Spółka Take-Two Interactive, będąca amerykańskim wydawcą gier komputerowych, zastraszyła niewielkie szwedzkie studio Hazelight, przez co musiało ono porzucić znak towarowy odnoszący się do produkcji „It Takes Two” (uznanej ostatnio za najlepszą grę 2021 r. przez The Game Awards).

Tak przynajmniej sprawę przedstawia wiele portali internetowych opisujących branżę elektronicznej rozrywki. Historia jest jednak nieco bardziej złożona, a działania wydawcy – uzasadnione. To ciekawy kazus dla rodzimych przedsiębiorców, którzy myślą o rejestracji znaków towarowych w amerykańskim urzędzie patentowym.
Otóż Hazelight wniósł o przyznanie praw do znaku słownego „It Takes Two”. Nie spodobało się to wydawcy Take-Two Interactive, jako że rejestracja oznaczenia mogła powodować ryzyko wprowadzenia konsumentów w błąd przez podobieństwo nazw i wpływać np. na pozycjonowanie fraz w internecie. W wyniku interwencji pełnomocników wydawcy szwedzki producent oficjalnie porzucił zgłoszenie znaku słownego. Całe zajście miało miejsce w marcu 2021 r., jeszcze przed premierą gry „It Takes Two”, a nie – jak sugeruje wiele publikacji – po tym, jak tytuł osiągnął już sukces.
Doradca techniczny i aplikant rzecznikowski Marcin Wychota nie ma wątpliwości, że szwedzka spółka popełniła błąd, próbując zarejestrować znak towarowy w klasie odnoszącej się do elektronicznej rozrywki, skoro na rynku od 1993 r. znany jest olbrzymi wydawca o podobnej nazwie, co produkowana gra komputerowa. To ruch o tyle zastanawiający, że wydawcą „It Takes Two” był inny duży podmiot – amerykańska spółka Electronic Arts. Trudno powiedzieć, dlaczego żaden z jej pełnomocników nie zwrócił uwagi na dość oczywisty konflikt oznaczeń.
Tym bardziej że Take-Two Interactive jest znane z blokowania wszelkich prób rejestracji w szczególności znaków słownych, choćby trochę podobnych do posiadanych przez siebie marek. Pełnomocnicy wydawcy potrafili nie dopuścić do zastrzeżenia znaków zawierających nawet dość powszechne frazy np. „Rockstar” (z ang. gwiazda rocka, ale także nazwa jednego ze studiów należących do Take-Two) oraz „Social Club” (będący częścią nazwy jednej z usług wydawcy).
Skąd taka strategia? Marcin Wychota wyjaśnia, że dla spółki jest to sposób prewencyjnej ochrony własnych znaków słownych, które same w sobie nie są zbyt silne i możliwe do unieważnienia przez konkurencję, gdyby doszło do spraw spornych. A to dlatego, że chociażby oznaczenie słowne „Take-Two” nie posiada mocnego charakteru odróżniającego, a sama fraza nie jest zbyt unikalna – w tłumaczeniu z języka angielskiego oznacza tylko tyle co „weź dwa”. Wydawca, będąc tego świadomy, celowo rezygnuje z przedłużania ochrony niektórym swoim starszym znakom typu „Take-Two” oraz „T2 Take-Two”, skupiając się na ochronie oznaczeń bardziej odróżniających jak „Take-Two Interactive” oraz „T2 Take-Two Interactive”.
Amerykańskiej spółce łatwiej jest zatem zdusić w zarodku wszelkie próby rejestracji podobnych oznaczeń – chociażby poprzez grożenie mniejszym podmiotom wizją kosztownego i długotrwałego pozwu.