Dopłaty i ulgi dla firm w czasie lockdownu były konieczne, ale z perspektywy czasu widać, że nie wszystkie formy wsparcia były zasadne. Wątpliwości budzą np. bezzwrotne pożyczki dla mikrofirm, za które podatnicy zapłacili aż 9,37 mld zł

W ramach publicznej tarczy antykryzysowej na różnego rodzaju pomoc dla przedsiębiorstw wydano ponad 230 mld zł. Z wprowadzonych form wsparcia skorzystało 86 proc. firm (dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego), co podkreśla masowość i zasadność udzielania takiej pomocy. Bez wątpienia umożliwiła ona przetrwanie wielu firmom i uratowała liczne miejsca pracy. Nie oznacza to jednak, że każde rozwiązanie przewidziane w ramach tarczy się sprawdziło.
Od rozpoczęcia wypłat minęło już 1,5 roku i z tej perspektywy łatwiej ocenić, które formy pomocy przeznaczone dla przedsiębiorców i pracobiorcom wywołują wątpliwości co do celowości i zasadności wydatkowania publicznych pieniędzy.
Do tej kategorii świadczeń należą dopłaty do pensji pracowników, których nie obejmowano przestojem ani obniżonym wymiarem czasu pracy (art. 15gg specustawy covidowej), oraz bezzwrotna pożyczka dla mikroprzedsiębiorców w wysokości 5 tys. zł (art. 15zzd). Wymogi do otrzymania tych form wsparcia były bardzo łagodne, więc - jak wskazują prawnicy - „żal było nie brać pomocy, nawet jeśli ktoś jej realnie nie potrzebował”. A chodzi o znaczące kwoty. Na wspomniane dofinansowanie wynagrodzeń wydano 7,29 mld zł, a na bezzwrotne pożyczki - 9,37 mld zł.
Kto i ile?
Przypomnijmy, że o dopłaty przewidziane w art. 15gg mogli ubiegać się pracodawcy, u których wystąpił określony spadek obrotów w związku z sytuacją pandemiczną (co najmniej o 25 proc. w ciągu miesiąca lub o 15 proc. w ciągu dwóch kolejnych miesięcy). Aby uzyskać takie wsparcie, nie trzeba było wysyłać pracowników na przestój ani obniżać im etatów (w przeciwieństwie do dofinansowania przewidzianego w art. 15g specustawy). Nie dziwi więc, że choć nie było ono wprowadzone od początku stanu epidemii (weszło w życie 24 czerwca 2020 r., a więc już po pierwszym, bardzo trudnym lockdownie), szybko zyskało zainteresowanie.
Pamiętajmy, że rząd działał pod presją czasu. Gdyby wprowadził zbyt wiele wymogów, pojawiłyby się zarzuty, że tylko nieliczni są w stanie je spełnić, więc tarcza jest fikcją
Ostatecznie państwo dofinansowało na tej podstawie 1,75 mln miejsc pracy na łączną kwotę 7,29 mld zł (stan na 31 sierpnia 2021 r.). Wydano więc na to rozwiązanie więcej (o 0,49 mld zł) niż na dopłaty z art. 15g, choć te wprowadzono prawie trzy miesiące wcześniej (31 marca 2020 r.).
- Trudno się dziwić pracodawcom. Wiele firm w okresie pandemii odnotowało przejściowy spadek obrotów, ale ich sytuacja nie była na tyle trudna, aby musieli wprowadzać przestój lub obniżać wymiar pracy zatrudnionych. Wręcz przeciwnie, po początkowym zamrożeniu gospodarka odbiła i potrzebne były ręce do pracy. Skoro można było pracować pełną parą i dostawać jednocześnie dopłaty do pensji pracowników, firmy korzystały z takiej możliwości - wskazuje prawnik, który obsługiwał firmy ubiegające się pomoc z tarczy (dane do wiadomości redakcji).
