NRPiP apeluje do premier Beaty Szydło o jak najszybsze podjęcie przez rząd działań, które poprawią warunki wykonywania zawodów pielęgniarki i położnej. Z kolei OZLL w liście do premier zwraca uwagę na brak sprawiedliwego systemu wynagradzania pracowników medycznych.

"Pani Premier! Niejednokrotnie deklarowała Pani, że poprawa sytuacji polskich pielęgniarek i położnych będzie priorytetem Rządu RP i dawała wyraz swojemu oburzeniu, że Pani poprzednicy dopuścili się w tej kwestii tak wielkich zaniedbań" - przypomina Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych w liście do Beaty Szydło.

Pielęgniarski samorząd wskazuje, że już teraz mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników pielęgniarek przypadających na tysiąc mieszkańców, a jeśli nic się nie zmieni, niebawem spadnie on poniżej 4 pielęgniarek na tysiąc mieszkańców, gdy średnia europejska jest dwukrotnie wyższa.

"Co roku znacząca część z ok. 5 tys. absolwentów studiów pielęgniarskich i położniczych nie podejmuje pracy w swoim zawodzie lub podejmuje ją w innym kraju" - podkreśla NRPiP. Jak zauważono mamy doskonały system kształcenia, a o nasze absolwentki zabiegają szpitale w całej Europie. "Dlaczego Polskę stać na kształcenie kadr, a nie stać na zatrzymanie ich w kraju?" - pytają pielęgniarki.

Przekonują, że polskie pielęgniarki i położne chcą pracować w kraju i tu zakładać rodziny, jednak sytuacja ekonomiczna niejednokrotnie zmusza je wyjazdu z Polski. Te, które mimo wszystko zostają, pracują coraz ciężej, nawet po 300 godzin miesięcznie, często w kilku miejscach i - jak wskazuje NRPiP - coraz głośniej mówią, że w obecnej sytuacji zagrożone jest nie tylko ich zdrowie i byt ekonomiczny, ale także bezpieczeństwo pacjentów.

"Dłuższe zwlekanie z podjęciem niezbędnych decyzji grozi odejściem od łóżek pacjentów większości pielęgniarek i położnych. Nie z powodu strajków, ale przede wszystkim demografii - na emerytury przejdzie niebawem jedna trzecia zatrudnionych, pozostałe zmienią zawód lub wyjadą" - ostrzega samorząd.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy apeluje z kolei do premier "o osobiste zaangażowanie w rozwiązanie jednego z najbardziej nabrzmiałych problemów polskiej służby zdrowia, jakim jest brak sprawiedliwego systemu wynagradzania pracowników medycznych".

Według OZZL jest to problem ogólnospołeczny, gdyż jego skutki dotykają też pacjentów i mają bezpośredni wpływ na dysfunkcjonalność publicznej ochrony zdrowia.

Związek przekonuje, że jest to systemowy problem: "w Polsce państwo narzuca dowolnie niskie (poza nielicznymi wyjątkami) ceny za refundowane świadczenia zdrowotne i zmusza szpitale do zbilansowania się, a pensje pracowników mają być buforem łagodzącym niedobór publicznych środków przeznaczonych na lecznictwo".

"Każdy realny sprzeciw pracowników wobec tej niesprawiedliwości, np. w postaci strajku, traktowany jest przez rządzących jako +porzucenie chorych+. Ten szantaż moralny stosowany przez państwo wobec pracowników medycznych jest podstawą utrzymania niesprawiedliwego sytemu" - przekonują związkowcy.

OZZL przypomina, że od wielu lat zwracał się do kolejnych rządów, również do obecnego, o rozwiązanie tego problemu - jednak bezskutecznie. W ostatnich miesiącach także grupa 9 związków zawodowych skupiających wszystkie zawody medyczne w specjalnym liście do premier wysunęła podobny postulat. "Nie odpowiedziała Pani na ten list" - przypominają związkowcy.

Ich zdaniem rozwiązanie problemu wynagrodzeń pracowników medycznych przerasta to możliwości samego ministra zdrowia, bo musi wiązać się z istotnym zwiększeniem nakładów na publiczną opiekę zdrowotną, dlatego powinna się w zaangażować osobiście premier.

NRPiP oczekuje, że premier zwoła w trybie pilnym posiedzenie Rady Ministrów, na którym zostaną podjęte decyzje, które zatrzymają w zawodzie pielęgniarki i położne pracujące w Polsce oraz skłonią do powrotu pracujące poza jej granicami. Jednocześnie samorząd deklaruje daleko idącą pomoc we wskazywaniu rozwiązań.

Od dwóch tygodni trwa strajk pielęgniarek w stołecznym Instytucie "Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka". Protestujące wskazują, że z powodu niskich pensji jest ich za mało, nie ma kto pracować. Instytut od lat zmaga się z długami, obecnie zadłużenie wynosi ponad 330 mln zł; według resortu zdrowia każdy dzień strajku kosztuje 0,5 mln zł.(PAP)

(Planujemy kontynuację tematu)