniowe czy kilkumiesięczne turnusy z zapasem opioidów, by po pewnym czasie – nie zwracając uwagi policji czy DEA – powrócić do domu.
Mowa o czasach, w których internet raczkował, a jego pojawienie się – wraz z plejadą platform, którym daleko do popularności i rozpoznawalności eBaya – przepchnęło handel do strefy, której wielkości nie sposób ocenić. Analogicznie do narkotyków jest dziś z lekami na odchudzanie: np. molekułę można bez większych problemów kupić w internecie. Na pudełkach pojawiają się rozmaite informacje dotyczące produkcji, jak twierdzi BBC, niektóre odsyłają do nieistniejącej siedziby firmy w Niemczech, inne – na adresy w Chinach. Jeden ze sprzedających informował, że bierze lek „od zaprzyjaźnionego dostawcy z Kazachstanu”.
Leki: miliardy zysku
Gdy kilka tygodni temu brytyjscy policjanci z Northampton i agenci Medicines and Healthcare products Regulatory Agency (MHRA) wpadli do magazynu handlarzy pseudolekami, można było ocenić, jak wygląda ten biznes z bliska. W ciemnawym pomieszczeniu stały stosy kartonów, w których znajdowało się kilkadziesiąt tysięcy sztuk aplikatorów gotowych do wypełnienia pseudolekiem, a dodatkowo ok. 2 tys. już wypełnionych i gotowych do wysłania do klientów dawek preparatów o nazwach retatrutide i tirzepatide, urządzenia do produkcji preparatów oraz pakowania ich w pseudofirmowe pudełka.
Wartość znajdującego się w magazynie towaru śledczy oszacowali na ćwierć miliona funtów. – To wielki i nielegalny rynek, który zagraża pacjentom, napycha kieszenie zorganizowanej przestępczości i podminowuje opiekę zdrowotną – stwierdził szef pionu śledczego MHRA Andy Morling. – Przerywając działanie tej przestępczej sieci i zatrzymując dziesiątki tysięcy potencjalnie zabójczych preparatów przed wejściem w obieg, zapobiegliśmy poważnemu zagrożeniu dla zdrowia publicznego – dorzucił.
Nalot w Northampton okrzyknięto „największym w historii światowych służb ścigania przejęciem nielegalnych środków na odchudzanie” – pod względem liczby preparatów i ich rynkowej wartości. Ale nie miejmy złudzeń, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. „Ozempic stał się cenniejszy niż złoto” – donoszono przy okazji włamań do aptek, przychodni i szpitali, do jakich doszło w ciągu ostatnich dwóch lat w Stanach Zjednoczonych i Europie, np. w Michigan czy hiszpańskim Santiago de Compostela. O krok dalej poszły gangi brazylijskie – ostatniej wiosny w São Paulo gangsterzy polowali na furgonetki dostawcze, dowożące specyfiki do gabinetów i przychodni lekarskich.
Ci ambitniejsi przestępcy stawiają na własną produkcję: pierwotnie koncentrowali się na podrabianiu znanych marek wielkich koncernów: wiosną 2023 r. zaroiło się w sieci np. od nieoryginalnych dawek mounjaro i wegovy. Dziś coraz częściej uruchamiają produkcję własnych specyfików – jak molekuła. Proceder dopiero zaczyna nabierać rozmachu. Według zajmującej się cyberbezpieczeństwem firmy Check Point Software Technologies przez internet w USA i Europie przetaczają się kolejne kampanie reklamujące pseudo lekarstwa na odchudzanie, oparte na wygenerowanych za pomocą sztucznej inteligencji opiniach rzekomych lekarzy, podrobionych wynikach badań laboratoryjnych, opakowaniach naśladujących branżowe standardy, recenzjach i rzekomych poleceniach influencerów czy celebrytów. Drobny szczegół, jaki dostrzegli eksperci firmy: w USA fałszerze zwykle nie próbują używać na swoich produktach odniesień do tamtejszych agencji kontrolujących rynek farmaceutyczny – być może ze strachu przed dodatkowymi sankcjami w razie wpadki. Ci w Europie nie mają żadnych oporów przed oznaczaniem opakowań logo lokalnej instytucji pilnującej bezpieczeństwa rynku.
Ale nie to wydaje się najbardziej niepokojące w spostrzeżeniach ekspertów Check Point. Pomijając wygenerowane przez AI fotografie osób „przed” kuracją i „po” kuracji cudownym środkiem, kampanie handlarzy pseudolekami są wyrafinowane: komunikaty są skrupulatnie i bez rażących błędów językowych przetłumaczone, w wielu przypadkach są dostosowywane do lokalnej specyfiki (np. odnoszą się do innych grup potencjalnych konsumentów albo akcentują inne korzyści płynące ze stosowania preparatu), wydają się uwzględniać lub odnosić do lokalnie obowiązujących w danym kraju przepisów.
I właściwie trudno się dziwić. Skoro na legalnym rynku leków na odchudzanie są do wzięcia pieniądze liczone już w dziesiątkach, a za chwilę może i w setkach miliardów – to na czarnym rynku będzie ich pewnie równie dużo. A dla takich pieniędzy warto inwestować czas, możliwości i środki, tym bardziej że potencjalna kara będzie liczona w latach, a nie dekadach. Nasza pokusa odchudzania w nieunikniony sposób zderzy się z jeszcze silniejszą pokusą – odchudzenia naszych portfeli. ©Ⓟ