„Nikt w historii nie zakończył ośmiu wojen w ciągu dziewięciu miesięcy. A ja zakończyłem osiem wojen” – chełpił się niedawno prezydent USA. Najprawdopodobniej policzył także konflikty (niekoniecznie zbrojne), w których rozwiązanie angażowała się amerykańska administracja jeszcze podczas jego pierwszej kadencji. Na przykład napięcia pomiędzy Serbią a Kosowem. Faktycznie, w 2020 r. oba kraje pod presją USA podpisały umowę o normalizacji stosunków gospodarczych, jednak od tego czasu doszło między nimi do licznych incydentów, które wcale nie wskazują na zakończenie sporu. W poszukiwanie pokojowych rozwiązań zaangażowanych jest wiele państw. Przynajmniej jedno, czyli Rosja, działa zaś w kierunku dokładnie przeciwnym. Podobnie jest z konfliktem Egiptu i Etiopii – owszem, Amerykanie mieli swój udział w wynegocjowaniu porozumienia między tymi państwami w roku 2019, jednak nie zostało ono ostatecznie podpisane. Pokój nadal wisi tam na włosku i nic nie wskazuje na to, by w trakcie swej drugiej kadencji Trump w ogóle poważnie zajmował się tą kwestią (mimo wyraźnych próśb Kairu).

Indie i Pakistan

W przypadku Indii i Pakistanu oraz Kambodży i Tajlandii presja Białego Domu niedawno faktycznie zapobiegła eskalacji działań zbrojnych. Zainteresowane strony jednak różnie oceniają rzeczywisty wpływ akurat tego czynnika na ich decyzje. Ponadto jest oczywiste, że to tylko chwilowa pauza w działaniach, bo strategiczne rozbieżności nie zniknęły. Pakistan i Indie nadal szykują się do kolejnych kampanii, zaś podpisanie porozumienia Kambodży i Tajlandii jest dopiero w planach. Kraje regionu mają nadzieję, że nastąpi to pod koniec października przy okazji szczytu ASEAN, być może w obecności prezydenta Trumpa, ale trudne, wielostronne negocjacje wciąż trwają i w gruncie rzeczy nic nie jest przesądzone.

Armenia i Azerbejdżan

Jeszcze inny przypadek to konflikt Armenii i Azerbejdżanu. Trump nie tyle go zakończył, ile ułatwił pogodzenie się Ormian z całkowitą porażką na polu walki i utratą Górskiego Karabachu. Porzuceni przez słabnącą Rosję, stojący wobec azerskiej przewagi militarnej (z Turcją w tle) de facto i tak nie mieli innego wyjścia. Trzeba jednak przyznać, że amerykański patronat i obietnice większego zaangażowania – przede wszystkim ekonomicznego – USA pozwoliły przetrwać tę klęskę względnie prozachodniemu premierowi Paszinianowi, a politycy rządzący Armenią i Azerbejdżanem, licząc na własne korzyści przy spodziewanej przebudowie relacji geostrategicznych na południowym Kaukazie, solidarnie obwieszczają dzisiaj „decydującą rolę” prezydenta USA w zawarciu pokoju, nazywając np. planowany korytarz transportowy z Turcji do Azerbejdżanu, omijający terytoria Iranu, „drogą Trumpa do międzynarodowego pokoju i dobrobytu”. To pompatyczne, bez wątpienia miłe uszom lokatora Białego Domu, ale dość dalekie od realiów. Ta droga będzie długa i kręta.

Izrael i Iran. Wojna skończona?

Trump chyba też uważa, że zakończył wojnę między Izraelem a Iranem. W pewnym sensie ma rację – nie wydał rozkazu ponownego nalotu amerykańskich bombowców na irańskie instalacje nuklearne. Co do końca tej wojny ajatollahowie w Teheranie ani ich rosyjscy i chińscy sojusznicy nie wydają się przekonani.

Co oczywiste, Iran i Rosja będą też aktywnie działać na rzecz ponownego podpalenia wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego. Dopuszczenie do ostatecznej klęski Hamasu nie jest przecież w ich interesie. Pekin zaś, mający wobec awantury bliskowschodniej mieszane uczucia (bo z jednej strony jest biznes i tania ropa, a z drugiej miło jest widzieć, jak kraje Zachodu brną w polityczne kłopoty), zapewne uzależni swoją politykę od temperatury globalnych relacji z USA (i być może od układów z sunnickimi monarchiami znad Zatoki Perskiej). Do tego dochodzą interesy wpływowych środowisk palestyńskich, które wcale niekoniecznie chcą pokoju, i dokładnie symetryczne podejście żydowskich radykałów, od których poparcia zależy przetrwanie rządu Binjamina Netanjahu. Bardzo niekonkretny program pokojowy Trumpa łatwo było w tej sytuacji szumnie i optymistycznie rozpocząć, ale trudniej będzie przekształcić w trwały proces. Problem ze zwrotem ciał pomordowanych zakładników izraelskich był zapewne tylko przygrywką. Poważniejsze turbulencje czekają nas już niebawem, gdy przyjdzie choćby do szczegółów zapowiadanego „rozbrojenia” Hamasu oraz sposobów zarządzania Gazą (i kontroli nad strumieniem pieniędzy, które mają do niej popłynąć).

Wojna Rosji z Ukrainą

Last but not least – agresja Rosji przeciwko Ukrainie też nie wygląda na bliską zakończenia. Prezydent USA na szczęście sprawia ostatnio wrażenie, że zrozumiał bezsens swej wcześniejszej polityki ugłaskiwania Putina, ale to wciąż za mało. Tu nie wystarczy talent do PR-u i codzienne, tromtadrackie wpisy w mediach społecznościowych. Potrzebne są realna siła (którą Stany Zjednoczone dysponują) oraz przemyślana strategia jej użycia (tu niestety po stronie Trumpa pojawia się deficyt). Przydałyby się też konsekwencja i zdolność do współdziałania z sojusznikami, czyli to, czego Donaldowi Trumpowi brakuje bodaj najbardziej.

Jeśli lokator Białego Domu faktycznie chce być za rok poważnym kandydatem do pokojowego Nobla, to musi nie tylko bardzo chcieć. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby powstrzymał się od szantażowania Norwegów sankcjami oraz wysyłania do opinii publicznej sprzecznych komunikatów, ale przede wszystkim musi najpierw zdobyć rzetelną wiedzę o interesach i podejściu stron konfliktów, potem uświadomić sobie długofalowy interes Stanów Zjednoczonych (nie mylić z chwilowym zaspokojeniem własnych ambicji lub załagodzeniem prywatnych frustracji), a wreszcie zastosować posiadane instrumenty do wymuszenia posłuchu na wrogach, a nie w celu przeczołgania przyjaciół Ameryki.

Panie prezydencie, trzymamy kciuki za powodzenie. ©Ⓟ