Ahmad asz-Szara wszedł na scenę nowojorskiego szczytu Concordia z dużą pewnością siebie. Ubrany w czarny garnitur, uśmiechał się i machał do publiczności. Syryjski przywódca przebywał w Stanach Zjednoczonych z okazji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w którym uczestniczył po raz pierwszy. Był w tym czasie najgorętszym nazwiskiem w mieście. – Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak udało ci się stworzyć siły zdolne do takiego działania. Domyślam się, że zbudowanie formacji, która była w stanie błyskawicznie przejąć Aleppo, Hamę, Hims i Damaszek oraz rzucić wyzwanie reżimowi, który sprawował władzę przez 50 lat, wymagało rekrutacji, szkolenia, kształcenia dowódców i wielu przygotowań. Jak tego dokonałeś? – zapytał go prowadzący spotkanie David Petraeus, emerytowany generał i były dyrektor CIA. Nie ukrywał podziwu dla nowego lidera Syrii. W pewnym momencie zwrócił się do niego czule: „Jak radzisz sobie z tą presją? Śpisz wystarczająco dużo? Byłem w podobnej sytuacji i wiem, że jest to niezwykle, niezwykle trudne. Twoi liczni fani – a jestem jednym z nich – martwimy się o ciebie”.

Terrorysta i mąż stanu

Rozmowa ta pokazuje zmianę w podejściu do Syrii, jaka zaszła na arenie międzynarodowej. Jeszcze rok temu asz-Szara był znany pod swoim nom de guerre Abu Muhammad al-Dżaulani. Wyglądał zupełnie inaczej niż podczas wizyty w Nowym Jorku. Przed 8 grudnia 2024 r. nosił maskujące mundury wojskowe, a jego głowę zdobił tradycyjnie owinięty biały turban i długa broda (dziś znacznie krótsza, bardziej „zachodnia”). Jako przywódca Hajat Tahrir asz-Szam (HTS), sojuszu sunnickich ugrupowań o profilu islamistycznym i dżihadystycznym, był dla świata groźnym terrorystą. Stany Zjednoczone wyznaczyły nawet nagrodę w wysokości 10 mln dol. za informacje prowadzące do jego aresztowania.

W marcu 2003 r., gdy międzynarodowa koalicja pod wodzą USA wkroczyła do Iraku, dwudziestoletni asz-Szara opuścił nieszczególnie religijny dom rodzinny i wyruszył walczyć przeciwko Zachodowi. Petraeus, który dziś prowadzi z nim przyjemne pogawędki na oczach świata, stał wówczas po przeciwnej stronie barykady. Jako generał na początku inwazji uczestniczył w marszu na Bagdad. Kilka lat później prezydent George W. Bush mianował go głównodowodzącym Wielonarodowych Sił Zbrojnych w Iraku.

Po szczeblach kariery wspinał się także asz-Szara. Według ustaleń „The Economist” już w 2004 r. pełnił on funkcję zastępcy Abu Musaba az-Zarkawiego, przywódcy Al-Kaidy w Iraku. Członkowie tej grupy przeprowadzali wówczas ataki na przedstawicieli ONZ, zagraniczne placówki dyplomatyczne i irackich urzędników, których ofiarami padali w ogromnej mierze cywile. Obecnie asz-Szara twierdzi, że nigdy nie uczestniczył w zamachach wymierzonych w ludność cywilną. Innego zdania musieli być Amerykanie, którzy schwytali go i wsadzili na prawie sześć lat za kraty. Młody Syryjczyk był przerzucany między najcięższymi irackimi więzieniami, w tym Abu Ghraib i Camp Bucca. To ostatnie okazało się później inkubatorem przyszłych liderów dżihadu, zwłaszcza Państwa Islamskiego.

Po wyjściu na wolność w 2011 r. asz-Szara wrócił do ojczyzny. Jego uwolnienie zbiegło się z początkiem rewolucji syryjskiej przeciwko dyktaturze Baszszara al-Asada. Rok później przy wsparciu al-Kaidy utworzył Front al-Nusra, mający na celu obalenie reżimu. Jako emir zbudował silną pozycję w północno-zachodniej prowincji Idlib. Ponieważ sprzeciwiał się próbom połączenia swojej organizacji z Państwem Islamskim, między ugrupowaniami doszło do walk. W 2016 r. asz-Szara zerwał z al-Kaidą i zastosował represje wobec jej lojalistów. Od tamtego momentu starał się uzyskać międzynarodową legitymację, prezentując bardziej umiarkowany wizerunek i odrzucając transnarodowy dżihad przeciwko państwom zachodnim.

