Chce mieć dostęp do wspólnego rynku, ale też ograniczać imigrację. Bruksela mówi, że to niemożliwe. Ale już nie tak zdecydowanie jak dawniej.
Nowa brytyjska premier Theresa May przyjeżdża dziś z pierwszą wizytą do Polski. Tematem jej rozmów z Beatą Szydło będą warunki wystąpienia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej, w szczególności propozycja zawieszenia w stosunku do Wielkiej Brytanii zasady swobodnego przepływu osób.
Choć po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum unijni przywódcy zarzekali się, że nie będzie żadnych nieformalnych rozmów z Londynem, dopóki ten nie uruchomi przewidzianej w art. 50 traktatu o UE procedury wyjścia, to są one prowadzone. W ostatnich dniach May spotkała się z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, prezydentem Francji François Hollande’em, we wtorek z premierem Irlandii Endą Kennym, wczoraj z premierem Włoch Matteem Renzim. Dziś zaś oprócz Polski odwiedzi też Słowację, która w tym półroczu sprawuje prezydencję w UE. Rozmowy z ministrami spraw zagranicznych prowadzi szef dyplomacji Boris Johnson, który w kampanii był jednym z głównych zwolenników Brexitu.
Formalne negocjacje rozpoczną się na początku przyszłego roku, bo May zapowiedziała, że dopiero wtedy oficjalnie złoży wniosek o opuszczenie UE. Jednak wzajemne badanie stanowisk już trwa. Wielka Brytania chciałaby utrzymać dostęp do wspólnego unijnego rynku, ale zarazem mieć prawo do ograniczania imigracji z państw UE. Tymczasem swoboda przepływu osób jest jedną z podstawowych zasad Unii i jej przywódcy zapewniają, że w tej kwestii nie ma mowy o kompromisie. – Nie będzie dostępu do rynku wewnętrznego dla tych, którzy nie akceptują reguł – bez żadnych wyjątków i niuansów – stanowiących podstawę tego rynku – oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. W podobnym tonie, najbardziej zdecydowanie spośród przywódców państw członkowskich, wypowiadał się też Hollande.
Jednak wygląda na to, że im więcej czasu mija, tym Bruksela bardziej dopuszcza kompromisy. Przede wszystkim chodzi o termin rozpoczęcia procedury Brexitu. Juncker i inni unijni politycy początkowo naciskali na Londyn, by skoro wynik referendum jest jasny, nie zwlekał i art. 50 uruchomił natychmiast. Teraz wprawdzie Juncker nie odmówił sobie skrytykowania brytyjskich władz, że są nieprzygotowane do Brexitu, ale przyznał, iż nie ma określonych ram czasowych, w których powinny to zrobić.
Co jeszcze ważniejsze, okazuje się, że zasada, iż nie ma dostępu do rynku bez swobody przepływu osób, też nie jest nienaruszalna. W miniony weekend brytyjski dziennik „Guardian” podał, że pojawiła się propozycja, by Wielka Brytania, zachowując dostęp do wspólnego rynku, została wyłączona z zasady swobodnego przepływu osób na 7–10 lat, ale straciłaby prawo głosu w Radzie Europejskiej i nadal musiałaby płacić składkę członkowską (zapewne nieco mniejszą niż obecnie). Ustalenie z góry limitu czasowego tego ograniczenia powodowałoby, że wszystko byłoby zgodne z unijnymi traktatami.
– Nie widzę powodu, dla którego nie mogłoby to trwać, powiedzmy, między 7 a 10 lat, czyli tyle, ile mogły trwać ograniczenia w dostępie do rynku pracy po rozszerzeniu w 2004 r., z których Wielka Brytania nie skorzystała – mówiła Nathalie Tocci, wicedyrektor rzymskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradczyni szefowej unijnej dyplomacji Federiki Mogherini.
– Jeśli prawa obywateli obecnie mieszkających w Wielkiej Brytanii zostaną na stałe zagwarantowane przez jej rząd, wtedy możemy pomyśleć o jakimś hamulcu bezpieczeństwa w kwestii przepływu osób. Biorąc pod uwagę trudności, przed którymi stoimy, musimy być elastyczni. Obecność Wielkiej Brytanii we wspólnym rynku jest kluczowa i dla jej gospodarki, i dla gospodarek państw członkowskich – powiedział z kolei Hans van Baalen, szef europejskiej partii liberałów ALDE.
Oczywiście to tylko jedna ze wstępnych propozycji, ale warto zauważyć, że jest ona znacznie dalej idąca niż to, co poprzedni brytyjski premier David Cameron uzyskał podczas lutowych negocjacji z Brukselą. Wtedy też pojawił się pomysł hamulca bezpieczeństwa, ale chodziło o to, by nowo przybyli imigranci uzyskiwali pełny dostęp do świadczeń socjalnych dopiero po czterech latach pobytu. Ten mechanizm Londyn mógł stosować przez siedem lat i za zgodą Komisji Europejskiej. O zawieszeniu swobody przepływu osób nie było w ogóle mowy. Takiego rozwiązania nie można jednak wykluczyć, bo jest precedens – Norwegia, pozostająca poza UE, ale mająca dostęp do wspólnego rynku, wynegocjowała klauzulę pozwalającą jej w wyjątkowych sytuacjach zastosować taki hamulec bezpieczeństwa (dotychczas z tego nie skorzystała).
Taki kompromis z Brytyjczykami wymagałby jednak zgody wszystkich państw członkowskich, a o to nie będzie łatwo. Oprócz Francji największy sprzeciw będzie to budzić w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski. Ale François Hollande, który teraz kategorycznie wyklucza jakiekolwiek ustępstwa, gdy będą się rozpoczynały negocjacje z Londynem, już właściwie będzie się wyprowadzał z Pałacu Elizejskiego. Szans na reelekcję nie ma żadnych. Angela Merkel też nie sprzeciwia się temu w tak kategoryczny sposób jak na początku. Bo alternatywą wobec kompromisu jest burzliwy rozwód, a to nikomu nie wyjdzie na dobre.
Formalny wniosek o wyjście z Unii Wielka Brytania ma złożyć w 2017 r.