Belgijska policja zatrzymała w niedzielę kilkanaście osób, gdy demonstranci, w tym wielu nacjonalistów, zignorowali apel władz o przełożenie marszu pamięci ofiar zamachów i wtargnęli na plac w Brukseli, gdzie tłumy oddawały hołd ofiarom wtorkowych ataków.

Policja użyła armatek wodnych, by rozpędzić demonstrantów, którzy obrzucali siły bezpieczeństwa koktajlami Mołotowa. Według BBC niektórzy z nich zaczepiali muzułmanki w tłumie i wykonywali hitlerowskie pozdrowienia.

Media opisywały demonstrantów jako prawicowych nacjonalistów, chuliganów i kibiców piłki nożnej. "Jesteśmy chuliganami", "jesteśmy u siebie" - wykrzykiwali według agencji AFP. Wnosili też okrzyki potępiające Państwo Islamskie. Ta organizacja terrorystyczna przyznała się do wtorkowych zamachów samobójczych w stolicy Belgii, w których zginęło 31 osób, a ponad 300 zostało rannych.

Na jednym z transparentów napisano: "Zjednoczeni przeciwko Państwu Islamskiemu". AFP podaje, że demonstrantów było ok. 200, a dziennik "Derniere Heure", że chodziło o ok. 450 kibiców, którzy przyjechali po południu z miasta Vilvoorde, na północy kraju.

W niedzielę w Brukseli miał się odbyć marsz pamięci ofiar zamachów, ale w sobotę został on odwołany na wniosek ministra spraw wewnętrznych Jana Jambona. Argumentował on, że siły policyjne potrzebne są nadal dla bieżących czynności dochodzeniowych.

Według mediów mimo to w okolicach Giełdy w niedzielę zebrały się setki ludzi.

Premier Belgii Charles Michel potępił demonstrację nacjonalistów. "To, że protestujący zakłócili czas kontemplacji przy Giełdzie, jest wysoce niestosowne. Zdecydowanie potępiam te niepokoje" - oświadczył.

Burmistrz Brukseli Yvan Mayeur powiedział, że jest zbulwersowany tym, co się stało, "tym, że te bandziory tu przyjechały, by prowokować ludzi w miejscu pamięci".