Donald Trump jest coraz bliżej nominacji, ale ostatecznie zadecyduje o tym wyborcza arytmetyka. Jeśli nie zabezpieczy głosów 1237 delegatów do końca prawyborów, republikanie mogą nominować kogoś innego.
Po kolejnej serii zwycięstw miliarder znacząco umocnił swoją pozycję, zdobywając Florydę, Karolinę Północną, Illinois oraz prawdopodobnie Montanę. Zabezpieczył w ten sposób głosy 646 delegatów podczas lipcowej konwencji republikanów w Cleveland, na której partia oficjalnie nominuje swojego kandydata do wyborów prezydenckich 8 listopada. Do zwycięstwa potrzebuje drugie tyle, co jest w zasięgu ręki, biorąc pod uwagę, że w nadchodzących trzech miesiącach republikanie mają do rozdysponowania głosy jeszcze 1100 delegatów.
Po piętach wciąż jednak depcze mu konserwatywny Ted Cruz, który w części stanów nadal zdobywa 30 i więcej proc. głosów. Senator z Teksasu na razie zabezpieczył głosy 396 delegatów. Z wyścigu natomiast wycofał się ulubieniec republikańskiego establishmentu Marco Rubio. Chociaż dotychczas udało mu się zabezpieczyć głosy 169 delegatów (czyli o 27 więcej niż jego rywal i drugi pupil partyjnych elit John Kasich), to o jego wypadnięciu z wyścigu przesądził słaby wynik w macierzystym stanie. Senator z Florydy zdobył u siebie 27 proc. głosów – o 20 pkt proc. mniej niż Donald Trump.
Tymczasem Kasich wygrał w swoim mateczniku, czyli w Ohio, gdzie jest gubernatorem. Zebrał tu 47 proc. głosów, o 11 pkt proc. więcej niż Trump. I chociaż jak na razie jest to jedyna wygrana tego kandydata (wcześniej najlepszym wynikiem było drugie miejsce w New Hampshire), to Kasich jest zdeterminowany zostać w wyścigu. Jego podstawowa kalkulacja opiera się na tym, że został jedynym umiarkowanym kandydatem. I liczy na premię wśród tych wyborców, którzy nigdy nie postawią krzyżyka przy nazwiskach Trump czy Cruz.
Chociaż Trump jest na prowadzeniu, w wyścigu o republikańską nominację mogą nas jeszcze czekać niespodzianki. Do wygranej Trump musi utrzymać dotychczasowy poziom poparcia i wygrać w kluczowych stanach, tj. Arizonie, Nowym Jorku czy Kalifornii. Cenny jest zwłaszcza ten ostatni, bo wysyła na krajową konwencję aż 172 delegatów, a dodatkowo zwycięzca może tutaj liczyć na premię.
Jeśli jednak Trumpowi powinie się noga – a do końca prawyborczego wyścigu zostały jeszcze trzy miesiące – może nie zebrać wymaganej liczby delegatów. W takiej sytuacji partyjna konwencja zamieni się w wielki, zakulisowy targ, celem którego jest wyłonienie kandydata akceptowalnego dla większości delegatów. Ważne jest to, że tym kandydatem może być ktoś, kto już zrezygnował z ubiegania się o nominację, lub ktoś zupełnie spoza wyścigu.
Wobec perspektywy otwartej konwencji (open convention, zwanej również contested lub brokered convention) Partia Republikańska nie stała od 1948 r. Teoretycznie jest możliwe, aby zwolennicy Trumpa przekonali do swojego kandydata jakąś część delegatów i w ten sposób zabezpieczyli nominację dla miliardera. Delegaci to jednak często są lokalni aktywiści, członkowie partyjnego establishmentu z poszczególnych stanów. Znając niechęć partyjnych władz do Trumpa, przekonanie ich do siebie może być niemożliwe. Dodatkowo, sam Trump nie jest politykiem, w związku z czym jest bardzo słaby w terenie, może więc być tak, że nie będzie miał zbyt wielu adwokatów na konwencji.
Amerykańscy publicyści rozważają także inny scenariusz. Na konwencjach krajowych obydwu partii przed głosowaniem w sprawie nominacji delegaci głosują nad regulaminem konwencji. Jeśli na późnym etapie wyścigu miałoby dojść do wycieku jakichś kompromitujących Trumpa materiałów, mogliby np. wykreślić z regulaminu punkt, który nakazuje im głosować tak, jak zobligowali ich do tego wyborcy w macierzystych stanach. Mogliby się też odwołać do zapisu, który nakazuje im głosować z całym przekonaniem. Nawet jeśli prawo stanowe mówi wyraźnie, że delegaci na konwencje głosują tak, jak zobligowali ich do tego wyborcy w stanach, to orzecznictwo Sądu Najwyższego wyraźnie w tej kwestii przyznaje pierwszeństwo regulacjom partyjnym. W Cleveland może więc dojść do partyjnej rebelii wobec Trumpa. Według portalu „Politico” w republikańskich kulisach już badany jest grunt pod lipcową konwencję właśnie z myślą o tym, że okaże się otwarta. Biorąc pod uwagę niechęć do Trumpa, nie należy jednak tylko do kategorii political fiction. Te prawybory już udowodniły, że są wyjątkowe.