Nowe przepisy mające zapewnić jawność cen na rynku mieszkaniowym wymagały zmian w Senacie, choć pani uważała, że nie ma takiej potrzeby. Bez tych zmian deweloperzy, gdyby nie chcieli, to nie musieliby zamieszczać na stronach internetowych cen mieszkań i domów nabywanych na podstawie umów deweloperskich, które dominują na rynku pierwotnym.
ikona lupy />
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej / Materiały prasowe / fot. Wojtek Górski

Nadal uważam, że nie było takiej konieczności. W ustawie jest przepis, który mówi, że deweloper ma obowiązek prowadzenia własnej strony internetowej, na której od dnia rozpoczęcia sprzedaży udostępnia ceny. Rozpoczęcie sprzedaży jest w ustawie dokładnie zdefiniowane i włącza umowy deweloperskie.

I nie byłoby problemu, gdyby w kolejnym artykule nie pojawiło się zawężenie stosowania obowiązku prezentacji cen do umów sprzedaży.

Legislatorzy sejmowi i senaccy zapewniali nas, że nasz projekt obejmuje wszystkie umowy. Sami deweloperzy nie zgłosili żadnej poprawki.

Zgłosili uwagi.

Nie, to była krytyka. Żadna konstruktywna propozycja z ich strony nie padła. Zresztą gdyby to była tylko ta jedna uwaga... Było ich wiele, w tym tak absurdalne, że nie wiedzą, co oznacza sformułowanie „własna strona dewelopera”. Całość tego ataku pokazuje, że mieliśmy do czynienia ze strategią, która miała nam pokazać, iż oni są za jawnością, ale ten projekt jest bublem i dlatego go nie popierają. Pojawiły się filmiki, różne opinie, artykuły. Nawet opinia rządu była z tym zaskakująco zbieżna.

To jest jednak opinia rządu?

Był projekt, do którego zgłosiłam uwagi, zbieżny z komunikatami, o których wspomniałam – że koncepcja jest dobra, ale ustawa budzi wiele zastrzeżeń. Nawet Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów chciał złagodzić kary dla deweloperów.

UOKiK chciał, żeby naruszanie obowiązku zamieszczania cen mogło zostać uznane za naruszenie zbiorowych interesów konsumentów, czyli żeby urząd oceniał, czy mamy do czynienia z naruszeniem, czy np. padł serwer, czyli zdarzył się wypadek, który spowodował, że nie zaktualizowały się ceny. Zgodnie z przyjętą ustawą UOKiK będzie musiał wymierzyć karę do 10 proc. rocznego obrotu.

Chcemy, żeby przepisy były skuteczne i dziwi mnie, że UOKiK staje po stronie deweloperów. Po to w Senacie doprecyzowano przepisy, żeby już nikt nie miał wątpliwości, co obejmują, a wysoka kara ma zagwarantować ich działanie.

Zostawmy informowanie o cenach, bo nie jest to kluczowy problem. Jest pani przeciwna dopłatom do kredytów hipotecznych, ale sprzeciwia się również zakazowi lub mocnemu ograniczeniu możliwości wykupu mieszkań w towarzystwach budownictwa społecznego (TBS). Przecież w tym drugim przypadku państwo też udziela preferencyjnych kredytów, a nawet bezzwrotnych dopłat, a gminy dają grunt. W ten sposób mieszkańcy TBS-ów czy społecznych inicjatyw mieszkaniowych (SIM), którzy wykupią swoje mieszkania, otrzymują pośrednio nawet większe wsparcie niż przy dopłatach do kredytów hipotecznych. Dlaczego w jednym przypadku wsparcie państwa pani przeszkadza, a w drugim nie?

Bezpośrednio mieszkaniec TBS-ów czy SIM-ów nie dostaje od państwa żadnej pomocy, a jeśli wykupuje mieszkanie, to po cenie rynkowej.

TBS bierze kredyt, który spłaca w czynszu mieszkaniec, i wiele z tych osób uważa, że mieszkanie powinno być ich. To dlatego MRiT jest przeciwne wykupom. W ramach kompromisu zaproponowało, żeby wykup był możliwy po 25 latach po cenie rynkowej właśnie. Czy jest między wami w tej sprawie porozumienie?