Jego marsz ku władzy przyspieszył na początku grudnia 2024 r. W ciągu niecałych dwóch tygodni wywodzący się z różnych – a w przeszłości często ze sobą konkurujących – grup rebelianci pod wodzą asz-Szary zdobyli Damaszek, kończąc ponad 50-letnie dynastyczne rządy rodu Asadów. Dotychczasowy przywódca uciekł do Moskwy, a obywatele wyszli na ulice, by świętować sukces opozycji. Na centralnym placu stolicy ludzie wspinali się na czołgi i wiwatowali, depcząc zburzony pomnik byłego prezydenta Hafiza al-Asada. Inni szturmowali pałac prezydencki, niszcząc portrety jego syna Baszszara. Obalenie reżimu porównywali do upadku muru berlińskiego.

Wartość pokoju dla Syryjczyków

Nowy lider natychmiast porzucił swój wojenny pseudonim i zdystansował się od islamistycznej przeszłości. Obiecał odbudowę kraju i relacji ze światem, w tym z Zachodem, oraz gwarancje ochrony dla mniejszości (sunnici stanowią 74 proc. populacji Syrii, reszta to alawici, szyici, Kurdowie, druzowie i chrześcijanie). – Nikt nie ma prawa wymazywać innej grupy. One współistniały w tym regionie od setek lat – przekonywał w wywiadzie dla CNN. Zapewniał rodaków, że nie pozwoli Syrii powrócić na wojenną ścieżkę.

Zapytany przez Petraeusa o bezprecedensową przemianę, asz-Szara tłumaczył: „Ten, kto doświadczył wojny, zna wartość pokoju”. Transformacja z dżihadysty w męża stanu wzbudziła szacunek wśród przywódców Zachodu. - Jest bardzo silnym liderem – powiedział o nim Donald Trump po listopadowej wizycie asz-Szary w Białym Domu. Było to pierwsze takie spotkanie prezydentów USA i Syrii od 1946 r. – Jest twardym facetem. Lubię go. Dobrze się dogadujemy i zrobimy wszystko, co możemy, by Syria odniosła sukces – dodał republikanin. Nie był to pierwszy raz, gdy obsypywał asz-Szarę komplementami. W maju, po krótkim spotkaniu zaaranżowanym przez saudyjskiego następcę tronu Muhammada ibn Salmana, Trump określił 43-latka „młodym, atrakcyjnym facetem” o „bardzo silnej przeszłości”. Zgodził się też złagodzić część sankcji wobec Syrii, która od dekad blisko współpracowała z kluczowymi przeciwnikami Ameryki – Rosją i Iranem.

Od początku swoich rządów asz-Szara zabiega o zniesienie międzynarodowych sankcji. I wygląda na to, że dopina swego. Rada Bezpieczeństwa ONZ uchyliła już sankcje wobec niego i ministra spraw wewnętrznych Anasa Khattaba, nałożone z powodu ich powiązań z Al-Kaidą. „Rada wysyła mocny sygnał polityczny, uznając, że po obaleniu Asada i jego współpracowników Syria wkroczyła w nową erę” – stwierdził po głosowaniu amerykański ambasador przy ONZ Mike Waltz.

Choć Europejczycy podeszli do nowych władz z większym dystansem niż administracja Trumpa, w maju Unia zniosła wszystkie sankcje gospodarcze wobec Damaszku. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapewniła na portalu X: „Ścieżka do odbudowy wciąż jest długa, ale Europa jest gotowa z Syrią współpracować”.

