Reforma systemu ochrony zdrowia, przedstawiana przez administrację prezydenta Baracka Obamy jako jego największe osiągnięcie, okazuje się coraz bardziej kosztowna dla Amerykanów i dla budżetu państwa.

Rząd przyznał w poniedziałek, że składki na plany ubezpieczeniowe oferowane obywatelom w rezultacie reformy wzrosną w przyszłym roku średnio o 25 procent – ponad trzykrotnie więcej niż w bieżącym roku i 10 razy więcej niż w roku 2015.

Dzieje się tak, ponieważ towarzystwa ubezpieczeniowe rekompensują sobie straty w rezultacie dodatkowych kosztów nałożonych na nie przez reformę, zwaną popularnie Obamacare.

Podnosi się składki za ubezpieczenia zdrowotne oferowane osobom, którym ubezpieczeń nie gwarantuje pracodawca, a więc bezrobotnym, zatrudnionym na własny rachunek albo pracującym w małych firmach niezapewniających ubezpieczenia. Wielu z nich - ponad 15 procent populacji - nie miało żadnego ubezpieczenia, gdyż polisy na prywatnym rynku są niezmiernie drogie.

Reforma Obamy miała sprawić, że wszyscy będą ubezpieczeni i że firmy ubezpieczeniowe nie będą mogły odmówić polis osobom cierpiącym na rozmaite choroby ani cofnąć ich tym, którzy są już ubezpieczeni – co było normalną praktyką. Dodatkowo reforma miała obniżyć z czasem koszty usług medycznych – w USA dwukrotnie wyższe niż innych krajach wysoko rozwiniętych.

W Affordable Care Act (ACA), czyli uchwalonej w 2010 r. ustawie o reformie, powszechność ubezpieczeń zapewniono poprzez wprowadzenie obowiązku ubezpieczenia się pod groźbą kar finansowych. Nieubezpieczeni Amerykanie mogą wykupywać polisy na tzw. giełdach federalnych ogłaszających swoje oferty w internecie. Osobom o niższych dochodach obiecano subwencje federalne do składek.

Jak było do przewidzenia, wymóg ubezpieczenia wszystkich, włącznie z osobami wysokiego ryzyka, znacznie podwyższył koszty ponoszone przez firmy ubezpieczeniowe. Zakładano, że zostaną one zrekompensowane dzięki uzyskaniu przez nie nowych klientów – zmuszonych do wykupywania polis. Tymczasem okazało się, że miliony Amerykanów, zwłaszcza młodych, wybrało opcję zapłacenia kar (w formie dodatkowych podatków) zamiast wykupywania coraz droższych planów ubezpieczeniowych. W rezultacie Obamacare zmniejszyła liczbę nieubezpieczonych tylko o ok. połowę. Nadal 8,6 procent Amerykanów jest nieubezpieczonych.

Z powodu rosnących kosztów kilka wielkich firm ubezpieczeniowych, które początkowo uczestniczyły w federalnych giełdach, wycofało się, zmniejszając wybór oferowanych obywatelom niedrogich planów ubezpieczeniowych. Te, które pozostały, podwyższyły składki albo zmniejszyły zakres refundacji usług.

Sytuacja jest różna w zależności od stanu. Jak podał wtorkowy "New York Times", w Karolinie Północnej np. 53-letni mężczyzna o dochodach 53 tys. dolarów rocznie może wykupić ubezpieczenie za minimum 714 dolarów miesięcznie. Zwykle też część rachunku za leczenie pacjent musi pokryć z własnej kieszeni.

Republikanie wykorzystują obecną sytuację do atakowania Obamy za jego reformę. Podkreślają oni, że wbrew zapowiedziom dla wielu rodzin o średnich dochodach, które nie mogą z tego powodu liczyć na subwencje państwa, ubezpieczenia stały się za drogie.

O znacznych podwyżkach składek mówił też ostatnio republikański kandydat na prezydenta Donald Trump. Podobnie jak inni Republikanie uważa on, że Obamacare należy „odwołać” i zastąpić czymś innym. Według sondaży, w USA jest więcej przeciwników niż zwolenników Obamacare.

Krytycznie o skutkach reformy wyraził się niedawno nawet były prezydent Bill Clinton. Przypominając wzrost kosztów ubezpieczeń i mniejsze refundacje, nazwał Obamacare „najbardziej wariacką rzeczą” na świecie.

Wielu Demokratów uważa, że wobec trudności zagwarantowania wszystkim niedrogiego ubezpieczenia zdrowotnego w sytuacji, gdy sektor ubezpieczeniowy jest prywatny, rozwiązaniem byłby model podobny jak w Kanadzie albo niektórych krajach zachodnioeuropejskich, gdzie ubezpieczenia są finansowane przez państwo z podatków do budżetu.

Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)