Portal nie odpowiada za pomówienia zamieszczone na nim przez użytkowników do chwili, gdy o nich się nie dowie. Wyjątkiem są treści na pierwszy rzut oka łamiące prawo

Z jednej strony przepisy wprost zwalniają administratorów portali od odpowiedzialności za treści zamieszczane przez internautów, o ile nie wiedzą o ich bezprawnym charakterze, z drugiej jednak orzecznictwo Sądu Najwyższego wyraźnie wskazuje, że czasem powinni oni sami reagować na wpisy i nie zawsze mogą się tłumaczyć niewiedzą. Wszystko zależy od treści zamieszczanych komentarzy i tego, na ile oczywiste jest ewentualne naruszenie dóbr osobistych.
W wyroku, którego uzasadnienie właśnie opublikowano, Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał rozstrzygnięcie oddalające pozew ginekologa przeciwko jednemu z większych portali kobiecych. Jedna z jego użytkowniczek opisała lekarza jako niekompetentnego, twierdząc m.in., że postawił diagnozę, nie przeprowadzając badania.
Komentarz został opublikowany w 2007 r. Widniał na portalu przez 11 lat. W 2018 r. lekarz złożył pozew przeciwko właścicielowi portalu, domagając się 50 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Twierdził, że mimo wielokrotnych próśb serwis dopiero w 2018 r. usunął pomawiające go treści. Wcześniej miał nie reagować.
Pozwany utrzymywał, że było inaczej. Przedstawił e-mail ginekologa z 2018 r., na który miał bez zwłoki zareagować, usuwając wpis, dodatkowo wysyłając wniosek do Google, by wyszukiwarka przestała odsyłać do tej treści po wpisaniu imienia i nazwiska lekarza.

Konieczne dowody

Sądy obydwu instancji uznały, że portal nie może zostać obciążony odpowiedzialnością za wpis. Odwołały się do art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 344 ze zm.; patrz: grafika).
„Dochodząc zadośćuczynienia z tytułu naruszenia dóbr osobistych czy też z tytułu przepisów o ochronie danych osobowych, powód winien wykazać, że pozwany ponosi winę za naruszenie i długość jego trwania. Zważywszy na charakter omawianego portalu, treść regulaminu jego użytkowania, ilość wpisów pojawiających się w 2007 r. nie można mówić o winie pozwanego za naruszenie. Nadto powód o wpisie wiedział od 2007 r., a jak wynika z dowodów, które sąd uznał za wiarygodne, dopiero w 2018 r. zwrócił się do pozwanego o usunięcie wpisów” - zaznaczono w uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie (sygn. akt II C 461/19). Jednocześnie sądy uznały, że pozwany portal dowiódł podstaw wyłączających odpowiedzialność. Gdy w 2018 r. został powiadomiony o bezprawnym charakterze wpisu, usunął go bez zwłoki.
Lekarz powinien udowodnić, że już w 2007 r. informował portal o treściach, które naruszały jego dobra osobiste. Same gołosłowne twierdzenia nie wystarczą.
Powód nie przedstawił żadnej takiej argumentacji. „Za nieuznaniem zeznań powoda za wiarygodne przemawia także ich ogólnikowość (...), niewyjaśnienie przyczyn niezachowania żadnego dokumentu, choćby w postaci elektronicznej, niewskazanie żadnego konkretnego maila czy pisma, a także fakt, że powołuje się wyłącznie na działania, jakie miał podejmować w roku 2007. O ile byłyby rzeczywiście podejmowane i nie przyniosły żadnego rezultatu, to zapewne powód kontynuowałby działania w latach następnych, nie wyłączając wystąpienia z pozwem” - podkreślił w uzasadnieniu swego wyroku SA w Warszawie (sygn. akt V ACa 747/21).

Obiektywne naruszenia

Sądy obydwu instancji, odwołując się do art. 15 ustawy, stwierdziły również, że administrator portalu nie miał obowiązku samodzielnie sprawdzać treści. Zwłaszcza że chodzi o jedną z popularniejszych stron internetowych, w której każdego dnia publikuje się tysiące takich komentarzy i nie da się ich wszystkich przejrzeć.
Tymczasem orzecznictwo Sądu Najwyższego wskazuje, że nawet jeśli administrator serwisu nie został powiadomiony o danym wpisie, to nie zawsze jest zwolniony z odpowiedzialności.
„Odrzuca się argument, że ogromna liczba komentarzy umieszczonych na administrowanych serwisach wyklucza, aby moderatorzy pozwanej strony byli w stanie zapoznać się z tymi dotyczącymi powoda i że to wymagałoby zatrudnienia «armii» moderatorów” - można przeczytać w uzasadnieniu wyroku SN w głośnej sprawie wytoczonej przez Radosława Sikorskiego wydawcy dziennika „Fakt”, a dotyczącej antysemickich komentarzy internautów na forum gazety (sygn. akt I CSK 73/17).
- To orzecznictwo wydaje się przyjmować domniemanie o bezprawności komentarzy użytkowników, jeżeli zawierają one wulgaryzmy lub sformułowania obelżywe, które w sposób oczywisty dla każdego świadczą o naruszeniu dóbr osobistych. W takiej sytuacji usługodawca sam powinien usunąć bezprawną treść bez konieczności otrzymania zawiadomienia od osoby uprawnionej - tłumaczy Agnieszka Wiercińska-Krużewska, adwokat w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.
- Powyższy kierunek orzeczniczy nie rozciąga się jednak na obowiązek usługodawcy do dokonywania samoistnej weryfikacji wszystkich przywoływanych przez użytkowników zdarzeń, prawdziwości ich krytycznych opinii czy ocen kierowanych pod adresem osób trzecich. Tak więc z jednej strony usługodawcy nie są zobowiązani do monitorowania treści, z drugiej zaś orzecznictwo zmierza w kierunku monitorowania treści pod kątem obiektywnie oczywistych naruszeń, które nie wymagają dogłębnej analizy, szczególnie jeżeli usługodawca posiada zasoby, które monitorują treści pod kątem innych naruszeń prawa i regulaminu usługodawcy - dodaje.
W opisanych wyrokach oddalających pozew ginekologa sądy przyjęły, że wpis, choć naruszający dobra osobiste powoda ze względu na podważanie jego kompetencji, jednocześnie nie zawierał treści wulgarnych, nieprzyzwoitych, gróźb czy inwektyw.
- Nie ma więc w tych wyrokach sprzeczności. Różnica tkwi w stanie faktycznym, to jest przede wszystkim w rodzaju i treści wpisów naruszających dobra osobiste oraz miejscu ich publikacji. Czym innym są bowiem wpisy na pierwszy rzut oka naruszające dobra osobiste: napastliwe, obraźliwe, wulgarne, antysemickie - jak miało to miejsce w sprawie Sikorski przeciwko „Faktowi”, opublikowane pod konkretnym artykułem prasowym - zauważa Zbigniew Krüger, adwokat z kancelarii Krüger & Partnerzy.
- Nazbyt rygorystyczne podejście, zakładające konieczność analizy i merytorycznego sprawdzania przez administratora wszystkich wpisów na forach przed otrzymaniem informacji od osoby, której dobra osobiste mogłyby zostać naruszone, byłoby niewykonalne i prowadziło do cenzury prewencyjnej, ewentualnie uniemożliwiałoby prowadzenie tego typu serwisów w ogóle i ograniczałoby wolność wyrażania opinii - podsumowuje. ©℗
Co mówią przepisy / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe