ISIS Wraz z rozpoczęciem przez irackie siły ataku na Faludżę islamiści po raz pierwszy stają przed realną perspektywą walki na kilka frontów. W ciągu dwóch dni przeciw siłom organizacji Abu Bakra al-Baghdadiego w Iraku rozpoczęto dwie ofensywy. Od niedzieli bowiem ok. 5 tys. żołnierzy Peszmergi – sił zbrojnych irackich Kurdów – prowadzi działania mające na celu oczyszczenie z islamistów przedpola Mosulu, największego miasta (liczącego przed wojną prawie 2 mln mieszkańców) pod kontrolą Państwa Islamskiego.
Odbicie Faludży, w której uwięzionych jest 50 tys. osób, może przerodzić się w krwawą jatkę / Dziennik Gazeta Prawna
Z kolei trwająca od ponad 24 godzin ofensywa w Faludży to wspólny wysiłek irackiej armii, jednostek policji, wojsk specjalnych oraz szyickich bojówek. Od miesiąca połączone siły zabezpieczały pozycje wokół miasta, usuwając bojowników z wiosek.
Od kilku dni trwa też ofensywa z terenów północnej Syrii prowadzona przez mieszane siły składające się głównie z żołnierzy Powszechnych Jednostek Obrony – zbrojnego ramienia syryjskich Kurdów – a także sunnickich ochotników. Atak ten jest o tyle ważny, że odbywa się w kierunku Ar-Rakki, stolicy samozwańczego kalifatu. Oprócz znaczenia symbolicznego miasto stanowi też centrum administracyjne quasi-państwa, a także ważny punkt komunikacyjny. Z tego względu gdyby udało się je zdobyć lub poważnie mu zagrozić, bojownicy ISIS mieliby poważne kłopoty.
Jeśli żaden z tych ataków się nie załamie, będzie to oznaczać, że po raz pierwszy Państwo Islamskie stanie wobec perspektywy walki na kilka frontów jednocześnie. Dotąd islamiści koncentrowali się zazwyczaj na walkach w jednym miejscu, szybko przerzucając siły z jednego końca kalifatu na drugi w zależności od potrzeb. Dlatego od dawna eksperci wskazywali, że jedyną efektywną metodą na pokonanie organizacji Abu Bakra al-Baghdadiego jest skoordynowany atak na dwóch frontach – w Syrii i w Iraku. Na skutek chaosu w regionie nie było to dotąd możliwe.
Sukcesy Państwa Islamskiego w Syrii są pochodną trwającej od pięciu lat wojny domowej między reżimem prezydenta Baszara al-Asada a siłami opozycji. W związku z tym plan Zachodu wobec kraju wyglądał następująco: wspierać siły opozycji tak długo, aż pokona reżim, a wtedy będą mogły się skoncentrować na walce z islamistami. Ten plan pokrzyżowała swoją interwencją Rosja. Paradoksalnie atak syryjskich Kurdów jest jednak możliwy dzięki względnemu spokojowi w kraju, wymuszonemu przez zawieszenie broni zawarte pod wpływem nacisków ze strony Waszyngtonu i Moskwy.
Obydwie kurdyjskie ofensywy są szkoleniowo i taktycznie wspierane przez żołnierzy amerykańskich sił specjalnych. Waszyngton chce maksymalnie wykorzystać zawieszenie broni w Syrii, aby – nie mając szans na obalenie al-Asada, czego zresztą nigdy nie domagał się prezydent Barack Obama – zadać kilka decydujących ciosów islamistom. Jak donosi wywiadownia Stratfor, już w ubiegłym tygodniu amerykańskie samoloty zrzucały na miasto ulotki, na których można było przeczytać: „Nadszedł czas, na który czekaliście. Pora opuścić Ar-Rakkę”.
Nie ma wątpliwości, że odbicie Ar-Rakki z rąk islamistów nie będzie proste. Biorąc pod uwagę logistyczne, administracyjne, a nawet rolnicze znaczenie miasta, bojownicy Abu Bakra al-Baghdadiego będą się zaciekle bronić. A doświadczenia z odbijaniem ośrodków miejskich z rąk islamistów są fatalne. ISIS wycofuje się dopiero wtedy, kiedy miasto na skutek walk zamieni się w ruinę. Tak było w przypadku odbitego przez Irakijczyków w styczniu Ramadi, tak też stało się w leżącym w północnej Syrii Ajn al-Arab. Stąd obawa o ofiary wśród ludności cywilnej. Ar-Rakka liczyła przed wojną 200 tys. mieszkańców. Ocenia się, że w Faludży uwięzionych jest ok. 50 tys. osób (z 300 tys., jakie mieszkały tu przed wojną).
Możliwy jest też scenariusz, w którym dojdzie do wyścigu między siłami wiernymi al-Asadowi a wspieraną przez Zachód opozycją o to, komu uda się odbić więcej terytorium z rąk islamistów. Nie ulega wątpliwości, że stan posiadania będzie poważnym argumentem w toczących się rozmowach pokojowych, które właśnie zostały zawieszone na kilka tygodni. Scenariusz ten jest możliwy o tyle, że odbicie z rąk ISIS w styczniu Palmyry otworzyło siłom rządowym drogę w kierunku Dajr az-Zaur, innego miasta pod kontrolą Państwa Islamskiego, z którego jest już niedaleko do syryjskich pól roponośnych.
Chociaż do pokonania Państwa Islamskiego daleko, otwarte pozostaje pytanie, co zrobić z wyniszczonym pięcioletnim konfliktem krajem po wojnie. Bank Światowy kilka dni temu opublikował szacunki strat na podstawie analizy porównawczej zdjęć satelitarnych z 2014 i 2016 r. Tylko w sześciu syryjskich miastach wynoszą one między 6 a 7,4 mld dol.