Czym ma być „przestrzeń publiczna”, miejsce, gdzie może się odbywać debata o sprawach ważnych i najważniejszych? Jurgen Habermas mówił, że musi być dostępna dla wszystkich i wolna od wpływów tak rządowych, jak prywatnych. Ma to sens, prawda? Debaty publicznej nie może przecież sponsorować Coca-Cola, bo wtedy zamilkną fani Pepsi oraz badacze szkodliwości cukrów prostych dla zdrowia naszych dziatek. Rząd nie może karać gazet, które go krytykują, bo jak się opozycja boi, budzi się autorytaryzm. Agory, tego starożytnego symbolu rynku, gdzie każdy obywatel może wejść na podium i powiedzieć, co mu w duszy gra, nie można wydzierżawić korporacji; nie można też jej otoczyć kordonem wojska. To znaczy: nie można, jeśli chcemy nadal mieszkać w demokracji.
Tak przynajmniej głosi teoria. Teraz praktyka: Facebook blokuje konta ONR-u, strony Marszu Niepodległości, Młodzieży Wszechpolskiej i innych nacjonalistycznych organizacji. Odczuwam z tego powodu pewną osobistą satysfakcję; zawsze to przyjemnie, gdy politycznym wrogom powinie się noga, spadnie im coś na głowę albo zamkną im profil. Innym liberalnym, lewicowym i centrowym komentatorom też, jak słychać, jest miło – wszyscy bowiem mamy w życiu swoje drobne przyjemności. Ale nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy słyszę, w jaki sposób owi Triumfujący Komentatorzy bronią dziś decyzji Facebooka. Obok sensownych argumentów w rodzaju „mowa nienawiści jest w Polsce nielegalna” twierdzą też, i to właśnie twierdzą najczęściej, że ONR-owcy muszą otrzeć łzy, spakować swoje zdjęcia polskich flag i hejt na uchodźców i po prostu wynieść się z dobytkiem gdzie indziej, bo, uwaga, „Facebook to firma prywatna”.
Niby racja, ale przepraszam, drogi Triumfujący Komentatorze, gdzie ma pójść z tym wątpliwym mieniem wygnane ONR? Założę się o dwadzieścia złotych, że w pierwszym odruchu chciałeś powiedzieć: „Na przykład na Twitter”. Ale Twitter to też firma prywatna i jutro śpiewkę Marka Zuckerberga może wyćwierkać niebieski ptaszek. „Wtedy muszą zabrać biało-czerwone walizki i przenieść się gdzieś indziej”. Ale gdzie? Ano nigdzie, bo nie ma żadnego „indziej”; od dawna już główne funkcje agory pełnią w zachodnich demokracjach media społecznościowe, wszystkie bez wyjątku prywatne. Nie można prowadzić sensownej działalności publicznej poza nimi – to znaczy teoretycznie można, przecież są też spotkania w parku i gazety branżowe – ale to tak, jakby czyjeś podium na rynku idei ustawiono za krzakiem i odcięto mu kabel od mikrofonu .
Triumfujący Komentator zachowuje się więc tak, jakby żył w świecie, w którym ziściły się życzenia Habermasa; istnieje gdzieś owa mityczna przestrzeń publiczna i tam można żądać, by nas wysłuchano. Reszta to teren prywatny, słusznie podległy kaprysom gospodarza. Ale tak nie jest, smutna prawda jest taka, że Habermas opowiada nam pożyteczną utopię. Tymczasem żyjemy w świecie, gdzie aporie kapitalizmu doprowadziły do sytuacji, w której prawie każde istotne podium na agorze jest prywatne; płacimy za nie w spojrzeniach na reklamy – a utrzymujemy się na nim, stosując się do zasad właściciela. I tylko pewnym szczęśliwym kosmicznym przypadkiem jest, że Zuckerberg wielu z nas wydaje się Dobrym Panem z zasadami. A gdyby jutro przestało się nam tak wydawać? „Jeśli użytkownicy uznają te zasady za niesprawiedliwe, to się przeniosą na inne forum”. Otóż bzdura, w obliczu prawie monopolu na ludzką wirtualną interakcję niewidzialna ręka rynku, jeśli w ogóle zadziała, to zadziała z inercją kaszalota.
Nie bronię tu ONR-u czy Młodzieży Wszechpolskiej, chociaż niektóre „bany” fejsbucze były z pewnością nieco nadgorliwe. Chcę powiedzieć coś innego: niepostrzeżenie sprywatyzowaliśmy przestrzeń publiczną, a tym samym radykalnie zmieniliśmy jedno z najważniejszych pytań demokracji. Nie brzmi już ono: „Jak państwo ma najlepiej organizować publiczną debatę?”, ale „Jak możemy zmusić prywatne firmy do tego, by możliwie najlepiej pełniły funkcję agory?”. Takie właśnie jest pytanie naszego nieidealnego świata; niestety – ale cóż. Więc nie, nie mówmy narodowcom, że Facebook to firma prywatna. Mówmy im co najwyżej, tam gdzie to prawda, że z publicznej przestrzeni też by wylecieli, takie jest bowiem Prawo i Zasady. A gdzie Facebook banuje niesprawiedliwie, mówmy głośno, że to nie w porządku w demokracji i żeby się opamiętał.
Facet, który zakłada prywatną firmę, może się nie spodziewać, że za lat kilka będzie miał w ręku dużą część debaty publicznej demokratycznych państw – co więcej, może nawet tego nie chcieć albo wręcz udawać, że to się wcale nie stało. Ale się stało i tym samym los zrzucił na niego wielką odpowiedzialność, którą my teraz musimy odeń egzekwować. Volkswagen nie może truć powietrza, a Facebook nie może dziś nie być fair w sprawie wolności słowa, choćby był prywatniejszy od pary starych majtek. Przejął przypadkiem pewne funkcje państwa, niech państwo chociaż zadba, żeby robił to porządnie.
A więc precz z narodowcami, ale równie precz z argumentem z prywatności forum. On tylko odsłania, gdzie nasz system kuleje – i pokazuje, że prywatne na dobre przejęło wspólnotowe. Kiedyś, w przyszłości, stworzymy może przestrzeń publiczną, która zadowoliłaby Habermasa – a dziś, w smutnym realu, możemy tylko zmuszać Twittery i Facebooki, żeby traktowały swoją misję publiczną z obywatelską odpowiedzialnością. I jeśli to jej wyrazem są bany narodowców, wszystko jest w porządku, nie mam więcej pytań; miałabym ich jeszcze mniej, gdyby Facebook otworzył się na demokratyczną kontrolę. A jeśli bany to tylko widzimisię jakiegoś Zuckerberga, jak sugerują swoją argumentacją Triumfalni Obrońcy Prywatnego, to nie ma wyjścia, przynieście walizki, zwijamy resztki demokracji.
Nie mówmy narodowcom, że FB to firma prywatna. Mówmy im co najwyżej, tam gdzie to prawda, że z publicznej przestrzeni też by wylecieli, bo takie są Prawo i Zasady. A gdzie FB banuje niesprawiedliwie, mówmy głośno, że to nie w porządku w demokracji.