To nadspodziewane zainteresowanie dopłatami z art. 15gg dostrzegł sam rząd. Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej (MRiPS) zwróciło na to uwagę w uzasadnieniu do ostatniego projektu nowelizacji specustawy covidowej (przedstawionego 22 września 2021 r.). Wskazało, że od początku maja 2021 r., a więc tuż przed końcowym terminem na składanie wniosków o dopłaty (10 czerwca 2021 r.), nastąpiło „zwiększone zainteresowanie przedsiębiorców wsparciem z art. 15gg”. Stało się tak, choć - jak podkreśla resort - w tym czasie należało się raczej spodziewać mniejszej liczby zainteresowanych (skoro o dopłaty można było się starać od 24 czerwca 2020 r. i tylko raz, najwięcej wniosków powinno być w początkowym okresie, gdy firmy realnie odczuwały skutki gwałtownej recesji).
- Nadspodziewanie duża liczba wniosków złożona w ostatnim okresie funkcjonowania instrumentów wsparcia spowodowała, że nie było możliwe ich rozpatrzenie do 30 czerwca 2021 r., a tym samym nie było możliwe wypłacenie dofinansowania do wszystkich złożonych wniosków - podkreśliło MRiPS.
W odpowiedzi na pytanie DGP resort wskazał, że w okresie 1 maja - 10 czerwca 2021 r. pracodawcy złożyli 7,8 tys. wniosków o wypłatę dofinansowania z art. 15gg na łączną kwotę 675 mln zł (pozytywnie rozpatrzono 6,2 tys. z nich na łączną sumę 606 mln zł).
- W maju tego roku firmy z sektorów nieobjętych lockdownem nie odczuwały już znaczących skutków kryzysu pandemicznego. Ale skoro kończył się czas na wnioskowanie o dopłaty, szkoda byłoby z nich nie skorzystać. W tamtym czasie pocztą pantoflową rozchodziła się informacja, że to ostatni moment na pobranie dopłat bez szczególnych ograniczeń. Ja sam w tym czasie złożyłem cztery wnioski w imieniu klientów - podkreśla cytowany wcześniej prawnik.
Wszyscy wzięli
Podobne wątpliwości budzi też wypłata bezzwrotnej pożyczki dla mikroprzedsiębiorców (art. 15zzd specustawy). W tym przypadku jedynymi wymogami było prowadzenie działalności gospodarczej i zatrudnianie (średniorocznie) mniej niż 10 osób (lub niezatrudnianie nikogo). Wystarczyło złożyć wniosek do powiatowego urzędu pracy (PUP) i na konto trafiało 5 tys. zł. Pożyczka była automatycznie umarzana, jeśli mikroprzedsiębiorca prowadził działalność co najmniej przez trzy miesiące od udzielenia wsparcia.
Zainteresowanie tym rozwiązaniem było ogromne. W odpowiedzi na pytanie DGP resort rodziny potwierdził, że do PUP wpłynęło 2,1 mln wniosków o pożyczkę, z czego pozytywnie rozpatrzono 1,89 mln na kwotę 9,42 mld zł. Ostatecznie wypłacono 1,88 mln pożyczek o łącznej wartości 9,37 mld zł. To oznacza, że z tego wsparcia skorzystała przytłaczająca większość uprawnionych, skoro w 2018 r. funkcjonowało 2,08 mln mikroprzedsiębiorstw (według danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości; oczywiście liczba ta nieustannie się zmienia, bo jedne firmy są zamykane, a inne rozpoczynają działalność).
- O te pieniądze wnioskował w praktyce każdy, kto mógł, bez względu na to, czy rzeczywiście odczuł skutki pandemii. W tej grupie mógł być np. właściciel małego biura podróży albo baru, którzy rzeczywiście potrzebował wsparcia, ale też np. bardzo dobrze zarabiający menedżer z dużej firmy, który przeszedł z etatu na samozatrudnienie, żeby zaoszczędzić na podatkach i składkach. Nierzadko się zdarzało, że ci menedżerowie wymuszali na pracownikach porozumienia w sprawie obniżenia pensji, żeby firma dostała na nich dopłaty z art. 15g, a sami dostawali z pośredniaka dodatkowe 5 tys. zł do wynagrodzenia - wskazuje adwokat z kancelarii, która obsługiwała firmy korzystające z tarczy.
