Polski rząd wymienia ambasadorów i tworzy fundusz promocji. To może jednak nie wystarczyć, by skutecznie lobbować za granicą. Pieniądze są ważne, lecz przede wszystkim potrzeba silnych osobowości, sieci kontaktów, a nieraz także tupetu. Mistrzami międzynarodowego PR są Rosjanie, Amerykanie i papież Franciszek. Ci pierwsi powołali niedawno w Niemczech kolejną instytucję promującą ich punkt widzenia i rosyjskie interesy.
On jest przecież pedałem od stóp do głów – stwierdził ambasador Szwajcarii w Niemczech pytany o komentarz do zdjęcia, na którym jego małżonka, ubrana w skromne mini, siedziała na kolanach wokalisty zespołu Scorpions. Ambasador nie wypowiadał się za zamkniętymi drzwiami, lecz w talk-show szwajcarskiej telewizji. Jego występ stał się na tyle głośny także w Niemczech, że MSZ w Bernie musiało poprzez media upominać swojego przedstawiciela, by publiczną działalnością nie szkodził interesom szwajcarskiej dyplomacji.
Działo się to 15 lat temu, kiedy Konfederacja Helwecka miała w Niemczech najbardziej niezwykłego ambasadora w swojej historii. Był nim prawnik Thomas Borer, który do Berlina trafił po zakończeniu sporów między bankami szwajcarskimi a organizacjami żydowskimi w sprawie depozytów ofiar narodowego socjalizmu. W stolicy Niemiec okazało się, że Borer ma nie tylko talent do prawa międzynarodowego, lecz jest także świetnym showmanem.
Wraz z małżonką Shawne Borer-Fielding, byłą miss Teksasu i absolwentką studiów marketingu i reklamy, stanowili jedną z najpopularniejszych par celebryckich Berlina. Organizowane przez nich przyjęcia uchodziły za kultowe. Kiedy Borerowie otwierali nowy budynek ambasady, tuż obok gmachu Reichstagu i Urzędu Kanclerskiego, paruset gości i fotoreporterów miało kłopoty, by się pomieścić. Wszyscy chcieli zobaczyć małżonkę ambasadora, która wcześniej wystąpiła w niezwykłej sesji fotograficznej dla kolorowego magazynu „Max”. Borer-Fielding pokazała się w niej m.in. jako kowbojka z koltami ozdobionymi cekinami i księżniczka w białej sukni, która konno przyjechała na bal. Szczególnie prowokujące było jej zdjęcie na dachu ambasady, do którego pozowała w czerwonym obcisłym kostiumie na tle szwajcarskiej flagi – wydawało się, że siedzi na kopule Reichstagu.
„Niektórzy Szwajcarzy mówią, że ambasador nie potrafi kontrolować swojej małżonki i jej dekolt stał się »optycznym sklepem samoobsługowym«. Ale czy my w Szwajcarii w ogóle potrafimy kontrolować nasze kobiety? Kilka lat temu musieliśmy im przyznać nawet prawa wyborcze!” – tłumaczył w swoim stylu Borer. Było to podczas telewizyjnej gali jednego z niezwykle popularnych w Niemczech stowarzyszeń karnawałowych. Wręczano mu wtedy błazeński Order przeciw Zwierzęcej Powadze, przyznawany najbardziej lubianym postaciom życia politycznego i gospodarczego w Niemczech.
Z powodu kolejnych kontrowersji misja Borera zakończyła się po trzech latach, a on sam na stałe rozstał się z dyplomacją. Czy słusznie? Wielu ekspertów wysoko ceniło marketingową działalność ambasadora. Niewielu dyplomatów ma okazję, by tak często jak Borer występować w najpopularniejszych programach telewizyjnych w obcym kraju. Poza tematami bulwarowymi zawsze mógł on tam poruszać kwestie ważne dla państwa, który reprezentował. Jego popularność we wpływowych kręgach Berlina była na tyle duża, że zawsze mógł znaleźć prywatnych sponsorów na największe przedsięwzięcia swojego przedstawicielstwa. „On zmienił postrzeganie Szwajcarii w Niemczech. Pokazał, że nie jest to nudny mieszczański kraj, gdzie krowy żyją szczęśliwie” – mówili jego zwolennicy.
