Na zachodzie Europy zagrożeniem nie jest Rosja, lecz terroryzm i brak stabilności w basenie Morza Śródziemnego, więc mieszkańcy tego regionu nie poczują się lepiej tylko dzięki wzmocnieniu sił NATO w Polsce - powiedział PAP ambasador Włoch w Warszawie Alessandro De Pedys.

Na wschodzie zagrożenie, choć w nowej odsłonie, jest bardziej tradycyjne - zwrócił uwagę De Pedys. "Na flance południowej jest inaczej. Tam brakuje stabilności politycznej w basenie Morza Śródziemnego, są problemy z migracją, terroryzmem, wojnami. Więc walczy się z nimi innymi środkami” - wyjaśnił w rozmowie z PAP w przeddzień szczytu NATO w stolicy Polski.

Według niego warszawski szczyt odbywa się w momencie, "gdy stan bezpieczeństwa w całej Europie został mocno nadwyrężony". W Warszawie - podkreślił - przywódcy mają szanse na podjęcie konkretnych decyzji zabezpieczających zarówno sojuszników ze wschodu "w obliczu napiętej sytuacji w stosunkach z Rosją", jak i sojuszników z południa w kontekście niestabilnej sytuacji na flance południowej.

Zapytany o konkretne działania, które mogłyby doprowadzić do stabilizacji sytuacji w basenie Morza Śródziemnego, De Pedys mówił m.in. o konieczności wzmocnienia morskich operacji sił NATO. Przypomniał o rozpoczęciu mającej na celu ograniczenie nielegalnej imigracji operacji NATO na Morzu Egejskim, w której uczestniczy też polska fregata rakietowa ORP Kościuszko.

Według ambasadora szczyt powinien jednak doprowadzić do większej współpracy NATO i UE w środkowej części Morza Śródziemnego. Wspomniał m.in. o możliwości przeprowadzenia w przyszłości ćwiczeń przy wybrzeżu libijskim czy współpracy "z partnerami z południa", jak Jordania, Libia czy Irak.

Dyplomata podkreślił, że na zachodzie Europy nie słyszy się o zagrożeniu ze strony Rosji. Przywołuje wyniki przeprowadzonego niedawno we Włoszech sondażu, zgodnie z którym tylko 1 proc. Włochów boi się Moskwy. De Pedys wskazał, że obywatele Europy zachodniej myślą natomiast o atakach terrorystycznych, braku stabilności w basenie Morze Śródziemnego. "Nie będą czuli się bezpieczni dzięki batalionom stacjonującym w Polsce. I NATO powinno się tym zająć, ale może to zrobić także współpracując z Unią Europejską” - zauważył.

De Pedys uważa, że dotychczasowe działania NATO "idą w dobrym kierunku". W tym kontekście wymienił m.in. ustanowienie Planu Działania na rzecz Gotowości (Readiness Action Plan - RAP), utworzenie tzw. szpicy, zwiększenie liczebności Sił Odpowiedzi do 40 tys. żołnierzy, czy decyzję o rozmieszczeniu w Polsce i krajach bałtyckich czterech rotacyjnych batalionów sił Sojuszu.

Ambasador Włoch zapytany, czy jest szansa, by Rosja nie odebrała ewentualnego rozmieszczenia nowych sił na wschodniej flance NATO jako prowokacji, odpowiedział, że tak - jeśli zostanie zachowana równowaga między działaniem militarnym a politycznym.

„NATO jest sojuszem militarnym. Jako takie powstało. (...) Ale jest również wspólnotą wartości Europy i Ameryki, jest więc też sojuszem politycznym" - podkreślił. "Często jednak traktuje się je jedynie jako narzędzie militarne. Widać to - w kontekście Rosji - w przemówieniach, jak z czasów zimnej wojny” - dodał.

Przypomniał, że czasach zimnej wojny NATO i Rosja sowiecka konfrontowały się na każdym polu. "Teraz jest inaczej. Jest problem Rosji, która znów staje się agresywna, to prawda” - przyznał. Ale - jak zaznaczył - Moskwa miała swój udział m.in. w zawarciu porozumienia nuklearnego z Iranem, pełni ważną rolę w walce z terroryzmem, czy procesie stabilizacji na Bliskim Wschodzie. Dlatego jego zdaniem należy "postrzegać te wydarzenia także z perspektywy politycznej, która oznacza dialog z Rosją".

Jednocześnie ambasador zaznaczył, że Włosi są świadomi polskiego punktu widzenia, zgodnie z którym "Rosja szanuje tylko siłę", a nie dialog polityczny. Dlatego jego zdaniem podczas szczytu w Warszawie "trzeba na ten temat rozmawiać, osiągnąć porozumienie, a po szczycie dać jasny sygnał, (...) że Sojusz jest silny".

Sygnałem tym mają być według ambasadora właśnie kroki w ramach obrony i odstraszania. "I z tej pozycji można z Rosją rozmawiać (...) o wszystkim" - uważa De Pedys.

Ambasador wskazał też na wyzwania stojące przed Unią Europejską po Brexicie. Rezultat brytyjskiego referendum według niego sygnalizuje w bardzo poważny sposób, że UE nie działa tak, jak powinna, co jednak nie oznacza, że wymagane są zmiany w traktatach. Główne wyzwania, to - jak zaznaczył - unijna gospodarka, migracje i bezpieczeństwo obywateli.

"W kwestiach ekonomicznych należy (...) dokończyć unię bankową i unię monetarną, przede wszystkim inwestować i zająć się migracjami, odpowiadając na problem na poziomie europejskim - tego nie da się zrobić na szczeblu krajowym. W kwestiach bezpieczeństwa konieczne jest wypełnienie luk w przepływie informacji wywiadowczych między służbami narodowymi, zakończyć projekt jednolitego rynku usług, dóbr, energii, cyfrowego" - wyliczał. "Wszystkie te sprawy da się załatwić bez zmieniania traktatów" - dodał.

Ambasador pytał też: "Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie koszt nieistnienia UE, wyobrazić sobie towary, które podlegają opłatom celnym, studentów, których dyplomy liczą się tylko w ich kraju, a nie znaczą nic w innych państwach Europy, że nie ma już programu Erasmus, myśleć o obniżeniu wartości konkurencyjnej i dwucyfrowej inflacji?". "Moim zdaniem - nie" - dodał.

Dyplomata podkreślił, że na działania naprawcze w UE nie pozostaje zbyt wiele czasu, gdyż w przyszłym roku odbędą się wybory parlamentarne w Holandii, Francji i Niemczech, a więc - jak zauważył - "krajach, gdzie istnieją silne ugrupowania eurosceptyczne". (PAP)