To będzie największy desant przeprowadzany w Polsce – zapowiada generał broni Mirosław Różański, dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych.
Generał broni Mirosław Różański, dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych / Dziennik Gazeta Prawna
Za trzy tygodnie ruszają manewry Anakonda. Weźmie w nich udział 30 tys. żołnierzy z ponad 20 krajów, ok. 3 tys. pojazdów, kilkadziesiąt statków powietrznych. Po co nam to wszystko?
Trudno wyobrazić sobie armię, która się nie szkoli i nie trenuje. Bez tego nie będzie sprawnego wojska. Ćwiczenie Anakonda jest cykliczne, to będzie jego szósta edycja. Pierwsze trzy były przeznaczone tylko dla polskich sił zbrojnych. Później nasze środowisko bezpieczeństwa i relacje partnerskie się zmieniały i nasi koledzy z państw Sojuszu brali w tych manewrach udział coraz chętniej. Tegoroczna skala ćwiczenia to kumulacja. Także naszej mocnej i niekwestionowanej pozycji w Sojuszu, bo udział w misjach zmienił postrzeganie Wojska Polskiego przez partnerów. Mamy doskonałą markę. Ale też sytuacji geopolitycznej. Jeszcze 10 lat temu nie była ona tak jednoznaczna. Myślę tu o naszym wschodnim sąsiedzie, czyli Ukrainie, i aneksji Krymu przez Rosję. Nie można też zapomnieć o tym, co się dzieje na Bliskim Wschodzie.
Chociaż udział bierze ponad 20 nacji, to nie są to oficjalne ćwiczenia natowskie. Polska jest ich organizatorem.
Jeżeli chodzi o kraje natowskie, mamy kilka płaszczyzn współpracy. Jedna z nich to kontakty bilateralne. Są też takie, które angażują szersze spektrum krajów. Przykład to cykliczne ćwiczenia Dragon. W zeszłym roku w ćwiczeniu, które osobiście prowadziłem, wzięli udział koledzy ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Trzeba jeszcze poczekać do momentu, w którym w ćwiczeniach weźmie udział wszystkie 28 krajów Sojuszu. Nasze uczestnictwo w NATO cały czas ewoluuje. Dążę do tego, by minimalizować liczbę szkoleń, w których biorą udział tylko polskie jednostki. Uważam, że każde powinno być międzynarodowe, to najlepsza nauka dla wszystkich. Od szeregowców do generałów.
Jak wygląda scenariusz tegorocznej Anakondy?
Sytuacja jest poważna: wprawdzie jeszcze nie wojna. ale poważny kryzys. Dowódcy i żołnierze będą musieli się sprawdzić, nauczyć reagować. Ćwiczenia będą wszechstronne – wojska będą i w powietrzu, i na ziemi, i na wodzie. W każdym wymiarze. To będzie sytuacja typowa dla takiego stanu napięcia.
Popularne jest określenie „wojna hybrydowa”.
Tak można o tym mówić. Na Ukrainie działały słynne już zielone ludziki, pojawiły się różnego rodzaju oddziaływania w cyberprzestrzeni i na ludność cywilną. Dlatego w tym ćwiczeniu udział bierze również sześć wojewódzkich sztabów kryzysowych. Proszę pamiętać, że w konstytucji i różnych ustawach zapisane są prerogatywy nie tylko dla wojska, lecz również dla administracji. Trzeba pamiętać, że Wojsko Polskie jest tylko jednym z elementów systemu bezpieczeństwa państwa. A Siły Zbrojne muszą być „zasilane” przez służby podległe innym ministerstwom. Na przykład resorty zdrowia czy cyfryzacji też przygotowują swoją infrastrukturę do działań obronnych. By sprawdzić, jak sobie poradzimy w takiej sytuacji kryzysu, nie ma lepszej formuły niż ćwiczenia praktyczne. W razie fatycznego kryzysu jednym z wyzwań będzie przemieszczenie dużej ilości wojsk z 23 krajów. Nie można sobie wyobrazić, że taka operacja będzie się odbywać bez udziału administracji rządowej. Nawet jeśli będzie kryzys, to prawo nas obowiązuje. Przyjazd wojsk sojuszniczych muszą koordynować Straż Graniczna, Służba Celna itd.
Generał Tomaszycki mówił, że są problemy z przejazdem wojsk amerykańskich przez Niemcy.
Zostawmy to dyskusji niemiecko-amerykańskiej. My jesteśmy gotowi, by przyjąć kolumny wojsk krajów, które uczestniczą w ćwiczeniu. Możemy je zabezpieczyć bez względu na to, na którym przejściu granicznym i o jakiej porze się pojawią.
Wróćmy do scenariusza Anakondy.
Zagrożenia będą miały kilka wymiarów. Niektóre będą niemilitarne, podprogowe, związane z oddziaływaniem na ludność cywilną, a rozgrywane także w przestrzeni informacyjnej. Ale w swoich scenariuszach sztabowcy będą rozpatrywali różne sposoby naruszania przestrzeni „niebieskich” – bo tak oznaczone będą nasze siły – przez nieprzyjaciela, czyli „czerwonych”. Taki będzie wymiar ćwiczenia na mapach. W praktyce będzie podobnie. Wojownicy, czyli żołnierze w jednostkach, będą doskonalili swoje umiejętności w prowadzeniu ognia i w dzień, i w nocy, pokonywaniu przeszkód wodnych, desancie i synchronizacji ognia. Będziemy też badali nowe taktyki, które chcemy wprowadzić, np. wykonywanie jednoczesnych uderzeń przez lotnictwo i artylerię. Dla niewojskowego to jest proste: trzeba wycelować i strzelić. Ale samoloty będą się poruszać w tej samej przestrzeni, w której będą też latały rakiety. Trzeba tak zaplanować to przedsięwzięcie, aby było bezpieczne dla tych, którzy je wykonują. Podczas ćwiczenia i gdyby zaszła taka realna potrzeba w przyszłości. Oczywiście jakieś ryzyko zawsze przy takich manewrach istnieje. Ale jeżeli podczas ćwiczeń tego nie zweryfikujemy, to nie będziemy wiedzieli, czy jesteśmy w stanie przeprowadzić tak skomplikowane przedsięwzięcia.
Kładziemy mocny nacisk na działania wspólne. Będzie wspólny desant polsko-amerykańsko-brytyjski. Będzie przeprawa przygotowana wspólnie przez niemieckich i amerykańskich saperów, po której przejadą polskie wojska. Będą wspólne zadania wykonywane przez wojska specjalne. Oczekuję, że to ćwiczenie będzie dla nas swego rodzaju maturą, sprawdzeniem, czy to, co robimy, działa. I wierzę, że na końcu będziemy sobie mogli powiedzieć, że zdaliśmy ten egzamin i teraz przystępujemy do studiów.
Mówił pan o desancie. To ma być bezpośredni przerzut ze Stanów. W czym leży trudność?
Wiem, że nieelegancko jest odpowiadać pytaniem na pytanie, ale leciał pan tam kiedyś?
Kilka razy mi się zdarzyło.
To nie jest proste przedsięwzięcie. Trzeba zabukować bilet, odprawić bagaż, wziąć kartę pokładową, przejść kontrolę jedną, drugą, trzecią i lądując, przejść ten sam proces. Złożoność takiego przedsięwzięcia podczas manewrów jest wielokrotnością tego, co musi przejść przeciętny turysta. A po drodze mogą wystąpić turbulencje. Zaplanowanie takiej operacji nie dla jednego samolotu liniowego, ale dla desantu 2 tys. żołnierzy, którzy wystartują z USA i dwóch miejsc w Europie, a desantować się będą w jednym obszarze, jest skomplikowane. To nie jest wyjście z samolotu do rękawa na lotnisku cywilnym. Najpierw lądują rzuty rozpoznawcze, one sprawdzają stanowisko i przekazują, że kolejne elementy mogą podejść, i wtedy napływają kolejne fale żołnierzy. Od czasu, kiedy jesteśmy członkami NATO, będzie to największy desant, jaki był przeprowadzany w Polsce. Kwestia synchronizacji jest dużym wyzwaniem.
W tym samym czasie mają się też odbywać ćwiczenia w cyberprzestrzeni. Jak to wygląda?
To nowe środowisko, o którym się teraz dużo mówi. I jako żołnierza trochę mnie niepokoi, że o tych kwestiach dyskutujemy publicznie. To są kwestie wrażliwe. Nasz system dowodzenia jest w dużej mierze oparty na systemach teleinformatycznych. Musimy stworzyć takie środowisko, w którym w pewnym momencie dowódcom to narzędzie zabierzemy. A maszyna musi pracować dalej. Ale tym tego, jakie stosujemy rozwiązania, nie zdradzę.
Wiceminister obrony Tomasz Szatkowski, zanim został ministrem, mówił o zdolnościach przeciwuderzeniowych, czyli, upraszczając, o tym, że Rosjanie mają zdolności, by zablokować nadejście naszych sojuszników z pomocą. Mamy na to gotową odpowiedź?
Myślimy znacznie dalej niż tylko ćwiczenia Anakonda. Proszę wziąć pod uwagę, że zdolności wyprzedzające, jeśli chodzi o uderzenie, były obszarem naszego zainteresowania od dłuższego czasu. Dlatego kupujemy rakiety do naszych F-16. Ten projekt, który jest realizowany, miał w perspektywie także nabycie rakiet przyszłości, które mają zasięg znacznie większy niż obecnie dostępne 400 km. Jako wojsko widzimy potrzebę posiadania artylerii o zasięgu większym niż taktyczny. Tym wymaganiom ma sprostać właśnie program Homar. Trzeci taki przykład to systemy bezzałogowe. Chcemy pozyskać systemy uderzeniowe, które będą mogły operować na dystansie dłuższym niż kilkaset kilometrów. Myślę, że ówczesne rozważania ministra Szatkowskiego znajdują w tym odpowiedź.
Jeżeli będziemy mieli świadomość zagrożenia i spotka się to z akceptacją władz w kraju, to będziemy mogli podejmować działania prewencyjne. By to robić, potrzebujemy narzędzi. Te trzy systemy, a oprócz nich jest jeszcze kilka innych, mogą temu służyć.
Nie chcę być pesymistą, ale to wszystko jest pieśnią przyszłości.
Gdybyśmy kierowali się takim podejściem, to dalej byśmy mieli czołgi T-34, karabinki AK-47. A przecież Wojsko Polskie ciągle idzie do przodu. Choć faktem jest, że pozyskiwanie nowego sprzętu nie jest procesem łatwym. Ale proszę spojrzeć na samolot F-35. Ten projekt ma gigantyczne opóźnienia, a przecież jego właścicielem nie jest polskie Ministerstwo Obrony Narodowej ani Polska Grupa Zbrojeniowa, ale najpotężniejsze państwo na świecie. Dostrzeganie inercji i bezkrytyczne mówienie, że nie potraficie, jest nie do końca uprawnione. Powiem jako żołnierz: ja te systemy chciałbym mieć już.
Wróćmy do Anakondy. Ile będą nas kosztować te gigantyczne ćwiczenia?
Odpowiem nieco szczeniacko: zabawa w wojnę nie jest tanią zabawą. Każdy przelot samolotu to dziesiątki tysięcy złotych, przejazd sprzętu ciężkiego to tysiące złotych. Ale czy można określić, ile jest warte bezpieczeństwo państwa i obywateli? Kilkaset milionów czy kilka miliardów złotych? Jaką by pan podał cenę?
To brzmi bardzo wzniośle, niemniej jednak warto, aby podatnik wiedział, na co idą jego pieniądze. A także ile ich wydano.
Pełna zgoda i dlatego po ćwiczeniach podamy dokładnie, ile kosztowały. Na pewno podczas Anakondy będziemy przekraczali pewne rubikony. Finansowe też.