Nowa dyplomacja
Bardzo możliwe, że Thomas Borer wyprzedzał czas. Piętnaście lat temu nie było jeszcze mediów społecznościowych, w których dyplomaci i politycy mogliby promować swój mniej oficjalny wizerunek i w ten sposób zyskiwać sympatyków. Pojęcie miękkiej siły państw (soft power) było już znane, ale nadal do jej realizacji wykorzystywano tradycyjne narzędzia: stypendia dla akademików, wymianę kulturalną i oficjalną propagandę.
Tymczasem nowoczesna dyplomacja publiczna korzysta także z innych narzędzi. Jak może być skuteczna, pokazał były ambasador USA w Warszawie Stephen Mull. Zanim pojawił się w Polsce, miał już liczne grono polskich znajomych na Twitterze. To oni, a nie dziennikarskie autorytety, byli jego pierwszymi gośćmi w warszawskiej rezydencji. Poprzez rowerowe wędrówki po Polsce („rowerowstwo” – jak mawiał) zjednywał sobie przychylność także w różnych regionach kraju. Dzięki sympatii prawicowej i liberalnej blogosfery miał bardzo duże możliwości docierania do polskiej opinii publicznej. Mógł szybciej łagodzić napięcia po mało dyplomatycznych wypowiedziach amerykańskich polityków (jak te dyrektora FBI o współodpowiedzialności Polski za Holocaust) i skuteczniej prowadzić negocjacje z polskimi władzami.
Amerykańscy dyplomaci wykorzystują bardzo sprawnie media społecznościowe także w innych krajach, np. w Rosji. Przy czym tam stosowane są one raczej jako broń defensywna. Kiedy jesienią zeszłego roku zaczęły krążyć w rosyjskim internecie zdjęcia demaskujące ambasadora USA Johna Teffta jako uczestnika opozycyjnej demonstracji, jego pracownicy nie ograniczyli się tylko do zwykłego dementi. Stworzyli memy z ambasadorem na Księżycu i na meczu hokejowym z komentarzem, że co prawda tego dnia nie wychodził on z domu, ale dzięki Photoshopowi mógł być wszędzie.
W podobny sposób Amerykanie odpowiedzieli dziennikowi „Izwiestii”, który opublikował sfałszowany list urzędnika sekretariatu stanu USA do jednego z liderów ruchu LGBT w Rosji. Amerykański dyplomata miał gratulować Rosjaninowi sprawnego zorganizowania i medialnego nagłośnienia demonstracji oraz świetnego wyszkolenia demonstrantów. Miał też obiecać adresatowi zwiększenie finansowego wsparcia, kosztem innych rosyjskich organizacji praw człowieka, które okazały się „mało efektywne”. Urzędnicy amerykańskiej ambasady opublikowali ten list na Twitterze z poprawionymi na czerwono ponad 20 błędami gramatycznymi. Dodali też w nauczycielskim stylu uwagę, by przed publikacją następnej fałszywki dziennikarze „Izwiestii” przekazali ambasadzie jej projekt do korekty.
„Tylko raz w życiu modliłem się do Boga, i to krótko. Panie spraw, by moi wrogowie okazali się śmieszni. I Bóg mnie wysłuchał” – pisał kiedyś Wolter.
Filantrop z Kremla
Instytut Tołstoja, Towarzystwo Puszkina, Centrum Współpracy Kontynentalnej to kilka z wielu rosyjskich organizacji, które działają w Niemczech. Część z nich powstała zupełnie niedawno. Często są wspierane finansowo przez Gazprom i fundację Russkij Mir. Dzięki temu rosyjska ambasada w Berlinie ma licznych partnerów, którzy mogą realizować najróżniejsze, nie tylko kulturalne przedsięwzięcia. Trzeba walczyć o uwolnienie Europy spod amerykańskiej dominacji? Do tego najlepiej nadaje się Centrum Współpracy Kontynentalnej. Co prawda jest ono bardzo młode, ale prowadzi mnóstwo projektów piętnujących „transatlantycyzm” i z pasją wspiera powstanie wielkiej euroazjatyckiej unii pod przywództwem Rosji.
Od początku lipca do tej rosyjskiej sieci w Niemczech dołączył Instytut Badawczy Dialog Cywilizacji (DOC), który „ma się zajmować przyczynami napięć i identyfikować możliwości rozwiązywania konfliktów”. Deklaruje też, że będzie łączył wschodnie i zachodnie punkty widzenia oraz ekspertów i decydentów z różnych krajów. Oficjalny adres think tanku znajduje się w najbardziej prestiżowym miejscu w Berlinie – przy Unter den Linden, czyli niedaleko Bramy Brandenburskiej, ambasady Rosji i od ponad 15 lat zamkniętego budynku ambasady RP.
