„Radykalna lewica zdecydowała się sparaliżować rząd Stanów Zjednoczonych w imię nieodpowiedzialnych wydatków i obstrukcji” – głosi baner, który wita odwiedzających stronę internetową Departamentu Skarbu. Komunikaty z podobnym przesłaniem od ponad trzech tygodni wiszą w wielu domenach rządowych. To tylko jeden ze sposobów, w jaki ekipa Donalda Trumpa stara się przekonać Amerykanów, że winę za trwający shutdown, czyli przestój w pracy dużej części administracji, ponoszą demokraci. Przyczyną klinczu jest brak porozumienia w sprawie finansowania państwa w nowym roku fiskalnym.
Ponieważ rządzący republikanie nie uzbierali w Senacie 60 głosów koniecznych do uchwalenia ustawy budżetowej, od 1 października ponad 750 tys. urzędników federalnych przebywa na bezpłatnych urlopach. Muzea są zamknięte dla turystów. Agencje zawiesiły przyjmowanie wniosków o pożyczki i granty. Wstrzymano inspekcje środowiskowe i postępowania podatkowe. Nawet większość specjalistów odpowiedzialnych za nadzór nad amerykańskim arsenałem nuklearnym na początku tego tygodnia usłyszała, że ma zostać w domu. Prawie 700 tys. osób, których pracę uznano za niezbędną, dalej wykonuje swoje obowiązki, ale bez wynagrodzenia – m.in. kontrolerzy lotów, sędziowie, urzędnicy wizowi i specjaliści od cyberbezpieczeństwa. Wraz z przedłużaniem się shutdownu konta, z których płyną przelewy na programy federalne, będą stopniowo wysychały. Wiele stanów już alarmuje, że jeśli klincz przeciągnie się do listopada, to skończą się im pieniądze na dofinansowanie szkolnych obiadów i zakupów żywnościowych dla najuboższych rodzin.
W środę mający mniejszość w obu izbach demokraci po raz 12. zablokowali przyjęcie ustawy, która umożliwiłaby biurokracji wznowienie działania w pełni. I nic na razie nie wskazuje, by któraś ze stron miała ustąpić. Głównym przedmiotem konfliktu są wydatki na ochronę zdrowia. Demokraci domagają się utrzymania ich na dotychczasowym poziomie, tłumacząc, że w przeciwnym razie miliony ludzi będą zmuszone do rezygnacji z ubezpieczenia.
– Nie zamierzamy się ugiąć – zapewnił przywódca opozycji w Izbie Reprezentantów Hakeem Jeffries. Republikanie nalegają na oszczędności, snując spiskową narrację o tym, że opozycja chce zagwarantować darmową opiekę medyczną nielegalnym imigrantom. – Od samego początku nasze stanowisko jest jasne: nie pozwolimy, by szantażowano nas tym ich niedorzecznym planem – oświadczył Trump. Sondaże pokazują, że Amerykanie obarczają odpowiedzialnością za impas obie partie, choć nieco więcej pretensji mają do rządzących.
Coś fantastycznego
Żeby zrozumieć, jak doszło do tego kryzysu, trzeba się cofnąć do 2014 r., gdy weszła w życie ustawa prezydenta Baracka Obamy o ochronie zdrowia, czyli tzw. Obamacare. Jeden z najważniejszych elementów reformy to ustanowienie giełdy polis medycznych, na których można porównywać ceny i warunki ofert (wcześniej każdy ubezpieczyciel sprzedawał je bezpośrednio lub przez brokerów). Drugim filarem Obamacare były dopłaty do składek zdrowotnych dla ok. 40 mln Amerykanów o niskich i średnich dochodach. To najczęściej samozatrudnieni lub pracownicy małych firm, które nie zapewniały pakietów medycznych. Osoby te zarabiały zbyt dużo i były zbyt młode, żeby mieć prawo do skorzystania z państwowych programów darmowej opieki zdrowotnej (Medicaid dla najuboższych lub Medicare dla seniorów).
Reforma nie przyniosła spektakularnych rezultatów: w ciągu dwóch lat liczba Amerykanów bez ubezpieczenia spadła z 36 mln do 26,7 mln. Dzięki subsydiom składka zdrowotna nie przekraczała 2–8 proc. dochodów, ale i tak okazała się zbyt dużym kosztem dla niezamożnych rodzin. Republikanie stwierdzili, że to dowód porażki Obamacare, i zaczęli zabiegać o skasowanie ustawy. Demokraci przekonywali, że działałaby lepiej, gdyby wprowadzono wyższe dopłaty. Udało się to w 2021 r., na fali pandemicznych inwestycji w odbudowę. Na mocy ustawy przeforsowanej przez administrację Joego Bidena osobom o najniższych dochodach składki w całości finansowało państwo. Reszta otrzymała hojniejsze subsydia.
