Czy ktokolwiek pamięta jeszcze Towarzysza Gonzalo? W Peru pamiętają: zmarły w 2021 r. w wieku 86 lat Abimael Guzmán (pseudonimem Towarzysz Gonzalo posługiwał się w konspiracji) przesiedział ostatnie trzy dekady życia w wojskowym więzieniu jako wróg publiczny numer jeden. W latach 1980–1992 kierowana przez niego organizacja Świetlisty Szlak (Sendero Luminoso) prowadziła w ubogich regionach Andów wojnę partyzancką z państwem peruwiańskim – konflikt ten kosztował życie blisko 70 tys. ludzi. Terror wstrząsał też ośrodkami miejskimi Peru: Świetlisty Szlak odcinał Limie prąd, przeprowadzał zamachy, detonował samochody pułapki.
Ale czy poza Peru nazwisko Guzmána i nazwa Świetlisty Szlak wywołują jeszcze jakieś emocje? Sprawa niby stara, cokolwiek przebrzmiała: jeden z ostatnich epizodów związanych z globalną popularnością maoizmu, który – jako pewną metodę zdobycia i utrzymania władzy – Chiny w epoce dekolonizacji lat 50. i 60. XX w. eksportowały do krajów rozwijających się na zasadzie politycznej i militarnej franczyzy (jest o tym znakomita książka, wydana przez PIW w 2020 r. w tłumaczeniu Filipa Majkowskiego „Maoizm. Historia globalna” Julii Lovell). A na dodatek to znowu historia o latynoamerykańskich guerrilleros, walczących niby o wolność z okrutnym reżimem, ale w istocie wojujących w imieniu kolejnego dyktatora.
Sprawy mają się tak, że jeśli zapomnieliśmy o Świetlistym Szlaku, powinniśmy sobie o nim jednak przypomnieć. Choćby dlatego, że świat dzisiejszy nie jest znacząco lepszy, niż był te 40 lat temu, być może nawet jest gorszy. Sukcesy Guzmána i jego ludzi nie objawiły się w społecznej pustce, lecz były radykalną odpowiedzią na skrajne, podszyte rasizmem nierówności – biali z miast mieli wszystko, Indianie z gór nie mieli nic. Twierdze jasnoskórych bogaczy oblegane przez kolorowych pariasów: czyż współcześnie ten proces – przynajmniej w sferze polityczno-symbolicznej – nie zachodzi w skali całego globu? Zawsze znajdą się utalentowani populiści, zdolni zagospodarować zarówno strach obleganych, jak i gniew oblegających: to już się dzieje. W tym sensie losy Świetlistego Szlaku i reakcji (równie krwawej i może nawet okrutniejszej) struktur państwa na jego działalność to coś na kształt koszmarnego historycznego laboratorium.
Dochodzenie do prawdy
Tak się znakomicie składa, że wyszedł u nas właśnie reportaż „Czwarty miecz. Historia Abimaela Guzmána i Świetlistego Szlaku” autorstwa Santiago Roncagliola, Peruwiańczyka, jednego z najciekawszych współczesnych pisarzy południowoamerykańskich. Nie jest to książka nowa – oryginalnie ukazała się w 2007 r., będąc zresztą bardzo rozbudowaną wersją cyklu reportażowego, który Roncagliolo na początku lat dwutysięcznych publikował w jednym z hiszpańskich dzienników. Ale, jak już sobie powiedzieliśmy, sprawa też nie jest nowa, co nie odbiera jej istotności.
„Czwarty miecz” to znakomita robota literacka i faktograficzna. Co istotne, w zasadzie równolegle z „Czwartym mieczem” powstawała powieść „Czerwony kwiecień” (oryg. wyd. 2006, wyd. pol. Znak 2008, przeł. Tomasz Pindel), która, zdobywszy Premio Alfaguara, jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w świecie hiszpańskojęzycznym, utorowała pisarzowi drogę do wielkiej kariery. Uważne czytelnicze oko wychwyci w „Czwartym mieczu” motywy, które Roncagliolo przetworzył fabularnie w „Czerwonym kwietniu”, traktującym o społeczeństwie ogarniętym zbiorowym – oraz łączącym solidarnie ofiary i napastników – PTSD po epoce wszechobecnego terroru.
„Pierwsze wspomnienie z mojego kraju to widok bezdomnych psów wiszących na słupach w centrum Limy. (...) Z początku policja obawiała się, że w ich ciałach mogą znajdować się ukryte bomby, ale okazało się, że nic tam nie było. Miały na sobie tylko napisy z niezrozumiałym i złowrogim hasłem: «Deng Xiaoping sukinsyn»” – pisze Roncagliolo, który jako dziecko oglądał te obrazki w meksykańskiej telewizji; jego rodzina, gdy miał dwa lata, musiała z przyczyn politycznych wyemigrować z Peru. Potem, kiedy już powrócili, a przyszły pisarz był nastolatkiem, Świetlisty Szlak na dobre zszedł z gór do miast: to wówczas właśnie następowały blackouty i eksplozje samochodów pułapek (16 lipca 1992 r. największa z nich, do której doszło na ulicy Tarata w limańskiej dzielnicy Miraflores, zabiła 26 osób i raniła 150).
Ten siejący panikę terror był pośrednio wymierzony także w autora: dzieciaka z wyższej klasy średniej. Choć jego rodzice identyfikowali się jako socjaliści, lewicowcy ze Świetlistego Szlaku byli inni: osobni, nikomu nieznani, działający jak dobrze naoliwiona maszyna, fanatyczni, hermetyczni, nieskłonni do zdrad, ustępstw, kompromisów, traktujący ideologię z radykalną powagą, uważający cały świat (włącznie z Chinami po śmierci Mao) za wrogie terytorium.
Co ciekawe, kiedy Roncagliolo zaczyna pracę nad swoim reportażem, zderza się ze ścianą zakłopotanego milczenia. Nie chcą z nim rozmawiać ani byli aktywiści Szlaku, ani ludzie powiązani z wojskiem i aparatem bezpieczeństwa, ani członkowie rodziny Towarzysza Gonzalo. O dotarciu do samego Guzmána nie ma nawet co marzyć. W tym sensie „Czwarty miecz” – i tu należy docenić pisarskie umiejętności Roncagliola – jest zarazem książką reporterską, jak i historią o skomplikowanym dochodzeniu do prawdy (albo, przeciwnie, do przekonania, że nie istnieje w tej sprawie żadna klarowna wersja prawdy): autor pracuje na ścinkach, fragmentach, aluzjach, niedopowiedzeniach, rozdziałach z cudzych powieści (w powieści można powiedzieć więcej), wiele wydarza się tu w wyniku przypadkowych zbiegów okoliczności i na bazie dziwnych, niespodziewanych powiązań towarzyskich (radzę zwrócić uwagę na niesamowitą postać więziennego kapelana). Innymi słowy, „Czwarty miecz” to reportaż ze śledczą fabułą.
Terroryzm to kult jednostki
Oczywiście moim zadaniem nie jest tu streszczanie książki: przeżywanie przygody z „Czwartym mieczem” pozostawiam czytelnikom. Warto jednak podkreślić parę ciekawych kwestii, jakie pojawiają się w tekście.
Maoistowski wzorzec wiejskiej rewolucji sprawdził się w andyjskim Peru znakomicie – rzecz w tym bowiem, że Guzmán i jego ludzie dogłębnie przemyśleli sprawę: nim rozpoczęli działania zbrojne, poświęcili całą dekadę na pracę edukacyjną w terenie, tworząc intelektualne struktury pod przyszły bunt. Była to więc w istocie rewolucja prowincjonalnych nauczycieli i nauczycielek. Udała się tam, gdzie nie dotarły struktury państwowe – Świetlisty Szlak zakładał szkoły i milicje, ustanawiał wymiar sprawiedliwości. Były to oczywiście porządki totalitarne, ale wcześniej nie było tam żadnych porządków, jedynie totalny wyzysk i anarchiczne prawo silniejszego.
Problemy zaczęły się w momencie, gdy rewolucja miała się rozszerzyć na cały kraj: ideologiczna sztywność Guzmána, jego nieumiejętność modyfikacji strategii, sprawiły, że opinia publiczna w Peru zaczęła postrzegać firmowany przez Towarzysza Gonzalo ruch nie jako rewolucyjny, lecz siejący terror. Państwo uzyskało alibi do brutalnego odwetu, którego ofiarą padali często całkowicie niewinni wieśniacy, wcześniej mordowani za nieposłuszeństwo także przez senderystów.
Kolejną fascynującą obserwacją, jaką można wyciągnąć z „Czwartego miecza”, jest to, że Guzmán – choć z zimną krwią zlecał zamachy i pacyfikacje – przez ten cały czas pozostawał jajogłowym intelektualistą, fizycznie niezdolnym do zabicia odrobinę większej muchy, a co dopiero człowieka. A jednak – dzięki wnikliwej pracy umysłowej, bezwzględnie stosując maoistowski system przejmowania i opanowywania kolejnych terytoriów, „przejął kontrolę nad jedną trzecią kraju. Nie wygłaszał przemów ani nie występował w telewizji. W rzeczywistości przez lata uważano go za zmarłego”. Umiejętnie kanalizował społeczną frustrację ubogich, polewając płonącą benzynę rozgrzanym olejem. W swoim mniemaniu nie popełniał błędów – paradoksalnie to poczucie udzielało się całej organizacji i jeszcze mocniej ją konsolidowało. No i budowało kult jednostki.
Osobną historią w „Czwartym mieczu” jest rola kobiet w Świetlistym Szlaku i bezpośrednim otoczeniu Guzmána. Przyciągały je nie tylko jego charyzma i szczególny komunistyczny sex appeal, lecz także nadzieja na kulturowy i obyczajowy przewrót w kraju zbudowanym na ekstremalnym płciowym szowinizmie. Innymi słowy: dla niektórych z nich proponowany przez Towarzysza Gonzalo totalitarny kolektywizm był lepszy niż cokolwiek, co miało im do zaoferowania peruwiańskie społeczeństwo.
Ostateczna konstatacja jest tu chyba taka, że wszystkie potwory okazują się zwykłymi ludźmi, gdy im się bliżej przyjrzeć. Co zresztą nieźle koresponduje z całym prozatorskim dorobkiem Roncagliola, z uporem drążącego zagadnienie banalności zła. „Skłaniamy się ku przekonaniu, że potworami bywają tylko inni, że to jakaś zewnętrzna sprawa, która nas nie dotyczy, bo my jesteśmy przecież tymi dobrymi. Taka właśnie wiara towarzyszy często bohaterom moich książek; zwykle dowiadują się na koniec, że była to wiara fałszywa – mówił w jednym z wywiadów. – Chcę, by czytelnik także musiał zadać sobie istotne pytania: Czy przypadkiem sam nie jestem potworem? Czy zło może się narodzić z tak szlachetnych uczuć jak miłość bądź pragnienie sprawiedliwości?”. ©Ⓟ