O ile cele tej „rosyjskiej fabryki myśli”, jak DOC nazwała niemiecka prasa, są dość ogólne i dla niektórych tajemnicze, o tyle o jego założycielach trudno powiedzieć, by byli nieznani. To austriacki polityk i były sekretarz generalny Rady Europy Walter Schwimmer, niemiecki politolog z Uniwersytetu w Getyndze prof. Peter W. Schulze oraz Władimir Jakunin, niegdyś szef rosyjskich kolei, a dziś – jak się przedstawia – filantrop. To właśnie on jest głównym inicjatorem DOC. Jedna z poprzednich instytucji Jakunina zorganizowała ponad sto różnego rodzaju międzynarodowych konferencji, w tym forum intelektualistów na wyspie Rodos. Teraz ta działalność ma być jeszcze bardziej widoczna. W oficjalnych materiałach instytutu nie ma informacji, że Jakunin długo pracował dla radzieckich służb specjalnych i tam poznał Władimira Putina.
Poza tą trójką w radzie nadzorczej DOC zasiadają m.in. naukowcy i przedsiębiorcy z Chin, Indii oraz były prezydent Czech Václav Klaus, były kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer i były szef Komitetu Wojskowego NATO gen. Harald Kujat z Niemiec.
Podczas uroczystego otwarcia w lipcu Władimir Jakunin zapewniał, że instytut nie otrzymuje żadnych pieniędzy od rosyjskiego rządu, a utrzymuje się jedynie ze składek członkowskich i dotacji. Nie podaje jednak, kim są ci sponsorzy. Na razie finansować ma go on sam i jego rodzina poprzez fundację w Szwajcarii. Bardzo możliwe, że obywatelska aktywność Władimira Jakunina jest nieco wymuszona. W zeszłym roku jego mieszkający w Londynie syn Andriej wystąpił o obywatelsko brytyjskie, co w Moskwie traktuje się jako zdradę kraju. Zaraz potem sam Jakunin stracił stanowisko szefa rosyjskich kolei, ale zgromadzony majątek zachował (wartość samej jego podmoskiewskiej willi szacowana jest na 100 mln dol.). Od tego czasu Jakunin zdynamizował swoje inicjatywy na rzecz promocji rosyjskiej polityki za granicą.
Według informacji „Frankfurter Allgemeine Zeitung” budżet DOC ma wynosić 25 mln euro na najbliższe pięć lat. To duże pieniądze, które mają przyciągnąć do współpracy naukowców spoza Rosji. Ile wart jest dolar, prawa własności intelektualnej jako ukryty podatek od wschodzących gospodarek czy tworzenie projektów narodowej suwerenności w perspektywie świata policentrycznego – to tylko niektóre z zagadnień, jakie DOC chce zlecać międzynarodowym badaczom. Celem instytutu jest przełamanie dominacji zachodnich think tanków i wejście do top 20 w ciągu najbliższych pięciu lat.
Odpowiedzialny za część naukową jest prof. Peter W. Schulze, który pracował m.in. w USA i Wielkiej Brytanii, a przez kilka lat kierował biurem socjaldemokratycznej Fundacji im. Friedricha Eberta w Moskwie. Od lat krytykuje on dominację USA w Europie i wzywa rząd w Berlinie, by w swojej polityce wschodniej nie zważał na interesy Polski i innych europejskich partnerów. Możliwe jednak, że publicznie deklarowane cele tej „rosyjskiej fabryki myśli” są zbyt ambitne: jak dotąd nie udało jej się skusić do współpracy żadnego z renomowanych niemieckich ekspertów.
Mimo to utworzenie DOC w stolicy Niemiec jest sukcesem Władimira Jakunina. Dzięki jego ośrodkowi Rosjanie zyskują nowe możliwości wpływu na niemieckie elity i opinię publiczną. Od ponad 20 lat działa Forum Niemiecko-Rosyjskie, do którego należy ponad 300 polityków, naukowców i przede wszystkim przedstawiciele wielkich koncernów, takich jak: E.ON, Deutsche Telekom, Commerzbank, BASF, Knauf i Siemens. Zabiegają oni o przychylną atmosferę dla swoich interesów w Rosji. Ich starania wspiera szef forum Matthias Platzeck, wpływowy polityk SPD i wieloletni premier graniczącej z Polska Brandenburgii. Już pół roku po aneksji Krymu publicznie wzywał Ukrainę i Rosję, by zalegalizowały ten zabór. Ostatnio ostro skrytykował postanowienia szczytu NATO w Warszawie, które jego zdaniem prowadzą do „spirali eskalacji”. W opinii Platzecka Zachód powinien ustępować Rosji – bo po „Putinie może nadejść ktoś jeszcze bardziej nacjonalistyczny” – znieść obowiązek wizowy dla Rosjan oraz stworzyć wielką rosyjsko-europejska strefę gospodarczą. Jednak takie głosy polityków, którzy formalnie odwołują się do dziedzictwa zachodnioniemieckiej Ostpolitik z lat 70., nie są jak na razie w Niemczech efektywne i często zbywane są jako zwykły prorosyjski lobbing.
Mimo wszystko dzięki instytutowi Jakunina i międzynarodowej sieci naukowców rosyjska dyplomacja pozyskuje dla swojej gry nowy fortepian.
Co z nami?
Jednak w tej grze wygrywają nie tylko ci, którzy mają wielkie pieniądze. Podczas Światowych Dni Młodzieży wielu Polaków zdziwiło się, że współczesny papamobile to zwykły volkswagen, a papież jeździ też tramwajem. Podobne gesty Franciszka zrobiły furorę także podczas jego zeszłorocznych podróży do USA i na Kubę. Poza tym wrażenie wywarły jego niezwykle obrazowe wystąpienia – te na temat nierówności miały znaczenie też dla wewnątrzamerykańskich debat politycznych.
Według zrealizowanych po pielgrzymce sondaży aprobata Amerykanów dla nauczania Kościoła na temat małżeństwa i ochrony życia wzrosła o kilka punktów procentowych, a popularność papieża poszybowała z 58 proc. do 74 proc. „Jego strategia i taktyka polepsza ocenę Watykanu w oczach światowej opinii publicznej i zwiększa soft power Kościoła katolickiego” – oceniali eksperci Centrum ds. Dyplomacji Publicznej (CPD) Uniwersytetu Południowej Kalifornii w Los Angeles. Później zaś w corocznym podsumowaniu najlepszych działań dyplomacji publicznej na świecie jako jednego z liderów umieścili papieża Franciszka – po raz trzeci z rzędu.
Wiele z tych doświadczeń może być także przydatnych dla Polski za granicą. Oczywiście, trudno oczekiwać, by Franciszek zrobił dla nas więcej niż to, czego dokonał podczas ŚDM w Krakowie, a Mull czy Jakunin pracowali dla polskiego rządu. Ale ich pomysły chyba już mogą. Nominacje dla nowych ambasadorów to tylko część rozwiązania (ewentualnie problemu), a praca z mediami to nie tylko pisanie sprostowań do artykułów. Wiele mówi się o repolonizacji zagranicznych koncernów medialnych działających w Polsce. Ale czy nie byłoby lepiej, by wspólnie z nimi działać na rzecz polskich spraw za granicą? A czy media publiczne nie powinny szerzej współpracować ze swoimi zagranicznymi partnerami? 100 mln zł, które co roku będzie miała Polska Fundacja Narodowa, powinny być puszczone w ruch tak, by nie tylko walczyć z wrogami, ale przede wszystkim zjednywać Polsce przyjaciół i sympatyków.
Niedawno 25-lecie działalności świętowała Polsko-Niemiecka Wymiana Młodzieży. Przez ćwierć wieku w jej programach wzięło udział prawie 3 mln młodych Polaków i Niemców. Niezwykle aktywnie uczestniczyła w nich również Agata Kornhauser-Duda i jej uczniowie. Chętnych z Polski i Niemiec jest znacznie więcej, ale pieniądze (9 mln euro) na wymianę kończą się już w połowie roku. A przecież niewielkim kosztem moglibyśmy mieć za Odrą jeszcze więcej takich młodzieżowych ambasadorów. Nie warto?
Publiczne pieniądze powinny się również znaleźć na większą międzynarodową aktywność polskich think tanków, także tych niezależnych od rządu. Dialogu cywilizacji nie można pozostawiać tylko Jakuninowi i jego towarzyszom.
Instytut Tołstoja, Towarzystwo Puszkina, Centrum Współpracy Kontynentalnej to kilka z rosyjskich organizacji, które działają w Niemczech. Część z nich powstała zupełnie niedawno. Często są wspierane finansowo przez Gazprom i fundację Russkij Mir.