Podkreśla, że nie można mówić w tym przypadku o nadużyciach, bo przepisy umożliwiały takim osobom staranie się o pożyczkę. Z perspektywy czasu trudno jednak uznać, że to rozwiązanie było sprawiedliwie.
- Uśmiech na twarzy wywołują też obecne twierdzenia członków rządu, że na Polskim Ładzie mogą stracić tylko „cwaniacy”, czyli osoby bardzo dobrze zarabiające, które starają się uniknąć wyższego opodatkowania i oskładkowania. Przed chwilą podobnym „cwaniakom” państwo wypłaciło kilka miliardów złotych w formie bezzwrotnych pożyczek, praktycznie bez żadnych warunków - dodaje.
Na przyszłość?
Oczywiście jednoznaczna ocena poszczególnych rozwiązań tarczy nie jest łatwa.
- Pamiętajmy, że rząd działał pod ogromną presją czasu i rzeczywistych potrzeb firm, którym nagle ograniczono możliwość funkcjonowania. Gdyby wprowadził zbyt wiele obostrzeń w pozyskaniu publicznego wsparcia, pojawiłyby się zarzuty, że tylko nieliczni są w stanie spełnić wymagania, więc tarcza jest fikcją. Na dodatek pojawiały się w tym czasie sygnały, że w innych państwach, np. zachodnioeuropejskich, każdy przedsiębiorca dostaje wysoką pomoc od ręki i bez zbędnej biurokracji - podkreśla Arkadiusz Pączka, wiceprzewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Wskazuje, że część osób, która jest objęta danymi przepisami, zawsze stara się je tak stosować, aby odnieść jak największe korzyści. - Tego nie unikniemy, ale nie powinno to przesądzać o ocenie całej tarczy, która mimo pewnych braków lub wad była realnym wsparciem dla firm w momencie kryzysu - dodaje.
Bardziej krytyczne uwagi przedstawiają związkowcy.
- Pomoc powinna być ukierunkowana punktowo na najbardziej potrzebujące sektory gospodarki i grupy społeczne. Widoczny jest brak równowagi między wsparciem, które otrzymali pracownicy i przedsiębiorcy. Ci drudzy mogli liczyć na więcej. My proponowaliśmy, aby pomoc z tarczy trafiała bezpośrednio do pracujących, a nie w formie dopłat do ich pensji, które są przekazywane zatrudniającemu - podkreśla Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Zwraca uwagę, że w przypadku wspomnianej pożyczki nie weryfikowano ani grupy, do której trafi takie wsparcie (czy rzeczywiście potrzebuje ona pomocy), ani celów, na jakie mikroprzedsiębiorca wyda otrzymane pieniądze.
- A chodzi przecież łącznie o bardzo wysoką kwotę. Warto też podkreślić, że nie wszyscy samozatrudnieni odczuwali negatywne skutki pandemii. Niektórzy, np. specjaliści od IT, księgowości, prawa, odnotowywali wręcz wzrost zainteresowania ich usługami. Z tych powodów sygnalizowaliśmy, że pieniądze powinny być raczej przeznaczone na aktywizację zawodową osób, które traciły pracę w związku z kryzysem pandemicznym. Rząd nie dał się jednak przekonać - dodaje ekspert OPZZ.
Partnerzy społeczni podkreślają też, że decyzje dotyczące tarczy podejmowano w trudnych warunkach, impulsywnie i w obawie o nagły krach na rynku (jeśli np. masowo zamykałyby się mikroprzedsiębiorstwa).
- Na pewno będzie to lekcja na przyszłość dla ustawodawcy, w razie wystąpienia kolejnych kryzysów. Po ostatnich doświadczeniach łatwiej będzie już można ocenić, jakie formy wsparcia są najskuteczniejsze i najbardziej potrzebne - podsumowuje Arkadiusz Pączka.
ikona lupy />
Wybrana pomoc z tarczy antykryzysowej / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe