Słyszę często narzekania na brak prawdziwych autorytetów w naszym życiu publicznym. Najczęściej takie stwierdzenia są opatrzone złośliwymi komentarzami o poziomie naszych elit intelektualnych czy wręcz o ich całkowitej zbyteczności w dzisiejszych czasach. Niekiedy wyrażany jest jednak żal z powodu braku osób szeroko cenionych przez współobywateli za swoją mądrość i publiczne zaangażowanie.
W przeprowadzonym parę lat temu sondażu CBOS trzy czwarte badanych uznało za bardzo ważne istnienie wzorców do naśladowania. Jednocześnie większość z ankietowanych nie dostrzegła w naszym życiu publicznym osób, które skłonna byłaby uznać za autorytety – wyjątkiem był przed laty papież Jan Paweł II, a w kontekście życia prywatnego – rodzice i dziadkowie. Wiele osób twierdzi przy tym, że upadek autorytetów jest kluczem do rozumienia moralnego kryzysu na świecie.
Warto więc chyba zadać sobie pytanie o istotę tego stanu rzeczy – czy w obecnych czasach, w obliczu silnie upolitycznionej przestrzeni publicznej, natychmiastowej medialnej kontestacji wszelkich wyrażanych poglądów, szerokiego zakresu poruszanych problemów i często wąskiej zawodowej specjalizacji kandydatów na autorytety, można wyobrazić sobie osobę, która w wiarygodny sposób dzisiaj wypowiada się o – powiedzmy – dopuszczalności aborcji, jutro o energetyce jądrowej, a pojutrze o stanie naszego sądownictwa? To oczywiście felietonowa przesada, ale jakich w istocie kompetencji oczekiwalibyśmy od osób szczególnego zaufania publicznego?
Autorytet publiczny to osoba, której opinie powinny kształtować etyczny standard debaty publicznej, wyznaczać granice dopuszczalności kontrowersyjnych wypowiedzi, wyjaśniać przyczyny i konsekwencje konfliktów, potwierdzać bądź zaprzeczać intuicjom w sprawach powszechnego zainteresowania. Autorytet to osoba przedkładająca dobro wspólne ponad partykularne interesy stron publicznego sporu, poszukująca racjonalnego porozumienia między nimi, umiejąca jednak także w zdecydowany i przekonujący sposób opowiedzieć się po jednej ze stron. Autorytet to więcej niż ekspert. Rolą eksperta jest przygotowywanie merytorycznych stanowisk w postaci ekspertyz zrozumiałych dla zainteresowanych. Niemało mamy w Polsce osób i grup o naprawdę rzetelnej, eksperckiej wiedzy. Problemem jest to, że wpływ ich opinii na decyzje polityków jest z reguły znikomy.
Aby było inaczej, do fachowości ekspertyzy potrzebny jest bowiem jeszcze jeden drobiazg: powszechnie uznawany autorytet eksperta. Dużo trudniej jest odrzucić dobrze przemyślaną i uzasadnioną radę, jeśli wypowiadana jest ona przez osobę obdarzaną szerokim zaufaniem, poważnie traktowaną przez znaczące grono obywateli. To wielkie wymaganie; może rzeczywiście nikt nie jest w stanie mu dzisiaj wiarygodnie sprostać? Zapewne najczęściej widoczny powód nieistnienia indywidualnych autorytetów to występowanie w eksperckiej roli przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznej i organizacji pozarządowych, powołujących się wprawdzie z zasady na opinie reprezentatywnych grup obywateli, ale noszących zbyt często znamiona politycznej, niekoniecznie zresztą partyjnej, stronniczości.
Wizerunek taki budują na przykład znacznie różniące się między sobą prognozy poparcia dla ugrupowań politycznych, podawane przez różne ośrodki badania opinii, czy pozbawione racjonalności ekstremalne akcje organizacji ekologicznych. W rolę ekspertów wcielają się często sami politycy bądź osoby przez nich do tej roli namaszczone, co dodatkowo zmniejsza zaufanie do ekspertów jako takich. Zamiast niezależnych opinii społeczeństwo coraz częściej jest skłonne dostrzegać w wypowiadanych opiniach jawne bądź słabo ukrywane poparcie dla władzy lub przeciwnie, podobnie łatwo rozpoznawalną krytykę tej władzy.
Być neutralnym w sporze oznacza dzisiaj zdobywanie sobie wrogów po obu jego stronach i automatyczną utratę zainteresowania zaangażowanych w dany spór mediów. Z przestrzeni publicznej wyeliminowaliśmy prawie całkowicie apolityczność. I nie powinno być żadną pociechą, że syndrom popierania silnej władzy lub jej totalnej krytyki przez ośrodki aspirujące do miana opiniotwórczych występował zapewne zawsze. Trudno nie odnieść wrażenia, że dzisiaj syndrom ten przybrał charakter powszechny, pozostawiając w centrum przestrzeni publicznej niebezpieczną pustkę.
Za kolejny powód problemu z autorytetami byłbym skłonny uznać istotną w ostatnich latach zmianę charakteru publicznych wypowiedzi. W pośpiechu współczesnego życia powaga wypowiadanych spokojnie sądów zbyt często ustępuje miejsca krótkiej i dobitnej ironii bądź złośliwości. Nawet przychylny odbiór takich zdawkowych opinii nie przekłada się na percepcję mówiącego jako autorytetu, wśród zwolenników przydając mu co najwyżej miano błyskotliwego interlokutora. Jeszcze inny powód nieistnienia autorytetów to – paradoksalnie – praktycznie kompletny zapis wypowiedzi wszystkich osób publicznych i łatwy dostęp do nich dla każdego zainteresowanego. Przy wszystkich korzyściach płynących z tej sytuacji stwarza to możliwość tendencyjnych interpretacji wyrwanych z kontekstu myśli dezawuujących mówiącego. Doświadczamy tego na co dzień w rzucanych mimochodem cytatach z różnych wypowiedzi, intencjonalnie przeinaczających zamierzony sens pełnych wypowiedzi.
Naturalną w tej sytuacji rzeczą jest pytanie, czy – jeśli już udało się nam jakoś wyeliminować z życia publicznego wszelkie autorytety – w ogóle jest czego żałować. A jeśli jednak tak, to czy istnieje sens oraz skuteczna metoda kreowania osób obdarzanych później szczególnym zaufaniem publicznym. Zacznijmy od sformułowania warunków, jakie w dzisiejszych czasach musiałby spełniać autorytet. Kluczowym atrybutem autorytetu jest oczywiście wyznawany przez daną osobę system wartości zbudowany na wierze w prawdę i odpowiedzialność. Niezbędna jest odporność na poklask społeczny, a z drugiej strony na coraz dzisiaj brutalniejsze ataki personalne ze strony anonimowych internautów.
Ten ostatni aspekt jest związany z uparcie lansowanymi przez media myślowymi stereotypami i promocją mówiących zbyt często powierzchowne głupstwa idoli, co zasadniczo utrudnia dotarcie do współobywateli z pogłębionym przekazem w ważnych dla wszystkich sprawach. Autorytet powinien być osobą o znaczących życiowych dokonaniach, tylko bowiem człowiek rzeczywistego, uczciwego sukcesu może uchodzić za wiarygodny wzorzec dla innych. Niewskazana jest silna partyjna przeszłość takiej osoby, bowiem nasze radykalnie upolitycznione życie publiczne od razu wygeneruje powszechne przekonanie o jej stronniczości, stojącej w dodatku w sprzeczności z interesem wspólnym. Ewentualny autorytet nie może być także utożsamiany z tzw. elitami, bowiem w czasach deklarowanej równości obywateli termin ten stracił już resztki swojej niegdyś pozytywnej konotacji.
Kolejnym oczywistym wymogiem wobec autorytetu jest jego ugruntowana wiedza ekspercka w wielu ważnych obszarach życia publicznego, wynikająca nie tylko ze ściśle profesjonalnego przygotowania, lecz także z rozległej aktywności obywatelskiej. Osobiście mam większe zaufanie do ludzi mających w przeszłości parę różnorodnych zawodowych afiliacji – najlepiej w różnych sektorach życia publicznego – niż do osób ściśle i od lat związanych z jednym ośrodkiem, w naturalny sposób bardziej skłonnych do reprezentowania wąskiego interesu jednej dziedziny życia. Generalnie powinno unikać się autorytatywnego wypowiadania opinii w sprawach, w których mówiący ma swój wyraźny interes. Wtedy jest bowiem automatycznie traktowany jako strona sporu, a nie głos rozsądku.
Wolę, gdy o roli religii wypowiadają się osoby świeckie, a nie episkopat, o polityce – jej obserwatorzy, a nie aktywni uczestnicy, o poziomie naszych uczelni – przedsiębiorcy zatrudniający absolwentów, a nie nauczyciele akademiccy. Tego typu bezstronność mówiących, poparta odpowiedzialnością za słowo i głęboką refleksją nad istotą dobra wspólnego w dyskutowanej sprawie, powinna dominować w naszej publicznej debacie. A wtedy być może okaże się, że jednak mamy osoby zasługujące na miano autorytetów, umiejący nadać naszym sporom bardziej konstruktywny charakter. ⒸⓅ
Czy w obecnych czasach można wyobrazić sobie osobę, która w wiarygodny sposób dzisiaj wypowiada się o – powiedzmy – dopuszczalności aborcji, jutro o energetyce jądrowej, a pojutrze o stanie naszego sądownictwa?