Namioty zostaną, Syria z miliardowymi zniszczeniami

Asz-Szara odziedziczył kraj wycieńczony prawie 14-letnią wojną domową: podzielony, zubożały, zniszczony. Odbudowa zajmie dekady. – W listopadzie po raz pierwszy od wielu lat przez 24 godziny zapewniono ciągłość dostaw elektryczności. Syryjczycy przyjęli to z dużym entuzjazmem. Była to jednak jednorazowa sytuacja – opowiada mi Joanna Lenartowicz, koordynatorka ds. Bliskiego Wschodu w Polskiej Akcji Humanitarnej (PAH). Jak tłumaczy, na razie prąd jest dostępny tylko przez kilka godzin dziennie, a większość osób korzysta z paneli słonecznych. – Sytuacja ta pokazuje, jak bardzo brakuje podstawowych udogodnień, do których my jesteśmy przyzwyczajeni. Tam wciąż nie są one oczywiste – podkreśla.

Czas, w którym mieszkańcy mają dostęp do prądu, ma się wydłużać. Przygotowano nawet harmonogram. – Zakłada on stopniowy wzrost liczby godzin aż do osiągnięcia poziomu, w którym prąd jest dostępny ok. 16 godzin na dobę - mówi koordynatorka PAH. W tym roku organizacja oficjalnie otworzyła misję humanitarną w Syrii, ale działania pomocowe prowadzi tam od 2023 r. W prowincjach Idlib i Aleppo na północy kraju oraz w obozach dla uchodźców wewnętrznych m.in. dostarcza wodę beczkowozami, wywozi nieczystości z sanitariatów i dystrybuuje pakiety higieniczne. Jak zaznacza Lenartowicz, wsparcie będzie tam potrzebne przez długi czas.

Celem nowych władz jest umożliwienie powrotu przesiedleńcom i realizacja polityki „zero obozów”. – Powoli widać postępy: obozy się wyludniają, ludzie wracają do domów i starają się je odbudowywać – zauważa Lenartowicz. W niektórych miejscach po namiotach zostały już tylko betonowe podmurówki. Szykując się do powrotu, Syryjczycy zabierają ze sobą materiały budowlane i demontują latryny – liczą, że przydadzą się im przy remoncie dawnych mieszkań.

W październikowym raporcie podsumowującym konflikt Bank Światowy szacuje bezpośrednie straty materialne na 108 mld dol. Najbardziej ucierpiała infrastruktura, która odpowiada za 48 proc. szkód (52 mld dolarów), następnie są budynki mieszkalne (33 mld) i niemieszkalne (23 mld). Największe straty odnotowano w prowincjach Aleppo, Damaszek i Hims. – Są przypadki, gdy osoby odwiedzające swoje domy po raz pierwszy od wielu lat zastają dużo większe zniszczenia, niż były sobie w stanie wyobrazić. W efekcie wracają do obozów – mówi koordynatorka PAH. Powodem jest też brak podstawowej infrastruktury: wody, kanalizacji, szkół czy szpitali. - To miejsca, w których naprawdę trudno funkcjonować – dodaje.

Rozczarowanie nierzadko przeżywają również ci, którzy po wybuchu wojny uciekli z Syrii; według szacunków to ok. 6,7 mln ludzi. Schronienie znajdowali najczęściej u sąsiadów: w Jordanii i Libanie. Po ofensywie pod wodzą asz-Szary w obu krajach wybuchła euforia. Część syryjskich uchodźców ruszyła w stronę granicy z całym dobytkiem, by jak najszybciej dotrzeć do ojczyzny. Zwłaszcza że w ostatnich latach byli postrzegani przez rządy i społeczeństwa Europy i Bliskiego Wschodu jako obciążenie.

Lenartowicz wyjaśnia, że z Libanu, w którym obecnie przebywa ok. 1,5 mln Syryjczyków, do kraju mogło wrócić najwyżej kilkaset tysięcy osób. Zastrzega jednak, że te powroty często mają „płynny” charakter: wielu ludzi przyjeżdża sprawdzić, w jakim stanie są ich domy. Gdy widzą, że nie da się w nich mieszkać, znowu wyjeżdżają do Libanu. Do tego grona dochodzą osoby, które dotąd nie podjęły próby powrotu do swoich miejsc zamieszkania. To ci w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej – pozbawieni zaplecza finansowego, często wykluczeni jeszcze przed wojną.

Choć obozy przez pewien czas pozostaną jeszcze nieodłączną częścią syryjskiego krajobrazu, warunki w nich tylko się pogarszają. Jak tłumaczy Lenartowicz, wraz z przekierowaniem funduszy na działania zachęcające do powrotów, w obozach wygaszono m.in. edukację. Dzieci, które w nich nadal mieszkają, muszą teraz dojeżdżać do najbliższych szkół, jeśli w ogóle mają taką możliwość.

Niespełnione obietnice i duża niepewność w Syrii

Za wielką polityką kryją się dziesiątki przyziemnych problemów, które musi rozwiązać asz-Szara. Wiele z nich ma charakter czysto administracyjny. Przykładowo, podczas wojny niektórzy mieszkańcy przenosili się między prowincjami, które znajdowały się pod kontrolą różnych ugrupowań. W efekcie mają kilka dowodów osobistych. To komplikuje ustalenie, ilu Syryjczyków faktycznie mieszka w kraju. Konieczne jest więc stworzenie jednolitego dowodu osobistego. Podobny problem dotyczy rejestracji samochodów – podczas wojny władze wprowadzały na kontrolowanym przez siebie terenie własne tablice rejestracyjne, co obecnie utrudnia zarządzanie ruchem drogowym. – Choć z pozoru są to drobne sprawy, mają one ogromne znaczenie administracyjne i będą wymagały dużych nakładów finansowych - podkreśla Lenartowicz.

Do tego dochodzą inne problemy. Zachęcające sygnały z zagranicy, ocieplanie relacji ze światem i znoszenie sankcji ostro kontrastują z tym, jak asz-Szara radzi sobie na scenie wewnętrznej, szczególnie w sferze jednoczenia kraju. W marcu rządowe siły bezpieczeństwa stały się obiektem ataku lojalistów al-Asada w nadmorskiej Dżabli. Reakcją władzy były brutalne represje i masakra alawickich cywilów. Szacuje się, że w zamieszkach zginęło ok. 1,4 tys. osób.

Cztery miesiące później podobny scenariusz powtórzył się w południowej Suwejdzie. Rządowe siły bezpieczeństwa, które wkroczyły do miasta, by powstrzymać walki między grupami Druzów i Beduinów, zostały zaatakowane przez druzyjskie milicje i izraelskie lotnictwo. Izraelczycy, którzy utrzymywali, że działają w obronie Druzów, zbombardowali następnie Ministerstwo Obrony w centrum Damaszku. Siły rządowe znowu odpowiedziały brutalnie, stosując przemoc wobec druzyjskich milicji i cywilów. Obie konfrontacje pokazały, że część ugrupowań zbrojnych wciąż rości sobie prawo kontrolowania „swoich” regionów, a władza jest gotowa dopuszczać się zbrodni, by stłumić ich opór.

Reakcja rządu pogłębiła nieufność w społeczeństwie. Powołana do zbadania masakr na obszarach nadmorskich komisja przygotowała raport, który wiele osób uznało za rozczarowujący. Dochodzenie w sprawie Suwejdy również prowadzone jest w taki sposób, jakby rządowi nie zależało na wyjaśnieniu sprawy. Krytycy twierdzą, że reżim zwolnił z odpowiedzialności dowództwo wojskowe za działania swoich oddziałów, obarczając winą pojedynczych sprawców. Dla mniejszości religijnych i etnicznych przesłanie było jasne: mimo wcześniejszych obietnic nowi władcy Syrii nie będą ich słuchać i nie zamierzają ich chronić.

Wydarzenia te wstrząsnęły Syryjczykami – nawet tymi, którzy byli skłonni dać nowym władzom szansę. Obawy potęguje niepewność co do rzeczywistego zakresu władzy asz-Szary. Choć kraj czekał na uczciwe wybory, na razie dostał jedynie ich quasi-demokratyczną imitację. Jedna trzecia członków nowego parlamentu została wyznaczona przez prezydenta, a resztę w październiku 2025 r. „wybrały” powołane przez niego komisje. Partie polityczne wciąż pozostają nielegalne. Krytycy ostrzegają, że tak jak za rządów Asadów parlament stanie się maszynką do zatwierdzania decyzji jednoosobowej władzy.

Ofensywa dyplomatyczna prezydenta okazała się sukcesem. Ale Syria potrzebuje dziś o wiele więcej niż uścisków dłoni. Jeśli rząd pod kierunkiem asz-Szary nie doprowadzi do realnych zmian, ci, którzy wiwatowali na jego cześć w Damaszku, mogą się od niego odwrócić.