Teraz mieszkańcy TBS-ów i SIM-ów mogą wykupywać mieszkania, a MRiT chce to zlikwidować. My natomiast chcemy wprowadzić rozwiązanie powiązane z wielkością miasta. Uważamy, że w miejscowościach poniżej 100 tys. mieszkańców powinna zostać zachowana możliwość wykupu na dzisiejszych zasadach. W przeciwnym razie miasta te będą się wyludniać. Własne mieszkanie jest tym, czym możemy ludzi przekonać do pozostania. Natomiast w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców trzeba zlikwidować możliwość wykupu. W tych mniejszych miejscowościach nie ma deweloperów i SIM bywa jedyną drogą do własnego mieszkania, dlatego nie powinniśmy tam zakazywać wykupu, biorąc też pod uwagę przywiązanie Polaków do własności. To walka o to, żeby Polska się nie zamieniła w metropolie i pustynie, co już się w niektórych miejscach dzieje.

Natomiast jeśli chodzi o dopłaty, to od początku jesteśmy im przeciwni. Blokujemy próby wprowadzenia takich rozwiązań, co nie zmienia tego, że ciągle w rządzie się pojawiają.

Pojawił się nam wątek deweloperów, którzy nie chcą budować w małych miejscowościach, ale chcą budować w dużych. Tam, gdzie ludzie chcą mieszkać, a tam problemem są grunty pod zabudowę mieszkaniową. W Warszawie cena gruntu to 25 proc. kosztów budowy, w innych metropoliach ok. 20 proc. Pani podlega Krajowy Zasób Nieruchomości, który w 2024 r. wszedł z gruntami o powierzchni 800 ha i na koniec roku nic się tu nie zmieniło, a przecież uwolnienie gruntów KZN było obietnicą partii koalicji rządzącej.

Ani Polska 2050, ani PSL nie składały takich deklaracji. KZN nie trzyma gruntów. Uwolnienie gruntów to jest ich odrolnienie w granicach miast, to jest sięgnięcie po grunty Skarbu Państwa.

To jest zupełnie co innego.

KZN ma 0,8 proc. gruntów w dyspozycji państwa i zajmuje się przekształcaniem ich dla budownictwa społecznego. Nie trzyma gruntów, więc nie można mówić o ich uwolnieniu. Trzeba by ułatwić dostęp do szeroko pojętych gruntów państwowych. Podzielić je, połączyć, odrolnić. KZN ma być hubem, który połączy różne podmioty. Na przykład Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa ma grunty, które przejmuje KZN, uzbraja i przekazuje dalej. Niestety KZN brak na to pieniędzy. W tym momencie KZN ogranicza się do przekazywania gruntów pod budownictwo społeczne. Gdy przejmowaliśmy tę instytucję po pięciu latach od powstania, to efektem jej działania było 16 mieszkań. Teraz są oddane do użytku 322 mieszkania, a w budowie kolejnych 5127.

Nastąpiło bardzo duże przyspieszenie, ale jest coś, co mnie bardzo niepokoi. Za PiS w 2023 r. Fundusz Dopłat na społeczne budownictwo liczył 2,3 mld zł. My w tym roku mieliśmy 1 mld zł. Zostało 600 mln, bo 400 mln przeniesiono na inne cele. Te 600 mln zł zostało przez samorządy zakontraktowane bardzo szybko. Teraz na budownictwo społeczne nie ma już ani złotówki. Nastąpiła blokada wsparcia. Limit został ustawą podniesiony o 1 mld zł. Wszyscy za tym głosowali. Prezydent podpisał ją już kilka tygodni temu i nic się dalej nie dzieje.

Powinien zadziałać minister finansów?

I minister rozwoju i technologii. Powinni przekazać pieniądze na Fundusz Dopłat, ale nie robią tego. W rezultacie nie są podpisywane umowy z samorządowcami. Wsparcie dla budownictwa społecznego stanęło, a samorządy zainwestowały w przygotowanie projektów. Ludzie pobrali kredyty na wkład własny. Samorządowcy są zniecierpliwieni. Nie przypominam sobie od lat takiej sytuacji, żeby do maja na wsparcie budownictwa społecznego poszło jedynie 600 mln zł.

W pani rękach jest też kwestia ewentualnego wydłużenia czasu na przyjęcie planów ogólnych. Dodatkowe sześć miesięcy, które rząd daje, bo to mógł zrobić bez renegocjacji KPO, może nie wystarczyć i wciąż ryzyko blokady inwestycyjnej jest aktualne.

Mam świadomość problemu. Słyszę o tym od samorządowców. Na pewno będę rozmawiać o tym z KE. Na powiedzenie czegokolwiek więcej jest za wcześnie. ©℗

Rozmawiała Jolanta Szymczyk-Przewoźna