Akt 5 listopada był przejawem realizacji koncepcji budowy Mitteleuropy, czyli systemu państw wasalnych, uzależnionych od Berlina – mówi PAP dr hab. Piotr Szlanta z Instytutu Historycznego UW. 100 lat temu cesarze Niemiec i Austrii proklamowali w tzw. akcie 5 listopada powstanie Królestwa Polskiego.

PAP: Jakie znaczenie miał akt 5 listopada wydany przez cesarzy Niemiec i Austrii dla odzyskania przez Polskę niepodległości?

Dr hab. Piotr Szlanta: Przed wybuchem wojny sprawa polskich aspiracji była w Europie całkowicie zmarginalizowana. Państwa zachodnie nie naciskały w tej sprawie na Rosję, ponieważ dążyły do zapewnienia sobie jej pomocy w ewentualnym starciu z Niemcami. Mimo to latem 1914 r. pojawiły się pewne gesty propolskie, takie jak odezwy wydawane przez naczelnych dowódców armii rosyjskiej i austro-węgierskiej, w których apelowano do Polaków o współpracę, odwołując się do braterstwa broni z poprzednich wieków (bitwa pod Grunwaldem, odsiecz wiedeńska).

Nie były to jednak deklaracje wydawane przez monarchów, a więc nie pociągały za sobą żadnych praktycznych konsekwencji politycznych i nie wiązały rąk zaborcom. W Królestwie Polskim Rosjanie wzdragali się nawet przed nadaniem miastom samorządu, jaki istniał w innych częściach imperium. Akt 5 listopada był więc przełomowy, ponieważ został wydany przez władców dwóch państw zaborczych.

PAP: W 1915 r. wojska państw centralnych opanowały ziemie Królestwa Polskiego wraz z Warszawą, zmuszając do odwrotu Rosjan. Z czego wynikał sceptyzym polskich elit wobec Berlina?

Dr hab. Piotr Szlanta: Ów sceptycyzm był pochodną faktu, że Niemcy mieli problem z wypracowaniem koncepcji przyszłości ziem polskich. Brakowało precyzyjnych celów wojny prowadzonej na wschodzie. Aż do lata 1916 r., gdy faktyczne dowodzenie nad armią jako szef sztabu generalnego przejął Paul von Hindenburg i współpracujący z nim naczelny kwatermistrz Erich Ludendorff, Niemcy rozważali, co chcieliby uzyskać walcząc z Rosją.

Rozważano dwie strategie. Zdaniem części polityków niemieckich możliwe było zawarcie z Rosją separatystycznego pokoju. Zamierzali oni przekonać Petersburg, że walczy w imię interesów Londynu i Paryża, podczas gdy z Berlinem łączą go wspólne interesy, także w kwestii polskiej. Bolesne klęski Rosjan pod Tannenbergiem i w przełomowej dla losów wojny na wschodzie bitwie pod Gorlicami miały przekonać ich do zawarcia pokoju na zasadzie status quo ante bellum. Cóż Rosjanie mieliby wygrać w wojnie z Rzeszą? W swoim memorandum z 1914 r., jeszcze sprzed wybuchu wojny minister spraw wewnętrznych Piotr Mikołajewicz Durnowo wskazywał, że Rosja może zyskać na tej wojnie wyłącznie jeszcze więcej Polaków i Żydów w swoich granicach. Zadał też retoryczne pytanie, czy nie ma ich w Rosji już zbyt wielu. Podobne odczucia pojawiały się również po drugiej stronie frontu. W Niemczech przestrzegano przed zwiększeniem liczebności polskiej mniejszości. Kluczem do zawarcia separatystycznego pokoju, opartego na zasadzie monarchicznej, miała być więc między innymi sprawa Polski.

Zwyciężyła jednak idea zbudowania Mitteleuropy. Zakładała ona m.in. powstanie na wschód od niemieckich granic systemu państw wasalnych, gospodarczo, politycznie i wojskowo uzależnionych od Berlina, odgradzających Rzeszę od Rosji i odpychających ją od Europy. Strefa ta miała obejmować szeroki pas od Finlandii aż po Kaukaz i Bałkany. Akt 5 listopada był przejawem realizacji tej koncepcji geopolitycznej. Nawet tak iluzoryczne ogłoszenie niepodległości, pozbawione jakichkolwiek konkretnych zapowiedzi co do kształtu granic i osoby monarchy powstającego Królestwa Polskiego, przekreślało pomysły separatystycznego pokoju z Cesarstwem Rosyjskim.

PAP: Decyzja o proklamowaniu Królestwa Polskiego została podjęta podczas niemiecko-austro-węgierskiej konferencji w Pszczynie. Co wiemy na temat jej przebiegu? Czy jej obrady zostały całkowicie zdominowane przez przedstawicieli Berlina?

Dr hab. Piotr Szlanta: Niemcy przez cały okres wojny nie były w stanie wypracować ze swoim sojusznikiem wspólnego stanowiska w sprawie przyszłości Polski. Nie chciały zgodzić się na włączenie Królestwa Polskiego do monarchii habsburskiej i stworzenia Austro-Węgro-Polski. Takiego rozwiązania nie popierali również politycy węgierscy, tacy jak premier hrabia István Tisza, który obawiał się osłabienia pozycji węgierskiej w ramach monarchii.

W 1916 r. Austro-Węgry są już w coraz bardziej widoczny sposób uzależnione od Niemiec. Pamiętajmy, że od początku wojny ich armia ponosiła klęski i musiała być ratowana przez Niemców, dzięki pomocy których udało się ustabilizować front w Karpatach i zwyciężyć pod Gorlicami. Wojska niemieckie odegrały również dużą rolę w zwycięstwie nad Serbią w 1915 r. Niemieckie fabryki zbrojeniowe już od 1914 r. pracowały również na potrzeby austro-węgierskie. Coraz większa liczba niemieckich oficerów służyła w c.k. armii na różnych odpowiedzialnych stanowiskach. Ostatecznie we wrześniu 1916 r. ustanowiono wspólne dowództwo operacyjne armii państw centralnych, co było równoznaczne z podporządkowaniem ich Niemcom. Austro-Węgry nie mogły więc stawiać Niemcom zbyt wygórowanych żądań politycznych. Paradoksalnie, pod koniec wojny obawiały się zwycięstwa swojego sojusznika, ponieważ mogłoby to oznaczać spadek znaczenia ich kraju do poziomu państwa satelickiego względem Rzeszy.

Warto jednak podkreślić, że deklaracje aktu 5 listopada zapowiadające powstanie państwa polskiego w nieokreślonych granicach nie były dla monarchii naddunajskiej zagrożeniem, gdyż w sumie niczego konkretnego nie przesądzały. Habsburgowie wciąż mogli liczyć np. na objęcie polskiego tronu. Równocześnie wzrastały obawy, że znajdująca się w granicach monarchii habsburskiej Galicja będzie naturalnie ciążyła w kierunku leżącego na północ od jej granic Królestwa Polskiego. Dlatego jednocześnie z aktem 5 listopada ogłoszono tzw. wyodrębnienie Galicji, czyli nadanie jej jeszcze szerszego zakresu autonomii.

PAP: Jak na akt 5 listopada zareagowały państwa Ententy?

Dr hab. Piotr Szlanta: Tak daleko idące zmiany na mapie politycznej jak tworzenie nowych państw powinny być dokonywane przy stole negocjacji pokojowych, a nie przez jedną ze stron walczących jeszcze w trakcie działań wojennych. Pierwszą reakcją był więc sprzeciw i oburzenie. Zarówno Rosja jak i państwa zachodnie uznały akt 5 listopada za sprzeczny z prawem międzynarodowym i niepociągający za sobą skutków prawnych. W ich ocenie było to propagandowy wybieg, mający na celu pozyskanie rekrutów z ziem polskich oraz wykorzystanie ich potencjału gospodarczego.

Akt 5 listopada stanowił dla Hindenburga i Ludendorffa jeden z elementów przejścia do wojny totalnej, której celem miało być ostateczne pokonanie przeciwników i narzucenie im pokoju na warunkach Berlina. Do tego konieczne było zmobilizowanie wszystkich możliwych zasobów, w tym także potencjału ludnościowego Królestwa Polskiego. Niemcy miały dobrą opinię na temat Legionów Polskich, które bohatersko biły się podczas ofensywy Brusiłowa. Szacowano, że w Królestwie Polskim jest wciąż około miliona mężczyzn w wieku poborowym, liczba nie do pogardzenia.

PAP: Jak na akt 5 listopada zareagowali polscy politycy opowiadający się po stronie Ententy?

Dr hab. Piotr Szlanta: Z jednej strony mogli być usatysfakcjonowani, że deklaracja wydana przez dwóch europejskich monarchów przerwie milczenie w sprawie polskiej i sprawi, że państwa Ententy będą musiały się do niej ustosunkować i wystąpić z konkretną propozycją. W listopadzie 1916 roku nic jeszcze nie wskazywało, że nastąpi załamanie się państwa rosyjskiego w marcu 1917 r. Obalenie caratu sprawiło, że nowy rząd udzielił przyzwolenia na budowę niepodległego państwa polskiego na etnicznych ziemiach polskich i związanego z Ententą. Ta zmiana rozwiązała ręce politykom polskim w Paryżu. Pozwoliło to Romanowi Dmowskiemu na założenie Komitetu Narodowego Polskiego, pretendującego do roli nieoficjalnego rządu polskiego na emigracji, którego jednym z celów było tworzenie polskiej armii u boku państw Ententy.

Polscy politycy stawiający na Ententę nie uwierzyli w deklarowane przez państwa centralne zamiary odbudowy Polski, ale jednocześnie mieli prawo cieszyć się, że na akt 5 listopada musiały zareagować państwa walczące z Niemcami. Dmowski wspominał, że jeśli przed aktem 5 listopada polskich polityków traktowano na Zachodzie wyłącznie jako informatorów, po tej deklaracji zaczęto w nich dostrzegać partnerów, którzy reprezentują potencjalnie znaczącą siłę.

PAP: Tytuły prasowe wydawane w Warszawie w listopadzie 1916 r. określały akt 5 listopada jako przywrócenie państwa polskiego i rzeczywiste odzyskanie niepodległości. Jakie odczucia rzeczywiście dominowały w Królestwie Polskim?

Dr hab. Piotr Szlanta: Dobrymi źródłami do poznania rzeczywistych nastrojów są pamiętniki i dzienniki pisane przez świadków epoki. Zauważyć w nich można pewną dozę nadziei wynikającą z aktu 5 listopada i tego, że pada w nim nazwa „Królestwo Polskie”. W Warszawie i innych miastach organizowano manifestacje i nabożeństwa dziękczynne, uroczyste sesje rad miejskich, wysyłano delegacje do gubernatorów w Warszawie i Lublinie. W Krakowie bił z tej okazji Dzwon Zygmunta. Wszystkie te działania były jednak dziełem elit. Większość społeczeństwa pozostawała bierna. Postawa ta wynikała ze zmęczenia wojną i pogłębiającą się biedą. W swej masie Polacy pochłonięci byli głównie walką o przetrwanie i troską o bliskich walczących w armiach państw zaborczych.

Dysponujemy raportami władz okupacyjnych z okolic Częstochowy. Tamtejsi chłopi bardzo niechętnie odnieśli się do perspektywy odbudowy Polski, ponieważ obawiali się wcielenia do wojska.

PAP: Wydaje się, że geopolityczne skutki aktu 5 listopada, takie jak zaangażowanie się państw Ententy w sprawę polską, przesłaniają rezultaty wewnętrzne. Rzadko pamięta się, że był to pierwszy krok w procesie tworzenia polskich instytucji, takich jak Tymczasowa Rada Stanu i Rada Regencyjna.

Dr hab. Piotr Szlanta: Zapowiedź odrodzenia Królestwa Polskiego wiązała się z rozpoczęciem procesu stopniowego przekazywania Polakom administracji na zajętych przez państwa centralne obszarach. Ten proces zaczął się już wcześniej, gdy w 1915 r. rozpoczęto polonizację szkolnictwa i sądownictwa oraz instytucji samorządowych. W Warszawie prezydentem miasta po wyborach z lipca 1916 r. został Zdzisław Lubomirski.

Tymczasowa Rada Stanu i Rada Regencyjna nie są doceniane, ponieważ historię piszą zwycięzcy, a nimi okazali się Piłsudski i Legiony. Bez wątpienia jednak instytucje te w ramach swoich – rzecz jasna ograniczonych - możliwości starały się poszerzać zakres swobód narodowych, którymi mogli cieszyć się mieszkańcy Królestwa Polskiego oraz dbać o polskie interesy. Stworzyły one także zręby różnych instytucji państwowych, zatem w listopadzie 1918 r. Piłsudski nie musiał zaczynać od zera.

Radykalizacja nastrojów społecznych i wynikające z niej dążenie do budowy państwa o ustroju republikańskim sprawiły, że pod koniec swojego istnienia Rada Regencyjna nie cieszyła się zbyt dużym poważaniem. Była wciąż w dużej mierze ubezwłasnowolniona przez gubernatora Hansa von Beselera i dopiero 7 października 1918 r., gdy jasne stało się, że Niemcy przegrały wojnę, zdecydowała się na ogłoszenie niepodległości i zapowiedź demokratycznych wyborów parlamentarnych. Na takie działania było już jednak za późno, ponieważ społeczeństwo domagało się radykalnych działań. Dlatego w momencie powrotu Piłsudskiego z Magdeburga regenci złożyli na jego ręce dowództwo nad tworzącym się wojskiem i w końcu całą władzę zwierzchnią.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)