Tym razem sukces nie budził wątpliwości: dziś z Obamacare korzystają 24,3 mln Amerykanów, ponad dwa razy więcej niż w 2020 r. 45 proc. beneficjentów zarabia na tyle mało, by mieć opiekę medyczną za darmo. Z analiz Keiser Family Foundation (KFF) wynika, że 57 proc. z nich to mieszkańcy okręgów, w których wybory wygrywają republikanie.
Tu dochodzimy do sedna obecnego sporu: wyższe subsydia przestaną obowiązywać pod koniec 2025 r. Gdy uchwalano ustawę Bidena, w Kongresie nie było konsensusu, by wprowadzić je na stałe. Nawet niektórzy umiarkowani demokraci uważali dziesiątki miliardów dolarów wydawanych rocznie na dopłaty za nadmierne obciążenie dla budżetu. Nie tylko z troski o kondycję finansów publicznych. Pobrzmiewał w tym także ideologiczny sprzeciw wobec zwiększania roli państwa w finansowaniu prywatnych ubezpieczeń. Padały te same rytualne argumenty, którymi próbowano torpedować prace nad flagowym projektem Obamy: że zamiast uzależniać obywateli od rządowego wsparcia i zniechęcać ich do oszczędzania, lepiej stymulować konkurencję w ochronie zdrowia i redukować regulacje, aby rynek sam obniżał ceny. Problem w tym, że poza ideologiczną oprawą krytycy nie zaoferowali żadnej wiarygodnej alternatywy. Trump wielokrotnie zapowiadał anulowanie Obamacare i zastąpienie jej „czymś fantastycznym”, ale nigdy nie przedstawił konkretnego planu.
Wygaśnięcie subsydiów z czasów Bidena przełoży się na podwyżki kosztów, które najmocniej odczują osoby na najniższych szczeblach drabiny dochodów. Czteroosobowa rodzina, która ledwo przekracza próg ubóstwa (ok. 32 tys. dol. rocznie), obecnie jest zwolniona ze składki. Według wyliczeń KFF po obcięciu rządowych dopłat będzie musiała wysupłać 1,6 tys. dol. rocznie. W przypadku gospodarstwa dysponującego 55 tys. dol. rocznie wydatki na opiekę medyczną skoczą z 7,7 tys. dol. do 11 tys. dol. Biuro Budżetowe Kongresu prognozuje, że jeśli dopłaty znikną, to z Obamacare wypisze się w 2026 r. 3,8 mln Amerykanów. Ponieważ z systemu wypadną w większości ludzie młodzi i zdrowi, należy się spodziewać, że ubezpieczyciele podniosą składki, aby pokryć koszty leczenia osób starszych i przewlekle chorych.
Demokraci kalkulują, że Obamacare cieszy się tak dużą popularnością – zwłaszcza w konserwatywnych stanach – że w sprawie shutdownu opinia publiczna stanie po ich stronie. Założenie jest takie, że gdy w listopadzie firmy ubezpieczeniowe zaczną rozsyłać informacje o podwyżkach składek, presja na republikanów jeszcze wzrośnie. To pierwszy w tej kadencji przypadek, gdy demokraci mają jakąkolwiek kartę przetargową – do tej pory ich opór wobec polityki Trumpa ograniczał się głównie do symbolicznych protestów i retorycznych połajanek. Nawet jeśli nie uda im się przedłużyć subsydiów, to przed przyszłorocznymi wyborami do Kongresu dostaną polityczne złoto: będą mogli odmalować swoich przeciwników jako partię, która odebrała Amerykanom dostęp do lekarza.
Imperialny Trump
Od lat 80. administracja federalna znajdowała się w stanie zawieszenia 14 razy. Tylko trzykrotnie przerwy trwały dłużej niż dwa tygodnie. Gdy niedobory kadrowe coraz bardziej odbijały się na zwykłych Amerykanach, politycy zasiadali do stołu negocjacyjnego, by wypracować kompromis. Najdłuższy w historii shutdown, do którego doszło na przełomie 2018 i 2019 r., zakończył się po 35 dniach, gdy masowe zwolnienia lekarskie kontrolerów lotów niemal sparaliżowały ruch lotniczy. Trump, który wtedy nie mógł jeszcze liczyć na bezwzględną lojalność w szeregach republikanów, przelicytował, żądając 22 mld dol. na budowę muru wzdłuż granicy z Meksykiem. Ostatecznie pozwolił na wznowienie pracy administracji w zamian za ułamek tej kwoty.
Tym razem jest całkiem inaczej. Poza ofukiwaniem demokratów w mediach prezydent nie wydaje się zbytnio zainteresowany tym, co się dzieje na Kapitolu. Nie prowadzi negocjacji z partyjnymi liderami, nie wysyła emisariuszy do obozu przeciwników. Powtarza, że ewentualne rozmowy o pieniądzach na ochronę zdrowia będą możliwe dopiero wtedy, gdy demokraci przestaną paraliżować rząd. W ostatnich tygodniach o wiele bardziej absorbowały go inne sprawy: plan pokojowy dla Strefy Gazy, telefon do Putina, podróż do Azji, projekt nowej sali balowej w Białym Domu...
Trump nie tylko stwarza wrażenie, jakby nie zależało mu na przerwaniu impasu, lecz także wykorzystuje go jako nową okazję do okrojenia administracji i pozbycia się z niej domniemanych wrogów. Już pod koniec września dyrektor Biura Zarządzania i Budżetu w Białym Domu Russell Vought ostrzegł szefów agencji, by w razie shutdownu byli przygotowani na przeprowadzenie kolejnej rundy zwolnień. Choć symbolem cięć w administracji stał się Elon Musk, to właśnie Vought jest autorem strategii ekspansji władzy wykonawczej, która ma utorować drogę do demontażu „deep state”. Wedle jego koncepcji tylko egzekutywa w stylu imperialnym może przywrócić zawłaszczone przez lewicowych radykałów państwo w ręce narodu. Dlatego prezydent musi agresywnie korzystać z uprawnień przyznanych mu przez konstytucję: likwidować programy, pozbywać się urzędników, deregulować gospodarkę, przejmować kontrolę nad niezależnymi instytucjami...
Redukcje miały objąć w szczególności etaty, które w opinii Białego Domu kolidują z wizją „America First”. Na pierwszy ogień trafiło 4 tys. osób, ale zwolnienia tymczasowo zablokował sąd federalny, uznając je za nielegalne działanie o podłożu politycznym. Trump nie maskował zresztą swoich motywacji – często podkreślał, że cięcia dotkną jedynie agencji „zdominowanych przez demokratów”. W domyśle chodzi o sfery, w których Obama i Biden zwiększyli rolę państwa: zdrowie, edukację, naukę, mieszkalnictwo.
Nie była to jedyna forma nacisku na opozycję. W pierwszych dwóch tygodniach przestoju prezydent zamroził lub cofnął warte prawie 28 mld dol. dotacje na projekty infrastrukturalne w rządzonych przez lewicę miastach i stanach, m.in. Nowym Jorku i Kalifornii. Oficjalne tłumaczenia były różne: marnotrawienie pieniędzy podatników lub konflikt z priorytetami Białego Domu. Jednocześnie prezydent osłonił przed skutkami shutdownu kluczowe dla siebie grupy. Aby zapewnić wypłaty żołnierzom, upoważnił sekretarza obrony Pete’a Hegsetha do kreatywnego zarządzania kasą Pentagonu. Obiecał też, że znajdzie pieniądze dla FBI i agentów imigracyjnych. – Płacimy tym, którym chcemy zapłacić – oświadczył Trump. Wynagrodzenia wojskowych mają być sfinansowane z niewykorzystanej puli na ten rok, a gdy ta się wyczerpie – z budżetu na 2026 r.
Demokraci uważają takie działanie za nielegalne, bo zgodnie z konstytucją Kongres ma wyłączne prawo decydowania o tym, na co wydawać pieniądze publiczne (tzw. power of the purse). To jeden z najważniejszych mechanizmów kontroli nad egzekutywą. Biały Dom nie może więc blokować funduszy ani przeznaczać ich na inne cele niż te zapisane w ustawie. Pierwszym prezydentem, który notorycznie naruszał tę zasadę, był Richard Nixon. Krótko przed jego rezygnacją w 1974 r. Kongres uchwalił ustawę, którą umocnił swoją pieczę nad federalną kasą. Nie przeszkodziło to Trumpowi przyznać sobie prawa weta w sprawie wydatków z budżetu. Anulował fundusze na pomoc humanitarną i programy równościowe pod szyldem DEI (Diversity, Equity, Inclusion). Wstrzymał miliardy dolarów na badania naukowe, edukację, projekty zdrowotne. Kuracje oszczędnościowe Elona Muska zamieniły niektóre instytucje federalne w szkielety. Agencja USA ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) została praktycznie zlikwidowana. Powołane po kryzysie finansowym Consumer Financial Protection Bureau straciło 90 proc. kadry. W lipcu prezydent doprowadził do skasowania 9 mld dol., które za kadencji Bidena przyznano na media publiczne (PBS i NPR). Niedawno zasygnalizował, że planuje cofnąć wart prawie 5 mld dol. pakiet dla Departamentu Stanu przewidziany m.in. na misje pokojowe ONZ i promowanie demokracji na świecie – według Białego Domu takie inicjatywy są częścią agendy „woke”. W kilku przypadkach sędziowie federalni nakazali administracji odmrozić pieniądze, ale spór trwa dalej i najprawdopodobniej rozstrzygnie się w Sądzie Najwyższym.
Ingerowanie przez prezydenta w należącą do Kongresu władzę nad budżetem to dodatkowy powód, dla którego opozycja sceptycznie podchodzi do próby szukania kompromisu. Demokraci obawiają się, że nawet gdyby porozumieli się z republikanami i uchwalili ustawę wydatkową, nie będzie żadnej gwarancji, że Trump po raz kolejny nie zablokuje funduszy, które wydadzą mu się sprzeczne z misją MAGA. ©Ⓟ